Tomasz Rzymkowski: Obowiązki wykonałem, jak należy

Garstka posłów Zbigniewa Ziobry tak samo szkodziła rządowi w kluczowych momentach jak totalna opozycja - mówi Tomasz Rzymkowski, wiceminister edukacji w rządzie Mateusza Morawieckiego.

Publikacja: 30.08.2024 17:00

Tomasz Rzymkowski: Obowiązki wykonałem, jak należy

Foto: EPA/OLIVIER HOSLET/pap

Plus Minus: Dlaczego ktoś taki jak pan, który obracał się w środowiskach wolnorynkowych – UPR, Stowarzyszenie Koliber – trafił do PiS?

Ja poglądów nie zmieniam, cały czas są prawicowe. Jestem zwolennikiem wolnego rynku, polskiego interesu narodowego i świata wartości opartego na Dekalogu. Moja przygoda z polityką zaczęła się od tego, że mój kolega z Kolibra w Kutnie zaproponował mi start do Sejmu z list Kukiz’15. Propozycję startu w wyborach na początku potraktowałem jako żart. Ale potem pomyślałem: dlaczego nie? Paweł Kukiz szedł do wyborów z hasłem zmiany konstytucji, a ja się tym interesowałem naukowo. To się spodobało osobom układającym listy wyborcze i stałem się liderem listy w okręgu sieradzkim Kukiz’15. Zostałem posłem w 2015 roku. Pod koniec kadencji Sejmu Paweł postanowił związać się z PSL i startować z ich listy, a ja publicznie zadeklarowałem, że jestem przeciwnikiem startu z list Stronnictwa. I wtedy zaproponowano mi miejsce na liście PiS, z czego skorzystałem. Do tej pory bardzo lubię i cenię Pawła jako człowieka ideowego i uczciwego.

A dlaczego nie chciał pan startować z listy PSL?

Uważałem, że pod względem światopoglądu ludowcy przesuwali się do centrum. Teraz to się zmienia, ale cztery lata temu tak to wyglądało. Poza tym zawsze w głębi duszy byłem antysystemowcem, a PSL kojarzyło mi się z partią wybitnie systemową, na dodatek z korzeniami w PRL. Tymczasem Paweł Kukiz miał zacięcie wolnościowe. Kukiz’15 to był i jest bardzo fajny projekt polityczny.

Tyle że dość szybko zaczął się „sypać”. Dlaczego?

Zadawałem sobie to pytanie wielokrotnie. Moim zdaniem zabrakło nam osadzenia w strukturach terenowych. Paweł od początku nie zdecydował się na budowanie partii politycznej, bo czuł niechęć do systemu partyjnego. Entuzjazm społeczny był. Udało nam się zaistnieć. Ale przez kolejne lata nie odnosiliśmy większych sukcesów i projekt się wypalił. Na dodatek w 2019 roku pojawiła się nowa partia antysystemowa, czyli Konfederacja, i te dwa byty wzajemnie się zjadały. To wtedy zaczęły się rozmowy Pawła z PSL. Osobiście uważałem, że trzeba rozmawiać z Konfederacją lub z PiS. Tym bardziej że ta grupa, która pozostała przy Pawle do końca kadencji, miała poglądy centroprawicowe, a ci o skłonnościach liberalnych i lewicowych już wcześniej odeszli do PO lub Nowoczesnej.

Pan w tamtej kadencji pracował w komisji śledczej ds. Amber Gold. Czy uważa pan, że praca w tej komisji miała jakikolwiek sens?

Dla mnie tak. Przyjęliśmy raport – 650 stron. Złożyliśmy wiele zawiadomień do prokuratury na poszczególnych funkcjonariuszy, którzy nie dopełnili swoich obowiązków albo je przekroczyli. Pokazaliśmy opinii publicznej patologiczne mechanizmy, które doprowadziły do tragedii oszukanych klientów Amber Gold i kompromitacji aparatu państwowego. Państwo nigdy nie powinno być tak słabe jak w przypadku tej sprawy.

Czytaj więcej

Michał Wypij: Andrzej Duda od dwóch lat mógł nie być prezydentem

Czy prokuratura postawiła komukolwiek zarzuty?

Uczciwie, nie wiem. Nie słyszałem też o nikim, kto prócz małżonków P. poniósł odpowiedzialność karną. Symbolem jest słynna pani prokurator Barbara K., która, można powiedzieć, skręciła tę sprawę – nie została pociągnięta do odpowiedzialności, choćby zawodowej. Wielokrotnie mówiłem, że byłem rozczarowany działaniem prokuratury w tej sprawie. Pozytywnym bohaterem tej afery okazał się generał Krzysztof Bondaryk, szef ABW, bo to jego notatka w sprawie Amber Gold wywołała trzęsienie ziemi. ABW zadziałała bez zarzutu. Tymczasem niektórzy prokuratorzy wręcz utrudniali działania funkcjonariuszom ABW. Prokuratura dążyła do jednego, żeby winne w tej aferze były dwie osoby Marcin i Katarzyna P., moim zdaniem dwa słupy. A Bondaryk został odwołany ze stanowiska szefa ABW, choć chciał wyjaśnić sprawę. Prokuratura, można powiedzieć, holowała Amber Gold od początku do końca.

Dlaczego?

Nie wiem dlaczego. Nie znam też odpowiedzi na pytanie, które zadawał Krzysztof Brejza z PO, dlaczego część prokuratorów uwikłanych w Amber Gold awansowała do Prokuratury Krajowej za rządów Zbigniewa Ziobry.

To jakie korzyści wynikły z prac tej komisji śledczej?

Uważam, że największą korzyścią było wysłanie sygnału do aparatu państwowego, że bylejakości i krycia przestępstw nie może być, bo wówczas trzeba stanąć przed taką komisją i się tłumaczyć. A niektóre wyjaśnienia były wstrząsające. Urzędniczki skarbowe pytane, jak to jest możliwe, że istniała spółka, która nie płaciła podatków, opowiadały, że akt nowo rejestrowanych spółek było tak dużo, iż tworzyły trzymetrowy stos, na który dorzucało się kolejne teczki. A w żadnym systemie teleinformatycznym nie było informacji, bo nie było komu wpisywać danych do systemu.

Ale jak obywatel nie zapłacił PIT, to urząd skarbowy dowiadywał się natychmiast.

Dokładnie takiego argumentu użyła Małgorzata Wassermann, ale jakoś nie zrobiło to wrażenia na urzędniczce skarbowej. Pozytywnym bohaterem tej afery był też Waldemar Pawlak z PSL.

Dlaczego akurat on?

Bo zachował się prawidłowo. Wykreślił spółkę z rejestru domów składowych, zawiadomił KNF i sąd rejestrowy. A przed komisją wypadł słabo, bo opowiadał o systemie kontroli jakości w Ministerstwie Gospodarki.

Czy słuszne były zarzuty pod adresem Donalda Tuska, że wiedział o aferze, a nie podjął działań, bo to zlekceważył?

Uważam, że to było takie olewactwo w jego wykonaniu. On jest konsekwentny w swoim liberalnym przekonaniu, że jeśli chcesz ustrzec swoje pieniądze, to nie licz na państwo, tylko sam się broń. A jak cię państwo pyta o godzinę, to obawiaj się o swój zegarek. Pamięta pani spotkanie ze słynnym paprykarzem, który pytał „jak żyć panie premierze”? Albo zrozpaczonych powodzian w maju 2010 r., którzy usłyszeli od premiera „ja wam wójta nie wybierałem”. I w tym przypadku było tak samo – on nie zmuszał ludzi, żeby inwestowali w Amber Gold. Tylko że obywatele po to płacą podatki, po to istnieje państwo, aby chronić obywateli, by panowała praworządność. A zespół powołany w ABW, który rozpracowywał naprawdę ciekawe wątki – może np. część trójmiejskiej ośmiornicy zostałaby zgładzona, gdyby pozwolono im pracować – został rozwiązany przez Bartłomieja Sienkiewicza. Decyzja była polityczna.

