Moda na przewodniki po współczesnych sporach intelektualnych ma się dobrze. Do wyboru mamy całą paletę możliwych zaangażowań: nacjonalizm, socjalizm, kapitalizm, liberalizm, multikulturalizm, ekologię, internacjonalizm i last but not least konserwatyzm. Tak zarysowana panorama nawet najmniej spostrzegawczemu czytelnikowi może wydać się niepełna. Co np. z feminizmem, z którym – czy to się konserwatyście podoba czy nie – i tak trzeba się jakoś uporać?
W odpowiedzi na taki zarzut można oczywiście wskazywać, że w jednej książce nie sposób przeanalizować wszystkich pozycji ideowych. Nawet wtedy jednak przydaje się umiejętność nie tylko sprawnego odrzucania błędnych ujęć, ale i dostrzeżenia w nich elementów pozytywnych. Przynajmniej do takiej taktyki namawia nas w swojej wydanej przed kilkoma miesiącami książce „How to be a Conservative" filozof, estetyk i komentator życia społecznego Roger Scruton. Trzeba jednak pamiętać, że analizy Scrutona w ścisłym sensie dotyczą głównie świata anglojęzycznego, a mówiąc jeszcze dokładniej: tych rejonów geograficznych, gdzie prawo oparte na precedensie, zdrowy rozsądek i oddolna inicjatywa stanowią naturalne rekwizyty na społecznej scenie.
Nie znaczy to jednak, że i polski czytelnik nie może wynieść z tych rozważań wiele dla siebie; wszak Zjednoczone Królestwo monopolu na kapitalizm czy liberalizm (a przynajmniej na dyskusję o nich) nie ma. Jak jednak czytać Scrutona w Polsce? W kraju, do którego brytyjski filozof przywoził najbardziej lewicujących oksfordzkich studentów? Najprawdopodobniej wybierając te tematy, które żywo odnoszą się do aktualnie toczonych nad Wisłą dyskusji. Zastanówmy się zatem nad dwoma z nich, w intrygujący sposób z sobą splecionych (zachowując jednak wobec każdego równy dystans): nacjonalizmu i multi-kulti.
Nacjonalizm, czyli płachta
Kierując swoją uwagę na nacjonalizm, Scruton przewrotnie przedstawia Rewolucję Francuską jako jego eksplozję. Błąd, który doprowadził do tej historycznej tragedii, polegał na uznaniu, że wola narodu jest absolutna (między wierszami pojawia się zatem dość czytelna sugestia, że jeden absolutyzm został po prostu zastąpiony przez drugi). Stąd blisko już do wniosku, że tak pojęty nacjonalizm jest niebezpieczną postawą. W takim ujęciu naród jest jak płachta, która przykrywa sobą wszystko, co mogłoby pełnić rolę drogowskazu i ograniczenia: etykę, prawo, wartości i – przede wszystkim – religię. Wola narodu jest jedynym kryterium. Nietrudno zauważyć, że w takich okolicznościach życie społeczne szybko przestanie w pełni oddychać.
Scruton prawdziwy element w nacjonalizmie dostrzega w konstatacji, że to naród jest podmiotem polityki, gdyż tylko on zdolny jest do ukonstytuowania wspólnoty politycznej. Mówiąc inaczej, skoro demokracja (aby mogła działać) potrzebuje granic, to potrzebuje również państwa narodowego (lecz nie etnicznego!), które jest w stanie wytworzyć pewien konkretny demos. Naród jest potrzebny do tego, żeby słowo „my" miało w danej wspólnocie politycznej jakikolwiek sens. Inaczej mówiąc, ma ono wskazywać na to, co łączy z sobą poszczególnych członków wspólnoty, gdy wypowiadają się w pierwszej osobie liczby mnogiej. Warto zauważyć, że jest to wymaganie minimalne, tzn. członkiem narodu może być każdy, kto akceptuje pewien kod kulturowy, niezależnie od tego, jakie dana osoba ma dodatkowe przekonania czy cechy (o ile nie naruszają one, rzecz jasna, owego kodu).