Kościół zarażony chorobą zakaźną

Jeśli pełnomocnictwo do służby pojmuje się jako władzę, która z pasterzy i nauczycieli czyni nadrzędną „wyższą kastę”, wówczas dochodzi do klerykalizmu, choroby całego systemu Kościoła.

Publikacja: 31.05.2024 17:00

Dla wielu osób skandale były raczej ostatnią kroplą przed przelaniem się czary goryczy wobec środowi

Dla wielu osób skandale były raczej ostatnią kroplą przed przelaniem się czary goryczy wobec środowiska kościelnego, w którym ludzie przestali czuć się u siebie, nie znajdując wiarygodnych i zrozumiałych odpowiedzi na swoje egzystencjalne pytania i potrzeby

Foto: Filippo MONTEFORTE/AFP

Drogi papieżu Rafaelu

Twój brat papież Franciszek zachęca nas, żebyśmy marzyli. Inspiruje nas swoim prorockim snem o Kościele jako wspólnej drodze, o synodalnej odnowie Kościoła katolickiego. W tym samym czasie ze świata snu wszedłeś do mojego życia Ty i prowadzisz mnie ku jeszcze szerszym horyzontom i do jeszcze odleglejszych celów.

Ludzie epoki archaicznej odróżniali podobno „małe sny”, dotyczące wyłącznie śniącego, od „snów potężnych”, które miały znaczenie dla całego rodu. Od lat zajmuję się wielkimi snami i mitami ukrytymi w prorockich dziełach literackich, inspirujących cały nasz ród. Należy do nich wstrząsający sen Nietzschego o skrytym zabiciu Boga i skutkach tego czynu oraz ostrzegawcze wizje senne o nieludzkim społeczeństwie w powieściach Franza Kafki i George’a Orwella. Można domniemywać, że źródłem inspiracji wielu dzieł literackich, filmowych, plastycznych i muzycznych były niepokojące, wieloznaczne sny, często „złe sny”.

Na progu XX wieku, który miał zwieńczyć zwycięstwo światła rozumu nad światłem nocy, i już wcześniej, zanim ów oświecony świat pogrążył się w ciemnościach wojen światowych, jeden z najbystrzejszych synów oświecenia udał się do świata snów, aby rozszyfrować ich język i odkryć ich tajemniczy sens – a zarazem źródło zaskakująco żywotnej siły religii. Hermeneutyczny klucz Freuda do interpretacji snów i odkrycie źródeł religii tkwi w jego nauce o sile podświadomości, o fantazji, która wypływa ze stłumionych pragnień.

Również w Biblii spotykamy się z wielością snów. Wydarzenia Starego i Nowego Testamentu przeplatane są snami, przez które Pan ostrzegał i zachęcał swój lud. Hermeneutyka proroków tłumaczących sens wielkich snów idzie inną drogą niż Freud. Sensem snów prorockich w Biblii nie są ludzkie, lecz Boże życzenia. To sam Bóg wkracza w głębiny naszej podświadomości i stamtąd w wieloznacznej mowie przesyła nam swoje polecenia. Prorok odkrywa w snach – w swoich snach, a także w snach innych ludzi – niespełnione Boże życzenia; tłumaczy wezwania, aby ludzie zrozumieli owe życzenia i spełnili Bożą wolę.

Pan, czytamy w Piśmie, otwiera prorokowi ucho, aby słyszał i rozumiał. Chwali młodego króla Salomona, że pragnie tego, co najniezbędniejsze – daru rozumnego serca. Serce jest w Biblii miejscem zrozumienia tego, czego rozum nie rozumie, łącznie z mową snów. We śnie Pan zachęca Józefa, żeby nie bał się przyjąć swojej żony Maryi z dzieckiem pod Jej sercem, a potem ostrzega go przed prześladowaniem ze strony Heroda i w końcu namawia do powrotu do domu.

Wiele snów wymaga objaśnienia, interpretacji motywów, które wynurzyły się ze snu często w niejasnej i wieloznacznej formie. Oprócz analitycznego podejścia psychoterapeuty na przestrzeni dziejów istnieje także podejście kontemplatywne, które otwiera możliwość zrozumienia sennych impulsów, ich głębszego sensu i szerszych powiązań.

Biblijni prorocy byli przede wszystkim interpretatorami Bożej mowy i Bożych życzeń – Bożych przekazów w wydarzeniach historycznych oraz w snach, które czasami owe wydarzenia zapowiadały. Wierzę, że także w naszej epoce Bóg rozbudza w Kościele odwagę, by pytać, o jakiej formie chrześcijaństwa naszych czasów On sam śni. Również wezwanie papieża Franciszka do synodalnej odnowy Kościoła uważam za odpowiedź na jeden z wielkich Bożych snów – inspirujących prorockich snów o Kościele i świecie przyszłości.