Nie miał pan poczucia frustracji, że spędził setki godzin w kancelarii tajnej, czytając dokumenty, i na nic się to zdało?

Nie, ponieważ ja swoje obowiązki wykonałem jak należy. Natomiast prokuratura nie. Zadaniem komisji śledczej było wykazanie nieprawidłowości w działaniu organów państwa i to starannie uczyniliśmy. Czy mam niedosyt w wyjaśnieniu prawdy o Amber Gold przez prokuraturę i służby? Mam.

Wspomniał pan o Zbigniewie Ziobrze, który awansował prokuratorów. Czyżby nie był pozytywnym bohaterem?

Nie. Dla mnie był czarnym charakterem. Gdy byłem w klubie Kukiz’15, nieraz prezentowałem nieufność wobec Ziobry. Kilkakrotnie, z największą satysfakcją, głosowałem za odwołaniem pana ministra z urzędu. Uważałem go za człowieka bez pomysłu i wizji reformy wymiaru sprawiedliwości. Człowieka, który nie rozumie systemu wymiaru sprawiedliwości. Zawsze uważał, że jeśli podporządkuje sobie sędziów i prokuratorów, to wszystko będzie świetnie funkcjonowało. A gdy się wprowadzi drakońskie kary, to przestępczość zniknie. Chciałbym, żeby ziobryści porozmawiali z funkcjonariuszami służby więziennej, jak się zachowuje więzień, który ma zasądzoną karę dożywotniego pozbawienia wolności, teraz nawet bez prawa do przedterminowego zwolnienia. To są ludzie, którzy mogą zrobić wszystko – zabić współwięźnia, funkcjonariusza, nawet w ramach rozrywki. To nie jest droga do uzdrowienia wymiaru sprawiedliwości i zbudowania państwa, w którym uczciwi obywatele czują się chronieni przez sądy.

Nie ceni pan reform Zbigniewa Ziobry?

Zbigniew Ziobro jest najdłużej urzędującym ministrem sprawiedliwości w niepodległej Polsce po 1918 r. Bilans reform jest fatalny. Zaufanie do szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości jest niższe niż było przed nim. Oponowałem przeciwko polityce Ministerstwa Sprawiedliwości. Gdy byłem w Kukiz’15, zasiadałem w komisji sprawiedliwości i byłem ostrym recenzentem pomysłów Ziobry. A gdy przeszedłem do klubu PiS, to zrezygnowałem z tej komisji. Nie chciałem przykładać ręki do działań jego resortu. Zresztą nie byłem jedyny, bo z tej komisji odeszło wielu szanujących się prawników z PiS. Uważam, że naszym największym problemem w drugiej kadencji rządów PiS była Solidarna Polska. Ta garstka posłów Ziobry tak samo szkodziła rządowi w kluczowych momentach jak totalna opozycja. Gdyby nie oni, to pieniądze z KPO byłyby w Polsce dwa lata wcześniej. Gdyby nie Ziobro i jego upór przy fatalnych ustawach dotyczących Sądu Najwyższego, to spór z Komisją Europejską zostałby zakończony, bo był taki moment, że Komisja Europejska chciała go zakończyć.

Czytaj więcej

Jan Krzysztof Ardanowski: Polski biznes na ukraińskim zbożu

Dlaczego prezes PiS Jarosław Kaczyński godził się na takie zachowanie Ziobry?

Nie wiem. Mnie też to pytanie trapi. Prezes Kaczyński jest intelektualistą. A Ziobro nie jest ani inteligentny, ani dobry, natomiast jest przebiegły. Braki intelektualne i moralne nadrabia intrygą. Był największą słabością przez te osiem lat rządu PiS. Cała polityka społeczna i nie tylko były wielkimi sukcesami PiS. Politykę gospodarczą i obroną również oceniam na plus.

A Ministerstwo Sprawiedliwości to porażka?

Na początku uważałem, że ekipa Zbigniewa Ziobry ma jakiś plan. Ściągnęli trochę ludzi z tytułami naukowymi, ale to nic nie dało. Ziobrystom chodziło tylko o stanowiska dla swoich. Proszę zauważyć, że pierwsze, co zrobili po wejściu do resortu, to przejęli obsadę dyrektorów sądów. A przecież z punktu widzenia reformy sądownictwa to nie miało sensu, bo tacy dyrektorzy, z całym szacunkiem, odpowiadają za bardzo ważne aspekty funkcjonowania sądów jak papier, paliwo, kopiarkę, dyżury ochroniarzy itd. To prezes sądu jest najważniejszą osobą i musi mieć swojego dyrektora, bo jak on coś zawali, to wtedy łatwo wyciągnąć konsekwencje. Odebranie prezesom sądów prawa do obsadzania dyrektorów sądów to był pierwszy krok do chaosu.

Dlaczego Ziobro to zrobił?

Chciał obsadzić te stanowiska według klucza partyjnego. Gdzie w terenie pracowali działacze Solidarnej Polski? W sądach, w organizacjach pozarządowych, które żyły z Funduszu Sprawiedliwości, w Lasach Państwowych. Do mnie też przychodzili, gdy byłem wiceministrem edukacji i nauki i żądali stanowisk w kuratoriach, niby według parytetu partyjnego. Ja wtedy mówiłem, że żadnych parytetów nie uznaję.

Przecież taki dyrektor sądu kokosów nie zarabia.

W Polsce powiatowej to jest fajna praca. A kurator oświaty to już bardzo atrakcyjna praca, z wynagrodzeniem na poziomie bliskim ministra.

Co się działo w klubie PiS, gdy wybuchła pandemia?

Nic się nie działo, bo klub się nie spotykał. Lockdown spowodował również hibernacje normalnej pracy parlamentu. Jako szeregowy poseł byłem odcięty od wizyt na Wiejskiej. Wywiozłem żonę i dzieci do teściów i przez dwa miesiące siedziałem sam w mieszkaniu w Warszawie i uczestniczyłem w zdalnych posiedzeniach Sejmu.

Ale śledził pan zamieszanie wokół wyborów prezydenckich? Co pan o tym sądził?

Przede wszystkim byłem zdania, że wybory prezydenckie należy przeprowadzić przed końcem kadencji Andrzeja Dudy, bo inaczej grozi nam chaos konstytucyjny. Konstytucja nie przewiduje takiej sytuacji, że marszałek Sejmu pełni obowiązki głowy państwa, bo nowy prezydent nie został wybrany. Zatem do 6 sierpnia głowa państwa musiała być wybrana i zaprzysiężona. Jarosław Gowin miał dobry pomysł, żeby ewentualnie wydłużyć kadencję prezydenta, ale nikt się na to nie zgodził.

Można było wprowadzić stan nadzwyczajny. Wtedy z automatu się wszystkie wybory przesuwały.

Ale to nie rozwiązywało problemu zakończenia kadencji prezydenta. Nie byłem zwolennikiem wyborów kopertowych, bo one były niemożliwe do przeprowadzenia. Dobrze, że ostatecznie głosowanie odbyło się w normalnym trybie, przy urnach. Opatrzność czuwała nad naszą ojczyzną. Ówczesna PKW stanęła na wysokości zadania i przyjęła uchwałę, że skoro wybory się nie odbyły, trzeba rozpisać nowe. Członkowie PKW wykazali się zrozumieniem interesu państwowego i chwała im za to, bo uratowali nas przed gigantycznym problemem ustrojowym.

W styczniu 2021 roku został pan wiceministrem edukacji.

Tak. Odpowiadałem za departamenty prawne i nadzór pedagogiczny, a potem również sprawy międzynarodowe. Co dwa tygodnie przygotowywałem rozporządzenie lockdownowe dla szkół i robiłem wszystko, żeby je otwierać. Toczyliśmy batalię jako MEiN na forum rządu, by szkoły otwierać jak najszybciej. Do dzisiaj nie jestem w stanie ocenić, czy coś w tej pandemii robiliśmy źle jako rząd. Nikt z nas nie miał daru profetycznego, by przewidzieć, kiedy nastąpi wzrost zachorowań, a kiedy spadek. Uważam, że robiliśmy wszystko, by znaleźć „złoty środek” między ratowaniem życia a powrotem do normalności.

Niektórzy zarzucają rządowi, że za bardzo ulegał środowiskom antyszczepionkowym. Były pretensje do prezydenta, że nie był w stanie twardo powiedzieć, że ludzie powinni się szczepić.

W tej sprawie też nam pomogła Opatrzność, bo wybuchła afera o zaszczepienie celebrytów poza kolejnością, w grudniu 2021 roku. Ja ich w ogóle nie atakowałem, bo uważałem, że wielu Polaków skłoniło to do szczepienia. I na początku był wielki entuzjazm, ustawiały się kolejki do punktów szczepień, a potem to się skończyło.

To może trzeba było wprowadzić przymus szczepień?

Nie. To by dało odwrotny efekt. Ludzie by unikali szczepień i jeszcze się cieszyli, że oszukali system. Najwięcej szkody w tej materii poczyniły wypowiedzi polityków, bo jeżeli ktoś nienawidzi Lewicy, to nie zaszczepi się na złość tej formacji i jeszcze powie „precz z komuną”. Niestety politycy nie rozumieją, że pewne rzeczy powinny być wyjęte poza nawias sporu politycznego.

A dlaczego pan zgodził się zostać zastępcą ministra Przemysława Czarnka? On już wtedy miał nie najlepszą prasę po swoich atakach na środowiska LGBT.

Ja profesora Czarnka znałem z KUL i bardzo dobrze oceniałem. Poza tym uważam, że media celowo źle zinterpretowały jego wypowiedź o LGBT. On wtedy pokazywał zdjęcie gołego faceta biegającego po San Francisco i mówił, że takie zachowanie jak bieganie po mieście na golasa nie należy do katalogu praw człowieka. Nie ma nic wspólnego z wolnością osobistą i nie jest takim samym prawem człowieka jak prawo do życia. Podpisałbym się pod tym stwierdzeniem.

Był ministrem edukacji. Czy takiemu urzędnikowi przystoi atakowanie innych ludzi, środowisk lewicowych? Dlaczego to robił?

Ponieważ jest wyrazisty i lubi to podkreślać. Uważał, że dzięki temu jest bardziej rozpoznawany. Wychodził z założenia, że tylko twarda argumentacja jest w stanie dotrzeć do odbiorcy. Uwielbiał przejechać prętem po kratach i patrzeć, jaki wywoła efekt. W ministerstwie też ostro artykułował swoje stanowisko i był w tym szczery.

A dlaczego upierał się przy lex Czarnek? Dwukrotnie to forsowaliście, a prezydent dwukrotnie to zawetował. Warto było narażać się na porażkę po to, żeby przyznać kuratorom nadzwyczajne uprawnienia?

Osobiście byłem zwolennikiem przede wszystkim upodmiotowienia rodziców. Prof. Czarnek myślał podobnie – że rodzic, a nie urzędnik, ma być podmiotem. Choć cel był oczywisty – chronić dzieci przed treściami niezgodnymi z światopoglądem rodziców. Te przepisy były o tyle fajne, że rodzice byli w stanie zablokować nawet decyzje kuratora, gdyby okazał się szalonym lewakiem.

A szalonym prawakiem? Zawsze mówiliście tylko o środowiskach lewicowych.

Jako ojciec trójki dzieci wolę, żeby szkoła była wyzuta z dodatkowych zajęć wykraczających poza program nauczania, niż żeby zajęcia prowadziła np. drag queen i opowiadała jakieś obyczajowe bezeceństwa. Jeśli mam do wyboru brak kanapki albo kanapkę z dżumą, to wybieram brak kanapki.

Jak to było z willą+? Odpowiadał pan za departament prawny w ministerstwie, to musiał pan wiedzieć o tym programie.

Tak, przy czym nadzorowałem go do czerwca 2022 r. Za organizację programu inwestycji w oświacie odpowiadał inny departament, nie prawny. Uważam, że ministrowi chodziło przede wszystkim o to, żeby różne podmioty intensywnie zaangażowane w kwestie edukacyjne i wychowawcze otrzymały wsparcie od państwa.

No niech pan nie żartuje. Przecież pieniądze dostawały fundacje związane z posłami PiS.

Nie żartuję. Ja nie zajmowałem się tym zagadnieniem, pomimo to twierdzę, że nie było bezpośredniego związku między PiS a beneficjantami tego programu, inaczej niż w przypadku Funduszu Sprawiedliwości i Solidarną Polską.

Co będzie teraz z PiS?

Nie takie turbulencje PiS przetrwało. Platformę Obywatelską też wszyscy kładli do grobu, gdy zaliczała porażkę za porażką i spadła w sondażach do poziomu 9 proc. A teraz rządzi. Jednak też jest w kryzysie. Obecna ekipa robi wszystko, żeby stracić władzę. Nic nie robią, nic im się nie udało. Używając terminologii piłkarskiej, nie chce im się nawet wyjąć piłki z szatni, nie mówiąc o jej kopaniu.

Czytaj więcej

Jarosław Kuisz: Należy upaństwowić media społecznościowe

Ale ma władzę. Dlaczego właściwie PiS przegrało wybory?

Bo zamiast chwalić się tym, co się przez osiem lat udało zrobić, zmienić Polskę, wzbogacić Polaków, partia poszła w kampanię negatywną. Zamiast każdemu ministrowi powiedzieć: „Przygotujcie 30-sekundowy klip o waszych dokonaniach”, postawiliśmy na straszenie Tuskiem. My byśmy taki spot przygotowali. Nasze szkoły na tle wielu państw europejskich są naprawdę superwyposażone. Są multimedialne tablice, sale komputerowe, laboratoria przyszłości, drukarki 3D. Olbrzymie pieniądze poszły za rządów PiS na edukację i naukę. Efekty też widać.

A nauczyciele na kogo głosowali? Na Przemysława Czarnka?

A przed wojną na kogo nauczyciele głosowali? Na PPS, PSL Wyzwolenie i KPP. I niewiele się zmieniło. Jestem z rodziny nauczycielskiej, to wiem, jak to wygląda. Nie bez powodu bastionem postkomunizmu w Polsce jest Związek Nauczycielstwa Polskiego. A MEiN naprawdę miał się czym chwalić. Niestety postawiono na straszenie Tuskiem. Kiwałem głową i mówiłem, że z taką kampanią trzeciej kadencji nie będzie. I się niestety nie myliłem.

Plus Minus: Dlaczego ktoś taki jak pan, który obracał się w środowiskach wolnorynkowych – UPR, Stowarzyszenie Koliber – trafił do PiS?

Ja poglądów nie zmieniam, cały czas są prawicowe. Jestem zwolennikiem wolnego rynku, polskiego interesu narodowego i świata wartości opartego na Dekalogu. Moja przygoda z polityką zaczęła się od tego, że mój kolega z Kolibra w Kutnie zaproponował mi start do Sejmu z list Kukiz’15. Propozycję startu w wyborach na początku potraktowałem jako żart. Ale potem pomyślałem: dlaczego nie? Paweł Kukiz szedł do wyborów z hasłem zmiany konstytucji, a ja się tym interesowałem naukowo. To się spodobało osobom układającym listy wyborcze i stałem się liderem listy w okręgu sieradzkim Kukiz’15. Zostałem posłem w 2015 roku. Pod koniec kadencji Sejmu Paweł postanowił związać się z PSL i startować z ich listy, a ja publicznie zadeklarowałem, że jestem przeciwnikiem startu z list Stronnictwa. I wtedy zaproponowano mi miejsce na liście PiS, z czego skorzystałem. Do tej pory bardzo lubię i cenię Pawła jako człowieka ideowego i uczciwego.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi