Duch Asyżu to nie konwenanse i uściski dłoni

Religie są na tyle silne, by być głosem na rzecz pokoju, ale jednocześnie na tyle słabe, by ulec i stać się instrumentem w rękach polityków - mówi Michał Senk, dyrektor Centrum Myśli Jana Pawła II.

Publikacja: 18.10.2024 16:48

Duch Asyżu to nie konwenanse i uściski dłoni

Foto: Anna Pławecka, Centrum Myśli Jana Pawła II

Plus Minus: Trwa konflikt pomiędzy Izraelem a Palestyńczykami, niespokojnie jest też w innych krajach Bliskiego Wschodu. Reszta globu boi się wybuchu wojny atomowej. Dodajmy, że jest rok 1986 i osiągnięcie pokoju na świecie wydaje się niemożliwe.

W czasie konfliktów zbrojnych pierwotną potrzebą człowieka, która naturalnie wysuwa się na pierwszy plan, jest bezpieczeństwo. Nie myślimy wówczas o swoim życiu w kategoriach pokoju. Chcemy po prostu chronić siebie i najbliższych. W takich sytuacjach pokój wydaje się być infantylnym marzeniem. Czymś idealistycznym, nierealnym. Tak wydawało się 40 lat temu, myślimy tak również teraz, kiedy minął właśnie rok od ataku Hamasu na Izrael, trwają bombardowania Libanu, a od ponad dwóch lat toczy się wojna rosyjsko-ukraińska. To podobieństwo czasów pokazuje nam też, że wojny wcale nie przybliżają nas do długotrwałego pokoju. Z każdą kolejną jest coraz trudniej o dialog.

Odpowiedzią na ówczesne konflikty było spotkanie Jana Pawła II z przedstawicielami innych religii świata w Asyżu 27 października 1986 r. Jakie znaczenie miało to wydarzenie w kontekście pokoju?

Spotkanie urosło obecnie do kategorii symbolu. Mówimy o nim „Duch Asyżu”, bo rzeczywiście w Kościele wciąż podejmowane są podobne inicjatywy wspólnej modlitwy i dialogu międzyreligijnego na rzecz pokoju. Ale wówczas, zresztą jak w przypadku większości działań Jana Pawła II, nie chodziło o konwenans czy spotkanie dla uściśnięcia dłoni. To było realne działanie, które miało na celu omówienie tego, co religie świata mogą zaproponować w celu osiągnięcia pokoju. Papież przywoływał bardzo mocno pojęcie prawdy. Tego, że również prawda o złu jest nam potrzebna, że nie można żyć naiwnością dobra. Jednocześnie wskazywał na to, że muszą być podjęte wspólne wysiłki wszystkich religii, aby przeciwdziałać toczącym się konfliktom, zamachom.

Potem nastały lata 90. i kolejne wydarzenia wstrząsnęły światem. W 1994 r. doszło do ludobójstwa w Rwandzie, wybuchł konflikt na Bałkanach. Natomiast w 2001 r. doszło do zamachów na World Trade Center. Każde z tych wydarzeń wiązało się też z kolejnymi spotkaniami międzyreligijnymi. Jaki był ich wynik?

Po ponad dziesięciu latach spotkań, rozmów i wspólnych modlitw doszło też do ogłoszenia „Dekalogu na rzecz pokoju”, który dla przywódców religijnych stanowił rodzaj zobowiązania. W formie listu został skierowany także do ówczesnych decydentów. Dla wszystkich czytelny był wówczas przekaz, że konflikt zbrojny nie jest przedłużeniem polityki, jest jej upadkiem. W „Dekalogu”, obok kwestii bezpieczeństwa i potępienia terroryzmu, pojawia się także wzajemny szacunek, prawa człowieka, prawo do pokoju i godnego życia, podkreślana jest istota dialogu. Nie chcę powiedzieć, że to jest prosty przepis na pokój, bo taki nie istnieje. Jednak czytając uważnie „Dekalog”, widząc każdy z tych punktów implementowany równolegle, nagle nie musimy wybierać pomiędzy bezpieczeństwem a wolnością czy sprawiedliwością. One muszą się przenikać, jeśli chcemy zbudować trwały pokój.

Czytaj więcej

Dr. Wojciech Kozłowski: Wiedza o zbrodniach musi być dostępna

Czy w naszych czasach religie mają jeszcze siłę do tego, by budować pokój?

Na pewno pozostają źródłem wiary w wartość człowieka, dają moc do podjęcia ofiary, do dążenia do tego, co wydaje się niemożliwe – to dostrzegał Jan Paweł II. Wiedział jednak, że powołując się na religię, można także uzasadnić przekraczanie granic moralnych, poddawać całe społeczeństwa ideologicznemu praniu mózgów, nawet jeśli – ze względu na swoją słabnącą pozycję – religie nie są już może bezpośrednimi sprawcami wojen, jak bywało to na przestrzeni wieków. To cyniczne wykorzystanie religii ma miejsce także dzisiaj.

W jakim sensie?

Wystarczy przywołać przykład patriarchy moskiewskiego Cyryla, który do sankcjonowania wojny w Ukrainie używa swojej pozycji i pozostaje na usługach ideologii Kremla. Na początku konfliktu Ukraińcy byli przez niego przedstawiani jako naziści okupujący rosyjskojęzycznych obywateli. Dziś oskarżenia padają też w stronę Zachodu, z którym wedle słów patriarchy Cyryla należy prowadzić świętą wojnę. Właśnie na ten problem zwrócił uwagę Jan Paweł II w Asyżu: religie są na tyle silne, by być głosem na rzecz pokoju, ale jednocześnie na tyle słabe, by ulec i stać się instrumentem w rękach polityków. To bardzo wyraźnie pokazuje, że trzeba działać wspólnie dla pokoju, ale też ze sobą rozmawiać, wykorzystując różne narzędzia i mobilizując do zmiany nie tylko poprzez modlitwę czy religijność, ale też pewną sprawczość i chęć zrozumienia innych.

Czy ta chęć działania na rzecz pokoju pomiędzy Rosją a Ukrainą jest obecnie widoczna?

Od czasu do czasu widzimy takie próby. Jednak mam wrażenie, że nie są one skupione na osiągnięciu pokoju, ale tylko na przyspieszaniu zakończenia wojny. Hasła zachęcające Ukraińców do poddania się są różnie tłumaczone – raz bezpieczeństwem międzynarodowym, innym razem przerwaniem rozlewu krwi w duchu miłosierdzia.

Nie są to dobre powody?

Uczestniczyłem ostatnio w spotkaniu z Ołeksandrą Matwijczuk, dyrektorką ukraińskiego Centrum Wolności Obywatelskich, które uhonorowano w 2022 r. Pokojową Nagrodą Nobla. Bardzo mocno utkwiły mi jej słowa, że samo złożenie broni nie jest pokojem, tylko inną formą wojny. Okupacją bez możliwości obrony tego, w co się wierzy. Myślę, że nie powinniśmy decydować o Ukrainie – jej walce czy poddaniu się – tłumacząc poprzez motywację religijną czy szacunek do życia nasze zmęczenie wojną i chęć wyciszenia nastrojów. Skąd pewność, że wojna rzeczywiście się skończy, a nie przerodzi w kolejny konflikt? Czy nie było podobnie kilkadziesiąt lat temu na Bliskim Wschodzie, gdzie dziś coraz częściej słychać głosy, że może rzeczywiście należy wszystko zrównać z ziemią, aby w tym rejonie nastał pokój? To są dla mnie głosy, z których płynie beznadzieja i które są krzykiem rozpaczy o podjęcie działań.

Czy zatem nie byłoby możliwe powtórzenie spotkania w Asyżu? Wówczas zaproszenie Jana Pawła II przyjęło 47 delegacji reprezentujących 13 religii.

Chciałbym powiedzieć, że tak…

Czytaj więcej

Powrót pisma obrazkowego. Czy to cywilizacyjny regres?

…ale?

Realnie mówiąc, jeżeli chodzi o możliwości dialogu międzyreligijnego czy międzynarodowego, to obawiam się, że tego typu spotkania coraz częściej przybierają właśnie formę symboliczną. Strony deklarują chęć zmiany, ale jednocześnie nie widać, by przekładało się to na poprawę relacji, nawet w wieloletniej perspektywie trwania tego dialogu. Nie mówię tego z powodu braku nadziei na porozumienie. Jednak myślę, że narracja propagowana m.in. przez Cerkiew moskiewską nie wpłynie w najbliższym czasie na szerszą refleksję o pokoju. To jest ogromne wyzwanie, które w kontekście wojny w Ukrainie pokazuje, że imperializm i szowinizm, które miały skończyć się wraz z XX wiekiem, są obecne także w XXI wieku. Może są w innej odsłonie, ale korzystają z bardzo podobnych narzędzi dla uzasadnienia swoich ideologii – z pewnej pseudonaukowości, ale też z religijności.

Pozostaje jeszcze pytanie o gotowość do dialogu po różnych stronach, o odwagę przywódców religijnych i politycznych do tego, żeby usiąść do rozmów o pokoju.

Myślę, że obecnie trudno jest o taki autorytet, jaki miał w swoich czasach Jan Paweł II. Takiego silnego i odważnego głosu brakuje obecnie zarówno instytucjom, jak i przywódcom religijnym. Do tego nasila się bardzo niebezpieczny trend, który sprawia, że rozmowa z drugim człowiekiem staje się zagrożeniem. Spotkanie z „niewłaściwą” osobą może być uznane za zdradę, a to niewątpliwie nie sprzyja rozmowom o pokoju. Bardzo chętnie mówimy o chęci dialogu, ale tak naprawdę nie jesteśmy gotowi na to, aby usłyszeć drugą stronę. Brakuje nam odwagi.

Skąd ją czerpać?

Siłę daje spotkanie na poziomie wspólnoty lokalnej, które prowadzi do poznania i zrozumienia, i może przenosić się na inne poziomy relacji. Lęk powoduje, że często poszukujemy po prostu winnego danej sytuacji. Czasami jest to uchodźca, czasami migrant, czasem wyznawca innej religii. W Centrum zdajemy sobie z tego sprawę i zachęcamy np. do spotkania przy wspólnym stole w ramach projektu „Warszawa – miasto wielu religii” albo na koncercie „Pokój dla Jeruzalem”. Chcemy stworzyć przestrzeń dialogu, aby pokazać zarówno to, co nas łączy, jak i naturalne różnice. Człowiek człowiekowi mimo wszystko jest bliski i myślę, że dużo więcej nas łączy, niż dzieli.

Plus Minus: Trwa konflikt pomiędzy Izraelem a Palestyńczykami, niespokojnie jest też w innych krajach Bliskiego Wschodu. Reszta globu boi się wybuchu wojny atomowej. Dodajmy, że jest rok 1986 i osiągnięcie pokoju na świecie wydaje się niemożliwe.

W czasie konfliktów zbrojnych pierwotną potrzebą człowieka, która naturalnie wysuwa się na pierwszy plan, jest bezpieczeństwo. Nie myślimy wówczas o swoim życiu w kategoriach pokoju. Chcemy po prostu chronić siebie i najbliższych. W takich sytuacjach pokój wydaje się być infantylnym marzeniem. Czymś idealistycznym, nierealnym. Tak wydawało się 40 lat temu, myślimy tak również teraz, kiedy minął właśnie rok od ataku Hamasu na Izrael, trwają bombardowania Libanu, a od ponad dwóch lat toczy się wojna rosyjsko-ukraińska. To podobieństwo czasów pokazuje nam też, że wojny wcale nie przybliżają nas do długotrwałego pokoju. Z każdą kolejną jest coraz trudniej o dialog.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich