Gdyby Szwejk był Polakiem

Tłumacz książki z obcego języka może więcej, niż się sądzi. To on nadaje głos postaciom, to on pozwala im zakorzenić się w naszej wyobraźni. „Posłusznie melduję, panie oberlejtnant" i inne frazy już zawsze znać będziemy w takim kształcie, jaki nadał im pierwszy tłumacz Haszka na polski, Paweł Hulka-Laskowski.

Publikacja: 13.11.2015 00:00

Ilustracje Josefa Lady do pierwszego wydania arcydzieła Haška: właśnie takim do dziś dzień, widzimy

Ilustracje Josefa Lady do pierwszego wydania arcydzieła Haška: właśnie takim do dziś dzień, widzimy Szwejka

Foto: Sammlung Rauch/Interfoto/Forum

Pośród wielu zarzutów stawianych autorowi pierwszego przekładu „Szwejka" najcięższy (i najczęstszy) jest ten, jakoby Paweł Hulka-Laskowski nie znał dobrze języka czeskiego, a już z pewnością nie rozumiał potocznej, praskiej czeszczyzny. Coś jest na rzeczy, bo ten znakomity tłumacz literatury czeskiej, niemieckiej, francuskiej i angielskiej (był m.in. autorem przekładu „Podróży Guliwera" Swifta) faktycznie spędził w Pradze wszystkiego trzy miesiące, od lutego do maja 1920 roku. Miał więc prawo nie dowiedzieć się, że taki na przykład pasák to wprawdzie słownikowy pastuch, ale w praskim slangu – alfons.

Czeskiego nauczył się za młodu od niejakiego Procházki, pracownika kantoru fabrycznego w Żyrardowie w zaborze rosyjskim. W początkach XX wieku tamtejsze zakłady tekstylne należały do największych w Europie, a wśród zatrudnionych w nich cudzoziemców, specjalistów z dziedziny przędzalnictwa i tkactwa, na kilka lat przed I wojną światową pojawili się także Czesi. Hulka, sam spolonizowany potomek czeskich protestantów, którzy opuścili ojczyznę po klęsce antyhabsburskiego powstania w 1620 roku, mniemał, że zna język przodków. Dopiero gdy zajrzał do prenumerowanych przez Procházkę gazet i książek, zdał sobie sprawę, jak niewiele język wygnańców, który „był tak już spolonizowany, że całe niemal słownictwo i składnia były polskie", ma wspólnego z nowożytną czeszczyzną.

Honor i honoraria

Przeto zabrał się do nauki, a że z natury był utalentowany, z nawyku zaś pracowity, już niebawem mógł czytywać dziennik „Czas", „organ realistów czeskich, którego duszą był profesor Tomasz Masaryk". Nawiązał również korespondencję ze słynnym filozofem, który odpowiedział na jego listy „bardzo uprzejmie" i „bardzo serdecznie". Hulka przełożył później na język polski kilka jego prac, gdyż cenił je „wysoko dla ich prostoty i realistycznego stosunku do życia". Zaczął jednak od przekładów literatury popularnej.

Początki nie były łatwe. Debiutem translatorskim tłumacza, publikującego pod pseudonimem Laskowski (hůlka to po czesku laseczka), był przekład opowiadania Svatopluka Čecha „Jastrząb contra Hordliczka", wydrukowany w „Bibljotece Dzieł Wyborowych" „Gazety Polskiej". Przyniosło mu ono wprawdzie profit finansowy w oszałamiającej kwocie 50 rubli („Dziesięć dni pracy, to znaczy, że za każdy dzień wypadło 5 rubli, a więc więcej, niż w fabryce zarabiałem przez tydzień"), lecz także „pierwsze ostrzeżenie, że na dnie każdego kielicha czeka kropla goryczy". W krakowskiej „Chimerze", piśmie będącym dla niego uosobieniem literackiej doskonałości i nieomylności, ukazała się miażdżąca krytyka jego przekładu; recenzent Włast (pod tym pseudonimem kryła się współzałożycielka pisma Maria Komornicka) wydrwił go między innymi za to, że czeskie nazwisko Hrdlička (synogarlica) dla ułatwienia wymowy zamienił na Hordliczka.

Jak wspominał po latach Hulka-Laskowski, „zrozumiałem, że będę musiał uczyć się wytrwale nawet takich rzeczy, które uważałem za zgoła elementarne (...) Byłem absolutnym samoukiem, gramatyki i stylistyki polskiej w żadnej szkole się nie uczyłem, słowników nie miałem, szedłem naprzód po omacku. Uwagi Własta były przykre i na długo pozbawiły mnie odwagi, ale były cenne. Recenzent powiedział mi, że trzeba się uczyć".

Hulka nie chodził do szkół, gdyż od dziecka pracował w fabryce. Wcześnie osierocony przez matkę, już jako dziesięciolatek podkradał ojcu „tytoń i gilzy" i „zawzięcie" palił, by zagłuszyć głód i „płoszyć" sen w nocy, gdy siedział nad książkami, na które przeznaczał większą część zarobków. Szybko nabawił się gruźlicy i zapewne zmarłby młodo, gdyby nie poznany w Żyrardowie kolejny Czech, niejaki Kostilek, przedstawiciel fabryki maszyn rolniczych z Przerowa. Zarekomendował on wybitnie uzdolnionego samouka współwłaścicielowi zakładów żyrardowskich, Diettrichowi (on również był przybyszem z Czech, aczkolwiek Niemcem). Fabrykant filantrop wysłał 19-letniego robotnika do sanatorium, a następnie na uniwersytet w Heidelbergu.

Od tej pory Hulka utrzymywał się z tłumaczeń, początkowo głównie z języka niemieckiego, następnie także z francuskiego. „Przyjmowałem każdą nadarzającą się pracę i przesiadywałem przy maszynie do pisania po kilkanaście godzin dziennie. Zresztą pracować lubiłem i robota stawała się dla mnie nałogiem, niestety, rujnującym – wspominał. – Kaligraficzny wzorzec szkolny, opiewający, że »cierpliwością i pracą ludzie się bogacą«, był nieścisły, bo nie mówił, czyją pracą i kto się bogaci. Ja od własnej pracy ubożałem. Miałem jej coraz więcej, ale zarobki były coraz mniejsze".

Nic dziwnego, że jesienią 1919 roku Hulka skorzystał z okazji i przyjął posadę referenta prasowego „w naszem poselstwie w Pradze Czeskiej". Stolica Czechosłowacji zrobiła nam nim niezapomniane wrażenie, „była bardzo sąsiedzka, miła, demokratyczna, nawet podczas kampanji przedwyborczej". Zwolennicy różnych partii „z sąsiedzką dobrodusznością rzucali sobie inwektywy pełne despektu, używając słów, których tylko drobną część odważył się wprowadzić do druku Jarosław Haśek (pisownia oryginalna), autor popularnego »Szwejka«".

Zrewoltowana Praga

Tłumacz, rzecz jasna, nie poznał pisarza osobiście, gdyż Jaroslav Hašek (1883–1923) wiosną 1920 roku przebywał jeszcze w Irkucku, gdzie redagował pierwszą gazetę w języku buriackim, i na polecenie partii bolszewickiej udał się z tajemniczą misją do Mongolii. Hulka tymczasem spędzał całe dnie w siedzibie poselstwa Rzeczypospolitej w pałacu Kinskych przy Rynku Staromiejskim. Ci dwaj literaci, nie wiedząc o sobie nawzajem, uczestniczyli w wielkiej geostrategicznej rozgrywce. Hulka od rana do wieczora wertował kilkadziesiąt pism czeskich, słowackich i niemieckich – a nawet „ruskich z Rusi karpackiej". Wyławiał z nich najważniejsze informacje na temat polityki wewnętrznej i zagranicznej Czechosłowacji, spraw społecznych i gospodarczych oraz partii politycznych. „Zadowolenie było niemałe, że Warszawa będzie o tych sprawach dokładnie poinformowana", wspominał po latach.

W Warszawie uważnie śledzono doniesienia z Pragi. Podczas gdy wojska polskie zbliżały się do Kijowa, wybory parlamentarne w Czechosłowacji wygrali socjaldemokraci. Nie brakowało wśród nich sympatyków Moskwy. Praga zapewne wydałaby się referentowi Hulce mniej sielska i dobrosąsiedzka, gdyby został w niej nieco dłużej. W kilka dni po jego powrocie do kraju 30 tysięcy robotników wtargnęło na Rynek Staromiejski, niosąc szubienice przeznaczone dla lichwiarzy. Doszło do rozruchów, plądrowano sklepy. Widmo Czechosłowackiej Republiki Rad krążyło na Wełtawą.

Rewolucyjne nastroje podgrzewali wysłannicy z Rosji Radzieckiej, przeważnie dawni czescy legioniści, którzy w dniach wojny domowej przeszli na stronę bolszewików. Gdy w sierpniu armia Tuchaczewskiego dotarła na przedpola Warszawy, w Czechach „jak na komendę robotnicy kolejowi zmawiali się, aby do Polski nie przepuszczać materiału wojennego – wspominał Hulka. – Przestarzałe, niezrewidowane rusofilstwo czeskie odezwało się przy tej sposobności bardzo głośno. Nacjonalizm czeski widział ongi w monarchii rosyjskiej zbawicielkę wszystkich słowiańskich narodów, teraz zaś socjalistyczne masy ludu czeskiego, mające rząd socjalno-demokratyczny, cieszyły się, że zwyciężają ideały socjalistyczne. Dawniej wyczekiwano nadejścia »brata« Rusa, teraz wyglądano »towarzysza« Rusa".

Syberyjski emisariusz

Jednym z owych towarzyszy był Jaroslav Hašek. Dawny bon vivant, anarchista i genialny mistyfikator, pijak, który drwił ze wszystkiego i wszystkich i chętnie przebierał się w damskie fatałaszki, w Rosji przeżył niezwykłą metamorfozę – przedzierzgnął się w stuprocentowego bolszewika w skórzanej kurtce i z naganem w dłoni. Zdezerterował z Legionu Czechosłowackiego po tym, jak jego towarzysze na przełomie maja i czerwca 1918 roku zajęli transsyberyjską linię kolejową. „Alianci nakazali Czechom, by nie zmieniali pozycji, a sami rozpoczęli interwencję przeciw czerwonym – pisał amerykański sowietolog Martin Malia. – Do czerwca bolszewicka Rosja zredukowana została z grubsza do obszaru Wielkiego Księstwa Moskiewskiego czasów Średniowiecza".

Legioniści wystąpili przeciw bolszewikom, gdyż obawiali się, że w innym razie zostaną rozbrojeni. Nie chcieli jednak z nimi walczyć; przeciwnie, wielu z nich z nimi sympatyzowało. Hašek przystąpił do czerwonych, gdy ich dni wydawały się policzone. Szybko awansował na komisarza politycznego, był też członkiem irkuckiego sowietu. Ożenił się (choć miał już żonę w Czechach) i prawdopodobnie spędziłby w Rosji resztę życia (aż po całkiem prawdopodobny kres w stalinowskim łagrze, może prycza w pryczę z Brunonem Jasieńskim), gdyby partia nie miała wobec niego innych planów.

Kazano mu wracać do kraju. Lecz gdy w grudniu 1920 roku Hašek dotarł wreszcie do Pragi, pojął w lot, że nad Wełtawą nie będzie rewolucji. Prezydent Masaryk zepchnął komunistów do defensywy i zaprowadził w Czechach wzorowe demokratyczne porządki. Pisarz machnął więc ręką na partię i wrócił do dawnego stylu życia; znów zaczął pić i pisać.

I wrócił do Szwejka. Wymyślił tę postać już w 1911 roku; wstępną koncepcję powieści opracował w czasie wojny. Szwejk od początku był enigmą, postacią-zagadką. Nie wiemy, jak wyglądał, gdyż autor nigdzie nie opisał jego wyglądu zewnętrznego. Nie wiemy również nic o jego życiu wewnętrznym. Szwejk jest jedyną kompletnie nierealistyczną postacią w tej hiperrealistycznej opowieści. Dlatego np. może wysadzić w powietrze arsenał i jak gdyby nigdy nic spędzić trzy dni pod gruzami, pykając fajeczkę (w opowiadaniu „Dobry żołnierz Szwejk uczy się obchodzić z bawełną strzelniczą" z 1911 roku).

Z pewnością nie jest też typowym Czechem, karykaturą czeskości, ani tym bardziej uosobieniem cech narodowych. Hašek, jakkolwiek dziwnie to może zabrzmieć, był patriotą; liczne na to dowody znajdziemy zarówno w „Szwejku", jak i we wcześniejszych humoreskach. Zwróćmy uwagę na fragment poświęcony niejakiemu Konradowi Dauerlingowi, który „utrzymywał na placu musztry niewymuszoną koleżeńską atmosferę, zaczynając zdanie słowem »świnia«, a kończąc przedziwnym mieszańcem – »świński pies«.

Był przy tym wielce liberalny. Zostawiał żołnierzom wolność decyzji. Pytał:

– Co wolisz, słoniu, parę razy w nos, czy trzy dni »verschärft«?

Jeżeli ktoś wybrał »verschärft«, i tak dostawał jeszcze dwa razy w nos.

– Ty tchórzu – grzmiał Dauerling – boisz się o swój nos, a co zrobisz, jak walnie ciężka artyleria?

Czy zachowywał się w ten sposób także wobec Czechów? Cóż za naiwne pytanie! Zachowywał się w ten sposób wyłącznie wobec Czechów, których było w jego kompanii sześćdziesiąt procent" („Szwejk w niewoli").

Cervantes i Hašek

Paweł Hulka-Laskowski natychmiast poznał się na „Szwejku". Podczas gdy czescy krytycy skwitowali powieść Haška jako przykład literatury drugorzędnej, straganowej, tłumacz na łamach „Wiadomości Literackich" okrzyknął ją arcydziełem. „Czytałem wtedy po raz nie wiem który »Dobrego wojaka Szwejka« i szukałem nakładcy dla swego tłumaczenia, ale rzecz dziwna, nie znajdowałem go. Nie mogłem żadnego z wydawców przekonać, że to jest dobre i że to pójdzie. Autor »Szwejka«, Jarosław Haśek już nie żył, a wydawca czeski, Synek, zgadzał się udzielić autoryzacji na tłumaczenie, gdy mu wskażę firmę wydawniczą, która tłumaczenie moje wyda. Jednocześnie zastrzegał się, że wszystkie nieparlamentarne słowa muszą być przetłumaczone dosłownie bez żadnej eufemizacji i wykropkowywań. Poprostu taki był warunek, nad którym nie dopuszczał dyskusji. Wpadłem na pomysł przesłania »Wiadomościom« krótkiej notatki o »dobrym wojaku Szwejku« i nakładca znalazł się od razu. »Rój« poznał się na Haśku i niebawem mogłem był przystąpić do tłumaczenia tej ciekawej książki".

„Notatka" Hulki nosiła tytuł „Czeski Rabelais – Cervantes. Powieść o Szwejku. Historia wojaka-aforysty" („Wiadomości Literackie" nr 42/1927). W latach 1929–1931 wyszły „poszczególne tomy »Szwejka«, przyjmowane przez czytelnictwo i krytykę nadzwyczaj życzliwie". Wprawdzie tłumacz nie dotrzymał obietnicy danej czeskiemu wydawcy: „Dobry wojak Szwejk" roił się od eufemizmów, np. zdanie „Voní tihle vznešení páni bejvají obyčejně buzeranti" Hulka przełożył tak: „Ci uczeni panowie miewają takie rozmaite gusta". Dla porównania, w najnowszym przekładzie Antoniego Kroha zdanie to brzmi następująco: „No, ci szlachetni panowie to na ogół pedały". I jest to przekład wierny duchowi i literze oryginału.

Tylko co z tego? Powiedzmy to wreszcie: Hulka nie przełożył „Szwejka", lecz napisał go od nowa, po polsku. Być może napisał go nawet lepiej niż Hašek.

Powyższy fragment stanowi wstęp do wydanej właśnie książki Jaroslava Haška „Nim Szwejk poszedł na wojnę". Zachowałem oryginalną pisownię cytatów z książki Pawła Hulki-Laskowskiego „Mój Żyrardów: z dziejów polskiego miasta i z życia pisarza", Warszawa 1934.

Pośród wielu zarzutów stawianych autorowi pierwszego przekładu „Szwejka" najcięższy (i najczęstszy) jest ten, jakoby Paweł Hulka-Laskowski nie znał dobrze języka czeskiego, a już z pewnością nie rozumiał potocznej, praskiej czeszczyzny. Coś jest na rzeczy, bo ten znakomity tłumacz literatury czeskiej, niemieckiej, francuskiej i angielskiej (był m.in. autorem przekładu „Podróży Guliwera" Swifta) faktycznie spędził w Pradze wszystkiego trzy miesiące, od lutego do maja 1920 roku. Miał więc prawo nie dowiedzieć się, że taki na przykład pasák to wprawdzie słownikowy pastuch, ale w praskim slangu – alfons.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Zemsta cudu
Plus Minus
„Anora” jak dawne zwariowane komedie, ale bez autocenzury
Plus Minus
Kataryna: Panie Jacku, pan się nie boi
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Joanna Mytkowska: Wiem, że MSN budzi wielkie emocje