Czytaj więcej

Czy człowiek to na pewno homo superior, jak sugeruje Blake Crouch w „Upgrade”?

W pontyfikacie tego papieża w zadziwiający sposób władza hierarchiczna, pasterska i nauczycielska złączyła się z misją prorocką. Liczne impulsy i intuicje Franciszka wymagają jednak dalszych przemyśleń. Jestem przekonany, że dotyczy to także wezwania do synodalności – nie tylko Kościół katolicki powinien stać się „wspólną drogą” (syn hodos). Nie tylko Kościół, ale cała ludzka rodzina potrzebuje wyruszyć we wspólną drogę, a chrześcijanie na tej drodze nie powinni być tymi, którzy się spóźniają i pozostają w tyle, lecz tymi, którzy ją przygotowują i otwierają.

Zasadę synodalności, wzajemnego słuchania, kompatybilności w różnorodności i wspólnego decydowania należy wprowadzać także w stosunkach między narodami, kulturami i religiami. Słuchanie i szacunek powinny być również składnikiem stosunku ludzi do planety, którą zamieszkują.

Nie chodzi jedynie o przemianę Kościoła katolickiego z biurokratycznej instytucji miotanej skandalami w elastyczną sieć współpracy. Wspólnota chrześcijan powinna stać się ogniskiem odwagi do burzenia wszelkich granic – tak jak uczyli Jezus z Nazaretu i Paweł z Tarsu. Obaj dobrze zdawali sobie sprawę z rewolucyjnego potencjału swojej nauki, przyszli „rzucić ogień na ziemię” i przezwyciężyć wszystkie dotychczasowe religijne, kulturowe, społeczne i genderowe granice – niezależnie od tego, czy człowiek jest Żydem, czy poganinem, wolnym czy niewolnikiem, mężczyzną czy kobietą. W Chrystusie wszyscy są równi, wszyscy mają nową tożsamość, są nowym stworzeniem. Ta właśnie nowa społeczność antycypuje obiecaną przemianę wszystkiego – nowe niebo i nową ziemię.

Odnowa synodalna zakłada i obejmuje transformację, samoprzekroczenie dotychczasowej formy chrześcijaństwa. W transformacji tej jednak chrześcijaństwo nie może rozmyć swojej tożsamości i stać się jakimś wszechogarniającym humanizmem czy naiwnym religijnym esperantem (które z reguły przekształca się w sektę), lecz potrzebuje odnawiania swojej tożsamości. Ponieważ podstawą chrześcijańskiej tożsamości jest Chrystus oraz Jego paschalne wydarzenie, oznacza to odkrywanie na nowo Chrystusa i tajemnicy wielkanocnej przemiany śmierci w nowe życie.

Wyciszenie i wsłuchiwanie

Wpierwszej z naszych imaginacyjnych rozmów zadałeś mi, papieżu Rafaelu, pytanie o to, w czym dostrzegam dziś prorocką rolę Kościoła, jak można ją praktycznie pełnić i jaki ma to związek z przemianą dzisiejszego chrześcijaństwa na tle radykalnych zmian naszego świata. Swojej odpowiedzi właśnie Ci udzieliłem.

W przesłanie snów trzeba się najpierw uważnie wsłuchiwać. Papież Franciszek za pierwszy krok na drodze odnowy synodalnej uznał właśnie słuchanie. Podczas każdej fazy procesu synodalnego integralną częścią spotkań roboczych są chwile cichej kontemplacji. Są to chwile wsłuchiwania się w Ducha, który przemawia do każdego z uczestników zarówno w jego myślach, w świątyni jego serca i w sumieniu, jak i przez słowa innych osób.

Papież zwołał dwa ogólnokościelne synody. Być może te dwa ważne spotkania nie przyniosą owej instytucjonalnej reformy struktur kościelnych, jakiej wielu oczekuje – jedni z niecierpliwą nadzieją, inni z obawą. Te częściowe reformy są ważne, ale staram się nie polegać wyłącznie na nich, lecz mieć stale na uwadze jeszcze ważniejszy cel. Za główny cel reformy synodalnej uważam zmianę pojmowania Kościoła i jego działania w świecie oraz sposobu komunikacji Kościoła ze światem. Chodzi o zmianę stylu i metody, o nowy sposób bycia w Kościele. Jest to zadanie na całe dalsze dzieje chrześcijaństwa.

Oczekuję również tak potrzebnych zmian instytucjonalnych w Kościele. Ale mogą one nastąpić jedynie jako produkt uboczny owej nowości, której Kościół zaczął się uczyć już w trakcie przygotowań do ogólnokościelnego synodu w Rzymie. To jest właśnie kultura słuchania: wsłuchiwanie się w innych i związane z tym wsłuchiwanie się w Ducha Bożego. Było to naprawdę ważne, że debaty synodalne przedzielano przerwami na kontemplację, ciszę, w której trakcie dojrzewało w uczestnikach to, co powiedzieli inni, i oni sami otwierali się wewnętrznie na powiewy Ducha.

Często słyszę od ewangelickich przyjaciół, że reforma synodalna stanowi problem przede wszystkim dla Kościoła katolickiego, który akcentując zasadę hierarchiczności, przesłonił zasadę synodalności. A ta przecież była elementem wczesnego chrześcijaństwa i w znacznym stopniu zachowana została we wschodnich Kościołach chrześcijańskich, a od początku była istotna dla Kościołów zrodzonych z reformacji. Jest to w pewnej mierze prawda, zwłaszcza w odniesieniu do struktury Kościoła i sposobu podejmowania decyzji.

Jednak doświadczenie połączenia medytacji z procesem wspólnego poszukiwania i decydowania jest, jak sądzę, czymś, co może być inspiracją do pogłębiania synodalności także w Kościołach niekatolickich. Jestem głęboko przekonany, że owa praktyka wyciszenia się i wsłuchiwania mogłaby przynieść dobre owoce także w działalności wielu świeckich instytucji przy podejmowaniu decyzji.

Czytaj więcej

Gość „Plusa Minusa”, Jacek Kopciński, opowiada o „Diunie”, „Odysei” i Coetzeem

W pułapce samotności

Jeśli chcę słuchać i rozumieć, to muszę najpierw szukać miejsca, gdzie mogę usłyszeć Boży głos – w swoim wnętrzu, w Kościele, a także w wydarzeniach dziejących się w świecie, który nas otacza. Poszukiwanie takiego miejsca stanowi nieodzowny krok na drodze wiary. Wielu spośród tych, którzy twierdzą, że Bóg wobec nich jest niemy, nigdy nie wyszło z hałasu, w którym nie mogą usłyszeć Jego głosu.

Biblia uczy nas, że Bóg zjawia się przede wszystkim w swoim słowie; przemawia do nas i oczekuje od nas chęci słuchania, sztuki wyciszenia się i woli zrozumienia. Jedną z wielkich pokus na drodze wiary jest redukowanie Bożego słowa do słowa pisanego. Znamy przysłowie „co napisane, to dane”; pisane słowo pomaga naszej pamięci i jest użytecznym środkiem dyscyplinowania naszej fantazji. Ale szukanie sensu, wysiłek ku głębszemu zrozumieniu słowa musi być niesiony dynamiką Ducha. „Litera zabija, Duch ożywia” – uczy apostoł Paweł. Ducha nie można hamować lękliwym i mało twórczym przywiązaniem do tego, co kiedyś zostało napisane.

Boże objawienie ma charakter niewyczerpanej tajemnicy, dlatego zawsze należy zostawiać przestrzeń do dalszego poszukiwania i głębszego zrozumienia. Na drodze poszukiwania z pewnością potrzebujemy nauczycieli, wykształconych interpretatorów i mistagogów, inspirujących i zachęcających do pójścia w głąb. Ale tak jak nie możemy przywiązywać się do litery, tak też nie możemy przywiązywać się do nauczycieli, nie możemy zrezygnować z jakiejkolwiek odpowiedzialności za własne poszukiwania, przekazując je wyłącznie „urzędowi nauczycielskiemu”. Wsłuchiwania się w Ducha, który w procesie dojrzewania wiary stopniowo wprowadza każdego wierzącego i cały Kościół coraz bliżej pełnej prawdy, nie można zastąpić posłuszeństwem wobec Kościelnej władzy.

Przede wszystkim Kościół katolicki przez stulecia ulegał owej pokusie. Słowo „wierzę” bywało niekiedy pojmowane w znaczeniu: „posłusznie przyjmuję wszystko, co mi przełożeni kościelni do wierzenia przedkładają”. Sztuka słuchania Ducha była zastępowana cnotą posłuszeństwa, lojalnością wobec instytucji. Nawet władza kościelna nie ma monopolu na pełne rozumienie Ducha, bo i ona musi słuchać tego, co Duch mówi także w inny sposób – również przez doświadczenie i praktykę wiary całego ludu Bożego jako sensus fidelium, a czasem także przez samotne i niewygodne głosy proroków. Przedstawiciele władzy kościelnej często nie chcą słyszeć i traktować poważnie głosów tych, którzy już z daleka widzieli to, co się zbliżało, a przed czym wielu zasłaniało twarz.

Duchowe życie ludzi w ciągu całej epoki nowożytnej coraz bardziej się indywidualizowało, a teraz wchodzi w przestrzeń, która nie jest ustrukturyzowana przez tradycyjne instytucje religijne, ich język i kategorie myślowe. Trend ten jednak niesie ze sobą liczne przeszkody. Jeśli życie duchowe jednostek odłącza się od Kościoła jako „wspólnoty pamięci”, gubi kontekst tradycji, a także wspólny język do wymiany doświadczeń; często potem traci krytyczną korekcję wobec doświadczeń innych. