Kiedy 44 lata temu pisałem o filmie „Obcy – 8. pasażer Nostromo”, wśród zwolenników fantastyki filmowej panowała zgoda, że jest to nowa jakość pod względem artystycznym, estetycznym i dramaturgicznym. Opinia ta obowiązuje do dziś pomimo nakręcenia kilku prequeli i uzupełnień. Żadna z tych produkcji nie przeskoczyła poziomu „Nostromo”.
Obecnie w szranki staje siódmy film z tej serii: „Obcy. Romulus”, rozsławiony zawczasu tym, że w roli jego producenta wystąpił reżyser legendarnego pierwowzoru Ridley Scott. Jak ulokować to dzieło w krajobrazie kontynuacji nie zawsze kompatybilnych z tytułem otwierającym cykl? Moim zdaniem jest to drugi chronologicznie (według chronologii świata „Nostromo”) film pokazujący uniwersum z obecnością Obcych, zwanych też ksenomorfami. Nie biorę pod uwagę prequeli, które zajęły się genezą Obcych: miał ich wyprodukować sztucznie szalony naukowiec, a potem jakoś rozpierzchli się po kosmosie.
Nie ksenomorfy, lecz dramat grupki młodzieży
Argumenty za tym, że „Romulus” rozgrywa się niezadługo po „Nostromo”, są dwa. Pierwszy to ten, że na transportowcu Nostromo działał komputer określany w slangu załogi jako Mother, co stanowi uproszczenie symbolu technologicznego MU/TH/UR-6000 – i podobne spotykamy na stacji Romulus, może tylko z wyższym numerem. Drugim znakiem jest przepołowiony robot znaleziony na Romulusie, kropka w kropkę podobny do Asha z Nostromo. Były to roboty idealnie przypominające ludzi, które korporacja wtykała pomiędzy załogi, by pilnowały jej interesów. Dla oszczędności nie nadawano im indywidualnych cech, tylko produkowano seryjnie.
W „Romulusie” oś intrygi stanowi ucieczka grupki młodych ludzi z planety oddalonej od Ziemi o kilkadziesiąt lat świetlnych. Dramat tych młodych rwących się ku wolności pozostał w filmie niewygrany, ale nie po to są horrory SF. Obcość planety poznajemy od razu po pierścieniu, który ją okrąża. Korporacja Weyland-Yutani prowadzi na niej działalność wydobywczą, eksploatując górników-ludzi w nieludzki sposób. Nasza bohaterka Rain wypełniła kontrakt i zjawia się po zwolnienie. Nie otrzymuje go; w zamian dostaje nowy przydział lat do przepracowania. Jako żywo przypomina to łagry sowieckie, gdzie bez żadnego uzasadnienia dodawano do wyroku dychę albo i ćwiarę. Górnicy W-Y jak drzewiej w dalekiej Polsce idą na szychtę z kanarkiem w klatce jako wskaźnikiem zadymienia kopalni metanem. Świadczy to o warunkach pracy pod ziemią, a także o traktowaniu pracowników przez pracodawców w jakże odległej przyszłości.
Owa grupka młodych postanawia uprowadzić holownik górniczy i dostać się do stacji nad planetą; po wejściu w hibernatory mają nadzieję dotrzeć do planety odległej o sześć lat lotu, gdzie podobno da się żyć. Jak postanawiają, tak czynią; nikt ich nie zatrzymuje, holownik szczęśliwym trafem jest zatankowany, nikt go nie pilnuje. Po dokowaniu do stacji przymusowi astronauci rozchodzą się w poszukiwaniu paliwa na sześcioletnią podróż. Tu jednak pojawiają się alieny i gonitwa z nimi trwa do końca filmu.