Jacek Protasiewicz: Donald Tusk skupił się na rozliczaniu PiS, bo to medialne fajerwerki

Im słabiej będzie szła polityka rozliczeniowa PO, tym więcej będzie medialnych fajerwerków. One jednak nie robią wielkiego wrażenia na elektoracie. Ludzie mają intuicyjną zdolność rozróżniania tego, co ważne, od tego, co jest politycznym picem - mówi Jacek Protasiewicz, były europoseł i wieloletni działacz PO.

Publikacja: 25.10.2024 07:05

Donald Tusk już dawno miał przekonanie, że wynik wyborczy całej PO jest pochodną jego osobistej popu

Donald Tusk już dawno miał przekonanie, że wynik wyborczy całej PO jest pochodną jego osobistej popularności – twierdzi Jacek Protasiewicz. Na zdjęciu: z liderem Platformy Obywatelskiej w Sejmie, kwiecień 2022 r.

Foto: jacek domiński/reporter

Plus Minus: Jak by pan podsumował pierwszy rok od wyborczego zwycięstwa koalicji, w wyniku którego Donald Tusk objął stanowisko szefa rządu?

Spośród trzech rządów Tuska początek tego jest najsłabszy. Nawet jego drugi rząd, który uznawany był za wyjątkowo kiepski, zmierzył się w pierwszym roku z bardzo ambitnym wyzwaniem, jakim było podniesienie wieku emerytalnego. Wprawdzie zrobił to w stylu, który wywołał silny sprzeciw społeczny i pomógł cztery lata później PiS wygrać wybory, ale przynajmniej podjęto próbę istotnej dla państwa reformy. A wiadomo, że trudne projekty realizuje się w pierwszym roku działalności. Każdy następny jest do tego mniej wygodny, bo coraz bliższy kolejnych wyborów. Spójrzmy na pierwszy rok premierowania Beaty Szydło czy nawet rządu AWS-Unia Wolności w 1997 roku – zaznaczyły się one czymś istotnym. Natomiast początek tego rządu sprawia wrażenie, jakbyśmy jechali na jałowym biegu.

Czytaj więcej

Andrzej Zoll: Niekonstytucyjne awanse, świństewka i inne brzydkie rzeczy na sumieniu sędziów

Strategia migracyjna Donalda Tuska jest po prostu jałowa

Premier ogłosił nową strategią migracyjną. To jałowy bieg?

Tak. To jest najlepsza ilustracja pustki programowej tego rządu. Strategia migracyjna miała dowodzić, że wypracowano nowatorskie na skalę europejską rozwiązanie, ale w gruncie rzeczy zamiast fundamentalnej zmiany mamy jej karykaturę. Nowa strategia migracyjna powiela rozwiązania, które już w Unii Europejskiej istnieją, a sposób jej „sprzedania” wywołał frustrację wśród najzagorzalszych zwolenników Tuska. Miał być spektakularny fajerwerk, a wyszedł zmoczony kapiszon. No, ale teatr się odbył. Tusk się puszył, jak to jedzie do Brukseli sprzeciwić się całej Europie i nikt go nie powstrzyma. Tymczasem nikogo do niczego chyba nie trzeba było tam przekonywać, bo tylko ktoś bardzo naiwny uwierzył, że do fundamentalnej zmiany, zwłaszcza w polityce migracyjnej UE, wystarczyła godzina czy dwie nieformalnych spotkań z premierami i prezydentami pozostałych państw unijnych.

Po co ten teatr?

Po to, żeby zasłonić bardzo mierny dotychczasowy dorobek rządu.

Pustka rocznicy wygranych wyborów?

Dokładnie tak. Widać po sondażach, że nie ma wielkiego entuzjazmu, jeśli chodzi o ocenę dorobku tego rządu. Premier nie tai, że rozliczenia są dla niego hiperważne, i to oczywiście cieszy określoną grupę wyborców – tych najtwardszych, antypisowskich, którzy zawsze byli przy Platformie. Nie wystarcza to jednak i nigdy nie wystarczało, żeby osiągać ponad 40 proc. poparcia, a dopiero taki poziom pozwala rządzić samodzielnie lub w maksymalnie dwupartyjnej koalicji. Żeby go osiągnąć, potrzeba – jak w 2007 i 2011 – przedstawienia wizji, programu zmian na lepsze w codziennym życiu Polaków.

Donald Tusk skupił się na rozliczeniach, bo to zapewnia medialne fajerwerki 

Skoro tak, to dlaczego Donald Tusk skupił się na rozliczeniach? Zwłaszcza że z góry było wiadomo, iż szybkich efektów być nie może.

Przypominam sobie zapowiedź Donalda Tuska z kampanii wyborczej, później uszczegółowioną przez Tomasza Siemoniaka w TVN 24, jak to natychmiast po wygranej KO w gabinecie prezesa NBP pojawią się „silni panowie” i… pusty śmiech mnie ogarnia. Bo minęło dziesięć miesięcy nowej władzy, a jedyny, który poszedł siedzieć, to Janusz Palikot. Komisje śledcze nie osiągnęły spektakularnych efektów, a i prokuratura się nie popisała. Chciała mieć widowiskowe zatrzymania (np. Marcina Romanowskiego, byłego wiceministra sprawiedliwości), a okazało się, że to nie jest takie proste. Bo po drugiej stronie są całkiem sprawni prawnicy i cwani gracze polityczni.

Prokuratura to nie piekarnia. Nie jest tak, że dziś się człowieka zatrzymuje, a jutro gotowy akt oskarżenia leży w sądzie.

Dlatego jesteśmy zasypywani informacjami o ogromnej liczbie zgłoszeń do prokuratury na grzechy poprzedniej władzy. Niejako zastępczo. Złożenie doniesienia do prokuratury to jest najprostsza czynność, którą może wykonać każdy obywatel. Nic nie kosztuje i nie pociąga za sobą żadnych konsekwencji. Tyle że za trzy lata możemy się znaleźć w sytuacji takiej, w jakiej dzisiaj są demokraci w USA. Po ataku na Kapitol Donald Trump był oskarżany – i słusznie – że popchnął ludzi do tego buntu, a ciągle jest na wolności, nie ma ograniczonych praw wyborczych i być może wywalczy drugą prezydenturę. Tak samo może być z PiS. Po sondażach widać, że retoryka rozliczeń, odsłanianie kolejnych skandali nakręcają wspomniane 30 proc. twardych wyborców PO, ale są raczej obojętne dla tych kluczowych kilkunastu procent, które zdecydują o tym, kto będzie za trzy lata rządził Polską.

Czy Donald Tusk w ciągu tego roku od wyborów czymś pana ujął?

Nie. Co więcej, mam wrażenie, że stosuje tę samą taktykę jak w czasie swoich rządów w latach 2007–2014. Pamiętam forum w Krynicy w 2008 roku, kiedy zapowiedział, że w ciągu trzech lat wejdziemy do strefy euro. Przy czym nie było to wcale ogłoszenie konkretnego planu przyjęcia wspólnej waluty – bo formalne powołanie pełnomocnika ds. koordynacji takich działań nastąpiło dopiero w roku 2009 – tylko zajęcie, przynajmniej na chwilę, zbiorowej wyobraźni publicznej i przykrycie ówczesnej pustki programowej. Podobnie jest z tzw. nową strategią migracyjną albo z rzuconym w kampanii hasłem „100 konkretów na 100 dni”. Za każdym razem chodzi o coś tak absurdalnie spektakularnego, że PiS nie uda się tego niczym przebić. Strategia migracyjna pojawiła się w tej roli, bo zbliżał się kongres zjednoczeniowy PiS i rocznica wyborów parlamentarnych, a nie było niczego innego pod ręką.

Podobno twórca strategii, wiceminister spraw zagranicznych Maciej Duszczyk, był zaskoczony interpretacją tego dokumentu przez premiera.

Nie tylko on. Obserwując reakcję Adama Bodnara, miałem wrażenie, że jest – jako prawnik i były RPO – mocno zakłopotany słowami premiera. Domyślam się jednak, że Tusk miał już wiedzę na temat wyników badań Sławomira Sierakowskiego i Przemysława Sadury, które pokazały, iż obawy przed niekontrolowaną migracją są obecne również w elektoracie liberalnym. Można więc było łatwo wstrzelić się w nastroje społeczne tematem, który autentycznie ludzi niepokoi, i jeszcze opakować go w jaskrawy kolor.

Za pierwszych i drugich rządów Tuska stałym elementem gry z wyborcami było wyszukiwanie wroga i zwalczanie go. Takim wrogiem były dopalacze, automaty do gier, pijani kierowcy, pedofile, kibole. Teraz zajęli to miejsce migranci?

Migranci przypadkowo trafili do tej puli, ale już na przykład spektakl z alkotubkami, czyli alkoholem sprzedawanym w saszetkach, był kolejnym politycznym show wykreowanym na potrzeby medialne. Można było sprawę załatwić prostymi decyzjami administracyjnymi, ale zrobiono z tego spektakl, jak kiedyś w przypadku dopalaczy albo chemicznej kastracji pedofilów. Widzieliśmy przejętego premiera, który osobiście wydaje dyspozycje, a ministrowie natychmiast rzucają się do ich realizacji.

Ma pan na myśli ministra rolnictwa Czesława Siekierskiego, który dostał polecenie załatwienia sprawy alkotubek?

Znam go osobiście i wiem, że jest człowiekiem niezwykle rozważnym, umiarkowanym i spokojnym, ale pod presją kamer – bo nieprzypadkowo była wtedy transmisja tv na żywo – opuścił posiedzenie Rady Ministrów, żeby osobiście zająć się wytycznymi premiera.

Czy taki show będzie dominował przez kolejne trzy lata rządów obecnej koalicji?

Im słabiej będzie szła polityka rozliczeniowa, tym więcej będziemy mieli medialnych fajerwerków. Jednak widać, że one nie robią wielkiego wrażenia na elektoracie. Ludzie na koniec – i to jest moje doświadczenie z szefowania trzem ogólnopolskim kampaniom PO – mają intuicyjną zdolność rozróżniania tego, co ważne, od tego, co jest politycznym picem. Dlaczego PiS wygrało w 2015 i 2019? Bo składało realne obietnice i je realizowało: 500+, a potem 800+, podniesienie płacy minimalnej, 13. i 14. emerytura. A płytkie spektakle medialne sprzedają się dobrze, ale tylko przez kilka, maksimum kilkanaście dni. Jeśli więc nie będzie skazujących wyroków, a zwłaszcza realizacji obietnic, takich jak kwota wolna od podatku w wysokości 60 tys. zł, to w kampanii w roku 2027 pojawi się podobny problem jak w 2011 – nie bardzo będzie się czym chwalić.

Czytaj więcej

Michał Łenczyński: Jesteśmy jak nowi górnicy z salonów kosmetycznych

Donald Tusk unika projektów modernizacyjnych. Myśli, że Polakom wystarczy to, że jako tako im się żyje

Dlaczego Donald Tusk unika projektów modernizacyjnych? Czy to jest wniosek wyciągnięty z rządów AWS-UW, kiedy partie rzuciły się do realizacji reform, ale na koniec kadencji zniknęły ze sceny politycznej?

Po pierwsze, koalicja AWS-UW nie padła pod ciężarem reform, tylko wewnętrznego chaosu i konfliktów. Po drugie, Donald Tusk nigdy nie ukrywał, że od polityki wizji woli politykę reagowania na bieżące zdarzenia. Stąd wzięła się ta słynna „ciepła woda w kranie”. Pamiętam, że przed tym, gdy został przewodniczącym Rady Europejskiej, kwestie UE mało go interesowały. Miał takie podejście – o czym mówił w gronie najbliższych współpracowników – „skoro Niemcy z Francuzami już zdecydowali, to nie ma co się stawiać, trzeba tylko dopiąć nasz wagonik do jadącego pociągu i może coś się uda ugrać”. Podobną strategię realizował w kraju. Na wewnętrznych spotkaniach mówił, że filozofia życia Polaków zawiera się w odpowiedzi na pytanie: „– Co słychać? – A nie najgorzej! Jakoś leci!”. I interpretował, że rodacy nie potrzebują wielkich, ambitnych planów, wystarczy, że żyje im się nie najgorzej. To był – i myślę , że ciągle jest – azymut politycznego działania Tuska. Jeżeli ktoś w tym rządzie ma ambitne plany, nie jest to nikt z PO, ale np. Dariusz Klimczak, minister infrastruktury z PSL.

Może Tusk miał rację, skoro utrzymał władzę przez dwie kadencje? Pod koniec pierwszej kadencji wydawało się, że PiS depcze mu po piętach, a tymczasem w wyborach Platforma odskoczyła o 10 pkt proc.

Zwycięstwo Platformy w 2011 roku nie wynikało z dokonań rządu, bo one plasowały poparcie PO na poziomie jej twardego elektoratu, który jest zbliżony do twardego elektoratu PiS. Końcowe, wysokie zwycięstwo PO było efektem dwóch finałowych akcentów w kampanii wyborczej. Jako sztab wiedzieliśmy z badań, że największą przewagą PO nad innymi partiami jest pozycja w UE. Jerzy Buzek był wówczas przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, Janusz Lewandowski – komisarzem europejskim odpowiedzialnym za budżet, a Radosław Sikorski – szanowanym szefem MSZ. I tę przewagę wykorzystaliśmy, tworząc spot o 300 mld zł z budżetu unijnego dla Polski. W ten sposób udało się uświadomić wahającym się wyborcom, że w nadchodzącej kadencji kluczowe dla Polski będą negocjacje budżetowe w UE.

I to przekonało wyborców?

Badaliśmy reakcje ludzi na naszą prekampanię „Polska w budowie”. To było niesamowite, ale oni w swej zbiorowej mądrości wiedzieli doskonale, że nowe inwestycje to nie wynik jakiejś nadzwyczajnej sprawności premiera i ministrów, ale przede wszystkim kasy z Unii. I że rozwój Polski od tej kasy jest zależny. A my, sztab, uzmysłowiliśmy im, że jeżeli ktoś jest w stanie wynegocjować w UE nowe, duże pieniądze dla Polski, to tylko PO, która ma Buzka, Lewandowskiego i Sikorskiego. To pokazaliśmy w spocie o 300 mld zł. A potem jeszcze zderzyliśmy to z obrazem agresywnych PiS-owskich awantur ulicznych w spocie „Oni pójdą na wybory. A ty?”. I to finalnie zdecydowało o prawie 10 proc. przewagi PO nad PiS. Na nieszczęście dla Platformy na fali entuzjazmu po tym zwycięstwie Tusk postanowił przeprowadzić reformę wieku emerytalnego bez konsultacji społecznych i bez jakichkolwiek kompromisów. Wydawało mu się, że po takim zwycięstwie może zrobić, co zechce. A ponieważ został przekonany przez doradców, że dla podwyższenia ratingu Polski takie natychmiastowe rozwiązanie jest niezbędne, to podniósł wiek emerytalny w trybie niejako ekspresowym.

PO podwyższyło wiek emerytalny ze względu na ratingi ważne dla sektora finansów

Zatem chodziło o ratingi?

Chodziło o to, żeby najważniejsze agencje ratingowe oceniły tę reformę jako korzystną dla stabilności sektora finansów publicznych i w konsekwencji, żeby polskie obligacje były sprzedawane z niższym oprocentowaniem. Zresztą – w mojej ocenie – ta reforma była sensowna, tylko nikt się nie postarał, by skutecznie przekonać Polaków, że dłuższa praca się opłaca.

No tak, PiS wprowadziło przynajmniej PIT 0 proc. dla osób w wieku emerytalnym, które pracują i nie pobierają świadczenia.

I to zostało dobrze przyjęte, bo ludzie pracują dłużej, jeśli mogą i jeśli im się to opłaca. Życie na emeryturze za 2,5 tys. zł to nie jest marzenie większości emerytów.

Czy byli tacy ludzie w otoczeniu Tuska, którzy mówili, że powinien poszukać innych rozwiązań?

Nie. Jacek Rostowski, minister finansów, zdecydowanie popierał tę reformę. Jan Krzysztof Bielecki, główny doradca Tuska – też. A Władysław Kosiniak-Kamysz miał wtedy jeszcze słabą pozycję polityczną. Był ministrem pracy ledwie kilka miesięcy. Trafił do rządu z lokalnej polityki, bo wcześniej był tylko radnym miejskim w Krakowie, nie miał doświadczenia parlamentarnego ani tym bardziej ministerialnego. Jak prymus wykonał zadanie, które mu powierzono. A PiS skorzystało z okazji i ukręciło z tego populistyczne hasło „nie chcemy pracować aż do śmierci”, co przecież nie było prawdą.

Jednak podwyższenie kobietom wieku emerytalnego o siedem lat, a rolniczkom nawet więcej, okazało się nie do zaakceptowania.

Też uważam, że było kompletnie nieprzemyślane. Wprawdzie wiem, że UE domagała się zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, traktując to jako politykę równości, ale wystarczyło trochę asertywności i można się było od tego zrównania uchylić. Co więcej, ze zdumieniem słuchałem, jak Tusk podczas debaty nad podwyższeniem wieku emerytalnego obrażał Piotra Dudę, przewodniczącego Solidarności, sugerując, że jest pętakiem, bo chce referendum w tej sprawie. Takich rzeczy, z szacunku choćby dla protestujących wtedy w Warszawie setek związkowców, po prostu się nie robi. To było działanie bezsensowne.

To dlaczego Tusk to zrobił?

To był czas, kiedy po zwycięstwie w roku 2011 w KPRM ciągle jeszcze panowała euforia. W Sejmie mówiło się, że poziom wody sodowej w Alejach Ujazdowskich (czyli w Kancelarii Premiera) ciągle jest tak wysoki, iż można pływać pod sufitem. Krótko mówiąc, sodówka wszystkim tam uderzyła do głowy. Zresztą widać to było już podczas konstruowania drugiego rządu. Powołanie Joanny Muchy na ministra sportu zamiast ministra zdrowia, do czego miała kompetencje, lub powierzenie Sławomirowi Nowakowi ministerstwa transportu zamiast sportu, to były takie gry i zabawy cara ze swoimi dworzanami. Jednych napuszczał na drugich, obsadzał ludzi na stanowiskach, do sprawowania których nie mieli ani wiedzy, ani serca i w rezultacie potykali się o własne nogi.

Czytaj więcej

Jarosław Kuisz: Należy upaństwowić media społecznościowe

Pierwszy rząd Donalda Tuska był mimo wszystko lepiej skonstruowany 

Pierwszy rząd Tuska był lepiej skonstruowany? Pamiętam, że Bogdan Zdrojewski miał zostać ministrem obrony narodowej, a trafił do resortu kultury. Cezary Grabarczyk szykował się na Ministerstwo Sprawiedliwości, a wylądował w infrastrukturze.

Ale Grabarczyk przynajmniej pracował wcześniej w komisji infrastruktury, a Zdrojewski jest z wykształcenia kulturoznawcą. Zatem ten pierwszy rząd był jeszcze w miarę sensownie budowany. Ale drugi rząd Tuska to już był kompletny freestyle, jak mawia młodzież.

Jarosław Gowin, filozof z wykształcenia, został ministrem sprawiedliwości.

A mało znany i moim zdaniem pozbawiony formatu ministerialnego Mikołaj Budzanowski otrzymał tekę ministra Skarbu Państwa. Był w tej roli zagubiony jak mały chłopiec.

Tusk się nie bał, że ci ludzie bez przygotowania zawalą ważne dla kraju sprawy i trzeba będzie wszystko naprawiać albo przynajmniej się wstydzić?

Uważał, że PR-em wszystko da się załatwić. W najbliższym otoczeniu Tuska bardzo popularne było wtedy powiedzenie: „Kochanie, to nie jest tak, jak myślisz”, używane czasem w życiu jako wstęp do tłumaczeń ze zdrady. Oni byli przekonani, że gdyby coś poszło źle, to wystarczy, by wyszedł Tusk na konferencję prasową i powiedział coś w stylu: „Kochani, to nie jest tak, jak myślicie”, i wyborcy we wszystko uwierzą. Sam Tusk już wtedy miał przekonanie, że wynik wyborczy całej PO jest pochodną jego osobistej popularności. Nawet w wyborach samorządowych, gdzie jednak lokalni liderzy mają znaczenie. Pamiętam, jak wygłosił taką opinię pod koniec 2010 roku po wygranych wyborach samorządowych. Brzmiała ona mniej więcej tak: „Ten sukces to jest mój sukces. A tam, gdzie jest porażka – to wasza porażka, bo nie zrobiliście tak, jak ja chciałem”. I to przekonanie w nim narastało. W kampanii w roku 2011 było to m.in. powodem gorącego konfliktu pomiędzy nim jako liderem formacji a mną jako szefem sztabu.

Dlaczego?

Tusk uważał, że spot „300 mld” jest niepotrzebny, i nie chciał w nim wystąpić. Chciał być „tym jedynym, a nie jednym z ekipy”. Dlatego słowa o tym, że mamy drużynę, która wie, jak wynegocjować z UE największą kasę, wypowiada tam Radek Sikorski. Tusk jest doklejony na końcu, bo uparłem się, że spot bez niego i tak pójdzie do emisji. Z trudem wypowiedział wtedy słowa „my”, a nie „ja”. A my, w sztabie, wiedzieliśmy z badań, że ludzie chcą zobaczyć zespół, drużynę, a nie wodza. Podobnie jest teraz. On jest przekonany, że zwycięstwo z 2023 roku jest osobiście jego, a przecież gdyby nie Trzecia Droga, to byłaby trzecia kadencja PiS.

Czy pana zdaniem Donald Tusk zaskoczy nas czymś w tej kadencji?

Trudno na to odpowiedzieć, bo nie wiadomo, co się wydarzy. Ale jeżeli nie zdarzy się nic nadzwyczajnego, to niczego spektakularnego bym się nie spodziewał. Dlatego następne wybory parlamentarne w 2027 roku będą znowu przypominały te z 2011, gdy trzeba będzie bronić dyskusyjnego dorobku tej koalicji, bo proste „***** PiS” już nie wystarczy.

A nie zaskoczył pana fakt, że Tusk, który się reklamował jako polityk znakomicie funkcjonujący w Unii Europejskiej, nie został zaproszony do udziału w konferencji na temat wojny w Ukrainie?

Po zwycięstwie 15 października prawie wszyscy w Europie chwalili Tuska. Jednak to były chwilowe emocje, jak w sporcie – gdy zdobywasz puchar, wszyscy ci gratulują i przez krótki czas możesz się nim cieszyć. Za chwilę jednak zaczynają się kolejne rozgrywki i już nikt o tym poprzednim trofeum nie myśli. Francja i Niemcy ciągle są największymi płatnikami do budżetu UE, która jest największym donatorem pomocy dla Ukrainy, a Amerykanie i Brytyjczycy wyłożyli na to najwięcej poza UE. Nic dziwnego więc, że to oni usiedli do stołu. A Polska? To, że Tusk był przez pięć lat przewodniczącym Rady Europejskiej i odniósł krajowy sukces wyborczy w ubiegłym roku, nie daje mu – wbrew rządowej tromtadracji – nadzwyczajnej pozycji w Europie. Instytucje UE nie zależą od pozycji tego czy innego polityka w kraju członkowskim, ale od tego, ile ten kraj wpłaca do wspólnego budżetu.

Plus Minus: Jak by pan podsumował pierwszy rok od wyborczego zwycięstwa koalicji, w wyniku którego Donald Tusk objął stanowisko szefa rządu?

Spośród trzech rządów Tuska początek tego jest najsłabszy. Nawet jego drugi rząd, który uznawany był za wyjątkowo kiepski, zmierzył się w pierwszym roku z bardzo ambitnym wyzwaniem, jakim było podniesienie wieku emerytalnego. Wprawdzie zrobił to w stylu, który wywołał silny sprzeciw społeczny i pomógł cztery lata później PiS wygrać wybory, ale przynajmniej podjęto próbę istotnej dla państwa reformy. A wiadomo, że trudne projekty realizuje się w pierwszym roku działalności. Każdy następny jest do tego mniej wygodny, bo coraz bliższy kolejnych wyborów. Spójrzmy na pierwszy rok premierowania Beaty Szydło czy nawet rządu AWS-Unia Wolności w 1997 roku – zaznaczyły się one czymś istotnym. Natomiast początek tego rządu sprawia wrażenie, jakbyśmy jechali na jałowym biegu.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich