Mity i żelazne prawa wojny ukraińsko-rosyjskiej

Była Matka Boska Javelińska, były piosenki o bayraktarach i peany na cześć lekkiej piechoty. Jednak im dłużej trwa wojna w Ukrainie, tym bardziej na aktualności zyskują znacznie starsze powiedzenia wojskowych: te o rezerwach i logistyce.

Publikacja: 06.09.2024 10:00

Mural „Św. Javelina”, symboliczna postać Madonny trzymającej amerykański pocisk przeciwpancerny Jave

Mural „Św. Javelina”, symboliczna postać Madonny trzymającej amerykański pocisk przeciwpancerny Javelin, używany przez armię ukraińską w wojnie z Rosją, na ścianie bloku mieszkalnego w Kijowie w Ukrainie, 25 maja 2022 r.

Foto: Maxym Marusenko/NurPhoto/NurPhoto via AFP

Przyjechał okupant do nas, Ukrainy; nowe mundury, wojenne maszyny; lecz ich inwentarz przetopił na stal – Bayraktar”. To początkowa zwrotka piosenki, którą nagrali ukraińscy żołnierze w jednym z pierwszych tygodni wojny. Teledysk jest jeszcze w miarę pogodny. Wtedy, w 2022 r., było takich więcej, a Ukraińcy byli mniej zmęczeni wojną. Na tle spalonego rosyjskiego sprzętu kilku wojskowych muzyków, m.in. grając na skrzypcach i kontrabasie, zachwala te tureckie bezzałogowe statki powietrzne i ich zalety bojowe. I faktycznie, w marcu czy kwietniu, w pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji na Ukrainę, TB2 Bayraktar robiły furorę. Filmiki z tego, jak niszczą czołgi najeźdźców, do dziś się doskonale ogląda. Ale już kilka miesięcy później o tureckich dronach było już znacznie ciszej. A dziś nie słychać już o nich w ogóle.

Czytaj więcej

Czy uderzenie na obwód kurski uchroniło Ukrainę przed katastrofalnym scenariuszem?

Z czego wynikła ta zmiana? Pisząc nieco kolokwialnie, Rosjanie się po prostu ogarnęli. Jak było widać na obrazkach rosyjskich żołnierzy branych w niewolę albo zabijanych przez Ukraińców, część z nich miała ze sobą nawet mundury galowe – najeźdźcy naprawdę myśleli, że wejście do Kijowa zajmie im zaledwie kilka dni czy tygodni. Dlatego też ich zdolności do obrony przeciwlotniczej czy walki radioelektronicznej, które by mogły m.in. bayraktary wyeliminować, na początku wojny były niewielkie. Ale w kolejnych miesiącach to się zmieniało, Rosjanie podciągnęli odpowiednie siły i stosunkowo duże, ciężkie i wolne bezzałogowce straciły swoje atuty z pierwszych dni wojny, gdy bez problemu mogły niezagrożone podlatywać w pobliże rosyjskich wojsk. Później żołnierze rosyjscy nauczyli się je niszczyć. Oczywiście, to nie znaczy, że TB2 nie mają żadnej wartości. W maju Wojsko Polskie odebrało ostatnie z 24 zamówionych dronów tego typu – ich wartość do prowadzenia rozpoznania i obserwacji jest duża choćby dlatego, że mogą się utrzymać w powietrzu ponad 20 godzin. One nam się przydadzą w czasie kryzysu. Jednak ich zdolności do działania na polu walki w pełnoskalowym konflikcie, gdzie przeciwnik dysponuje środkami do obrony przeciwlotniczej, są mocno ograniczone. Obecnie piosenek o bayraktarach w Ukrainie już się raczej nie nagrywa.

Czołgi wcale nie odeszły do lamusa, a javeliny nie są uniwersalną receptą na zwycięstwo

W pierwszych tygodniach inwazji Rosji na Ukrainę głośno też było m.in. o Matce Boskiej Javelińskiej. Chodzi o grafikę stylizowaną na ikonę, na której to Matka Boska przytula javelina, czyli amerykański przeciwpancerny pocisk kierowany. W dużym uproszczeniu: jest to po prostu rura, którą żołnierze kładą sobie na ramieniu i wystrzeliwany z niej pocisk jest w stanie niszczyć czołgi czy pojazdy opancerzone z odległości kilku kilometrów. Niech prostota opisu nie myli – jeden pocisk kosztuje co najmniej 300 tys. zł. W Kijowie powstał nawet taki mural, co oczywiście wywołało krytykę ze strony środowisk kościelnych. Jednak początek wojny to był czas, gdy wielu wierzyło, że to właśnie lekka piechota będzie tak naprawdę przyszłością wojen. Uzbrojeni w javeliny i ich odpowiedniki żołnierze, wyposażeni np. w produkowane przez Polską Grupę Zbrojeniową zestawy przeciwlotnicze Piorun, mieli być w stanie pokonać wielkie pancerne armie przeciwnika. Np. w portalu Onet można było wręcz przeczytać, że „era czołgów mija”. Ale to nieprawda. Po prostu Rosjanie popełniali rażące błędy na poziomie taktycznym, często operując czołgami bez wystarczającego zabezpieczenia ciężkiego sprzętu lekką piechotą. Ukraińcy mogli dosyć bezkarnie polować javelinami na rosyjskie kolumny, ponieważ na nich samych polowano dosyć nieudolnie. Jednak to też się zmieniło. Rosjanie wyciągnęli jednak wnioski i teraz znacznie rzadziej operują pojazdami pancernymi bez odpowiedniego zabezpieczenia. Co oczywiście nie zmienia tego, że co jakiś czas czołgi czy bojowe wozy piechoty są w ten sposób niszczone.

Tak sytuację wyjaśniał gen. Wiesław Kukuła, obecnie szef sztabu generalnego, na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”. – Od pierwszego dnia wojny obronnej Ukrainy bronią siły zbrojne oraz siły podległe ministerstwu spraw wewnętrznych, co złożyło się na relatywnie dużą „widoczność” formacji lekkiej piechoty, zwłaszcza w miastach. To jeden z kluczowych elementów ugrupowania obronnego zapewniający nasycenie siłami środowiska walki, ale niejedyny. Jedną z najpoważniejszych wad lekkiej piechoty jest jej ograniczona zdolność do prowadzenia działań manewrowych. Jej mobilność jest zwyczajnie bardzo niska, również oderwanie od przygotowanego do obrony terenu obniża jej efektywność. Dlatego w początkowym okresie działań synonimem oporu byli żołnierze piechoty z javelinami czy piorunami – mówił wojskowy i dodawał, że później działania obronne musiały zostać oparte na manewrze i decydującą rolę zaczęły odgrywać jednostki zmechanizowane czy pancerne.

Ukraińscy żołnierze używający wyrzutni z amerykańskimi pociskami javelin podczas ćwiczeń wojskowych

Ukraińscy żołnierze używający wyrzutni z amerykańskimi pociskami javelin podczas ćwiczeń wojskowych w obwodzie donieckim w Ukrainie, 23 grudnia 2021 r.

Ukrainian Defense Ministry Press Service via AP/east news

Tymczasem zdaniem niektórych czołgi miały się stać bezużyteczne m.in. z powodu wszechobecności dronów. Po kilku miesiącach wojny wszyscy mówili o tym, jaką rewolucją są małe bezzałogowce tzw. drony FPV (ang. first person view), które można kupić nawet za kilkaset dolarów. Znowu upraszczając, operator widzi obraz z kamerki i jest w stanie takim dronem podlecieć bardzo blisko celu. A wówczas można zrzucić np. granat, który jest do niego przymocowany, albo po prostu wlecieć w cel, detonując przytwierdzony do stateczku ładunek wybuchowy. To czasem pozwalało eliminować czołgi, szczególnie gdy np. właz był otwarty i takim granatem udało się trafić do środka pojazdu.

Jednak także te zachwyty już częściowo minęły. Tzn. bezzałogowce są wszechobecne na froncie, a stopień świadomości operacyjnej na linii frontu jest jak dotąd niespotykany w historii. Ale zmieniły się nieco co najmniej dwie rzeczy. Po pierwsze, coraz częściej te najprostsze drony są po prostu unieszkodliwiane przez zakłócenia tworzone przez żołnierzy specjalizujących się w walce radioelektronicznej. Na dodatek czołgi wyposażone w tzw. pancerze reaktywne są znacznie bardziej odporne na ataki takim sprzętem. Po drugie, znacznie większą wagę mają bezzałogowce militarne, jak choćby Warmate produkowany przez polską Grupę WB. Jeśli dziś oglądamy filmiki w internecie z tego, jak coś trafia w rosyjski sprzęt, to bardzo często jest to właśnie wyrób ożarowskiej firmy. Z tym że ich cena to nie jest kilka tysięcy złotych, tu już mówimy o ok. 100 tys. zł. W każdym razie pogłoski o rychłej śmierci czołgów okazały się przesadzone.

Rosja wcale nie była „drugą armią świata”

Takich krótkotrwałych mitów o wojnie czy rewolucyjnych nowinkach, które miały zupełnie zmienić pole walki, ale po kilku miesiącach ich blask nieco zbladł, mieliśmy już co najmniej kilka. Jeśli chodzi o domenę powietrzną, to oprócz zachwytów bayraktarami czy tego, że nagle każdy, kto sobie kupi chińskiego drona DJI, może zaraz zostać świetnym żołnierzem, po stronie rosyjskiej głośno było o irańskich bezzałogowcach Shahed 131 i 136, które Rosjanie zaczęli u siebie produkować jako Geran 1 i Geran 2. Jednak jak podaje portal defensenews.com, w ostatnich kilku miesiącach skuteczność Ukraińców w ich zestrzeliwaniu wynosiła średnio ponad 90 proc. Kilka miesięcy wcześniej było to 80 proc., a jeszcze wcześniej, gdy tylko Rosjanie je wprowadzili, nawet mniej. Oczywiście, to wciąż oznacza, że jeden na dziesięć dosięga celu, a skutki tego są groźne. Ale to też pokazuje, że – jak często w historii – także na ten miecz z biegiem czasu powstaje coraz lepsza tarcza. W tym przypadku składają się na nią m.in. coraz częściej stosowane sensory akustyczne, ale też większe doświadczenie ukraińskich przeciwlotników. W każdym razie także to „cudowne lekarstwo” okazało się zawodne.

Czytaj więcej

Sondaż: Czy Ukraina powinna móc atakować cele w głębi Rosji zachodnią bronią? Jednoznaczna opinia Polaków

Wydaje się jednak, że największym mitem związanym z wojną, w jaki zdecydowana większość z nas wierzyła, był ten o potędze rosyjskiego wojska. Fakty są takie, że „druga armia świata”, jak często nazywano wojska Federacji Rosyjskiej, od ponad dwóch i pół roku w pełnoskalowym konflikcie nie jest w stanie pokonać kraju średniej wielkości i niezamożnego, jakim jest Ukraina. Oczywiście – wsparcie militarne Zachodu dla obrońców jest olbrzymie, liczone w dziesiątkach miliardów dolarów. Ale to nie zmienia tego, że Rosjanie zajęli przez ten czas zaledwie ok. 20 proc. ukraińskiego terytorium, stracili ok. 0,5 mln żołnierzy (ranni i zabici) oraz – jak podaje specjalistyczny portal Oryx – dobrze ponad 3 tys. czołgów. I znacznie więcej innego rodzaju pojazdów opancerzonych. Dochodzi do tego, że wysyłają na front konstrukcje rodem z II wojny światowej.

Obecnie wszystko wskazuje na to, że ten konflikt może trwać jeszcze latami, a śmiałe wejście Ukraińców do regionu kurskiego pokazuje, że mimo posuwania się naprzód w Donbasie Rosja ma problemy z ochroną własnych granic. Trudno zaprzeczyć temu, że Federacja Rosyjska ma olbrzymi potencjał mobilizacyjny, który samą masą może pokonać niejednego przeciwnika. Jednak to nie znaczy, że ma sprawne i nowoczesne wojsko, którego sojusz północnoatlantycki musi się obawiać, do czego jeszcze zaraz dojdziemy.

Także na polskim podwórku mieliśmy swoje mity, które rzeczywistość obaliła równie szybko. Chyba najgłośniejszym była koncepcja Armii Nowego Wzoru opublikowana pod koniec 2021 r., czyli zaledwie kilka tygodni przed wybuchem pełnoskalowego konfliktu. W swoim opracowaniu publicysta Jacek Bartosiak (już nie doktor) pisał tak: „tendencja rozwoju pola walki sprzyja krajom takim jak Polska oraz wojsku wysoce profesjonalnemu, mniejszemu i bez takiego ciężaru służb tyłowych jak w XX wieku – za to bardzo nowoczesnemu i nasyconemu techniką wojskową”. Jeszcze przed wybuchem wojny wielu analityków takie podejście krytykowało. Teraz oczywistym jest, że na tradycyjnej wojnie, jaką możemy obserwować za naszą wschodnią granicą, w przeciwieństwie do np. wojen ekspedycyjnych czy sytuacji kryzysowych, walczą armie liczące po kilkaset tysięcy żołnierzy. Mała, ale dobrze opłacana i nasycona technologią armia tego typu wojny w naszym regionie świata nie wygra. Ten, kto twierdzi inaczej, zwyczajnie się myli.

Działalność propagandowa Ukrainy się sprawdza. Ale ważne są przede wszystkim żelazne prawa wojny

Zjednej strony mamy więc do czynienia z wojennymi mitami, które wyrastają podsycane zręczną działalnością propagandową Ukraińców i zwyczajną niewiedzą. Ale też zmienia się obraz wojny z tej prostej przyczyny, że obie strony konfliktu się uczą i każda akcja powoduje reakcję. Jeśli masowo wykorzystywane są drony, to pojawiają się mniej lub bardziej skuteczne „daszki” nad pojazdami opancerzonymi. Coś, co dziś ma opinię uzbrojenia niezwyciężonego, jutro może być tylko wspomnieniem własnej świetności. Tak jak wspominałem wyżej, to odwieczne prawo miecza i pojawienia się tarczy, która przed nim broni.

Takich odwiecznych praw, które w przeciwieństwie do mitów się nie zmieniają, też doświadczyliśmy podczas tej wojny co najmniej kilka. I tak np. stare porzekadło wojskowych mówi, że „wojnę zaczynają zawodowcy, a kończą rezerwiści”. W tym wypadku sprawdziło się ono w stu procentach. I to po jednej, i po drugiej stronie. Z tych ok. 150 tys. żołnierzy, których Rosjanie na początku 2022 r. zgromadzili wokół Ukrainy, dziś na froncie zostało niewielu. Bardzo duża część zginęła bądź została ranna, inni dostali się do niewoli, niewielka część wróciła do Rosji. Nie mamy dokładnych liczb, ale można szacować, że została znacznie mniej niż połowa. Niemniej Rosjanie cały czas prowadzą mobilizację i co miesiąc do wojska zwabionych m.in. dobrych żołdem zostaje wcielonych 20–30 tys. mężczyzn. Ale to już nie są zawodowcy, którzy w służbie byli przed wybuchem wojny, tych ludzi trzeba jeszcze przeszkolić.

Czytaj więcej

Zachód pozbawia Ukrainę równych szans w starciu z Rosją? Analiza think tanku

Dokładnie z tym samym problemem borykają się Ukraińcy, którzy dopiero wiosną tego roku poważniej zajęli się problemem braku ludzi, którego skutki wciąż odczuwają, ponieważ wyszkolenie żołnierza to proces zajmujący miesiące, czasem nawet lata. – Przy dłuższych konfliktach, trwających więcej niż parę tygodni, czyli przy konfliktach międzypaństwowych, to jest oczywiste i się nie zmienia – potrzebni są żołnierze zastępujący tych, którzy konflikt rozpoczynali – wyjaśnia Mariusz Cielma, redaktor naczelny „Nowej Techniki Wojskowej”.

Innym prawem wojny, które znów okazało się prawdziwe, jest powiedzenie „logistyka nie jest wszystkim, ale wszystko bez logistyki jest niczym”, którego amerykański gen. Norman Schwarzkopf użył do opisania operacji „Pustynna Burza”, czyli amerykańskiej inwazji na Irak na początku lat 90. XX wieku. O tym, że jest to kluczowe, Rosjanie przekonali się już w pierwszych dniach wojny, gdy przez długie dni mogliśmy oglądać liczącą kilkadziesiąt kilometrów kolumnę pojazdów, która została unieruchomiona m.in. z powodu braku paliwa.

– Logistyka i zapasy to podstawa. Armatohaubica Krab bez dostaw amunicji, paliwa czy części zamiennych będzie tylko kilkudziesięciotonowym pojazdem, który wręcz sprawia problemy w ruchu. Ukraińcy znacznie częściej teraz mówią o tym, że mają więcej problemów z zaopatrzeniem tego sprzętu, który już posiadają, niż z tym, że potrzebują nowego sprzętu – tłumaczy Cielma.

Wojskowi obu stron przekonali się również, jak istotne są morale i chęć walki, którymi przez długi czas Ukraińcy nadrabiali przynajmniej częściowo braki uzbrojenia.

Rosja nie zaatakuje Polski w ciągu najbliższych kilku lat. Jednak trzeba się zbroić

Obserwując te zmagania za naszą granicą, trudno nie myśleć, co by było, gdybyśmy to my musieli się zmierzyć z hordami najeźdźców ze Wschodu. Ale warto pamiętać o kilku kwestiach. Po pierwsze, prawdopodobieństwo tego, że Rosja w ciągu najbliższych kilku lat zaatakuje nas w taki sposób, jak to zrobiła w Ukrainie, jest minimalne. Powód jest prosty – nie ma czym. Rosjanie każdego dnia tracą żołnierzy i sprzęt na wojnie, którą już toczą, i powrót do stanu sprzed tej wojny zajmie im co najmniej kilka lat. A nie jest też oczywiste, że gospodarczo to udźwigną.

Czytaj więcej

Wojsko wielkie, ale małe. Szczyt dużych zakupów uzbrojenia za nami

Po drugie, jak ujął to historyk Norbert Bączyk, autor podcastu Wojenne Historie, obserwujemy „wojnę biednych”. Ani jedna, ani druga strona nie dysponuje nowoczesnym sprzętem w skali obecnej na Zachodzie. Ewentualny konflikt sojuszu północnoatlantyckiego z Rosją wyglądałby zupełnie inaczej, szczególnie przewaga powietrzna bezdyskusyjnie byłaby po stronie sojuszników. Oczywiście, można tu dywagować, jak solidarne okaże się NATO, ale nie o tym jest ten tekst.

Wreszcie po trzecie, wyciągamy wnioski i przygotowujemy się do potencjalnej konfrontacji. Naturalnie robimy to w sposób typowo polski, bo np. kupujemy armatohaubice czy czołgi liczone w setkach sztuk, ale już nie potrafimy sobie zbudować zdolności do produkcji amunicji w Polsce. Ale można zaryzykować tezę, że z roku na roku będziemy mieli coraz większe zdolności do obrony naszego terytorium. Na pewno pomoże w tym zdecydowanie większy budżet na obronność. Wypada więc mieć nadzieję, że mit sprawnego Wojska Polskiego będzie miał taką siłę rażenia, że Rosjanie nie spróbują go obalić.

Przyjechał okupant do nas, Ukrainy; nowe mundury, wojenne maszyny; lecz ich inwentarz przetopił na stal – Bayraktar”. To początkowa zwrotka piosenki, którą nagrali ukraińscy żołnierze w jednym z pierwszych tygodni wojny. Teledysk jest jeszcze w miarę pogodny. Wtedy, w 2022 r., było takich więcej, a Ukraińcy byli mniej zmęczeni wojną. Na tle spalonego rosyjskiego sprzętu kilku wojskowych muzyków, m.in. grając na skrzypcach i kontrabasie, zachwala te tureckie bezzałogowe statki powietrzne i ich zalety bojowe. I faktycznie, w marcu czy kwietniu, w pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji na Ukrainę, TB2 Bayraktar robiły furorę. Filmiki z tego, jak niszczą czołgi najeźdźców, do dziś się doskonale ogląda. Ale już kilka miesięcy później o tureckich dronach było już znacznie ciszej. A dziś nie słychać już o nich w ogóle.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Niezwykłe życie Geoffreya Hintona. Od sieci neuronowych do ostrzeżeń przed AI
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż