„Obcy: Romulus”, czyli zupełnie niepotrzebny film

„Obcy. Romulus” wydaje się niekonieczny. Żadnej nowej wiedzy o ksenomorfach nie uzyskaliśmy, żadna ich tajemnica nie została odkryta. W pamięci pozostaje tylko dramat grupki młodzieży.

Publikacja: 23.08.2024 10:00

Cailee Spaeny jako Rain i Archie Renaux jako Tyler. Dramat tych młodych rwących się ku wolności pozo

Cailee Spaeny jako Rain i Archie Renaux jako Tyler. Dramat tych młodych rwących się ku wolności pozostał w filmie niewygrany, ale nie po to są horrory SF

Foto: materiały prasowe

Kiedy 44 lata temu pisałem o filmie „Obcy – 8. pasażer Nostromo”, wśród zwolenników fantastyki filmowej panowała zgoda, że jest to nowa jakość pod względem artystycznym, estetycznym i dramaturgicznym. Opinia ta obowiązuje do dziś pomimo nakręcenia kilku prequeli i uzupełnień. Żadna z tych produkcji nie przeskoczyła poziomu „Nostromo”.

Obecnie w szranki staje siódmy film z tej serii: „Obcy. Romulus”, rozsławiony zawczasu tym, że w roli jego producenta wystąpił reżyser legendarnego pierwowzoru Ridley Scott. Jak ulokować to dzieło w krajobrazie kontynuacji nie zawsze kompatybilnych z tytułem otwierającym cykl? Moim zdaniem jest to drugi chronologicznie (według chronologii świata „Nostromo”) film pokazujący uniwersum z obecnością Obcych, zwanych też ksenomorfami. Nie biorę pod uwagę prequeli, które zajęły się genezą Obcych: miał ich wyprodukować sztucznie szalony naukowiec, a potem jakoś rozpierzchli się po kosmosie.

Nie ksenomorfy, lecz dramat grupki młodzieży

Argumenty za tym, że „Romulus” rozgrywa się niezadługo po „Nostromo”, są dwa. Pierwszy to ten, że na transportowcu Nostromo działał komputer określany w slangu załogi jako Mother, co stanowi uproszczenie symbolu technologicznego MU/TH/UR-6000 – i podobne spotykamy na stacji Romulus, może tylko z wyższym numerem. Drugim znakiem jest przepołowiony robot znaleziony na Romulusie, kropka w kropkę podobny do Asha z Nostromo. Były to roboty idealnie przypominające ludzi, które korporacja wtykała pomiędzy załogi, by pilnowały jej interesów. Dla oszczędności nie nadawano im indywidualnych cech, tylko produkowano seryjnie.

W „Romulusie” oś intrygi stanowi ucieczka grupki młodych ludzi z planety oddalonej od Ziemi o kilkadziesiąt lat świetlnych. Dramat tych młodych rwących się ku wolności pozostał w filmie niewygrany, ale nie po to są horrory SF. Obcość planety poznajemy od razu po pierścieniu, który ją okrąża. Korporacja Weyland-Yutani prowadzi na niej działalność wydobywczą, eksploatując górników-ludzi w nieludzki sposób. Nasza bohaterka Rain wypełniła kontrakt i zjawia się po zwolnienie. Nie otrzymuje go; w zamian dostaje nowy przydział lat do przepracowania. Jako żywo przypomina to łagry sowieckie, gdzie bez żadnego uzasadnienia dodawano do wyroku dychę albo i ćwiarę. Górnicy W-Y jak drzewiej w dalekiej Polsce idą na szychtę z kanarkiem w klatce jako wskaźnikiem zadymienia kopalni metanem. Świadczy to o warunkach pracy pod ziemią, a także o traktowaniu pracowników przez pracodawców w jakże odległej przyszłości.

Owa grupka młodych postanawia uprowadzić holownik górniczy i dostać się do stacji nad planetą; po wejściu w hibernatory mają nadzieję dotrzeć do planety odległej o sześć lat lotu, gdzie podobno da się żyć. Jak postanawiają, tak czynią; nikt ich nie zatrzymuje, holownik szczęśliwym trafem jest zatankowany, nikt go nie pilnuje. Po dokowaniu do stacji przymusowi astronauci rozchodzą się w poszukiwaniu paliwa na sześcioletnią podróż. Tu jednak pojawiają się alieny i gonitwa z nimi trwa do końca filmu.

Czytaj więcej

„Trzeci Adam. Opowieść o mariawitach”: Laboratorium mistyczne

„Obcy: Romulus” powtarza schemat znany z „Obcego – ósmego pasażera Nostromo”

Konstrukcyjnie „Romulus” rozpięty został na szkielecie fabularnym „Nostromo”. Jak tam było siedmiu astronautów, w tym robot Ash i dwie kobiety, tak tu mamy dwóch młodzieńców i trzy dziewczyny plus robot Murzyn. Główna bohaterka Rain początkowo nie przypomina bohaterskiej Ripley, ale jak tamta zostaje w końcu z Obcym sam na sam. I tak jak tamta pozbywa się intruza, wymiatając go z kabiny w otwarty kosmos. Scena z nakładaniem skafandra, końcowe odliczanie do zderzenia z pierścieniem przypominają jako żywo pierwowzór, z tą tylko modyfikacją, że na Nostromo odliczano sekundy do eksplozji statku.

Są i różnice: w „Nostromo” alien powstaje ze skórzastego jaja zdeponowanego we wraku pechowego przybysza z gwiazd. W „Romulusie” roje gotowych do zapłodnienia facehuggerów (polscy fani cyklu tłumaczą to jako „namordniki”) atakują wszystko, co się rusza. Nie zmienia się metoda infekcji: upiorne paluszki w twarz, wężowy oplot wokół szyi i drugi wąż prosto w gardło. Jedna z dziewczyn jest w ciąży, chyba po to, by doprowadzić do hybrydy człowieka i aliena. Powstał osobnik równie odrażający jak Obcy, ale dla kontrastu biały, trzymetrowej na oko wysokości, widzący (alieny są ślepe), z imponującym ogonem złożonym z kręgów. Indywiduum to błyskawicznie po urodzeniu osiąga pełny rozmiar i zagryza albo pożera własną matkę, trudno stwierdzić, bo dla oszczędzenia wrażliwości widza pokazano to niewyraźnie.

Film momentami wydaje się niedomyślany: co ksenomorfy jedzą, skoro tak szybko przebiegają u nich procesy biologiczne? Stacja jak na obiekt porzucony wydaje się sprawna i dobrze zaopatrzona w energię, a przy tym względnie czysta, choć powinien tam panować smród ludzkiej padliny i odchodów Obcych. Nikt jej nie penetrował – może wieść o alienach się rozniosła, a może korporacja W-Y ma wobec niej własne plany. Coś jednak dzieje się z grawitacją: raz jest, to znowu jej nie ma, wszystko fruwa, to znowu wali się na dół – na wszelki wypadek nie pokazano pokładu zalanego wodą.

Do paskudnych gadzin w ich dorosłej, imponującej wersji lepiej nie strzelać, gdyż ich krew to stężone kwasy, które ściekając ku poszyciu, wyżrą dziury i zdehermetyzują stację. Niedługo po tej przestrodze nie ma jednak wyjścia, trzeba prażyć do napierających alienów i szatkować je na drobne. Strzępy Obcych latają więc w powietrzu, a ich posoka unosi się jako te womity (akurat panuje nieważkość); pomiędzy girlandami plwociny lawirują Rain z robotem. Udaje im się ujść cało; fizyka zapewnia jednak, że po uderzeniu pocisku w ciało krew nie układa się w malownicze konfiguracje, tylko idzie w rozbryzgi, których uniknięcie nawet w nieważkości jest wykluczone.

Robot Murzyn jest w „Obcym: Romulusie” nieporozumienie, a to dopiero początek naukowych niezborności

W pisanym przed 44 laty tekście mimo zauważenia perfekcji wykonania wytykałem „Nostromo” przeróżne niezborności techniczne, logiczne i naukowe. Podobnie czynię teraz: robot Murzyn jest w filmie nieporozumieniem, scenarzysta (i reżyser) nie wiedzą, jak go zagospodarować. Raz bierze stronę bohaterki, kiedy indziej (po dodaniu krążka w gniazdo za uchem) broni interesów korporacji. De facto dałoby się go wyłączyć z filmu bez szkody dla intrygi. W dodatku opowiada nieśmieszne dowcipy „górnicze”, np. „Gdzie górnik ma tyłek? Na przodku”.

Dobrze wygląda w filmie technika: rozklekotany holownik, wysłużone agregaty, wnętrza opuszczonych pomieszczeń stacji. Słabo pokazano natomiast zderzenie stacji Romulus z pierścieniem wokół planety. Wygląda to tak, jakby stacja szorowała po bruku, płonąc od tarcia w miejscu styku. Tymczasem taki pierścień to nie tarcza szlifierska, tylko zbieranina luźnych kamieni, powiązanych grawitacją. Stacja chlupnęłaby pomiędzy nie, trochę by się zakotłowało i zostałaby unicestwiona jak we młynie. Po pewnym czasie, raczej krótkim, zaburzenie zniknęłoby z powierzchni pierścienia.

Co zaszło na „Romulusie”? Prawdopodobnie na pokładzie urządzono laboratorium do badania alienów, ale wydostały się spod kontroli i wymordowały ludzkich naukowców. W filmie oglądamy na ścianach wysuszone mumie tych ostatnich jak symboliczne trofea myśliwskie, każdy z obowiązkowo rozerwaną piersią, co świadczy o użyciu ich w charakterze inkubatorów dla ksenomorfów.

Sam film generalnie wydał mi się niekonieczny – pomimo starań ekipy i mnogości efektów specjalnych. Jego założeniem było zdyskontowanie po raz n-ty świata pokazanego w „Nostromo”, tamtejszych stworów oraz wizji scenograficznych. Żadnej nowej wiedzy o ksenomorfach nie uzyskaliśmy, żadna ich tajemnica nie została odkryta. W pamięci pozostaje dramat grupki młodzieży, która starała się wyrwać z piekła zafundowanego im przez korporację Weyland-Yutani i za swe aspiracje zapłaciła życiem – poza dzielną Rain, która kładzie się na lata do hibernatora jak kiedyś jej poprzedniczka Ripley. U celu podróży czeka ją błogie życie, a za wstęp do tego raju – podejrzewamy, że będącego kolejnym złudzeniem – zapłaciła przejściem przez inferno, w którym rolę diabłów pełnią ksenomorfy.

Kiedy 44 lata temu pisałem o filmie „Obcy – 8. pasażer Nostromo”, wśród zwolenników fantastyki filmowej panowała zgoda, że jest to nowa jakość pod względem artystycznym, estetycznym i dramaturgicznym. Opinia ta obowiązuje do dziś pomimo nakręcenia kilku prequeli i uzupełnień. Żadna z tych produkcji nie przeskoczyła poziomu „Nostromo”.

Obecnie w szranki staje siódmy film z tej serii: „Obcy. Romulus”, rozsławiony zawczasu tym, że w roli jego producenta wystąpił reżyser legendarnego pierwowzoru Ridley Scott. Jak ulokować to dzieło w krajobrazie kontynuacji nie zawsze kompatybilnych z tytułem otwierającym cykl? Moim zdaniem jest to drugi chronologicznie (według chronologii świata „Nostromo”) film pokazujący uniwersum z obecnością Obcych, zwanych też ksenomorfami. Nie biorę pod uwagę prequeli, które zajęły się genezą Obcych: miał ich wyprodukować sztucznie szalony naukowiec, a potem jakoś rozpierzchli się po kosmosie.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi