Wróćmy jeszcze na chwilę tam, gdzie literatura piękna już nie jest wzorcem językowym polszczyzny. Sienkiewicz czy Orzeszkowa, Prus… Oni nam powiedzieli w XIX w. razem z Mickiewiczem, a Kochanowski 300 lat wcześniej, jak mówić po polsku. Dziś ponoć wszyscy mówimy Sapkowskim.
Literatura kiedyś spełniała taką rolę. Mimo historii podziału ziem polskich między trzy zabory w wieku XIX, po odzyskaniu niepodległości nie było kłopotów z porozumieniem się. Można powiedzieć, że mieliśmy szczęście, od XVI wieku była dojrzała literatura w języku polskim. Język polski przetrwał brak państwa.
Istnieją kraje, gdzie nie ma bardzo silnej normy krajowej, wobec czego każdy mówi tak, jak mu wygodnie, a pochodzenie da się rozszyfrować po akcencie. Tak jest np. w Niemczech. Z drugiej strony we Francji narzucona norma – paryska, przy czym nie chodzi o paryską ulicę, a o język wysoki, zasadniczo arystokratyczny – jest silnie egzekwowana. Akcent zaś u ludzi z Alzacji, Korsyki, Langwedocji, Bretanii słychać o tyle, o ile ich edukacja nie była wyższa. Formują nas dziś bardziej pod względem językowym filmy, zwłaszcza seriale. W jakimś zakresie media społecznościowe, aczkolwiek tam jest bardzo istotne, w jakiej „bańce” kto się obraca. W mojej na przykład dostrzegam niemałą staranność językową oraz zainteresowanie kwestiami językowymi, które budzą wręcz ogromne emocje – tak, że użycie jakiejś formy może spowodować wielodniową dyskusję. I nie są to wymiany zdań pozbawione argumentów, takie charakterystyczne dla mediów społecznościowych…
…nawalanki o nic i rzucanie się sobie do gardeł.
O tak, koszmarne. Literatura ani nie jest w tej chwili głównym sposobem porozumiewania się społecznego, nie jest też najistotniejszą agorą debaty publicznej. Dlaczego wspomniany przez panią Sienkiewicz czy Józef Ignacy Kraszewski byli w swych czasach ważni? Dlatego że pod zaborami nie było możliwości uczenia się historii Polski. Pisząc popularne powieści historyczne, tworzyli oni edukację historyczną dla pokoleń jej pozbawionych. Odnieśli sukces, a państwo po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku dość szybko było w stanie się zintegrować, bo ówczesna debata publiczna toczyła się poprzez literaturę. Budowała ona wielkie narracje i generowała poczucie wspólnoty. Poza tym dyskusja o literaturze była kiedyś w Polsce znacznie żywsza, czasem wręcz żywiołowa.
W tej chwili główne media to te korzystające z szybszych sposobów komunikowania się. Proces wydawniczy trwa, książkę przygotowuje się długo (co powinno znaczyć: starannie). Jednocześnie nowe media nie sprzyjają dobremu formułowaniu argumentów. W radiu i mediach elektronicznych jest wiele dyskusji, które bardzo szybko przeradzają się w mówienie jednocześnie, krzyczenie na siebie, jazgot, który nie może doprowadzić ani do wykrystalizowania się jakiegoś wspólnego zdania, ani nawet do jasnego rozpoznania rozbieżności opinii. To raczej gra emocji, a czasem nawet ich wybuch. Zadanie dziennikarza jest wtedy bardzo trudne, zaczyna polegać wyłącznie na uciszaniu. Niestety, nie jest to zjawisko jedynie polskie.
Każdy kraj ma takie ciało, jak wymieniona wyżej Rada przy Prezydium PAN. Na przykład we Francji odbywa się to w ramach Akademii Francuskiej, której wzorcowy słownik na bieżąco można konsultować przez internet. Tym mistrzom używania języka Moliera, obserwowania i nadzoru nad jego ewolucją nie chodzi jednak o to, by nam wszystkim było łatwiej pisać po francusku (co jest nietrywialne), tylko aby język ów utrzymywać w ryzach, w integralnym pięknie i dbać o jego czystość.
I ma sukcesy ta francuska rada, „l’ordinateur” nie jest tu jedynym przykładem. Natomiast w Polsce próbujemy ułatwić zadanie przyszłym maturzystom i ósmoklasistom, którzy nadal muszą masowo zdać egzaminy z języka ojczystego. Tu reguluje się, co sama Rada przyznaje, by „umożliwić piszącym skupienie się na innych niż ortograficzne aspektach poprawności tekstu”. Jednocześnie zaś pozostawia się odłogiem gorące w odbiorze społecznym zagadnienia wspomnianych na samym początku feminatywów czy problemów związanych z tzw. końcówkami gender-neutralnymi i takimi zaimkami. Tymczasem rodzaj nijaki słabnie nam i zanika językowo…
Osobiście zauważam jedynie, że owo stosowane w takowych razach „x” (np. „byłxś”) jest nie tylko nieczytelne, ale nawet nie do przeczytania. Już lepiej jakieś „æ” zamiast tego „x” zaproponować…
Chciałabym tu być jednak sprawiedliwa w ocenie. Poza tą nieszczęsną pisownią łączną „nie” z imiesłowami, część zaleceń jest słuszna. Żeby np. pisać „Kolumna Zygmunta”, a nie kolumna Zygmunta, bo to jest w całości nazwa własna. Miejsce, gdzie pracuję na co dzień, niech będzie zapisywane „Pałac Staszica”. Natomiast widzę tu jednak pewną niekonsekwencję. Dopuszczono bowiem pisanie z małej litery określeń tworzonych od nazwisk, typu: „poezja miłoszowa” czy „polszczyzna sienkiewiczowska” itd. Dlaczego mamy przestać się obchodzić z szacunkiem do nazwisk w tym wypadku?
A na kogo poza egzaminowanymi i egzaminującymi oraz osobami zatrudnionymi przy kodowaniu edytorów tekstowych mają takie regulacje w ogóle wpływ w kraju, gdzie profesjonalna korekta językowa zaniknęła nie tylko w prasie lokalnej, ale i największych dziennikach czy tygodnikach, same zaś zmiany zostały obwieszczone np. na łamach jednej z gazet tytułem „REWOLUJA W ORTOGRAFII”? To lepiej już zróbmy nie kosmetykę, tylko prawdziwą rewolucję i niech wszyscy piszą tak, jak chcą.
Pod latarnią jest najciemniej i błąd w tytule łatwo umyka. Jeśli zaś wszyscy zaczną pisać tak, jak chcą, to przestaniemy się nawzajem rozumieć i utracimy zdolność do skutecznej komunikacji. Niestety.
Mam doświadczenie czytania z moim ośmioletnim synem utworów adresowanych do młodych i one zawierają liczne anglicyzmy, młodzieżowe sformułowania gwarowe, bynajmniej ordynarne, ale jednak przemijające. Po dekadzie może być trudno zrozumieć to słownictwo… Krótkowzroczność autorów, chęć bieżącego przypodobania się?
Każdy użyty przez autora wyraz zbyt charakterystyczny po latach w lekturze sprawia kłopot i zwraca na siebie uwagę. Na przykład teraz piszę o powieści Marii Kuncewiczowej „Tristan 1946”, gdzie autorka używa formy „pływki”. To są kąpielówki, i co z tym zrobić, gdy takiego wyrazu autorka użyła? Tworząc tekst, który ma służyć nie tylko nam, w dodatku powinien pozostać czytelny także za jakiś czas, musimy używać takich słów, by one nie zwracały nadmiernej uwagi czytelnika w miejscach nieistotnych z punktu widzenia artystycznego, znaczeniowego itd. Kuncewiczowa przebywała długo na emigracji. Być może taka była norma językowa w jej środowisku, ale nie wyczuła głównego nurtu, którym wtedy rzeka polszczyzny płynęła. W jednym wyrazie się zatem omsknęło pióro.
Czy kondycja polszczyzny odzwierciedla kondycję literatury polskiej? Pytam panią i jako prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i jako autorkę, pisarkę, poetkę…
Język jest tematem nieobojętnym pisarzom i nasze środowisko ma tu własne zdanie. Szkoda, że Rada Języka Polskiego nie zapytała o zdanie stowarzyszeń pisarskich, których jest kilka w Polsce – moje jest największe. Nie zasięgnięto zatem opinii w środowisku literackim na temat chociażby tych ostatnio wprowadzonych zmian, a bylibyśmy w stanie argumentować, dlaczego potrzebujemy pisowni rozłącznej „nie” z imiesłowami. Dlaczego redukcja jest w tym przypadku ogromną stratą i budzi sprzeciw. Dla nas język jest kwestią pierwszoplanową i każdy z nas jest odpowiedzialny za to, jakich sformułowań używa i w jaki sposób.
Moje małe zadanie to przede wszystkim próba pokazania rozwiniętej polszczyzny z rozwiniętą składnią. Składnia polska zaczyna się upraszczać i jest pod ogromną presją piszących dziennikarzy, którzy używają wyłącznie czasu teraźniejszego, dla oddania narracyjnego „teraz”. To powoduje pewne zubożenie. Ja zaś jestem skora bronić swego stanowiska, że trzeba używać czasu przeszłego dla wyrażania tego, co minione. To jest potrzebne do niuansowania, żeby było możliwe oddanie, co jest wcześniej, a co jest później. Kiedyś mieliśmy czas zaprzeszły… Dobre użycie czasu zaprzeszłego to wielka i zanikająca sztuka. W czasie przeszłym mamy też aspekt, czyli różnicę między czynnością jednokrotną a powtarzaną. Był czy bywał? A może bywał był, aż przestał? Lepiej mieć bogatszą paletę, więcej możliwości.
Dr hab. Kinga Paraskiewicz: Bazar, arbuz i papucie, czyli polskie ślady perskiego
Poznanie historii języka perskiego pomaga w zrozumieniu współczesnego Iranu. Choć dla mnie bardzo pomocne jest to, że urodziłam się i dorastałam w PRL. Tak jak my wtedy nie byliśmy w ogóle komunistami i przykro było nam słuchać takich uwag, tak i Irańczycy dziś nie są powszechnie jakimiś religijnymi szowinistami - mówi dr hab. Kinga Paraskiewicz, orientalistka.
Tu jednak działa mechanizm „odbiorca – nadawca – redaktor”, samonapędzająca się machina zła, gdzie się upraszcza, redukuje długość zdań, by ludzie zrozumieli, a w kontakcie z tym coraz bardziej upraszczanym tekstem odbiorcy uczą się rozumieć coraz mniej.
To jest problem. Bardzo często dochodzi do sytuacji, że nawet pisarz, a nie tylko dziennikarz, musi wytargować z wydawcą, żeby mu zostawić te zdania potrójnie – i więcej – złożone, by korekta nie wstawiała kropki po każdych dwóch zdaniach składowych lub nie rozbijała czy „porządkowała” szyku zastosowanego przez autora, by nie posiekała tego wszystkiego, co ważne na przykład ze względu na rytm. Wydawcy walczą przede wszystkim o czytelnika masowego niestety. Mam jednak nadzieję, że wciąż jeszcze nie dobijamy do dna, gdzie się „już dalej nie da uprościć”, gdzie znaczenie wypowiedzi zostało utracone. Język sobie poradzi. Polszczyzna ma silne „soki trawienne”. One są zawarte w naszej deklinacji. Na nią na razie nikt się na szczęście nie porywa.
Anna Nasiłowska
Pisarka, poetka, profesor literatury. Pracuje w Instytucie Badań Literackich PAN, kieruje Kursem Kreatywnego Pisania. Wydała między innymi jednotomową „Historię literatury polskiej”, która w kwietniu 2024 r. w tłumaczeniu Anny Zaranko ukazała się po angielsku nakładem Academic Studies Press w Bostonie. Jest też autorką biografii Sławomira Mrożka, uznanej za książkę roku 2023 przez miesięcznik „Nowe Książki” oraz „Magazyn Literacki Książki”. Od 2017 roku prezesuje Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich.