Linie Air Astana dbają o rozrywkę, na pokładzie było do wyboru mnóstwo muzyki i filmów. Zagraniczne z góry odpuściłem, podobnie jak dramat historyczny „Batyrlar” (Bohaterzy, Wodzowie), dostępny tylko w wersji kazachskiej, i komedię „Tojchana” (Weselisko), która była za długa – lot trwał półtorej godziny. Wybrałem inną komedię, „Tiest’ drajw”, w której tytułowa gra słów brzmi po polsku tak samo dobrze, jak po rosyjsku – tiestʹto po prostu teść.
Akcja toczy się współcześnie w wielkim kazachstańskim mieście, najpewniej w Ałmatach. Michaił, młody i ambitny policjant, Rosjanin, zakochuje się z wzajemnością w córce oligarchy Kazacha. Ten nie chce słyszeć o zięciu, który nie ma milionów na koncie i fatalnie się ubiera (narodowość aż tak mu nie przeszkadza, sam w domu i firmie używa rosyjskiego). Ich drogi ponownie się krzyżują, gdy oligarchę zaczyna ścigać mafia. Znajomy, gruba ryba w policyjnej hierarchii, przydziela mu Michaiła do ochrony, jednocześnie nadając mafiosom ich obu. Rzecz jasna, Michaił wyprowadza wszystkich w pole. Podopiecznego ukrywa na wsi, u swojej rodziny – okazuje się, że był adoptowany, wyrósł wśród Kazachów i biegle zna kazachski. W ubogim, ale gościnnym domu oligarcha też „przypomina sobie” język ojców i poznaje ludzi, dla których pieniądze nie są celem życia. Po wielu przygodach, wśród których nie brakuje szaleńczych pościgów wiejskimi drogami, następuje happy end. Michaił żeni się z ukochaną, a teść, który docenił pracę fizyczną, pomaga mu w budowie domu na przedmieściach.
To typowa dla kazachskiego, ale też uzbeckiego kina klasy B przypowieść z morałem. Wieś, która przechowała tradycyjne wartości, ratuje w chwili próby kosmopolityczne miasto. Efekt komiczny wywołuje odwrócenie ról – obrońcą kazachskości jest tutaj czysty Rosjanin. Zabieg nie pozostawia złudzeń, że można być pełnoprawnym członkiem społeczeństwa, nie znając jego języka i kultury. Zanim pojawiły się napisy końcowe, samolot wylądował i zdążył dokołować do terminalu.
Czytaj więcej
Refleksje ludzi mądrych – nigdy się nie przeterminują. Dowodzi tego zbiór felietonów czeskiego filmowca Jiříego Menzla „No, nie wiem…”.
Mińsk w Azji
Ałmaty były moim pierwszym miastem w Azji Centralnej. Ale Azją nawet nie pachniały. Wtedy, latem 1996 roku, przyjechałem pociągiem z Moskwy, trzy i pół dnia w drodze, od wtorku wieczór do soboty rano, kawał świata, może dlatego spodziewałem się Bóg wie czego. Tymczasem czułem się, jakbym znowu trafił do Mińska, bo wcześniej odwiedzałem Mińsk i w Ałmatach było podobnie – ulice tak samo szerokie i też przecinały się pod kątem prostym, a przy nich stał bliźniaczy socreal, tam z ornamentem niby-ludowym, tu z pseudoorientalnym, do tego trochę breżniewowskiego modernizmu i od czasu do czasu przedrewolucyjna chałupa o drewnianych odrzwiach.