Andrzej Zoll: Niekonstytucyjne awanse, świństewka i inne brzydkie rzeczy na sumieniu sędziów

W licznych wypowiedziach prezesa PiS można znaleźć myśl, że musi być jakaś komórka w społeczeństwie, która stoi ponad prawem. I ją zbudował. Jarosław Kaczyński przez osiem lat rządów PiS dyktował, co się ma w Polsce dziać. Bez podstawy prawnej - mówi prof. Andrzej Zoll, prawnik, w latach 1993–1997 prezes Trybunału Konstytucyjnego.

Publikacja: 27.09.2024 10:00

Andrzej Zoll: Niekonstytucyjne awanse, świństewka i inne brzydkie rzeczy na sumieniu sędziów

Foto: Szymon Blik/Reporter

Plus Minus: Jak to się stało, że naprawiając przez 30 lat kraj po komunizmie, doszliśmy do ogromnego chaosu w wymiarze sprawiedliwości, do dwuwładzy w sądownictwie, do wielointerpretacji prawa, bo co prawnik, to ma swoją interpretację?

Bez wątpienia jest to pochodna rządów PiS. Trzeba powiedzieć, że PiS w pewnym sensie osiągnęło swój cel. Jarosław Kaczyński od lat w swoich wypowiedziach dawał do zrozumienia, że zbudowanie państwa autorytarnego jest jego celem. Robił doktorat u Stanisława Ehrlicha, który miał fatalną przeszłość, ale to nie był zły prawnik. Tyle że jego mistrzem był Carl Schmitt, twórca podstawy teoretycznej prawa nazistowskiego, który głosił, że prawo powinno być instrumentem władzy, że władza polityczna musi stać ponad prawem, a nie być ograniczona zasadami prawnymi. Ta teza jest bliska Kaczyńskiemu, w licznych jego wypowiedziach można znaleźć myśl, że musi być jakaś komórka w społeczeństwie, która stoi ponad prawem. I ją zbudował – Nowogrodzka była ośrodkiem władzy ponad prawem. Kaczyński przez osiem lat rządów PiS dyktował, co się ma w Polsce dziać, bez podstawy prawnej. Próbował to zrobić już w 2005 roku, ale to mu się nie udało, choć był blisko.

Co pan ma na myśli?

Nie mówi się o tym, ale w 2007 roku w sierpniu, czyli tuż przed awanturą z Andrzejem Lepperem, liderem Samoobrony, która doprowadziła do rozwiązania parlamentu, leżał w Sejmie po drugim czytaniu projekt ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, który bardzo ograniczał kompetencje tego organu. Prac nie dokończono, bo skończyła się kadencja Sejmu. Gdy Kaczyński zdobył władzę w 2015 roku, to pierwszym jego krokiem był zamach na Trybunał Konstytucyjny, który mógłby zablokować utworzenie systemu autorytarnego.

Ale nie uchwalił żadnej ustawy w tej sprawie, a przecież mógł, prawda?

Zgoda, ale tutaj dała mu pretekst Platforma Obywatelska, wybierając członków Trybunału na zapas. Muszę powiedzieć, że to był fatalny krok. Zresztą prof. Andrzej Rzepliński, ówczesny prezes TK, był obecny na posiedzeniu komisji sejmowej, kiedy posłowie PO przeforsowali wybór pięciu sędziów Trybunału, choć w dwóch przypadkach kadencje ich poprzedników ewidentnie kończyły się już w nowej kadencji Sejmu.

Prof. Rzepliński wtedy protestował?

Tak. Ale posłowie PO się uparli i doszło do tego wyboru. Proszę zwrócić uwagę na bardzo charakterystyczną rzecz – 7 sierpnia 2015 roku zaczął swoje urzędowanie nowo wybrany prezydent Andrzej Duda. Mógł skierować tę ustawę (mówiącą o sposobie wybierania sędziów TK – red.) do Trybunału Konstytucyjnego, bo była niezgodna z konstytucją. Nie zrobił tego. Skargę wniosła grupa posłów PiS, ale po wygranych wyborach ją wycofała. I teraz można tu odczytać jasno myśl Kaczyńskiego – trzeba opanować Trybunał, bo będziemy mogli swobodnie rozmontowywać inne organy, które są bezpiecznikami przed wprowadzeniem autorytaryzmu.

Pamiętam argumenty PiS na rzecz przejęcia Trybunału Konstytucyjnego. Mówili: zawetuje nam 500+, które my chcemy wprowadzić, i inne nasze reformy.

Z całą pewnością nie chodziło o konkretną sprawę, tylko o system. O odrzucenie demokracji. I mówienie o tym, że demokrację liberalną zastępujemy demokracją nieliberalną. To jest bzdura. Demokracja jest albo jej nie ma. Przymiotniki są zbędne. Za PRL była demokracja ludowa i to nie była żadna demokracja.

Czytaj więcej

Tomasz Rzymkowski: Obowiązki wykonałem, jak należy

Nie wiem, czy z Krajową Radą Sądownictwa metoda na TVP nie byłaby najbardziej skuteczną formą rozwiązania problemu

Co pan w takim razie sądzi o demokracji walczącej? Był pan na spotkaniu, na którym premier Donald Tusk o tym mówił. Czy szef rządu słusznie poszedł w tym kierunku?

Rzeczywiście, byłem świadkiem tej wypowiedzi. Nie podoba mi się ten przymiotnik. Z drugiej strony inaczej trzeba postępować w sytuacji, kiedy chcemy naprawić coś, co zostało zepsute. Przykładowo, jeżeli mamy niekonstytucyjną Krajową Radę Sądownictwa, to nie wiem, czy przy rozwiązywaniu tego problemu metoda na TVP nie byłaby najbardziej skuteczna.

Jest pan za rozwiązaniem siłowym? Za wyłączaniem kart wejściowych do gmachu instytucji?

Tak, ale to trzeba było zrobić w grudniu ubiegłego roku. Teraz jest za późno. Jednak tak bym zrobił i z Trybunałem Konstytucyjnym, i z KRS.

Wtedy nie byłoby w ogóle Krajowej Rady.

Można by wybrać nową.

Podejrzewam, że prezydent Andrzej Duda nie powołałby nowych członków KRS, gdyby starzy zostali w ten sposób rozpędzeni.

No to do wyborów nowego prezydenta Krajowej Rady by nie było. Taka niekonstytucyjna i tak nie jest nam potrzebna. Obecny Trybunał Konstytucyjny też nie jest nam potrzebny. Oba te organy przez samo swoje istnienie łamią konstytucję, dlatego powinny być zlikwidowane, a w ich miejsce powołane nowe, zgodne z konstytucją. Tak rozumiem wypowiedź premiera i to jest w porządku.

Ale cofnięcie przez niego kontrasygnaty pan jednak skrytykował?

I dalej krytykuję. To jest niebezpieczne, bo każdy od czasu do czasu ma ochotę cofnąć swój podpis, lecz tego nie wolno robić. Choć oczywiście wyznaczenie neosędziego na osobę prowadzącą wybór prezesa Izby Cywilnej Sądu Najwyższego przez prezydenta jest niezgodne w ogóle z konstytucją. PiS od początku szło w kierunku likwidacji zasad demokratycznych. A ponieważ podstawową zasadą demokracji jest podział władzy, trzeba było ten organ, który stał najbardziej na straży podziału władzy, czyli Trybunał Konstytucyjny, spacyfikować. Jeszcze do 2016 roku, czyli do końca kadencji Andrzeja Rzeplińskiego, było im trudno. Ale już wtedy premier Beata Szydło nie publikowała orzeczeń Trybunału.

Mówiła, że to nie są orzeczenia Trybunału, tylko grupy sędziów, bo zostały podjęte w niepełnym składzie.

Zgadza się, Trybunał wtedy już zaczął blokować sędziów – dublerów. Rzepliński nie dopuszczał ich do udziału w posiedzeniach. Po odejściu prof. Rzeplińskiego już nie było żadnej przeszkody, by przejąć Trybunał Konstytucyjny. Drugim bezpiecznikiem była niezależność wymiaru sprawiedliwości, niezależność sądów i niezawisłość sędziów. Na straży tej niezależności stoi Krajowa Rada Sądownictwa. No więc trzeba było ją opanować. W 2017 roku wpłynął do Sejmu projekt ustawy o KRS, w którym zmieniono sposób wyboru jej członków. Są w konstytucji wymienione podmioty, które z urzędu wchodzą w skład Krajowej Rady, czyli I prezes Sądu Najwyższego, minister sprawiedliwości, przedstawiciel prezydenta i prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego.

Tego PiS nie mogło zmienić, bo musiałoby zmienić konstytucję.

Tak samo nie mogli zmienić przepisu, że w skład Krajowej Rady wchodzi czterech posłów wybieranych przez Sejm i dwóch senatorów wybieranych przez Senat. Ale 15 sędziów zgodnie z konstytucją to mają być osoby wyłonione spośród sędziów przez sędziów. Krajowa Rada Sądownictwa powstała w wyniku rozmów przy Okrągłym Stole. W kwietniu 1989 roku, czyli po podpisaniu porozumień okrągłostołowych, została wprowadzona do konstytucji. A pomyślana była jako reprezentacja sędziów. Do 2017 roku sędziowie wybierali tę piętnastkę członków KRS. A PiS zdecydowało, że tę reprezentację będzie wybierał Sejm. Zatem władza legislacyjna została wprowadzona na pole władzy sądowniczej. Czyli znowu poszliśmy o krok dalej w likwidacji podziału władzy. Tę ustawę przedstawiał w Sejmie poseł Stanisław Piotrowicz, dzisiejszy sędzia Trybunału, który wówczas wypowiedział jedno bardzo ważne zdanie – że sędziowie są sługami państwa. Tylko uczeń Carla Schmitta może takie zdanie wypowiedzieć. Bo w państwie demokratycznym sędziowie są sługami prawa, a nie państwa. Od 2018 roku Krajowa Rada Sądownictwa stała się posłuszna dyrektywom politycznym płynącym z Nowogrodzkiej. Bez kamuflażu.

Konieczność zmian uzasadniano również tym, że w sądownictwie funkcjonowało towarzystwo wzajemnej adoracji – sędziowie wybierali członków KRS, a potem ci awansowali tych, którzy ich wybrali. Było coś w tej argumentacji?

Zmiany trzeba było jakoś uzasadnić, nie tylko stwierdzeniem, że sędziowie mają być sługami państwa. Dodano zatem narrację, którą pani przytoczyła, ale nie było na to żadnych dowodów. Nie wykluczam, że można było znaleźć jakieś poszczególne przypadki kumoterstwa. Ale sama konstrukcja była dobra, gwarantowała niezależność sądów, a o to chodziło. Ten system dobrze funkcjonował.

Zapadały jednak wyroki, które bardzo bulwersowały społeczeństwo, np. w procesach dotyczących stanu wojennego albo wydarzeń na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Sądy orzekały wyroki w zawieszeniu, choć w jednym i drugim wydarzeniu zginęli ludzie.

Zgoda. Szczególnie bulwersujący był wyrok dotyczący jednej z osób bardzo aktywnie zwalczającej opozycję w okresie stanu wojennego. Ta osoba została uniewinniona i to w Sądzie Najwyższym. Nie jestem w stanie powiedzieć, jakie mechanizmy zadziałały w tej konkretnej sprawie, ale zawsze się znajdzie jakiś indywidualny przypadek, który budzi wątpliwości. W tamtym przypadku trzeba było uruchomić postępowanie dyscyplinarne wobec sędziów, którzy brali udział w wydaniu tego wyroku.

Sędziów Sądu Najwyższego?

Dlaczego nie? Po to jest postępowanie dyscyplinarne, żeby pociągać do odpowiedzialności osoby, które łamią prawo. A to na pewno było złamanie prawa. W każdym razie trzeba było to zbadać.

Z całą pewnością pojedyncze przypadki nie mogą jednak prowadzić do zmiany całego systemu i jego upolitycznienia. Tymczasem minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro tak to urządził, że sądami kierowały przede wszystkim osoby, które miały być gwarantami prowadzenia wymiaru sprawiedliwości zgodnego z polityką. Do tego włączył się jeszcze Trybunał Konstytucyjny. Nowo wybrana Krajowa Rada Sądownictwa wysłała do TK wniosek o stwierdzenie, czy ustawa, na mocy której została powołana, jest zgodna z konstytucją. I oczywiście Trybunał uznał, że wszystko jest w porządku.

Dlaczego to zrobiono?

Spodziewano się ataku na tę ustawę, więc potwierdzono jej legalność w Trybunale Konstytucyjnym.

Co z tego wszystkiego teraz wyniknie?

Teraz mamy próby odwracania tego wszystkiego i dopiero teraz widzimy, jak cały system został zabetonowany przez poprzednią władzę. Powołano Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego obsadzoną wyłącznie przez osoby podyktowane przez ministra Ziobrę. To był taki specjalny sąd, co jest w Polsce zakazane.

Dlaczego specjalny?

No bo to nie był sąd w ramach struktury Sądu Najwyższego, miał cechy odrębne, a jego członkowie mieli wyższe pensje niż sędziowie SN. Na żądanie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej zlikwidowano tę izbę w taki sposób, że jej członkowie mogli sobie wybrać, do jakiej izby mają być przeniesieni jako sędziowie Sądu Najwyższego. Niektórzy poszli w stan spoczynku, choć mieli ledwie po 40 lat. A potem władza powołała dwie nowe izby – Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych oraz Odpowiedzialności Zawodowej. Obie zostały obsadzone przez neosędziów i mają polityczny charakter. Przy czym jedna z tych Izb decyduje o ważności wyborów. Od 1993 r. o ważności wyborów decydowała Izba Pracy Sądu Najwyższego, a PiS przekazało to Izbie Kontroli Nadzwyczajnej, do której dało swoich ludzi.

Uważa pan, że orzekała niewłaściwie w sprawie ważności wyborów?

Nie, tego zarzutu postawić nie mogę. Ale troszkę był strach, że może wybory październikowe mogą być zakwestionowane. Choć państwo należące do Unii Europejskiej jednak na to sobie pozwolić nie mogło. Ale dzisiaj mamy problem z decyzją Państwowej Komisji Wyborczej. Będzie ją oceniała Izba Kontroli Nadzwyczajnej i nie wiemy, jak zdecyduje. A system powinien być tak skonstruowany, żeby decyzje sądów nie budziły wątpliwości. Nikomu do głowy nie może wpaść, że Sąd Najwyższy może być manipulowany czy podporządkowany politycznie. I do tego wszystkiego mamy status neosędziów, to znaczy tych, którzy zostali powołani lub awansowani na wniosek KRS, która jest sprzeczna z konstytucją niezależnie od tego, co orzekł Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej. Ci wszyscy sędziowie awansowali, co było niezgodne z konstytucją, i prezydent nie powinien podpisywać im nominacji. Stąd jest ten cały bałagan.

A propozycja ministra sprawiedliwości Adama Bodnara – cofnięcie wszystkich awansów od 2018 roku – jest w porządku?

Moim zdaniem tak. Skoro KRS jest niekonstytucyjna, to te nominacje też są niekonstytucyjne.

Nie sądzi pan, że trąci to odpowiedzialnością zbiorową?

Nie, ponieważ sędziowie, którzy otrzymali nominacje po ukończeniu szkoły, nie są uznawani za neosędziów. Jest ok. 1600 osób awansowanych. I z tego ok. 900 do 1000 osób ma wrócić na poprzednie stanowisko. Oni mogą od razu stanąć do konkursu, który będzie rozstrzygała prawidłowo uformowana Krajowa Rada Sądownictwa. Natomiast ok. 500 osób będzie miało postępowanie dyscyplinarne.

Środowisko sędziowskie jest w tej chwili bardzo skłócone. Między sędziami panuje taka sama nienawiść jak między politykami. Wyobraża pan sobie, że tzw. neosędzia, który wystartuje w konkursie na wyższe stanowisko, ma szanse je uzyskać?

Nie wykluczam tego. Przecież w tych wyższych sądach będzie brakowało sędziów. Oni tam muszą pozostać, jeżeli nie ma do nich zastrzeżeń.

No to po co to wszystko? Czy chodzi o upokorzenie człowieka?

Nie chcemy, żeby były niesnaski między sędziami. Ale te osoby nie postąpiły fair, występując do Krajowej Rady o awans, a wiedząc, że jest to organ niekonstytucyjny. Za taki czyn trzeba odpowiedzieć. Zatem nie uważam, żeby to była jakaś dyskryminująca dolegliwość. Natomiast ci, którzy popełnili takie czy inne świństewka albo byli bardzo posłuszni, będą mieli postępowanie dyscyplinarne, a niektórzy z nich nawet karne. Moim zdaniem to jest w porządku i to trzeba zrobić.

Czy uważa pan, że możliwe jest wyłonienie Trybunału, który będzie uznawany przez wszystkich?

Jest bardzo dobra ustawa, która została ostatnio przyjęta przez Sejm po poprawkach Senatu. Prezydent jej nie podpisze, to jest zupełnie oczywiste. Mam pewne uwagi do tej ustawy, ale ona idzie w dobrym kierunku. Przede wszystkim jest na nowo zbudowana procedura wybierania sędziów Trybunału. Kandydatem nie może być osoba, która mniej niż cztery lata przed wyborem była członkiem partii, zajmowała stanowisko w rządzie lub pełniła inne funkcje publiczne np. prezesa NIK. To jest bardzo dobre sito. Poza tym kandydaci muszą uzyskać trzy piąte głosów w Sejmie. A więc też i opozycja miałaby głos decydujący. Dopóki nie będzie następcy, to przedłuża się kadencję sędziego, który ma być zastąpiony.

Senat wprowadził do tej ustawy poprawkę, że jeżeli w ciągu 14 dni wybrany sędzia nie zostanie zaprzysiężony przez prezydenta, to może zaprzysiąc się w pewnym sensie sam, za pośrednictwem notariusza. Czy to nie jest ograniczenie konstytucyjnej prerogatywy prezydenta?

Jeżeli prezydent nie chce skorzystać ze swojej prerogatywy, to trudno. Choć muszę pani powiedzieć, że jestem przeciwko temu rozwiązaniu. Rozumiem, że to jest pokłosie 2015 roku, kiedy prezydent odmówił przyjęcia ślubowania od sędziów wybranych przez Sejm kończący kadencję, tylko przyjął ślubowanie od tzw. dublerów wybranych w nowym Sejmie. Wtedy pojawił się taki pomysł, żeby ta trójka wysłała poświadczone przez notariusza ślubowanie do prezydenta. Jednak to jest nieeleganckie rozwiązanie.

Czytaj więcej

Krzysztof Janik: Państwo musi czasem o siebie zadbać

Jest dużo sędziów, którzy mają na sumieniu bardzo brzydkie rzeczy. Na przykład Małgorzata Manowska

Czy pana zdaniem obecne rozliczenia z tzw. neosędziami są adekwatne do ich przewinień? Po okresie komunizmu sędziowie nie zostali rozliczeni. Wymiar sprawiedliwości nie został zdekomunizowany.

Jak już mówiłem, byłem przy Okrągłym Stole i decyzja w tej sprawie zapadła przy podstoliku prawniczym. Udało nam się przeforsować lustrację prokuratorów, w której wyniku 20 proc. ludzi wyleciało z zawodu. Dokonaliśmy też lustracji Sądu Najwyższego. To był najbardziej upolityczniony sąd, w którym obowiązywała kadencyjność. Sędziowie byli wybierani na pięć lat i jeżeli byli „grzeczni”, to Biuro Polityczne zatwierdzało ich na następne pięć lat. W wyniku tej lustracji w Izbie Karnej zostało dwóch sędziów z 27. Reszta została wyrzucona. Izba wojskowa też została wyrzucona prawie w całości. Natomiast w Izbie Cywilnej wyrzuconych było mniej, bo ona nie była nadmiernie upolityczniona. Inna była sytuacja z sędziami sądów powszechnych. Wyszliśmy z założenia, że sami sędziowie w postępowaniach dyscyplinarnych się oczyszczą. Z dzisiejszej perspektywy było to bardzo naiwne. Ale trzeba sobie wyobrazić sytuację, że w drodze takiej lustracji wyeliminowalibyśmy 50 proc. sędziów orzekających w sprawach karnych. Co byśmy zrobili ze sprawami karnymi?

Może wystarczyłoby wyrzucić 20 proc. sędziów, tak jak prokuratorów?

Ale skąd byśmy tych sędziów wzięli później? I co zrobić z wyrokami przez nich wydanymi? Unieważnić?

Minister Bodnar znalazł sposób – wszystkie wyroki są ważne. Zatem nie było to chyba takie trudne.

Zgoda, ale proszę zwrócić uwagę, że to był 1989 rok. Mieliśmy bardzo ograniczony margines działań. Dlatego zdecydowaliśmy, żeby nie ruszać sędziów sądów powszechnych. Dziś to już nie jest problem, bo większość tych sędziów nie orzeka. PiS używa tego argumentu propagandowo. Oczywiście, w latach 90. to był problem. Ale myślę, że trzeba zawsze jakąś cenę zapłacić przy takich zmianach.

W rezultacie sądownictwo po 1989 roku zostało praktycznie nieruszone, za to po ośmiu latach rządu PiS chce się je przeorać i wyrzucać ludzi.

Wyrzucać nie, bo przechodzą na dawniej zajmowane stanowisko. A wobec tych, którzy złamali etykę zawodu sędziowskiego, zostaną wdrożone postępowania dyscyplinarne.

Czy środowisko sędziowskie nie zostanie na amen skłócone, jeżeli jedni sędziowie będą decydowali o degradacji albo o wyrzucaniu innych sędziów z pracy?

To nie inni sędziowie będą o tym decydowali, tylko odbędzie się to na mocy ustawy. Są wśród sędziów osoby, które mają na sumieniu bardzo brzydkie rzeczy. Wyroki, komisje dyscyplinarne itd. Dużo jest takich osób, m.in. sędzia Małgorzata Manowska, I prezes Sądu Najwyższego.

Uważa pan, że prezes Manowska zasługuje na to, żeby ją usunąć z zawodu?

Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Nie powinna być już w ogóle sędzią.

Plus Minus: Jak to się stało, że naprawiając przez 30 lat kraj po komunizmie, doszliśmy do ogromnego chaosu w wymiarze sprawiedliwości, do dwuwładzy w sądownictwie, do wielointerpretacji prawa, bo co prawnik, to ma swoją interpretację?

Bez wątpienia jest to pochodna rządów PiS. Trzeba powiedzieć, że PiS w pewnym sensie osiągnęło swój cel. Jarosław Kaczyński od lat w swoich wypowiedziach dawał do zrozumienia, że zbudowanie państwa autorytarnego jest jego celem. Robił doktorat u Stanisława Ehrlicha, który miał fatalną przeszłość, ale to nie był zły prawnik. Tyle że jego mistrzem był Carl Schmitt, twórca podstawy teoretycznej prawa nazistowskiego, który głosił, że prawo powinno być instrumentem władzy, że władza polityczna musi stać ponad prawem, a nie być ograniczona zasadami prawnymi. Ta teza jest bliska Kaczyńskiemu, w licznych jego wypowiedziach można znaleźć myśl, że musi być jakaś komórka w społeczeństwie, która stoi ponad prawem. I ją zbudował – Nowogrodzka była ośrodkiem władzy ponad prawem. Kaczyński przez osiem lat rządów PiS dyktował, co się ma w Polsce dziać, bez podstawy prawnej. Próbował to zrobić już w 2005 roku, ale to mu się nie udało, choć był blisko.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku
Plus Minus
„Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”: 73 dni z alkoholem