Powrót pisma obrazkowego. Czy to cywilizacyjny regres?

Po tysiącleciach ewolucji ludzkiej komunikacji zatoczyliśmy koło, powracając w internecie do pisma obrazkowego. I mamy z nim coraz więcej kłopotów. Emocje wyrażone znakami często trudniej odczytać niż gesty, mimikę czy ton głosu. A to prowadzi do międzypokoleniowych nieporozumień.

Aktualizacja: 25.02.2022 12:32 Publikacja: 25.02.2022 10:00

Powrót pisma obrazkowego. Czy to cywilizacyjny regres?

Foto: Getty Images

Rok 1822. Francuz Jean-François Champollion ogłasza, że udało mu się rozszyfrować hieroglify sprzed 2 tysięcy lat. Było to możliwe dzięki odnalezionemu dwie dekady wcześniej kamieniowi z Rosetty, na którym oprócz pisma obrazkowego faraonów wyryto też tekst w grece i demotyce (piśmie używanym przez egipskich urzędników).

Rok 2022. Filmik 30-letniej tiktokerki odkrywającej prawdziwe znaczenie emotikonów, którymi posługują się jej młodsi koledzy z akademika, robi furorę w sieci. Ma 3,5 mln wyświetleń. Dokładnie po 200 latach wracamy więc do odszyfrowywania pisma obrazkowego innych ludzi.

Powrót do hieroglifów

Ludzkość zaczynała od rysunków naskalnych, sygnałów dymnych, dęcia w róg. Potem przyszedł czas na pismo: supełkowe, obrazkowe. W końcu pojawił się też alfabet. Równolegle cały czas rozwijana była kultura oralna. W XV wieku zachwyciliśmy się wynalazkiem Gutenberga, a w XX wieku radiem i telewizją. I kiedy wydawać by się mogło, że wraz z wynalezieniem internetu idziemy o krok dalej, to my tymczasem wróciliśmy do pisma obrazkowego. Mało tego, ewolucja znaków graficznych w ostatnich latach jest tak znacząca, że wpływa nie tylko na funkcjonowanie języka, ale także na sposoby wyrażania emocji przez ludzi.

Dzięki rozwojowi sieci bariera odległości w komunikacji międzyludzkiej przestała obowiązywać. Ale już na samym początku rozwoju internetu, kiedy był on jeszcze głównie nowinką uniwersytecką, okazało się, że po usunięciu jednej trudności pojawiło się parę innych. Weźmy przykładowo wyrażanie emocji. Już w 1982 roku informatyk Scott Fahlman wyszedł z propozycją, by żartobliwe kwestie pojawiające się w korespondencji elektronicznej oznaczać uśmiechem skonstruowanym z dwukropka (oczy), łącznika (nos) i nawiasu (usta). Był to pierwszy wysłany emotikon. :-)

Od tamtego czasu komunikacja obrazkowa w sieci przeszła głęboką przemianę. Początkowo były to kombinacje prostych znaków interpunkcyjnych, których upodobnienie się do naturalnej mimiki twarzy wyrażały podstawowe odczucia – radość, złość, smutek, miłość. O krok dalej poszedł japoński wynalazek z końca lat 90., czyli emoji [czyt. emodżi]. Obrazki przedstawiały już nie tylko twarze, ale również przedmioty codziennego użytku. Popularność zyskały głównie za sprawą firmy Apple, która wprowadziła je do swojego oprogramowania w 2008 r. Rokrocznie dodawane są kolejne zestawy emotikonów i obecnie w standardzie Unicode jest ich już 3633. Dla porównania, egipskie hieroglify w czasie panowania dynastii Ptolemeuszy liczyły ponad 5 tys. znaków. Ostatnią aktualizację emoji przeprowadzono jesienią 2021 r., ale to nie koniec. Kolejną zapowiedziano już na pierwszą połowę tego roku.

Czy rzeczywiście potrzebujemy tylu obrazków do komunikacji? Możemy przecież napisać, że coś jest psem czy kotem, nie potrzebujemy do tego specjalnie wykreowanego znaku. Ich niesłabnąca popularność świadczy jednak o tym, że początkowa funkcja emocjonalnego dopełnienia przekazu to dziś już niejedyny cel stosowania emoji. Coraz częściej służą także do opisu świata. Ma na to wpływ specyfika komunikacji sieciowej, która nastawiona jest na prostotę przekazu i szybkość. Nowością jest jednak to, że emoji coraz częściej przybierają także znaczenie niedosłowne, często sprzeczne z pierwotnym założeniem twórców danego obrazka. Szczególnie kreatywni w tej kwestii są użytkownicy generacji Z, czyli osoby urodzone w latach 1995–2010. I tak dla pierwszego pokolenia nieznającego świata bez sieci stosowanie kciuka uniesionego w górę może mieć charakter pasywno-agresywny. Z kolei niejedna uśmiechnięta buźka kryje stres, przemęczenie, depresję, a różnego rodzaju warzywa czy owoce stały się metaforą stosunku płciowego.

Emoji są na tyle rozpowszechnione wśród użytkowników sieci, że powstają internetowe słowniki wyjaśniające ich znaczenie. Największym z nich jest anglojęzyczna Emojipedia, która powstała w 2013 r. Oprócz gromadzenia opisów i kontekstu użycia danego znaku przedstawiane są tam również analizy popularności emotikonów na podstawie danych z Twittera. Pewnego rodzaju zaskoczeniem było ubiegłoroczne podsumowanie, które wykazało, że najczęściej stosowanym emoji 2021 r. była rzewnie płacząca buźka. Tym samym zdetronizowała dotychczasowego lidera: roześmianą minkę z dwiema łezkami w kącikach oczu. Najdziwniejsze w całym zestawieniu było jednak to, że oba piktogramy znaczą właściwie to samo: namiętne uczucia, niekontrolowany śmiech, przytłaczającą radość. Różni je jedno. Pierwszym posługują się w swojej komunikacji młodsi użytkownicy sieci – „zetki". Drugi jest charakterystyczny dla milenialsów. Okazuje się też, że wszelkie emotikony z widocznymi zębami uznawane są za „krindżowe" (żenujące) czy „boomerskie" (typowe dla starszych użytkowników sieci). Już nawet trzydziestolatkowie gubią się w nowych trendach.

Czytaj więcej

Piotr Majewski: Czeska cena gry z kolaborantem

Kariera kropki

Znaki interpunkcyjne dały początek emotikonom, ale same także przeszły wiele przemian w komunikacji cyfrowej. Zagospodarowywano każdą dostępną kreskę i nawias. Nawet pytajniki czy wykrzykniki, choć nie straciły swojego pierwotnego znaczenia, to w sieci zyskały nową formę. Często nie wystarcza już postawienie wyłącznie jednego znaku dla wyrażenia rzeczywistych odczuć. W celu podkreślenia ładunku emocjonalnego wypowiedzi wykorzystuje się np. serię wykrzykników oznaczających radość, zaskoczenie czy złość oraz serię pytajników w momentach niedowierzania czy wątpliwości.

Kropka doczekała się natomiast odrębnej kariery cyfrowej. Początkowo nie wykorzystano jej w emotikonach – była neutralna, ale często także pomijana. – Ludzie niespecjalnie przywiązują wagę do dbałości o formę komunikatów w internecie. Choć nie tylko dlatego, że im się nie chce. Rozmowy na czacie są dla nich raczej odpowiednikiem żywej mowy niż pisania listu. A w mowie pozwalamy sobie na większą swobodę, kolokwialność. Zacierają się w niej granice zdań, występują niepełne konstrukcje składniowe itd. – tłumaczy Mateusz Adamczyk, językoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego. Ponadto zbytnia dbałość o formę komunikatu wywoływała w użytkownikach sieci pewnie niepokój – były nienaturalne, budziły podejrzenia o nieszczere intencje, bo nie wyglądały na spontaniczne, ale na przygotowane wcześniej, uładzone. – Z czasem kropka zyskała funkcję znaku wyrażającego emocje między innymi dlatego, że stawiana była w miejscu zarezerwowanym dla emotikonów, czyli na końcu wypowiedzi. Sama stała się więc emotikonem – dodaje badacz. I tak narodziła się „kropka nienawiści".

Ale skąd nienawiść? Kropka w rozumieniu internautów kończy wszelką dyskusję, nie pozostawia miejsca na odpowiedź drugiej stronie, dosadnie sygnalizuje złość czy rozczarowanie porównywalne do słynnego „nie chce mi się z tobą gadać" Bogusława Lindy z filmu „Psy". Przypisywaniu temu znakowi negatywnych konotacji sprzyja także fakt, że jest ona częścią kilku związków frazeologicznych funkcjonujących w polszczyźnie – ot choćby wyrażenia „koniec kropka". Nie jest to jednak wyłącznie polski fenomen, ponieważ „kropkę nienawiści" (czy raczej złości) zdefiniowano także wśród anglojęzycznych użytkowników jako „angry period". Socjologowie internetu są zgodni: należy unikać stawiania kropek, jeśli zależy nam na przyjaznej komunikacji w internecie.

#lol

Odkąd internet zyskuje na popularności, zauważalny jest także jego wpływ na polszczyznę mówioną. Ostatnie dekady upływają przede wszystkim pod znakiem zapożyczeń z języka angielskiego. Poprzez mowę korporacyjną, slang młodzieżowy czy terminy informatyczne trafiają do codziennej komunikacji, często budząc niepokój rodzimych użytkowników języka. Nastroje łagodzą poloniści. – Już niejedna fala zapożyczeń przez polszczyznę przeszła i nasz język jakoś sobie z tym radził. Zagospodarowuje to, co jest przydatne, odrzuca natomiast to, co jest wyłącznie jakąś modą językową – uspokaja językoznawczyni, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego Mirosława Mycawka.

Kolejnym szeroko opisywanym zjawiskiem jest potocyzacja czy wręcz wulgaryzacja języka. Media jeszcze trzy dekady temu były zinstytucjonalizowane i nie każdy mógł być nadawcą treści. Internet sprawił, że sytuacja zmieniła się o 180 stopni i dziś każdy może otworzyć swój kanał czy swoją stronę. Może prezentować swój język, w którym ceniona jest naturalność, spontaniczność i wyrazistość – często najłatwiej osiągalne poprzez zwulgaryzowanie wypowiedzi. Nie dzieje się to oczywiście bez wpływu na polszczyznę.

Także slang młodzieżowy, ukształtowany po części w przestrzeni cyfrowej, mocno zarysowuje swoją pozycję we współczesnej polszczyźnie. – Komunikacja w środowisku młodzieżowym w dużym stopniu odbywa się w formie zapisu. Niesie to za sobą pewne konsekwencje. Widać tutaj pewną kreatywność w podejściu do interpunkcji, ale też w tworzeniu wszelkiego rodzaju akronimów w stylu lol, btw, idk. Wcześniejsze pokolenia nie korzystały z tego tak często – wskazuje badaczka języka z UJ.

Kiedy w 2017 r. ogłoszono wyniki plebiscytu Młodzieżowe Słowo Roku wśród niektórych użytkowników języka nastąpiła konsternacja. Wygrało bowiem „xD". Zastanawiano się, czy zlepek znaków oznaczających rozbawioną buźkę może być słowem. – W pewnym momencie młodzi ludzie zaczęli używać „iksde" w rozmowach bezpośrednich w reakcji na coś zabawnego. Stało się więc słowem. Współcześnie dzieje się tak z hasztagiem. Bardzo często słyszę, że ktoś mówi „hasztag lol" albo „hasztag ale przypał". Przestrzenie języka internetowego i żywej mowy przenikają się. Szczególnie w języku młodszych pokoleń – dodaje Mateusz Adamczyk.

Czytaj więcej

Albinosi i karate. Walka białych Afrykanów

Czas „zetek" i „alf"

Użytkowników sieci nie dzieli wyłącznie to, jakim posługują się językiem oraz jakich używają emotikonów, ale również to, w jakim celu sięgają po dane narzędzia komunikacji cyfrowej. Do takiego wniosku doszedł brytyjski badacz David White, który podzielił internautów na rezydentów i wizytantów. Rezydenci to ci, którzy przebywają w sieci praktycznie non stop. Nic więc dziwnego, że najczęściej kojarzeni są z generacją Z. Internet jest dla nich miejscem. Wirtualnym podwórkiem, w którym trzepak zastąpiła konwersacja grupowa na czacie. – Realność i wirtualność świata nawzajem się przenikają. A rezydenci są jednocześnie tu i tu. Nie ma w zasadzie momentu, w którym opuszczają ten świat wirtualny. Nie muszą też „wylogowywać się do życia" [hasło akcji informującej o zagrożeniach w sieci – red.], bo obie przestrzenie traktują na równi. Są w szkole, pracy, ale są też cały czas podpięci do sieci" – opisuje dr Małgorzata Bulaszewska, medioznawca z Uniwersytetu SWPS.

Natomiast wizytanci traktują sieć jak pudełko z narzędziami. Wchodzą do sieci po to, żeby coś załatwić. Logują się do bankowości internetowej, wykonują przelew i wyłączają komputer albo zapisują się do lekarza czy fryzjera online. Sieć jest dla nich środkiem, a nie jak w przypadku rezydentów miejscem. W przeciwieństwie do nich wizytanci mało korzystają z sieci społecznościowych, często są wyłącznie obserwatorami, którzy nie produkują własnych treści. W komunikacji lubią widzieć rozmówcę, dlatego chętnie korzystają z wideoczatów.

Oczywiście sieć nie zaspokaja wszystkich zmysłów, ale jest namiastką bezpośredniego kontaktu, który preferują. Z tego też powodu często do grona wizytantów zaliczani są starsi użytkownicy, ale jak się okazuje, może to być złudne. – Ten podział nie jest ściśle związany z wiekiem użytkownika, ale z tym, w jaki sposób korzysta z sieci. Jeśli przebywa w niej cały czas, nawet jeśli jest boomerem, to będzie określany jako rezydent. A jeśli mamy „zetkę", która nie lubi przebywać w sieci, to nie będzie na siłę przyłączana do tego grona. Będzie wizytantem, bo taki styl użytkowania sieci wybrała – wskazuje dr Bulaszewska.

W Polsce mamy już więcej niż jedno pokolenie, które urodziło się zanurzone w świecie cyfrowym. Pierwszym była generacja Z, czyli urodzeni między 1995 a 2010 rokiem. Drugim jest pokolenie alfa, czyli ci, którzy przyszli na świat po 2010 r. Oznacza to, że nieśmiało do głosu dochodzi kolejna grupa użytkowników internetu, a „najstarsi" jej przedstawiciele mają 12 lat. Charakterystyczne dla nich jest to, że preferują kontakt z mediami za pomocą głosu. – Nie wystukują już komunikatów na klawiaturze, tak jak robiły to „zetki" czy milenialsi. Nie potrzebują znaków, cyfr, liter czy emotikonów, żeby się porozumieć. Mówią do sprzętu i dostają to, czego chcą. Sprzęt im odpowiada. Wystarczy spojrzeć na dzisiejsze zabawki – wskazuje dr Małgorzata Bulaszewska. „Alfy" oczekują od medium naturalności, przy czym za naturalny element rzeczywistości uznają ekran, który towarzyszy im od urodzenia, a ich rodzicami są w większości milenialsi zaznajomieni z komunikacją cyfrową.

Ma to też swoje odzwierciedlenie w popularności danego medium społecznościowego wśród najmłodszej grupy użytkowników sieci. Głównym komunikatorem, dzięki któremu realizują swoje potrzeby, jest zdecydowanie TikTok. Z kolei młodzi dorośli w grupie 17–35 lat są najczęściej użytkownikami Instagrama – preferują kontakt za pomocą obrazów i filmów. Starsi użytkownicy są natomiast obecni na Facebooku, ale nie są jedynymi jego użytkownikami. – Facebook jest na tym tle wyjątkowy, bo gromadzi najszerszą grupę odbiorców. Są tam też młode dzieciaki, choć z reguły ich konta są nieaktywne i służą głównie do obserwacji czy też komunikowania się ze starszymi członkami swojej rodziny – dodaje dr Bulaszewska.

Na pograniczu światów

Zawieszenie w dwóch światach – realnym i cyfrowym – wpływa też na budowane przez nas relacje. Szczególnie widoczne są zmiany w podejściu do przyjaźni czy bliskości wśród młodych użytkowników sieci. Podnoszone są głosy, że relacje może i są częste i intensywne, ale za to płytkie i nietrwałe. – Myślę, że bardziej niż o spłyceniu możemy mówić raczej o innym rodzaju tych relacji. Generacja Z powoli wchodzi już w dorosłość i nie zna świata bez internetu. Zatem nie możemy się dziwić temu, że oni inaczej budują swoje relacje i że bardziej naturalne wydaje im się założenie konwersacji na jednym z komunikatorów niż spotkanie w restauracji czy pubie – tłumaczy dr Jakub Kuś psycholog z Uniwersytetu SWPS.

Jednocześnie stoją też przed wieloma problemami, które nie dotykały wcześniejszych pokoleń. Według ogólnopolskiego badania „Nastolatki 3.0" przeprowadzonego przez NASK w 2019 r. co trzeci nastolatek doświadczył cyberprzemocy osobiście. Były to głównie wyzwiska, poniżanie, ośmieszanie, szantaż. Prawie 13 proc. uczniów padło ofiarą kradzieży tożsamości. Ich konta mailowe lub profile społecznościowe stały się narzędziem agresji wobec innych osób. Co dziesiąty uczeń był poddawany regularnym szykanom cyfrowym ze strony rówieśników.

W odróżnieniu od tradycyjnie pojmowanej przemocy ta odbywająca się w świecie cyfrowym ma o wiele większy zasięg, materiały są szybko rozprowadzane, a sprawcy pozostają często anonimowi. Hejt, patoinfluenserzy, wulgaryzacja języka, zachowania autodestrukcyjne, okrucieństwo, podszywanie się pod kogoś, uzależnienie od komputera i sieci – to tylko niektóre zjawiska ciemnej strony komunikacji cyfrowej.

Od lat jesteśmy zatem świadkami narodzin nowego człowieka realno-wirtualnego, dzielącego przestrzeń pomiędzy fizycznością a cyfrowością kontaktów. – Można powiedzieć, że oni ten internet mają we krwi i nowe technologie są nieodłącznym elementem ich funkcjonowania. Dlatego trudno byłoby ich oderwać od tego wirtualnego życia, bo częściowo w takim przyszli na świat – podkreśla dr Kuś. Pozostaje pytanie, czy w przyszłości będziemy potrzebowali nowego kamienia z Rosetty, żeby zrozumieć język pokolenia „alfa".

Czytaj więcej

Uwaga, prrrrraca!

Rok 1822. Francuz Jean-François Champollion ogłasza, że udało mu się rozszyfrować hieroglify sprzed 2 tysięcy lat. Było to możliwe dzięki odnalezionemu dwie dekady wcześniej kamieniowi z Rosetty, na którym oprócz pisma obrazkowego faraonów wyryto też tekst w grece i demotyce (piśmie używanym przez egipskich urzędników).

Rok 2022. Filmik 30-letniej tiktokerki odkrywającej prawdziwe znaczenie emotikonów, którymi posługują się jej młodsi koledzy z akademika, robi furorę w sieci. Ma 3,5 mln wyświetleń. Dokładnie po 200 latach wracamy więc do odszyfrowywania pisma obrazkowego innych ludzi.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich