Paulina ma jeszcze inny przykład, z aktualnej pracy: dziewczyny parę lat młodszej, dla której jest bezpośrednią przełożoną. Jak zapewnia, że stara się być naprawdę wyluzowaną szefową, nie zawraca głowy bez powodu, nie rozlicza z godzin pracy – tylko później szlag ją trafia, gdy „zetka” zawala terminy, bo „była na paznokciach” albo po prostu zapomniała. – Też chciałam być wolna, też uważałam, że powinnam móc przyjść do pracy, kiedy chcę, byleby zrobić swoje, i nikt nie powinien w to ingerować, dopóki sama nie stałam się zależna od podlegających mi pracowników – wyjaśnia. I zawiesza w powietrzu kolejne pytania: – „Zetki” już weszły na rynek pracy i będą dyktować swoje warunki, co wtedy powinniśmy zrobić? Albo się nie dogadamy, będziemy się cały czas ścierać, albo… no właśnie, co? Dać im wolną wolę i zgłuszyć w sobie nasz styl pracy, nasze zasady?
Pokoleniu Z brakuje empatii. „Duży problem przy rekrutacji”
Jednocześnie Paulina przyznaje, że zazdrości młodszemu pokoleniu luzu w podejściu do pracy. – Widzę, że nie są tak uwikłani, nie noszą na sobie bagażu schematów, mają w sobie więcej odwagi. Nie wiem, na ile to kwestia różnicy pokoleń, na ile wychowania, a na ile mojego charakteru, ale wydaje mi się, że bardziej myślą o sobie i stawiają na własne interesy – zauważa.
Potwierdzają to badania, które coraz liczniej podejmują kolejne instytucje, w zeszłym roku na przykład zespół Instytutu Nauk o Zarządzaniu i Jakości Akademii Humanitas rozpytał „zetki” o wspomniane życiowe priorytety. I młode pokolenie wskazało szczęście (62 proc.), rodzinę (60 proc.) oraz możliwość realizowania pasji (56 proc.); tuż za podium, z głosami co drugiego respondenta, uplasowały się ex aequo ekologia i niezależność/wolność. Rozwój kariery i bezpieczeństwo finansowe znalazły się z kolei w ogonie, wskazał na nie odpowiednio jedynie co dziesiąty i co ósmy ankietowany. Jak podsumował kierownik badań prof. Michał Kaczmarczyk, to „pokolenie silnie ukierunkowane na wartości, gotowe do poświęceń w imię »wyższych celów«, kreatywne, wykazujące potrzebę zmieniania świata, w tym także przedsiębiorstw czy instytucji, w których »zetki« pracują”.
Starszym generacjom trudno jednak odnaleźć się w nowych porządkach, które próbują zaprowadzić młodzi. Nawet tym, które dzieli od „zetek” raptem kilka lat, jak powyżej przekonywała Paulina, a kolejny przykład dorzuca Paweł. – Organizowaliśmy imprezę dwudniową, wszystko było dopięte na ostatni guzik, do pomocy wzięliśmy na zlecenie właśnie paru takich młodych. Było okej, tylko szefowa niepotrzebnie wypłaciła im w sobotę dniówkę, bo w niedzielę już się nie pojawili w pracy, kilka godzin na nich czekałem, nawet nie pofatygowali się zatelefonować – opowiada 29-latek.
To kolejny dowód potwierdzający obserwację jego żony, zdaniem której „temu pokoleniu brakuje empatii”. – Fajnie, że są pewni siebie i wiedzą, czego chcą, ale nie potrafią się postawić w sytuacji drugiego człowieka – uważa Maja.
Paulina dodałaby, że to dezorganizuje pracę. – Znajomi, którzy zajmują się rekrutacją, mają duży problem z „zetkami”, bo nieraz przechodzą przez kilka etapów rekrutacji, a potem nie pojawiają się na kolejnej rozmowie, co najwyżej napiszą esemesa, że jednak się rozmyślili albo znaleźli coś lepszego – opowiada 30-latka. I dalej, że niepewność pracodawcy nie kończy się wraz z podpisaniem umowy, bo z „zetkami” w grafiku nie zna się właściwie dnia ani godziny.
Widać to zwłaszcza w gastronomii, która młodymi stoi. Alek śmieje się, ale to taki śmiech z bezradnym rozłożeniem rąk, gdy opowiada, że lekko licząc z 30 osób zapowiadanych jako nowi pracownicy udało mu się osobiście spotkać dwie. – Albo ktoś nie pojawiał się na umówionym dniu próbnym czy nawet rozmowie o pracę, albo bez informowania kogokolwiek w ogóle nie stawiał się do pracy – opowiada barber. I przyznaje, że w jego pokoleniu to powszechne zjawisko, choć sam go absolutnie nie rozumie. – Dużo osób stawia siebie na pierwszym miejscu, nie licząc się z tym, jak może poczuć się druga osoba czy jakie konsekwencje mogą spowodować swoim zachowaniem. Nawet wśród znajomych nieraz słyszę: „no przecież jak nie przyjdę, to się nic nie stanie”. No stanie się, bo ktoś straci czas, a więc i pieniądze.
Tu jednak w obronie „zetek” ostrożnie staje Paweł. – W zespole rzeczywiście ciężko się z nimi pracuje, bo nie przywiązują się do pracy, nie mają żadnych skrupułów, żeby walczyć o swoje, o 17 zamykają laptopa i wychodzą, w ogóle ich nie obchodzi, co jeszcze zostało do zrobienia, siądą do tego dopiero następnego dnia rano – przyznaje najpierw 29-latek, jednocześnie jednak zauważa, że młodzi – przynajmniej w jego branży – lepiej wykorzystują wyznaczony czas pracy: – U nas, milenialsów i starszych, są w międzyczasie pogaduchy, kawka, papierosek, prywatne sprawy, oni zajmują się tylko robotą, może więc nic dziwnego w tym, że nie widzą potrzeby zostawać po godzinach.
Ktoś tu nie odrobił lekcji
Chcieliśmy z uczniami i ich rodzicami porozmawiać o obiecanym przez rząd końcu prac domowych. Okazało się, że wystarczy trącić jedną strunę, by rozległ się koncert życzeń (i zażaleń) pod adresem całej polskiej szkoły.
Bezstresowe wychowanie rzutuje na podejście do życia i pracy
Nie można generalizować, wrzucać wszystkich do jednego worka – praktycznie takie samo zdanie słyszę z ust każdego z rozmówców. Szczególnie mocno zwraca na to uwagę Dominik, który wręcz stwierdza, że podejście „zetek” do pracy to nie tyle kwestia roku urodzenia, ile bardziej miejsca, ale przede wszystkim wychowania. – Zauważyłem taką zależność, że bez względu na rocznik ludzie ze wsi i mniejszych miejscowości są nauczeni pracy, mają większy do niej szacunek, wykonują dobrą robotę, nie spóźniają się, są po protu fair – mówi 35-latek. Jego zdaniem to kwestia przede wszystkim tego, że urodzeni po 1995 r. „wychowali się w łatwych czasach”. – Polska jest coraz bogatsza, ludziom żyje się coraz lepiej, rodzice są coraz bardziej nadopiekuńczy, wszystko dzieciom pod nos podstawiają. A te dorastają z myślą, że świat właśnie tak wygląda i będzie tak już zawsze.
Alek jako najmłodszy z moich rozmówców i de facto jedyny przedstawiciel „zetek”, z którym udało mi się porozmawiać (pozostali urwali kontakt bez słowa), stawia podobną diagnozę. – To wynika z tzw. bezstresowego wychowania, dużo osób z mojego pokolenia to dzieci osób, które już sobie jakoś poradziły, to w dużej mierze rzutuje na ich podejście do życia i pracy – uważa 21-latek. Sam często musi udowadniać, że jest z „zupełnie innej bajki”. – Nieraz wychodzą te stereotypy odnośnie do „zetek” w różnych rozmowach, za każdym razem wtedy czuję, że muszę udowadniać, że nie wszyscy jesteśmy właśnie tacy – przyznaje.
Martwi go również to, jak te „cechy pokoleniowe” jego rówieśników rzutują na inne obszary. – Jestem pewny, że zdarzają się przypadki, gdy ktoś na przykład idzie do opery niestosownie ubrany i wmawia sobie, że w ten sposób demonstruje swoją wolność, niezależność. Ja akurat uważam, że konwenanse, etyka, ustalone zasady są ważne, ale moje pokolenie ma to gdzieś.
Maja i Paweł również to zauważają. – Człowiek jest istotą społeczną, nie żyje sam dla siebie, tylko w grupie, stadzie, więc sam fakt, że ci młodzi nie potrafią pracować w zespole, tylko pod własne dyktando, nie jest dobre dla społeczeństwa. Jeśli każdy będzie tak działał, nic na tym nie zbudujemy – uważa 29-latka. Zdaniem jej męża życie i rynek pracy prędzej niż później to jednak zweryfikują. – W końcu zderzą się z rzeczywistością i będą łapać się każdej roboty, wylądują „na magazynach”, bo nie będą mieli wyjścia, kiedy rodzice przestaną w końcu ich finansować.
Najwięcej wyrozumiałości dla młodszych kolegów ma Paulina. – Ciekawe są te „zetki”. Z jednej strony mają dużo większą świadomość niż chociażby moje pokolenie, chcą się rozwijać po swojemu, stawiają wymagania i jeśli ich nie spełnisz, to po prostu nie przyjdą do pracy. Z drugiej – są wśród nich tacy, taką przynajmniej mam nadzieję, którzy dzięki temu mogą osiągnąć naprawdę wiele, wywalczyć sobie dobrą pozycję społeczną, poprawić jakość życia nie tylko sobie – uważa 31-latka.
Przytakuje, gdy pytam, czy to jest właśnie to pokolenie, które nie da się wpędzić w pracę ponad siły, po godzinach, za najniższą krajową, uwikłać w kredyty na dekady i pogoń za nieuchwytnymi marzeniami. Paulina: – Jestem pełna podziwu, że chcą próbować, są świadomi i otwarci, niczego się nie boją. To jest moc tego pokolenia, mogą zmienić świat, jeżeli tylko nie przebumelują i nie będą zbyt roszczeniowi.
Foto: VIEW APART/SHUTTERSTOCK