Piotr Zaremba: Polskie kłopoty z Donaldem Trumpem

Po amerykańskich wyborach liderzy PO połykają własne języki, a PiS – jak wstawał z kolan, tak teraz klęka.

Publikacja: 15.11.2024 14:30

Prezydent USA po wspólnej konferencji prasowej z Andrzejem Dudą, 6 lipca 2017 r. w Warszawie.

Prezydent USA po wspólnej konferencji prasowej z Andrzejem Dudą, 6 lipca 2017 r. w Warszawie.

Foto: CARLOS BARRIA/Reuters/Forum

Trump i jego zależność od rosyjskich służb dzisiaj już nie podlegają dyskusji. To nie jest moje przypuszczenie, to jest efekt dochodzenia amerykańskich służb. Nie wykluczają amerykańskie służby, że Trump został wręcz zwerbowany przez rosyjskie służby 30 lat temu – powiedział Donald Tusk na wiecu w Bytomiu w marcu 2023 r. Przyznam, że sam tej jego wypowiedzi nie zauważyłem lub nie pamiętałem.

– Tego typu sugestii nie zgłaszałem – zapewnił premier Tusk na swojej pierwszej konferencji prasowej po zwycięstwie wyborczym Donalda Trumpa. Choć przecież tamta wypowiedź była już wtedy emitowana lub cytowana, także przez media dalekie od prawicy.

Czytaj więcej

Marcin Napiórkowski: Chcę Polski, która uczy się na błędach

Stracone okazje, by milczeć

Czy politycy zdrowo funkcjonujących demokracji nie kłamią? Ależ nieraz tak. Czy jednak mieliby odwagę zaprzeczać temu, co każdy może zobaczyć lub usłyszeć? Robi to wrażenie jakiejś ponurej wiary we własną kontrolę nad przekazem, która jest z regułami demokratycznymi sprzeczna. Dodajmy do tego otwarcie zakomunikowaną decyzję o niedopuszczaniu w przyszłości do premiera dziennikarki, która o tamtą wypowiedź spytała. A przecież to Donald Trump z Jarosławem Kaczyńskim byli podobno autorytarystami, którzy nękali niezależne media. Tusk zawsze „był po stronie wolności”.

Naturalnie, politycy obecnie rządzącej koalicji nie zaprzeczają wszystkiemu. Owszem, krytykowali Trumpa, ale teraz, jak to wyraził Rafał Trzaskowski, jeden z dwóch pretendentów KO do prezydentury, „amerykańska władza będzie zmuszona współpracować z każdą władzą polską”. Krytykowali skądinąd częściej, niż się to pamięta, obsesyjnie i niemądrze. Prowadzona dziś narracja, że przecież szef MSZ Radosław Sikorski nie odpowiada za żonę Anne Applebaum, nie ma sensu, skoro to on, a nie ona, nazywał Trumpa „protofaszystą” i zapowiadał kilka razy jego „ukaranie”.

Zignorowali generalny nakaz ostrożności w relacjach z obiema stronami amerykańskiej politycznej polaryzacji, który powinien być oczywisty dla każdego polskiego polityka, zważywszy na wagę sojuszu z USA. To nie jest to samo, co nazywanie dyktatorem czy zbrodniarzem wojennym Władimira Putina. USA były, są i pozostaną demokracją. Ten nakaz ignorowali też nie raz i nie dwa niektórzy ludzie prawicy. Tyle że między demonstrowaniem obcości ideologicznej wobec Kamali Harris a robieniem z głównego amerykańskiego gracza na scenie człowieka KGB jest jednak znaczący dystans.

Jest to błędem także w innym wymiarze, taktyki w partyjnej grze wewnątrz Polski. W niemal wszystkich wypowiedziach Tuska, Sikorskiego czy pomniejszych napastników w barwach PO–KO powtarzał się wspólny wątek. Oni dbali o to, aby za każdym razem wiązać Trumpa z Kaczyńskim i polską prawicą. Jak mantra powtarzało się zapewnienie, że i republikanie, i pisowcy są skazani na klęskę. Tusk snuł takie rozważania w tym samym wystąpieniu w Bytomiu.

Skoro tak, politycy i zwolennicy PiS niewiele muszą dzisiaj, po zwycięstwie Trumpa, robić. Wystarczy odwrócić tę „oczywistą pewność”. Tak oto liderzy obecnej rządowej koalicji stali się współautorami propagandy głównej partii opozycyjnej.

Nie da się naturalnie przewidzieć, czy PiS, korzystając z amunicji dostarczonej przez swoich najzaciętszych wrogów, wywoła wrażenie trwałej fali, która ma globalną, nie tylko amerykańską naturę. Może Polaków niewiele to obchodzi? Może szybko zapomną?

Warto jednak przywołać kolejne okoliczności. Sukces Trumpa jest dużo większy, niż wynikało z sondaży i przedwyborczych prognoz. Możliwe, że on sam nie przewidywał jego skali. To kolejne podobieństwo do polityki polskiej, a pewnie nie tylko do niej. Antyglobalistyczna, niepoprawna politycznie prawica wszędzie bywa niedoszacowana. Można to przedstawiać jako prawidłowość.

Można i nawet należy polemizować z wrażeniem pełnego podobieństwa oferty republikańskiej z pisowską. Wierzy w nie wielu ludzi PiS, konserwatywnych komentatorów, i nawet lewicowy publicysta Rafał Woś, który widzi w Partii Republikańskiej partię ludu, a w Joe Bidenie, Kamali Harris i innych demokratach reprezentację korporacji.

Rzecz jest bardziej skomplikowana, program Trumpa jest mieszaniną populizmu wolnorynkowego (zapowiedź skasowania podatku dochodowego i ściągania firm do USA podatkowymi ulgami) oraz haseł protekcjonistycznych (cła). Podczas swojej pierwszej kadencji ten republikański prezydent próbował zredukować system ubezpieczeń zdrowotnych. Z kolei Joe Biden forsował w Ameryce urlopy macierzyńskie, dotąd tam nieznane. Do kogo byłoby wam w tych sprawach bliżej, państwo z PiS?

Ale prawdą jest i to, że ze sporą częścią amerykańskiego ludu i sporą częścią europejskiej prawicy łączy Trumpa walka z dwiema utopijno-liberalnymi poprawnościami: imigracyjną i klimatyczną. Przesilenie w tym starciu w umysłach Amerykanów nie może nie mieć żadnego wpływu na nastroje w Europie i na decyzje europejskich polityków. PiS to wie i ma prawo się do tego odwoływać z nadzieją na podobne przesunięcia w Polsce. Gdy dodać domniemane zmęczenie eksperymentami obyczajowymi, wrażenie wspólnej przyszłości się nasila. W Ameryce te eksperymenty są zaawansowane dużo bardziej niż nad Wisłą. Na dokładkę pisowska opozycja zyskuje potężnego sojusznika w doraźnych rozgrywkach. Oczywiście, opinie Komisji Europejskiej i liderów Francji czy Niemiec na temat tego, kto jest w Polsce liderem praworządności, a kto wartym ukarania złoczyńcą, mają wciąż większy wpływ na polską opinię publiczną, ba, na realną kondycję Polski (środki unijne!).

Nie skończyć jak klakierzy

Pierwsze zapowiedzi Trumpa, choćby dotyczące wojny z polityczną poprawnością w imię wolności wypowiedzi, pokazują, że obie strony będą mogły się teraz powoływać na mityczne opinie „Zachodu”. I trudniej będzie całkiem deprecjonować te płynące z Waszyngtonu, jeśli stać za nimi będą nie chaotyczne pohukiwania warcholskiego celebryty zagrożonego więzieniem, lecz głos amerykańskiego prezydenta, który ma za sobą większość tamtejszej opinii i dysponuje poważnymi instytucjami, dyplomacją itd.

Na dokładkę odrodzenie się Trumpa jawi się jako poważniejsze niż mnie samemu się zdawało. Przekonują mnie tu opinie Jana Rokity wyrażone w tygodniku „Sieci”. Cytuje on komentatora liberalnego portalu Politico: „On (Trump) nie jest kandydatem na celebrytę, a liderem potężnego ruchu politycznego”. W czasie swojej pierwszej kadencji wielu zapowiedzi nie umiał spełnić, nie w pełni panował nawet nad republikanami. Jego słabością był nie autorytaryzm (choć zapewne awanturniczy styl przekazu), a niepełna skuteczność. I jednym, i drugim zraził samych Amerykanów. Dziś Rokita dowodzi, że jego agenda jest dużo bardziej spójna i przemyślana, niż wynikało z kampanijnych póz. Może się więc okazać dla polskiej prawicy sojusznikiem pożytecznym.

Dochodzi do tego jeszcze jedna konsekwencja zbyt pochopnej toksyczności Tuska i Sikorskiego. Nie wiemy, na ile administracja amerykańska będzie się starała ich „ukarać”, a na ile wspierać interes Polski jako państwa. Pogodzenie jednego z drugim będzie trudne zwłaszcza po odejściu prezydenta Andrzeja Dudy i możliwym przejęciu tego urzędu przez kandydata KO.

Tak czy inaczej każdy choćby pozór zignorowania oczekiwań polskiego rządu przez Waszyngton będzie kwitowany wypominaniem tamtej serii despektów, jakie zgotowali Trumpowi Tusk i Sikorski. Jeszcze teraz upierają się przy wysłaniu do Waszyngtonu jako szefa placówki Bogdana Klicha, który też Trumpowi ubliżał. A jak zapewnia dotychczasowy ambasador Polski w USA Marek Magierowski, nowy prezydent jest człowiekiem pamiętliwym. Dominik Tarczyński z PiS, który jeździł do USA otwarcie agitować za Trumpem, już się pochwalił zamiarem podesłania sztabowi republikanów kompletu wypowiedzi polskich liderów atakujących ich kandydata.

To wszystko zapewne stanie się tematem kampanii prezydenckiej, w której kandydat PiS, ktokolwiek nim zostanie, będzie przedstawiany przez partię Kaczyńskiego jako jedyny gwarant dobrych relacji z Ameryką.

Trudno nie skojarzyć tego z wazeliniarstwem czy nawet z kompleksem kolonialnym. Piętnuje się mechaniczną proniemieckość Tuska, a przyjmuje podobne modus operandi w stosunku do Waszyngtonu. Z samego obozu Jarosława Kaczyńskiego padły już pierwsze przestrogi przed pokładaniem zbyt dużych nadziei w Ameryce. Ciekawy jest choćby głos pozostającego w cieniu Joachima Brudzińskiego, europosła i przyjaciela samego prezesa, typowanego kiedyś na jego następcę.

„Przed nami ciężka praca i nawet zwycięstwo Trumpa w tej kwestii nic nie zmienia” – napisał na platformie X, dodając, że Polacy odsuną od władzy Donalda Tuska, ale nie ze względu na wybory w USA, tylko dlatego, że PiS „potrafi prawidłowo odczytać nastroje społeczne i zaproponować wiarygodną ofertę programową”. Europoseł zakończył stwierdzeniem, że nie jest pewien, czy „ciągłe powtarzanie Trump, Trump jest tym, czego dzisiaj Polacy najbardziej potrzebują”.

Formalnie jest to tylko przestroga przed magicznym myśleniem. Myślę jednak, że stary wyjadacz Brudziński był zniesmaczony owacjami posłów PiS dla Trumpa w Sejmie czy kolegami z Suwerennej Polski strojącymi się w trumpowskie czapeczki. Dobrze wyczuł, że partia wzywająca kiedyś do wstawania z kolan nie może kończyć w roli gromady klakierów. Skądinąd w tym samym wpisie przypomniał, powołując się na Kaczyńskiego, że polskie realia są inne niż amerykańskie.

Same kontakty ludzi polskiej prawicy z Trumpem i jego ludźmi nie muszą być czymś złym czy ryzykownym. Stały tropiciel tego polityka z pozycji lewicowych Bob Woodward twierdzi w swojej nowej książce „War”, że na przykład to Andrzej Duda przekonał Trumpa do nieblokowania w Kongresie pomocy dla Ukrainy (czego rzecznikiem był obecny wiceprezydent z ramienia republikanów J.D. Vance). Nie jesteśmy pewni, ile w tym prawdy, ale jeśli nawet to legenda, to produkowana z udziałem Amerykanów.

To skądinąd przypomina o kolejnym kłopocie, jaki czeka i Dudę, i obóz Kaczyńskiego. Może i wtedy Trump dał się przekonać, ale jego zapowiedzi dotyczące zakończenia wojny nie brzmią zachęcająco. Szukamy sygnałów, że może być inaczej, oglądamy się na opinię, jaką miał przyszły sekretarz stanu Marco Rubio, uchodzący kiedyś za antyrosyjskiego reaganistę. Ale zapowiedź „natychmiastowego zakończenia wojny” jest obciążona oczywistymi niebezpieczeństwami.

Czytaj więcej

To nie Donald Tusk i Jarosław Kaczyński są pierwszymi polskimi władcami partii

PiS-owskie węzły gordyjskie

Jeśli polska prawica wpisze się w bezkrytyczne wspieranie jakichś „planów pokojowych” w imię płomiennej miłości do nowego lokatora Białego Domu, a plany te będą łamały suwerennościowe opory Ukraińców, trudno będzie tej sprzeczności bronić. Prawda, my sami mocno ochłodliśmy wobec Kijowa, nie bez udziału coraz mniej nas „kochającego” prezydenta Zełenskiego. Jednak basowanie okrajaniu Ukrainy czy wymuszaniu na niej czegokolwiek wyglądałoby na sprzeniewierzenie się polskiemu interesowi. Skądinąd zapewne Tusk z Sikorskim wykorzystaliby to przeciw prawicowej opozycji.

Inny zabawny spór na prawicy dotyczył już bezpośrednio wniosków z kampanii amerykańskiej dla kampanii w Polsce. Beata Szydło i Patryk Jaki wezwali do nieoglądania się na mityczne centrum i uprawiania maksymalnego radykalizmu. Zdaniem Jakiego – pytanie na ile uważnie śledzącego kampanię za oceanem, Trump mówił nieustannie o gender czy o „klimatycznych głupotach” i właśnie to dało mu zwycięstwo.

W odpowiedzi Mateusz Morawiecki i były minister rozwoju i technologii w jego rządzie Waldemar Buda przypomnieli, że Trump mówił przede wszystkim o gospodarce, wypominał Bidenowi i Harris inflację, a takie tematy jak imigracja łączył umiejętnie z tematem bezpieczeństwa, także ekonomicznego. To, dodam od siebie, pomimo przyprawiania mu gęby „rasisty”, zapewniło mu poparcie części Afroamerykanów, a zwłaszcza sporej grupy Latynosów, co skądinąd wypomniała mu po jego zwycięstwie „Gazeta Wyborcza”, w dość niepoprawnym tonie łącząc ich z ludźmi niewykształconymi (i ma się rozumieć, katolikami).

Trump był agresywny wobec Harris, przedstawiał ją jako niemądrą lewaczkę, ale przekonanie, że każdego dnia rozprawiał o gender (czy o aborcji), europoseł Jaki zaczerpnął z antytrumpowskich pamfletów. Przeciwnie, republikanin unikał wyrazistości w tych kwestiach, choć łapał na ideologicznej przesadzie przeciwnika. Jan Rokita zauważył spot Trumpa: zawierał on nagranie obietnicy Harris, że każdy więzień chcący zmienić płeć będzie mógł to zrobić na koszt państwa. Spot kończył się napisem: „Kamala jest dla nich. Trump – dla ciebie”.

Dziś bez wątpienia nowy prezydent USA stał się nadzieją altprawicy na świecie. Pytanie, na ile może stać się wzorem dla PiS. Warto pamiętać, że model amerykańskiej polityki jest wciąż zasadniczo odmienny od polskiej. Już sama droga bogatego amatora do władzy jest wciąż nietypowa dla Europy, a już zwłaszcza dla Polski. Trump sam sobie wziął w roku 2016 Partię Republikańską. Zdobył ją dzięki systemowi prawyborów, pokonując profesjonalnych polityków. W roku 2024 powtórzył ten manewr. Wykazał się talentem globalnego showmana.

Jest ciekawym pytanie, na ile prezes PiS przypomina Trumpa. Pewnie wykazywał się podobnymi talentami kiedyś, kiedy zdobywał hegemonię na prawicy. Dziś jest atakowany przez obóz liberalny, nie tylko polski, przez media, przez elity, niezwykle brutalnie na równi z Amerykaninem. Ale we własnej partii patronuje dość biurokratycznemu aparatowi.

Nie ma konkurentów, stworzył system dworski, który nie przysłuży mu się w najbliższych wyborach prezydenckich. Oczywiście, te polskie wybory mają inną naturę niż amerykańskie. Oni wybierają jedynego szefa władzy wykonawczej, prezydenta i premiera w jednym. My – postać stojącą trochę z boku realnej władzy, choć mającą na nią wpływ. Niemniej szukanie kandydatów wyłącznie w mitycznym kapeluszu prezesa niekoniecznie pomaga w wyłonieniu, choćby na przyszłość, jakiegoś „polskiego Trumpa”.

Tusk: uniki i kłopoty

W tworzeniu wyborczego show większe osiągnięcia ma na razie obóz rządowy, a w szczególności partia Tuska. Składa się na to wiele przyczyn: przewaga finansowa nad PiS, umacniana jeszcze represyjnym wstrzymaniem dotacji wyborczych, wpływy w mediach i wśród elit. Ale też kandydaci KO zręcznie wykorzystują rozmaite szanse, choćby pozorne podobieństwo republikańskich prawyborów do tych zarządzonych przez premiera. Nawet konieczność tłumaczenia się polityków tego obozu ze szkalowania Trumpa została przez nich wykorzystana do rewizji własnych poglądów na różne sprawy. Tusk stał się nagle heroldem podważania Zielonego Ładu, a euroentuzjasta Rafał Trzaskowski zaczął eksponować delikatną krytykę pod adresem polityki rolnej Unii.

Na razie to tylko werbalne sztuczki, które nie zwalniają od głębszej refleksji. W Ameryce Partia Demokratyczna przekonała się, że nie wystarczy mieć za sobą większość elit finansowych, mediów i usłużnych prokuratorów. Tusk powinien się zastanowić nad tą nauką. Kryminalizacja opozycji nie udała się w Ameryce. W Polsce łatwiej ją uprawiać, ale z niewiadomym ostatecznym skutkiem. Pytanie, czy z kolei wystarczy przyjmowanie, chwilowe i niekompletne, niektórych poglądów znienawidzonych rywali.

Co więcej, widzimy pierwsze sygnały wpływu zwycięstwa Trumpa na politykę i postawę elit europejskich. Sugestie, że Zielony Ład „rozbraja europejską gospodarkę”, to nie jest koncept samego Tuska. Przecież jeśli Stany Zjednoczone odrzucą ponownie, jak za pierwszego Trumpa, paryskie porozumienie klimatyczne, i zaczną uwalniać swój przemysł, zwłaszcza wydobywczy, z ekologicznych gorsetów, dla Europy przyjdą ciężkie czasy. Może mieć narastające kłopoty z konkurowaniem z Ameryką.

Nie wiemy, jak daleko pójdą te rewizje polityki UE. Na razie oznaczają dobre decyzje, jak choćby otwarta nagle przez Unię możliwość finansowania wydatków na obronność z unijnej polityki spójności. To konsekwencja żądań Trumpa, aby Europa mogła sama się bronić. Trump może powywracać więcej europejskich pewników, zmuszając unijne stolice oraz Komisję Europejską do coraz większych wygibasów, i wspierając w ten sposób marginalizowanych do tej pory polityków antyglobalistycznych.

Antytrumpowe tyrady Tuska można było interpretować dwojako. Albo jako funkcję jego walki z polską prawicą, albo jako wsparcie dla Niemiec, które czuły się zagrożone ewentualną zmianą amerykańskiej polityki. Tyle tylko, że nie przewidziano takiego triumfu Trumpa. Pytanie, czy polski premier gotów jest naprawdę doradzać swoim protektorom z Berlina i Brukseli realne korekty kursu. Robił to, bardzo delikatnie, podczas wizyty w Polsce niemieckiego kanclerza, sugerując zwiększenie wydatków na wojsko.

Czytaj więcej

Czy generał Kukuła zapowiada wojskowych w polityce? Czekamy na polskiego Petra Pavla

A może Tusk kieruje się wyłącznie polską grą wyborczą, by już po przejęciu prezydentury przez kandydata jego obozu wrócić do ortodoksyjnej polityki w takich kwestiach jak imigracja czy klimat? Rzecz w tym, że nawet jeśli w Polsce osiągnie pełnię władzy, to Trumpa odsunąć od steru w Waszyngtonie nie jest w stanie. Za to amerykański prezydent może, choć wcale nie musi, uruchomić falę, która zatopi polskich liberałów i lewicowców w wyborach parlamentarnych za trzy lata. Bo nagle się okaże, że polskie społeczeństwo jest nie mniej zmęczone polityczną poprawnością niż amerykańskie.

Czeka nas też konfrontacja dwóch podejść do polityki międzynarodowej. Oba wydają się niekompletne i związane z ryzykiem. Tusk mówi: więcej solidarności europejskiej. Ale przecież wizja jakiegoś europejskiego systemu obronnego poza NATO to kolejna iluzja, złudna utopia. To rodzaj zabezpieczenia na wypadek, gdyby Trump zaczął rozbijać NATO. Ale z tej mąki nie będzie chleba, skoro europejskie stolice chcą wrócić do układania się z Moskwą, a nie zbroić się po zęby.

Z kolei Andrzej Duda nawet podczas ostatniego przemówienia na 11 listopada przypomniał, że polskie bezpieczeństwo zależy od kooperacji z Ameryką. Jest to logiczne. Co jednak, jeśli Trump przeniesie swoje zainteresowanie na Pacyfik, a Europie zaoferuje nowe Monachium utkane z Putinem?

Trump i jego zależność od rosyjskich służb dzisiaj już nie podlegają dyskusji. To nie jest moje przypuszczenie, to jest efekt dochodzenia amerykańskich służb. Nie wykluczają amerykańskie służby, że Trump został wręcz zwerbowany przez rosyjskie służby 30 lat temu – powiedział Donald Tusk na wiecu w Bytomiu w marcu 2023 r. Przyznam, że sam tej jego wypowiedzi nie zauważyłem lub nie pamiętałem.

– Tego typu sugestii nie zgłaszałem – zapewnił premier Tusk na swojej pierwszej konferencji prasowej po zwycięstwie wyborczym Donalda Trumpa. Choć przecież tamta wypowiedź była już wtedy emitowana lub cytowana, także przez media dalekie od prawicy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów
Plus Minus
„Konklawe”: Efektowna bajka o konklawe
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Plus Minus
Pułapki zdrowego rozsądku