Plus Minus: Trwa konflikt pomiędzy Izraelem a Palestyńczykami, niespokojnie jest też w innych krajach Bliskiego Wschodu. Reszta globu boi się wybuchu wojny atomowej. Dodajmy, że jest rok 1986 i osiągnięcie pokoju na świecie wydaje się niemożliwe.
W czasie konfliktów zbrojnych pierwotną potrzebą człowieka, która naturalnie wysuwa się na pierwszy plan, jest bezpieczeństwo. Nie myślimy wówczas o swoim życiu w kategoriach pokoju. Chcemy po prostu chronić siebie i najbliższych. W takich sytuacjach pokój wydaje się być infantylnym marzeniem. Czymś idealistycznym, nierealnym. Tak wydawało się 40 lat temu, myślimy tak również teraz, kiedy minął właśnie rok od ataku Hamasu na Izrael, trwają bombardowania Libanu, a od ponad dwóch lat toczy się wojna rosyjsko-ukraińska. To podobieństwo czasów pokazuje nam też, że wojny wcale nie przybliżają nas do długotrwałego pokoju. Z każdą kolejną jest coraz trudniej o dialog.
Odpowiedzią na ówczesne konflikty było spotkanie Jana Pawła II z przedstawicielami innych religii świata w Asyżu 27 października 1986 r. Jakie znaczenie miało to wydarzenie w kontekście pokoju?
Spotkanie urosło obecnie do kategorii symbolu. Mówimy o nim „Duch Asyżu”, bo rzeczywiście w Kościele wciąż podejmowane są podobne inicjatywy wspólnej modlitwy i dialogu międzyreligijnego na rzecz pokoju. Ale wówczas, zresztą jak w przypadku większości działań Jana Pawła II, nie chodziło o konwenans czy spotkanie dla uściśnięcia dłoni. To było realne działanie, które miało na celu omówienie tego, co religie świata mogą zaproponować w celu osiągnięcia pokoju. Papież przywoływał bardzo mocno pojęcie prawdy. Tego, że również prawda o złu jest nam potrzebna, że nie można żyć naiwnością dobra. Jednocześnie wskazywał na to, że muszą być podjęte wspólne wysiłki wszystkich religii, aby przeciwdziałać toczącym się konfliktom, zamachom.
Potem nastały lata 90. i kolejne wydarzenia wstrząsnęły światem. W 1994 r. doszło do ludobójstwa w Rwandzie, wybuchł konflikt na Bałkanach. Natomiast w 2001 r. doszło do zamachów na World Trade Center. Każde z tych wydarzeń wiązało się też z kolejnymi spotkaniami międzyreligijnymi. Jaki był ich wynik?
Po ponad dziesięciu latach spotkań, rozmów i wspólnych modlitw doszło też do ogłoszenia „Dekalogu na rzecz pokoju”, który dla przywódców religijnych stanowił rodzaj zobowiązania. W formie listu został skierowany także do ówczesnych decydentów. Dla wszystkich czytelny był wówczas przekaz, że konflikt zbrojny nie jest przedłużeniem polityki, jest jej upadkiem. W „Dekalogu”, obok kwestii bezpieczeństwa i potępienia terroryzmu, pojawia się także wzajemny szacunek, prawa człowieka, prawo do pokoju i godnego życia, podkreślana jest istota dialogu. Nie chcę powiedzieć, że to jest prosty przepis na pokój, bo taki nie istnieje. Jednak czytając uważnie „Dekalog”, widząc każdy z tych punktów implementowany równolegle, nagle nie musimy wybierać pomiędzy bezpieczeństwem a wolnością czy sprawiedliwością. One muszą się przenikać, jeśli chcemy zbudować trwały pokój.
Czytaj więcej
Im więcej organizacji angażuje się w zbieranie świadectw ofiar rosyjskiej zbrodni, tym lepiej udokumentowane będzie tragiczne doświadczenie konfrontacji Ukrainy z putinowską Rosją - mówi dr. Wojciech Kozłowski, p.o. dyrektora Instytutu Pileckiego.
Czy w naszych czasach religie mają jeszcze siłę do tego, by budować pokój?
Na pewno pozostają źródłem wiary w wartość człowieka, dają moc do podjęcia ofiary, do dążenia do tego, co wydaje się niemożliwe – to dostrzegał Jan Paweł II. Wiedział jednak, że powołując się na religię, można także uzasadnić przekraczanie granic moralnych, poddawać całe społeczeństwa ideologicznemu praniu mózgów, nawet jeśli – ze względu na swoją słabnącą pozycję – religie nie są już może bezpośrednimi sprawcami wojen, jak bywało to na przestrzeni wieków. To cyniczne wykorzystanie religii ma miejsce także dzisiaj.