Polityczni wychowankowie Piłsudskiego oraz Witosa kontynuowali spór ojców II RP, tyle że w ich przypadku kolejne miesiące wojny światowej oddalały, a nie przybliżały wolną Polskę. W tle Powstanie Warszawskie, o którego wybuch często niesłusznie oskarża się Sosnkowskiego, pomijając przy tym odpowiedzialność Mikołajczyka.
Czytaj więcej
Drezno milsze od Paryża, Norymberga ciekawsza, Berlin rozmaitszy pod względem budowli – tak widział Europę Bolesław Prus podczas najdłuższej podróży swego życia, która zaowocowała zbiorem słynnych reportaży.
„Główna sprężyna akcji przeciwrządowych”
O ile godzenie ognia z wodą jest wyzwaniem, to w przypadku Mikołajczyka i Sosnkowskiego należałoby raczej mówić o godzeniu pożaru z powodzią. Dzieliło ich niemal wszystko, od pochodzenia i wieku, przez dorastanie w innych miejscach (i innych zaborach), po doświadczenia polityczne. Po jednej stronie potomek chłopskiej rodziny i rolnik z Wielkopolski, który zakończył edukację na czterech klasach szkoły podstawowej (choć podążył śladami Witosa i z nosem w książkach pogłębiał swoją wiedzę). Po drugiej wychowujący się w Warszawie syn inżyniera chemika ze szlacheckimi korzeniami i niedoszły absolwent Politechniki Lwowskiej (studiował architekturę). W II RP natomiast właściciel ogromnego majątku – 1772 hektarów ziemi i 1900 hektarów lasów – co zapewne mogło kłuć w oczy Mikołajczyka.
Dużo ważniejsze od różnic społecznych były jednak te polityczne. Następca Sikorskiego w fotelu premiera mógł się pochwalić karierą w Stronnictwie Ludowym – od lokalnego działacza po jednego z zastępców Witosa i przywódcę ludowców na emigracji. Z kolei Sosnkowski to polityczny wychowanek Piłsudskiego, przez lata jeden z najbliższych, jeśli nie najbliższy współpracownik komendanta, odsunięty przez niego po przewrocie majowym na boczny tor. Po śmierci marszałka chwilowo wrócił do gry i stał się głównym, obok Edwarda Rydza-Śmigłego, kandydatem na następcę Piłsudskiego w wojsku. Z tej rywalizacji zwycięsko wyszedł Śmigły, a „Szefowi”, jak go nazywano, pozostało bycie wewnętrzną opozycją wobec niego i prezydenta Ignacego Mościckiego. Mikołajczyk reprezentował za to opozycyjność zewnętrzną, i to radykalną, co przypłacił więzieniem.
Rządy sanacji od początku wzbudzały w nim niechęć – nie mogło być inaczej, skoro Piłsudski doszedł do władzy, obalając rząd Witosa. Z czasem jednak niechęć ta przerodziła się w nienawiść, zwłaszcza po krwawo stłumionym przez obóz pomajowy strajku chłopskim z 1937 r. Z rąk policji zginęło wówczas 44 rolników, a Mikołajczyk jako jeden z przywódców protestu trafił za kratki na cztery miesiące. Nigdy nie zapomniał o ofiarach strajku i gdy Sikorski chciał powołać w skład emigracyjnej Rady Narodowej Jana Piłsudskiego (brata marszałka), ludowiec próbował zablokować nominację. Argument? Piłsudski to człowiek sanacji, a z takimi nie tylko nie można budować jedności narodowej, ale i nie należy utrzymywać jakichkolwiek stosunków, bo „dzieli ich krew rozstrzelanych chłopów”.