Słodka zemsta Jacoba Zumy

Trzy dekady temu RPA zachwyciło świat pokojowym przekazaniem władzy. Dziś staje przed kolejnym wyzwaniem. Tym razem to Afrykański Kongres Narodowy musi pogodzić się z końcem samodzielnych rządów.

Publikacja: 14.06.2024 17:00

Oczy całej RPA znów skierowane są na jedną osobę – Jacoba Zumę. Czy niezadowolony z powyborczych ukł

Oczy całej RPA znów skierowane są na jedną osobę – Jacoba Zumę. Czy niezadowolony z powyborczych układanek rozpęta piekło na ulicach? Na zdjęciu zwolennik byłego prezydenta w okryciu z jego podobizną oddaje głos w wyborach do Zgromadzenia Narodowego; Durban, 29 maja 2024 r.

Foto: Zinyange Auntony/AFP

Czerwiec 2021 r. Południową Afrykę rozgrzewa najważniejszy proces sądowy od kilkudziesięciu lat. Jacob Zuma, prezydent kraju w latach 2009–2018, dostaje wyrok 15 miesięcy więzienia za „obrazę sądu”.

Na ławie oskarżonych staje postać nietuzinkowa. Polityk pełen tupetu i uwielbiany przez masy. Doświadczony w walce z apartheidem bliski współpracownik Nelsona Mandeli. Bohater Afrykańskiego Kongresu Narodowego (AKN), który w latach 90. przyciągnął do tej partii Zulusów, zapobiegł wojnie domowej i położył podwaliny pod trzy dekady jej samodzielnych rządów. A zarazem: uosobienie korupcji, kleptokracji i prób rozmontowania systemu, z którymi mierzyła się przez ten czas Południowa Afryka.

Skazany nie zamierzał pokornie iść do więzienia. Gdy do niego trafił, jego zwolennicy – przede wszystkim Zulusi – wzniecili największe zamieszki od czasu upadku apartheidu. Zginęło ponad 350 osób. Wkrótce Zuma opuścił więzienie. 15-miesięcznego wyroku nigdy nie odsiedział, potwierdzając niejako lokalne powiedzenie „Południowa Afryka to kraj wysokiej transparentności… I bardzo niskiej odpowiedzialności”. Czytaj: wszyscy wiedzą, co się dzieje, ale nikt nie zostaje ukarany.

Czytaj więcej

Krzysztof Zanussi: Za tolerancją może kryć się przyzwolenie na zło

Taksówkarze z karabinami

Trzy dekady wolności w ostatnich latach zaczęły przybierać kuriozalny kształt. Po początkowym boomie (trzykrotny wzrost PKB per capita między 2000 a 2011 r.) gospodarka spowolniła. Kurs randa w relacji do dolara spadł do historycznie najniższych poziomów, a wynoszące niemal 33 proc. bezrobocie jest jednym z najwyższych na świecie, podobnie jak nierówności dochodowe.

Afrykański Kongres Narodowy nie miał łatwego zadania. Gdy apartheid dobiegł końca, a naród cieszył się z pokojowego odejścia od niego, czarna większość przejmowała władzę w niezmienionym kraju. Trzeba było zreformować administrację utworzoną do obsługi tylko niewielkiej części populacji, a ogromna większość kapitału pozostała w rękach białych. To ostatnie sprawiło, że gospodarka stała się zakładnikiem rynków: każda duża zmiana groziła ucieczką zagranicznego kapitału i zapaścią ekonomiczną.

– AKN wprowadził polityki, z których skorzystali dotychczas wykluczeni obywatele – komentuje dla „Plusa Minusa” Londiwe Sinenhlanhla Jali, wykładowczyni socjologii z Uniwersytetu Kwa Zulu Natal. – Wiele regionów dotychczas zdominowanych przez białą mniejszość dziś zamieszkują czarnoskórzy. Rośnie czarna klasa średnia, pojawiły się także czarne elity. Ale ten postęp miał w sobie wiele niedoskonałości.

Dobrym przykładem owych niedoskonałości był kryzys energetyczny. Rząd zwiększył dostęp do elektryczności – zamiast początkowych nieco ponad 50 proc. ma go prawie 90 proc. mieszkańców. Niestety, odbyło się to kosztem przerw w dostawach prądu, które trwały nawet kilkanaście godzin dziennie. Zwykłym ludziom utrudniało to życie, ale dla firm okazało się wręcz mordercze. Amerykańska sieć restauracji KFC zamknęła część oddziałów, bo nie była w stanie zasilać rzeźni i chłodni.

Tymczasem w państwowych spółkach pleniły się korupcja i niegospodarność. W ciągu pięciu lat ośmiokrotnie zmieniono szefa państwowych kolei, wielu pracowników trafiło do więzienia. AKN, partia, która wyrastała z głębokiego zrozumienia i empatii dla problemów zwykłych ludzi, nie tylko zawiodła pokładane w niej nadzieje. Jej czołowi politycy żerowali na kraju, od wyborców odgradzając się nierzadko uzbrojoną, brutalną ochroną.

Obrazu dopełniało wycofujące się z kolejnych sfer życia państwo. W odpowiedzi na wzrost przestępczości powstały dziesiątki firm ochroniarskich – prywatnych armii będących przede wszystkim na usługach białych. W odpowiedzi, jak wynika z nieoficjalnych rozmów z lokalnymi liderami, zbroiły się także społeczności skupione wokół ubogich czarnoskórych.

W zeszłym roku w Kapsztadzie na mediacjach z władzami miasta przedstawiciele korporacji taksówkowych (rodzaju małych vanów-taksówek, podstawowego środka transportu w kraju) pojawili się uzbrojeni w karabiny maszynowe.

Jezus jest w drodze

Na obraz władz rzutowało wystawne życie polityków i ich bezczelność. Ta zogniskowała się przede wszystkim w osobie wspomnianego wcześniej Jacoba Zumy.

W najsłynniejszym ze swoich skandali korupcyjnych Zuma wybudował za państwowe pieniądze willę dla siebie i kilku żon. Na wątpliwości powołanej w związku z tym komisji odpowiadał bez cienia zażenowania. Stwierdził na przykład, że basen służył celom przeciwpożarowym. Był zamieszany w wiele skandali, w tym dotyczących korupcji wokół zakupu niemieckich okrętów podwodnych i szwedzkich myśliwców Gripen (zarzutów nie udowodniono), oraz pranie pieniędzy. Próbował również wpływać na działanie jednostek policji walczących z korupcją.

Zuma zasłynął też absurdalnymi wypowiedziami. Stwierdził na przykład, że ryzyko zarażenia HIV spada (13 proc. populacji jest nosicielami wirusa), o ile po stosunku weźmie się prysznic. Jego częstym powiedzeniem było również: „AKN będzie rządzić, dopóki nie powróci Jezus”.

Przez wiele lat poparcie dla AKN topniało faktycznie bardzo powoli. – Południowoafrykańska demokracja wciąż mierzy się z wyzwaniem poglądów rasowych – mówi Londiwe Sinenhlanhla Jali. – Wielu obywateli obawia się głosowania na programy wyborcze i stawia na lojalność wobec partii reprezentujących czarną większość.

Trudno o kraj, w którym nieufność między przedstawicielami różnych grup etnicznych byłaby większa. Choć z wyborów na wybory rośnie liczba tak zwanych born-free, a więc osób niepamiętających czasów apartheidu, rośnie też liczba startujących formacji, a przez lata przepływ głosów był marginalny. I to mimo braku progu wyborczego.

Jeśli Afrykański Kongres Narodowy tracił głosy, to głównie w wyniku odrywania się od partii matki mniejszych formacji. Pierwszą z nich był radykalnie lewicowy Economic Freedom Fighters (EFF), założony przez wyrzuconego z AKN byłego lidera młodzieżówki Juliusa Malemę. Drugą jest nowa formacja Jacoba Zumy uMkhonto we Sizwe (MK). Lewicowo-populistyczna partia, która powstała zaledwie kilka miesięcy przed wyborami, to zdaniem analityka Andree Pienaara „rosyjska platforma wojny hybrydowej”, założona przy udziale wywiadu wojskowego GRU.

Z drugiej strony, od 20 lat główną opozycją w kraju jest ta sama partia. Democratic Alliance, postrzegany jako reprezentujący białych albo zamożnych, zarządza Kapsztadem i mieszczącą go prowincją. Inwestuje też w wielkie programy budownictwa socjalnego. Jej politycy funkcjonowali dotąd w roli potencjalnego koalicjanta, który nikomu nie był potrzebny.

Gdy John Steenhuisen, lider Democratic Alliance, odwiedził Polskę w maju 2022 r., tak opisywał nadzieje na władzę dla swojej partii: „Afrykański Kongres Narodowy może się rozpaść. Bardziej lewicowe skrzydło odejdzie, a my możemy współpracować z tymi, którzy zostaną”. W tym roku, za sprawą Zumy, ten scenariusz miał się wreszcie ziścić.

I tak do majowych wyborów parlamentarnych startował AKN, dwa jego odłamy: EFF i MK oraz Democratic Alliance. A także niemal 70 innych formacji o marginalnym znaczeniu.

Afrykański Kongres Narodowy próbował wymyślić się na nowo po wpadkach rządów Jacoba Zumy, a miał tego dokonać Cyril Ramaphosa – aktualny prezydent. Biznesmen, milioner, doświadczony w organizowaniu związków zawodowych w czasach apartheidu, wydawał się idealną osobą, by pogodzić ogień z wodą. Zapewnić światowe rynki, że RPA nie pójdzie w stronę wykończenia gospodarki, jak sąsiednie Zimbabwe, a zarazem dać nadzieję najuboższym, że partia o nich nie zapomni. Nadzieja jednak nie wystarczyła.

– Obietnice pracy i wielkich projektów to za mało. Nieuprzywilejowane społeczności potrzebują ciągłości przywództwa, któremu mogą ufać – tłumaczy Sinenhlanhla Jali. – Tymczasem jedyne, co widzą, to zabójstwa urzędników, niegospodarność i słaba jakość usług. To nie są wyzwania, to problemy wymagające natychmiastowej reakcji.

Gdy więc tuż przed zaplanowanymi na 29 maja wyborami dziennikarka CNN zapytała polityka pewnej małej partii opozycyjnej o słynne słowa Zumy o rządach AKN, ten odparł bez wahania: „Wygląda na to, że Jezus jest w drodze”.

Czytaj więcej

Słodka zemsta Jacoba Zumy

Napięcia, migranci i rosyjski trop

Atmosfera przed głosowaniem była tak gęsta, że powietrze dałoby się kroić nożem. Doszło do kilku aktów przemocy, odbywały się liczne protesty. Mieszkańcy Południowej Afryki otwarcie mówili o obawach przed zamieszkami, a nawet wojną domową.

Tę atmosferę chętnie podgrzewali aktorzy zewnętrzni, przede wszystkim Rosja. – Mieliśmy do czynienia z wieloma taktykami dezinformacyjnymi – komentuje dla „Plusa Minusa” Kyle Findlay, współzałożyciel agencji analitycznej Murmur Intelligence. Jego zdaniem część z nich wygląda jak wzięte z podręcznika, efekty stosowania którego „widzieliśmy już na całym świecie”.

Findlay ma na myśli m.in. propagandę antyimigracyjną. Migranci od lat doświadczają w RPA brutalnych aktów przemocy. Szczególnie osoby pochodzące z Nigerii i Zimbabwe posądza się o to, że „kradną pracę i zwiększają przestępczość”. W internecie pojawiały się także filmy, które ukazywały rzekome ataki, jakich ofiarami mieli być za granicą obywatele RPA.

– Nastroje antymigracyjne rozdmuchały te same siły polityczne, które dziś zrzeszyły się wokół Zumy. To wszystko zaczęło się cztery lata temu, co daje pojęcie, jak długo rozgrywana jest ta gra – dodaje Findlay.

Drugą nabierającą rozpędu opowieścią była ta znana z USA: o nieuczciwych wyborach. Tu znów prym wiedli zwolennicy Jacoba Zumy. Jeszcze przed ogłoszeniem rezultatów głosowania ich konta w mediach społecznościowych rozgłaszały fakenewsy o ukradzionych kartach wyborczych i fałszowaniu wyników.

I tu wracamy do wpływów rosyjskich. – Córka Jacoba Zumy i główny głos partii Duduzile Zuma-Sambudla pracowała przy kampanii #IStandWithPutin (twitterowa kampania wsparcia dla Rosji od początku pełnoskalowej wojny prowadzonej z Ukrainą – red.) – komentuje Kyle Findlay, choć zaznacza, że nie ma pewności, czy uMkhonto we Sizwe faktycznie powstało z inspiracji Kremla. – Mamy tu do czynienia z klasyczną sytuacją, w której Rosja próbuje zagospodarowywać skrajne ruchy sceny politycznej.

Romans z Moskwą to słabość wielu formacji politycznych w RPA. Nie ustrzegło się go ani EFF, które otwarcie wspierało Putina w wielu kwestiach, ani nawet Afrykański Kongres Narodowy. Ten ostatni od kilku lat przyjmuje pieniądze m.in. od objętego zachodnimi sankcjami oligarchy Wiktora Wekselberga, co rzuca światło na przyczyny zbliżenia RPA z Rosją w ostatnich latach.

W większości z tych przypadków Rosja próbuje raczej wpływać na południowoafrykańską politykę, niż ma nad nią rzeczywistą kontrolę.

Czy Moskwa niechcący pchnie RPA na prozachodnie tory

Dzień głosowania okazał się zaskakująco spokojny. Już niemal miesiąc wcześniej, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ustały przerwy w dostawach prądu. Nie ziściły się też przepowiednie przemocy na ulicach, zamachów czy wojny domowej. Doszło do kilku incydentów, paru protestów, a największym problemem okazała się logistyka: gdzieniegdzie głosujący stali w kolejkach do późnej nocy.

Mimo 30 lat rządów jednej partii, publiczna telewizja przedstawiała wybory uczciwie. Jej reporterzy poruszali trudne tematy i często nawiązywali do krytycznej sytuacji w kraju.

W trakcie konferencji przedstawiciele Południowoafrykańskiej Komisji Wyborczej byli do pełnej dyspozycji dziennikarzy.

Gdy kilka dni później ogłoszono wyniki, historia się dopełniła. Z nieco ponad 40-proc. poparciem politycy Afrykańskiego Kongresu Narodowego musieli pogodzić się z tym, że będą czekały ich rządy w koalicji. Niecałe 22 proc. zdobyło Democratic Alliance. Dalej uplasowało się uMkhonto we Sizwe Jacoba Zumy z niespełna 15 proc. i Economic Freedom Fighters tuż poniżej 10 proc. Rozmowy koalicyjne mogą więc wciąż odbywać się między wszystkimi wymienionymi. I to już wielki przełom. Polityka stanie się bardziej przejrzysta, bo będzie toczyć się między partiami, nie w obrębie jednej z nich.

Wielkimi nieobecnymi były dwie trzecie obywateli w wieku wyborczym (24 mln), którzy nie stawili się na wybory. I chociaż wynik jest przełomowy, to przełom w myśleniu o polityce w RPA nie nastąpił.

Łączny wynik AKN i dwóch formacji, które się od niego oderwały, wyniósł ponad 64 proc. głosów. Różnica z najlepszymi rezultatami partii Mandeli sprzed lat w zasadzie nie przekracza błędu statystycznego. Społeczeństwo wciąż nie uwolniło się od nawyku głosowania przez pryzmat koloru skóry, ubodzy czarnoskórzy wciąż boją się, że nie obchodzą białych i bogatych. Jeszcze zanim rozpoczęto rozmowy koalicyjne, powróciły przerwy w dostawie prądu.

Oczy całej Południowej Afryki znów skierowane są na jedną osobę. Jacoba Zumę. Czy uzna wyniki wyborów? Czy rozpęta kolejne zamieszki? Władze twierdzą, że tym razem będą gotowe na próbę powtórki scenariusza z 2021 r., ale myliły się już wielokrotnie. Na razie członkowie partii Zumy zapowiedzieli, że nie zjawią się na pierwszym -- piątkowym - posiedzeniu w parlamencie.

Czytaj więcej

Jerzy Kapuściński: Słabo wspieramy młodych artystów

AKN stoi przed wyborem. Przyjąć Zumę z powrotem na swoje łono, co zapewni polityczny spokój, ale pogłębi korupcję i chaos w kraju, wejść w koalicję z EFF, co przerazi rynki finansowe, albo zaryzykować rządy z Democratic Alliance. Jeśli ziści się ten ostatni scenariusz, rewolucja w myśleniu o polityce wydarzy się w końcu sama. Być może wtedy kraj – rządzony przez dwie trzymające się w ryzach partie – wejdzie na dobre tory, a droga do głosowania na programy, nie interesy, zostanie otwarta.

Byłoby to prawdziwą ironią, bo stałoby się właśnie dzięki Jacobowi Zumie. To on odebrał głosy rządzącym i zakończył erę samodzielnej władzy jednej partii. Zarazem zrobił to, podbierając z AKN polityków najbardziej opornych wobec współpracy z Democratic Alliance. Nie można więc wykluczyć, że tak jak kiedyś włączył Zulusów do partii Nelsona Mandeli i zapewnił pokój, tak teraz – ale zupełnie wbrew intencjom – doprowadzi do mniej zorientowanych na podziały rasowe, bardziej prozachodnich rządów.

W takim wypadku wsparcie udzielone uMkhonto we Sizwe odbiłoby się Moskwie czkawką. Tylko że Jacob Zuma to twardy gracz. Pokazał już, że pożary potrafi nie tylko gasić, ale i rozpalać. Jego ludzie wciąż mogą wejść do rządu. A jeśli nie, to rozpętać piekło na ulicach miast Południowej Afryki.

Czerwiec 2021 r. Południową Afrykę rozgrzewa najważniejszy proces sądowy od kilkudziesięciu lat. Jacob Zuma, prezydent kraju w latach 2009–2018, dostaje wyrok 15 miesięcy więzienia za „obrazę sądu”.

Na ławie oskarżonych staje postać nietuzinkowa. Polityk pełen tupetu i uwielbiany przez masy. Doświadczony w walce z apartheidem bliski współpracownik Nelsona Mandeli. Bohater Afrykańskiego Kongresu Narodowego (AKN), który w latach 90. przyciągnął do tej partii Zulusów, zapobiegł wojnie domowej i położył podwaliny pod trzy dekady jej samodzielnych rządów. A zarazem: uosobienie korupcji, kleptokracji i prób rozmontowania systemu, z którymi mierzyła się przez ten czas Południowa Afryka.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi