Wydany dwa lata temu „Elden Ring” stanowił interesujące połączenie gry fabularnej ze zręcznościówką w stylu „Dark Souls”. Gracz przemierzał rozległy świat stworzony przez George’a R.R. Martina, autora „Gry o tron”, toczył walki i rozwiązywał zagadki. Wysoki poziom trudności odstręczał niektórych, ale zarazem przyczynił się do popularności tytułu. Każdy chciał zmierzyć się z tą produkcją „tylko dla twardzieli”.
„Shadow of the Erdtree”, płatne rozszerzenie oryginału, też stanowi wyzwanie. Dlatego przed zaangażowaniem się w nowe misje warto spędzić w świecie „Elden Ring” kilkadziesiąt godzin, przypomnieć sobie reguły, a przy okazji zbudować postać. Dopiero potem można ruszyć śladem Miquellii i zwiedzić Krainę Cieni. Niektóre jej zakamarki okażą się jeszcze bardziej niesamowite niż te z podstawowej wersji.
Czytaj więcej
Negatywna interakcja, która gwarantuje sporo emocji – oto tajemnica sukcesu gry „Pikit”.
Sam model rozgrywki się nie zmienił. Nadal ważna jest tu eksploracja, umiejętność unikania pułapek, zauważania schematów i toczenia walk. Twórcy dorzucili też nowe czary i rodzaje broni, zbroje, talizmany, gadżety mające w teorii ułatwić zadanie. W praktyce „Shadow of the Erdtree” stanowi wyzwanie nawet dla doświadczonych graczy. To produkcja, która jednego pozbawi wiary we własne umiejętności, innego zaś doprowadzi do szewskiej pasji. W zamian zapewni olbrzymią frajdę z każdego, choćby drobnego zwycięstwa.
Rozszerzenie ukazało się tuż przed wakacjami i nie ma w tym przypadku. Jego ukończenie może zająć nawet 40 godzin. Wizyta w Krainie Cieni opalenizny nie zapewni, ale jest tańsza od wyjazdu do zatłoczonego kurortu. I nie mniej frustrująca.