Przyjechał okupant do nas, Ukrainy; nowe mundury, wojenne maszyny; lecz ich inwentarz przetopił na stal – Bayraktar”. To początkowa zwrotka piosenki, którą nagrali ukraińscy żołnierze w jednym z pierwszych tygodni wojny. Teledysk jest jeszcze w miarę pogodny. Wtedy, w 2022 r., było takich więcej, a Ukraińcy byli mniej zmęczeni wojną. Na tle spalonego rosyjskiego sprzętu kilku wojskowych muzyków, m.in. grając na skrzypcach i kontrabasie, zachwala te tureckie bezzałogowe statki powietrzne i ich zalety bojowe. I faktycznie, w marcu czy kwietniu, w pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji na Ukrainę, TB2 Bayraktar robiły furorę. Filmiki z tego, jak niszczą czołgi najeźdźców, do dziś się doskonale ogląda. Ale już kilka miesięcy później o tureckich dronach było już znacznie ciszej. A dziś nie słychać już o nich w ogóle.
Czytaj więcej
Wydaje mi się, że Rosjanie bez użycia wszystkich zasobów, które mają na froncie południowym, czyli całkowitego przejścia na froncie południowym do działań obronnych, nie będą w stanie wyrzucić Ukraińców z obwodu kurskiego - mówi w rozmowie z "Rzeczpospolitą" ppłk rez. Maciej Korowaj dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Instytutu Bezpieczeństwa i Rozwoju Międzynarodowego, analityk Defence 24 i "Szwajcarskiego Przeglądu Wojskowego".
Z czego wynikła ta zmiana? Pisząc nieco kolokwialnie, Rosjanie się po prostu ogarnęli. Jak było widać na obrazkach rosyjskich żołnierzy branych w niewolę albo zabijanych przez Ukraińców, część z nich miała ze sobą nawet mundury galowe – najeźdźcy naprawdę myśleli, że wejście do Kijowa zajmie im zaledwie kilka dni czy tygodni. Dlatego też ich zdolności do obrony przeciwlotniczej czy walki radioelektronicznej, które by mogły m.in. bayraktary wyeliminować, na początku wojny były niewielkie. Ale w kolejnych miesiącach to się zmieniało, Rosjanie podciągnęli odpowiednie siły i stosunkowo duże, ciężkie i wolne bezzałogowce straciły swoje atuty z pierwszych dni wojny, gdy bez problemu mogły niezagrożone podlatywać w pobliże rosyjskich wojsk. Później żołnierze rosyjscy nauczyli się je niszczyć. Oczywiście, to nie znaczy, że TB2 nie mają żadnej wartości. W maju Wojsko Polskie odebrało ostatnie z 24 zamówionych dronów tego typu – ich wartość do prowadzenia rozpoznania i obserwacji jest duża choćby dlatego, że mogą się utrzymać w powietrzu ponad 20 godzin. One nam się przydadzą w czasie kryzysu. Jednak ich zdolności do działania na polu walki w pełnoskalowym konflikcie, gdzie przeciwnik dysponuje środkami do obrony przeciwlotniczej, są mocno ograniczone. Obecnie piosenek o bayraktarach w Ukrainie już się raczej nie nagrywa.
Czołgi wcale nie odeszły do lamusa, a javeliny nie są uniwersalną receptą na zwycięstwo
W pierwszych tygodniach inwazji Rosji na Ukrainę głośno też było m.in. o Matce Boskiej Javelińskiej. Chodzi o grafikę stylizowaną na ikonę, na której to Matka Boska przytula javelina, czyli amerykański przeciwpancerny pocisk kierowany. W dużym uproszczeniu: jest to po prostu rura, którą żołnierze kładą sobie na ramieniu i wystrzeliwany z niej pocisk jest w stanie niszczyć czołgi czy pojazdy opancerzone z odległości kilku kilometrów. Niech prostota opisu nie myli – jeden pocisk kosztuje co najmniej 300 tys. zł. W Kijowie powstał nawet taki mural, co oczywiście wywołało krytykę ze strony środowisk kościelnych. Jednak początek wojny to był czas, gdy wielu wierzyło, że to właśnie lekka piechota będzie tak naprawdę przyszłością wojen. Uzbrojeni w javeliny i ich odpowiedniki żołnierze, wyposażeni np. w produkowane przez Polską Grupę Zbrojeniową zestawy przeciwlotnicze Piorun, mieli być w stanie pokonać wielkie pancerne armie przeciwnika. Np. w portalu Onet można było wręcz przeczytać, że „era czołgów mija”. Ale to nieprawda. Po prostu Rosjanie popełniali rażące błędy na poziomie taktycznym, często operując czołgami bez wystarczającego zabezpieczenia ciężkiego sprzętu lekką piechotą. Ukraińcy mogli dosyć bezkarnie polować javelinami na rosyjskie kolumny, ponieważ na nich samych polowano dosyć nieudolnie. Jednak to też się zmieniło. Rosjanie wyciągnęli jednak wnioski i teraz znacznie rzadziej operują pojazdami pancernymi bez odpowiedniego zabezpieczenia. Co oczywiście nie zmienia tego, że co jakiś czas czołgi czy bojowe wozy piechoty są w ten sposób niszczone.
Tak sytuację wyjaśniał gen. Wiesław Kukuła, obecnie szef sztabu generalnego, na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”. – Od pierwszego dnia wojny obronnej Ukrainy bronią siły zbrojne oraz siły podległe ministerstwu spraw wewnętrznych, co złożyło się na relatywnie dużą „widoczność” formacji lekkiej piechoty, zwłaszcza w miastach. To jeden z kluczowych elementów ugrupowania obronnego zapewniający nasycenie siłami środowiska walki, ale niejedyny. Jedną z najpoważniejszych wad lekkiej piechoty jest jej ograniczona zdolność do prowadzenia działań manewrowych. Jej mobilność jest zwyczajnie bardzo niska, również oderwanie od przygotowanego do obrony terenu obniża jej efektywność. Dlatego w początkowym okresie działań synonimem oporu byli żołnierze piechoty z javelinami czy piorunami – mówił wojskowy i dodawał, że później działania obronne musiały zostać oparte na manewrze i decydującą rolę zaczęły odgrywać jednostki zmechanizowane czy pancerne.