„Wieczne państwo. Opowieść o Kazachstanie": Władza tłumaczyć się nie musi

Trwanie w XXI wieku plemiennych struktur w Kazachstanie mogło się wydawać powodem do wstydu. Dopiero gdy naród okrzepł, nabrał pewności siebie i nauczył się być dumny ze swojej kultury, przestano się z tym kryć.

Publikacja: 26.07.2024 17:00

Kazachowie coraz śmielej odwołują się dziś do kultywowanych przez wieki zwyczajów, jak na przykład p

Kazachowie coraz śmielej odwołują się dziś do kultywowanych przez wieki zwyczajów, jak na przykład polowania z orłami

Foto: CW Pix/Shutterstock

Linie Air Astana dbają o rozrywkę, na pokładzie było do wyboru mnóstwo muzyki i filmów. Zagraniczne z góry odpuściłem, podobnie jak dramat historyczny „Batyrlar” (Bohaterzy, Wodzowie), dostępny tylko w wersji kazachskiej, i komedię „Tojchana” (Weselisko), która była za długa – lot trwał półtorej godziny. Wybrałem inną komedię, „Tiest’ drajw”, w której tytułowa gra słów brzmi po polsku tak samo dobrze, jak po rosyjsku – tiestʹto po prostu teść.

Akcja toczy się współcześnie w wielkim kazachstańskim mieście, najpewniej w Ałmatach. Michaił, młody i ambitny policjant, Rosjanin, zakochuje się z wzajemnością w córce oligarchy Kazacha. Ten nie chce słyszeć o zięciu, który nie ma milionów na koncie i fatalnie się ubiera (narodowość aż tak mu nie przeszkadza, sam w domu i firmie używa rosyjskiego). Ich drogi ponownie się krzyżują, gdy oligarchę zaczyna ścigać mafia. Znajomy, gruba ryba w policyjnej hierarchii, przydziela mu Michaiła do ochrony, jednocześnie nadając mafiosom ich obu. Rzecz jasna, Michaił wyprowadza wszystkich w pole. Podopiecznego ukrywa na wsi, u swojej rodziny – okazuje się, że był adoptowany, wyrósł wśród Kazachów i biegle zna kazachski. W ubogim, ale gościnnym domu oligarcha też „przypomina sobie” język ojców i poznaje ludzi, dla których pieniądze nie są celem życia. Po wielu przygodach, wśród których nie brakuje szaleńczych pościgów wiejskimi drogami, następuje happy end. Michaił żeni się z ukochaną, a teść, który docenił pracę fizyczną, pomaga mu w budowie domu na przedmieściach.

To typowa dla kazachskiego, ale też uzbeckiego kina klasy B przypowieść z morałem. Wieś, która przechowała tradycyjne wartości, ratuje w chwili próby kosmopolityczne miasto. Efekt komiczny wywołuje odwrócenie ról – obrońcą kazachskości jest tutaj czysty Rosjanin. Zabieg nie pozostawia złudzeń, że można być pełnoprawnym członkiem społeczeństwa, nie znając jego języka i kultury. Zanim pojawiły się napisy końcowe, samolot wylądował i zdążył dokołować do terminalu.

Czytaj więcej

„No, nie wiem...”: Mądrości zabawiacza

Mińsk w Azji

Ałmaty były moim pierwszym miastem w Azji Centralnej. Ale Azją nawet nie pachniały. Wtedy, latem 1996 roku, przyjechałem pociągiem z Moskwy, trzy i pół dnia w drodze, od wtorku wieczór do soboty rano, kawał świata, może dlatego spodziewałem się Bóg wie czego. Tymczasem czułem się, jakbym znowu trafił do Mińska, bo wcześniej odwiedzałem Mińsk i w Ałmatach było podobnie – ulice tak samo szerokie i też przecinały się pod kątem prostym, a przy nich stał bliźniaczy socreal, tam z ornamentem niby-ludowym, tu z pseudoorientalnym, do tego trochę breżniewowskiego modernizmu i od czasu do czasu przedrewolucyjna chałupa o drewnianych odrzwiach.

Tak, Ałmaty z wyasfaltowanymi parkami i Zielonym Bazarem, gdzie handlowano spożywką, były Mińskiem, sowieckim europejskim miastem, tyle że leżały pod Tienszanem, a Kazachstan był wielką, eurazjatycką Białorusią. Bardziej orientalnie wyglądał Biszkek, bo wybrałem się na chwilę do Kirgizji – nikt jeszcze nie mówił: Kirgistan, a na granicy jeszcze nie mieli szlabanów – ale może tak mi się zdawało, czterdziestopięciostopniowy upał robił swoje, chociaż przyprawy na Rynku Oskim były na pewno orientalniejsze niż melony i arbuzy z Zielonego Bazaru, nie mówiąc o jabłkach. Jednak – tak samo jak w Mińsku – i w Ałmatach, i w Biszkeku słyszało się prawie wyłącznie rosyjski. Nawet kazachskie dzieci mówiły między sobą po rosyjsku.

Naszym ambasadorem w obu krajach był Marek Gawęcki, profesor etnolog i po prostu mądry człowiek, urzędował w Ałmatach, jeszcze stolicy, choć szykowano się już do przenosin do Astany. Spytałem go wprost o tę azjatyckość, o lokalność, za którą bezskutecznie wyglądałem – czy rusyfikacja z sowietyzacją doszczętnie ją stłamsiły, czy nie ma już ratunku? Powiedział, że na powierzchni jej nie znajdę, tym bardziej w metropoliach, trzeba zagłębić się w interior, zgłębić mentalność.

– Które społeczeństwo Europy Środkowej wytrzymałoby rok bez prądu, bez bieżącej wody, bez pensji i emerytur? Byłaby rewolucja, jakieś bunty, zamieszki. Tutaj panuje spokój. Ludzie są cierpliwi, pogodzeni z rzeczywistością: jest, co ma być, będzie, co Bóg da. Inszallah. Pod tym względem to naprawdę inny świat – tłumaczył. A w Kazachstanie było i tak lepiej niż w Kirgizji czy w Tadżykistanie, gdzie toczyła się wojna domowa.

Gdzie kończy się asfalt

W centrum Ałmatów nędza nie rzucała się w oczy, pojawiała się dopiero na przedmieściach, na dziurawych ulicach blokowisk, upstrzonych bazarkami z tandetą, wśród wykoślawionej infrastruktury i ścieków z dogorywających fabryk. Tam, gdzie kończył się asfalt, kończyły się też prąd, praca i pieniądze. Oficjalnie bezrobocie nie przekraczało wtedy, w połowie lat 90., dwóch i pół procent, ale w Kazachstańskim Instytucie Studiów Strategicznych przy Prezydencie Republiki Kazachstanu, ośrodku bardziej miarodajnym niż urząd statystyczny, szacowano je na minimum dziesięć.

– Zakładów nie stać na zwolnienia – ekonomistka Gulnara Annakulijewa z tegoż Instytutu umiała wyjaśnić każdy paradoks miejscowej gospodarki. – Po upadku ZSRR firmy potraciły dostawców i rynki zbytu. Jedne upadły, inne pracują na pół gwizdka. Nie potrzebują dużej załogi. Ale zwalnianym należy się trzymiesięczna odprawa, więc trzyma się ludzi na urlopach albo każe przychodzić raz w tygodniu. Pensja jest groszowa, tyle co nic, firma nie traci, a człowiek jest formalnie zatrudniony. Nazywa się to bezrobociem ukrytym.

Naprawdę źle było poza miastem. Wystarczyło pojechać na północ, starą drogą na Kapszagaj, albo na wschód, w stronę Chin, i skręcić do którejkolwiek wioski, aby usłyszeć historie o bankrutujących kołchozach, zamykanych przychodniach i cywilizacyjnej zapaści. Ludzie nie dostawali tam gotówki od lat, kołchozy rozliczały się z nimi jabłkami, mięsem czy mąką, a i to od wielkiego dzwonu. Ludzie żyli z przydomowych ogródków, z krowy chowanej pokątnie na kołchozowym garnuszku, ze złomu, który trafiał przez pośredników do Chin. Wsi statystyka nie obejmowała, inaczej dane wystrzeliłyby w kosmos.

Poeta Hakim Bulibiekow widywał wiejskie dziewczyny, które oddawały się pod miastem za trzysta–czterysta tenge, wówczas cztery i pół–sześć dolarów, żeby zarobić na torebkę albo skajowe czółenka. Sam też klepał biedę.

– Nie mogę pisać, bo nie mam pieniędzy – bardziej się tą sytuacją dziwił, niż na nią skarżył. Za komunistów było nie do pomyślenia, żeby pisarz przymierał głodem, chyba że dysydent. – Nie myślę o wierszach, tylko o tym, jak wykarmić rodzinę. Na dziś nie mam na koncie złamanego tenge.

W językach turkijskich „hakim” znaczy „sędzia” albo „uczony” – i Bulibiekow, zanim odkrył swoje powołanie i na pełen etat zajął się literaturą, zrobił doktorat z fizyki. W rozmowie porównywał sytuację w Kazachstanie do różnych zjawisk fizycznych, rozważał przykładowo, jakie parametry mogą zachwiać stabilnością układu dynamicznego tworzonego przez wieloetniczne społeczeństwo. Było to i naukowe, i literackie.

Od niego nauczyłem się przysłowia mówiącego, że tam, gdzie się dba o ciało, dobrze żyją lekarze, a gdzie o duszę – poeci. Z Bulibiekowem poznali mnie polscy dyplomaci, był dla nich odtrutką na urzędnicze pustosłowie i medialny banał. W Kazachstanie liczyła się wtedy kasa, więc najlepiej żyło się różnym geszefciarzom i spekulantom. Ci wydawali pieniądze w kasynach i na rynkach, wpuszczając w ten sposób do obiegu żywą gotówkę, ale kasyna i duże rynki były tylko w większych ośrodkach. Poziom życia podniesie się dopiero w następnej dekadzie, kiedy ruszą projekty energetyczne i pojawią się petrodolary.

Czytaj więcej

Ameryka nie dała azylu Miłoszowi gejowi

Zadbać o rodzinę

Fatalizm idzie tutaj w parze z szacunkiem dla każdej władzy – ciągnął ambasador Gawęcki. – Niezależnie od tego, co się o niej myśli, na zewnątrz trzeba ją nie tylko akceptować, ale też popierać, okazywać oddanie. To coś, co łączy miejscową, „azjatycką” mentalność z systemem sowieckim. I stąd taki opór przed protestami oraz akceptacja korupcji i nepotyzmu, bo bej, chan, pierwszy sekretarz czy prezydent nie są przecież zwykłymi ludźmi, których obowiązują jakieś tam ograniczenia. Byłoby nawet głupio, gdyby musieli tłumaczyć się jak każdy.

W Kazachstanie kwitła szamałganizacja, czyli obsadzanie wysokich, dochodowych stanowisk osobami wywodzącymi się z dużej, podałmackiej wsi o nazwie Szamałgan. Tej samej, w której urodził się prezydent Nursułtan Nazarbajew. Dla Kazachów było oczywiste, że osoba, która wysoko zaszła, ciągnie za sobą krewniaków, inaczej uchodziłaby za łajdaka, który nie dba o rodzinę, albo figuranta, pozbawionego możliwości działania. Na znaczeniu zyskiwali także ludzie z nazarbajewowskiego plemienia Szapraszty, należącego do Starszego żuzu Kazachów. Traf chciał, że z tego samego plemienia pochodził też główny bohater filmu „Batyrlar”, dostępnego latem 2022 roku na pokładach linii Air Astana. Scenarzysta nie przewidział, że Nazarbajew i jego klan będą wkrótce w odwrocie i może lepiej podlizać się komuś innemu.

W kazachski system żuzowy także wprowadzał mnie Marek Gawęcki. Rozmawialiśmy w ambasadzie mieszczącej się na podwórku pomiędzy blokami, w odremontowanej części budynku przedszkola, które w drugiej części cały czas działało. Wcześniej placówka zajmowała lokal w mieszkalnym wieżowcu, wkrótce jednak wyrósł przed nim bazarek, a z tyłu handlujący urządzili sobie toaletę, więc już to przedszkole było luksusem. W takich miejscach jak Kazachstan pracowali wtedy zapaleńcy, na wyjazd nie było kolejki chętnych.

Myślę tak jak mój klan

Samo słowo „żuz” znaczy po kazachsku „sto”. Wzięło się z dawnej organizacji wojskowej, w której armia dzieliła się na dziesiątki, setki i tysiące wojowników. Żuzy to federacje plemienne, do których historycznie przynależały określone terytoria. Ukształtowały się trzy żuzy: Starszy, koczujący na południu obecnego Kazachstanu, Średni – najliczniejszy – zajmujący centrum i wschód kraju, oraz Młodszy, któremu przypadły zachód i północ, w tym tereny nad Morzem Kaspijskim. Ze Starszego tradycyjnie wywodzili się ogólnokazachscy chanowie, ze Średniego – uczeni i twórcy, a z Młodszego – wojownicy. Żuzy dzieliły się dalej na związki plemion, plemiona, rody i podrody. Podział szedł w poprzek liniom białej i czarnej kości, potomkowie Czyngis-chana przewodzili wszystkim trzem żuzom.

Świadomość przynależności żuzowej jest esencją kazachskiej tożsamości. Nawet przy komunistach była – mimo głoszonej równości i walki z feudalnymi przeżytkami. Pierwszym sekretarzem partii zostawał z reguły przedstawiciel Starszego żuzu (chyba że Moskwa przysłała kogoś z zewnątrz), przewodniczącym Rady Najwyższej, czyli parlamentu – Średniego, a szefem rządu – Młodszego. Przypominało to Kaukaz, gdzie na czele partii mógł stanąć lokalny książę, jak było to choćby w gruzińskiej Adżarii.

Po rozpadzie ZSRR mało kto o żuzach wspominał, choć układy rodowe odegrały swoją rolę przy podziale dochodowych koncesji. Ale przed obcym nikt się z tym nie afiszował. W XX, potem w XXI wieku uporczywe trwanie plemiennych struktur mogło się wydawać powodem do wstydu. Dopiero gdy naród okrzepł, nabrał pewności siebie i nauczył się być dumny ze swojej kultury, przestano się z tym kryć. Latem 2022 roku moi rozmówcy sami zaczynali nieraz od deklaracji, że wiesz, o tej sprawie myślę tak i tak, bo jestem z Młodszego (Średniego, Starszego) żuzu, z takiego a takiego rodu: takie są nasze historyczne doświadczenia i taka nasza świadomość.

Stanąć na nogi dzięki zagranicy

Podczas tamtego, pierwszego pobytu poznałem też Jewgienija Żowtisa, prawnika i obrońcę praw człowieka, który współorganizował powstający właśnie opozycyjny ruch Azamat. Był pesymistą. Mówił, że poziom łapownictwa i pazerności władz przekroczyły stan krytyczny.

– Ale jeszcze większym zagrożeniem – tłumaczył – są pretensje terytorialne Chin i pięciomilionowa rosyjska diaspora, która ciąży w stronę Rosji. Władze starają się ściągać wielki zachodni kapitał nie tylko dla inwestycji, ale żeby zrównoważyć wpływy Moskwy i Pekinu. Liczą, że Zachód we własnym interesie będzie wspierał niezależność Kazachstanu. Nasz wicepremier powiedział mi: „Nie mamy złudzeń, wielcy traktują nas jak nie trzeci, to najwyżej drugi świat. Chcą i będą nas eksploatować, ale my staramy się przynajmniej wybierać eksploatatorów. Chodzi o to, żeby stanąć na nogi i móc prowadzić samodzielną grę”. – W sprawach polityki zagranicznej Żowtis i jego koledzy mówili jednym głosem z prezydentem Nazarbajewem.

W rosyjskiej telewizji, którą w Kazachstanie powszechnie odbierano, pokazywano w tamtym czasie reklamy moskiewskiego banku Impieriał. Były to małe arcydzieła. Na kolejne filmiki czekało się jak na nowy odcinek ulubionego serialu. Każdy trwał około minuty i przedstawiał epizod z życia wybranej postaci historycznej. Wśród bohaterów znaleźli się: Neron, Czyngis-chan, Napoleon, Aleksander Macedoński, władca Inków, król Jan III Sobieski, rosyjscy carowie. Cykl zatytułowany był po prostu „Historia świata”. Filmiki nie mówiły nic o usługach banku, ofertach czy sieci oddziałów. Budowały za to klimat potęgi, trwałości i zaufania.

Czytaj więcej

"Tatuażysta z Auschwitz”. Ile prawdy, ile kiczu

Ot, klip z Tamerlanem. Widzimy legendarnego wodza ruszającego na czele swoich pułków na kolejną wyprawę. Zgodnie z jego rozkazem każdy wojownik zabrał ze sobą kamień, a potem rzucał go na rozstaju dróg, aż powstał kurhan. „I był ogień, i było zwycięstwo”. Powracający wojownicy zabierali po kamieniu, ale dużo ich pozostało. Wódz, który szedł ostatni, brał je po kolei do ręki i wspominał imiona poległych. Koniec. Głos do tego akurat klipu podłożył gigant radzieckiego kina, Innokientij Smoktunowski, a cały cykl wyreżyserował Kazach Timur Biekmambietow, który w przyszłości nakręci „Straż Nocną, Straż Dzienną” czy „Ben‑Hura”. Bank Impieriał wkrótce upadł, jak większość rozdętych struktur finansowych w tamtych bandyckich czasach. A Biekmambietow przeniósł się do Hollywood i nie opiewa już rosyjskiej potęgi – w 2022 roku potępił agresję na Ukrainę.

W prywatnej telewizji KTK tematem numer jeden był proces, jaki Prokuratura Generalna Kazachstanu wytoczyła „Komsomolskiej Prawdzie”. Rosyjska gazeta opublikowała zapis rozmowy Aleksandra Sołżenicyna z czytelnikami, w której pisarz nazwał kazachski ustrój „upiornym” (według niego powinna być federacja, a nie państwo unitarne). Do rodaków w Kazachstanie powiedział: „Prześladują was tam, poniżają”. Komentator KTK stwierdził, że nie podziela poglądów noblisty, ale nie zgadza się z żądaniem prokuratorów wnioskujących o półroczny zakaz dystrybucji gazety w Kazachstanie: ideę można pokonać tylko inną ideą. Poza tym byłby to precedens do zastraszania lokalnej prasy. Ostatecznie „Komsomolskaja Prawda” zamieściła wyrazy ubolewania, a Prokuratura wycofała swój wniosek. Z Rosją nikt nie chciał zadzierać.

Fragment książki Wojciecha Góreckiego „Wieczne państwo. Opowieść o Kazachstanie”, która ukazała się w Wydawnictwie Czarne.

Wojciech Górecki jest reporterem, analitykiem i historykiem specjalizującym się w tematyce Kaukazu i Azji Centralnej, autorem wielu książek, m.in. „Planeta Kaukaz”, „Toast za przodków”, „Abchazja”, „Buran. Kirgiz wraca na koń”, był też radcą w Ambasadzie RP w Baku oraz ekspertem misji UE badającej okoliczności wojny w Gruzji w 2008 roku, pracuje w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie.

Linie Air Astana dbają o rozrywkę, na pokładzie było do wyboru mnóstwo muzyki i filmów. Zagraniczne z góry odpuściłem, podobnie jak dramat historyczny „Batyrlar” (Bohaterzy, Wodzowie), dostępny tylko w wersji kazachskiej, i komedię „Tojchana” (Weselisko), która była za długa – lot trwał półtorej godziny. Wybrałem inną komedię, „Tiest’ drajw”, w której tytułowa gra słów brzmi po polsku tak samo dobrze, jak po rosyjsku – tiestʹto po prostu teść.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich