„Miasto Meksyk”: Dwa miliony marginesu błędu

Jak pokazać miasto labirynt, pełne różnorodności, które z jednej strony wyrosło wokół świątyni Azteków, a z drugiej posłużyło za filmową scenografię dla przyszłej apokalipsy?

Publikacja: 14.06.2024 17:00

„Miasto Meksyk”: Dwa miliony marginesu błędu

Foto: mat.pras.

Gdy w latach 80. XX wieku Günter Grass odwiedził miasto Meksyk, był ciekaw, ilu mieszkańców liczy Dystrykt Federalny wraz z przyległościami. Zdziwił się, gdy usłyszał, że pomiędzy 16 a 18 milionów. W tamtych latach margines błędu obliczeniowego oscylował wokół liczby ludności Berlina Zachodniego, w którym mieszkał Grass. Od tego czasu minęło kilka dekad, a Mexico City jeszcze bardziej się stłoczyło, tworząc ogromne zbiorowisko ludzi, którzy żyją na miliony sposobów.

Pytanie, jak pokazać miasto labirynt, pełne różnorodności, które z jednej strony wyrosło wokół świątyni Azteków, a z drugiej posłużyło za naturalną scenerię dla przyszłej apokalipsy w filmie „Elizjum”? To pytanie zadał Juan Villoro w książce „Miasto Meksyk. Poziomy zawrót głowy”. Jej początkiem był pojedynczy esej o meksykańskim metrze napisany w latach 90. Następnie ten prozaik, eseista i felietonista przez 20 lat intensywnie pisał na temat miasta, aż w pewnym momencie doszedł do wniosku i zażartował, że nie potrzebuje redaktora książki, tylko urbanisty.

Autor od samego początku uprzedza czytelnika, że książkę można czytać dowolnie, na różne sposoby. Podzielił rozdziały na kategorie trasy, niczym w tamtejszym metrze. Nadał im nazwy: „miejsca”, „wstrząsy”, „ceremonie”, „w drodze”, „życie w mieście” oraz „postaci miasta”. Miało to dać czytelnikowi dowolność wyboru kategorii i rozdziału. Niestety, ta oryginalna formuła opisywania miasta i duża szczegółowość sprawiają, że łatwo można się w tej lekturze pogubić. Aczkolwiek zakładam, że był to zabieg celowy, aby lepiej poczuć specyfikę tego miejskiego molocha.

Czytaj więcej

„Zbrodnia w raju”: Samozwańczy Adam i Ewa

Pierwsze wspomnienia autora pochodzą z 1960 r., kiedy miał cztery lata. Dorastał w dzielnicy, w której wystarczyło otworzyć drzwi, aby z kimś porozmawiać. Uczył się w niemieckiej szkole, przez co mówił z dziwnym akcentem. Nie przeszkodziło mu to, aby został przyjęty do ulicznej bandy, choć jak sam podkreśla, był „sługusem” niższej rangi. Jego wspomnienia są naszpikowane detalami, anegdotami i barwnym humorem.

Każdy rozdział u Villora jest niczym osobny przystanek z historią, ciekawostkami i komentarzami osobistymi. Na przykład jeden z rozdziałów-tras książki o nazwie „w drodze” opisuje uliczne jedzenie, m.in. kierowców kupujących przekąski bez wychodzenia z auta czy przemykających ulicami rowerzystów piekarzy. Motoryzacyjne smakołyki działają niczym środki uspokajające dla znerwicowanych uczestników ruchu, bowiem uliczny gwar i korki są w Mexico City nie do zniesienia. Inna trasa o nazwie „ceremonie” pokazuje zawiłości stołecznej biurokracji. Villoro, bazując na anegdocie z własnego życia, pokazuje, jak wielka nieufność panuje wśród Meksykanów. Gdy starał się otrzymać należne mu wynagrodzenie za napisanie opowiadania, musiał dostarczyć ponad 20 różnych dokumentów. Przy czym trudniejsze było ich przekazanie do odpowiednich rąk niż samo skompletowanie. Zniechęcony zawiłymi próbami kontaktu z urzędnikami otrzymał wskazówkę, aby zamiast mówić, że chce zostawić dokumenty, oznajmił, że chce je odebrać. Wtedy sprawę załatwił błyskawicznie, ponieważ urzędnicy mają większe zaufanie do osób, które już wcześniej były w urzędzie. W rozdziale „miejsca” opisuje z kolei historie wesołych miasteczek i dziecięcych atrakcji.

Pełna historii i historyjek książka Juana Villora jest doskonałym uzupełnieniem przewodników. Zachęca, by skonfrontować jego obraz książkowy z rzeczywistością i zobaczyć na żywo proponowane trasy miasta.

Gdy w latach 80. XX wieku Günter Grass odwiedził miasto Meksyk, był ciekaw, ilu mieszkańców liczy Dystrykt Federalny wraz z przyległościami. Zdziwił się, gdy usłyszał, że pomiędzy 16 a 18 milionów. W tamtych latach margines błędu obliczeniowego oscylował wokół liczby ludności Berlina Zachodniego, w którym mieszkał Grass. Od tego czasu minęło kilka dekad, a Mexico City jeszcze bardziej się stłoczyło, tworząc ogromne zbiorowisko ludzi, którzy żyją na miliony sposobów.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi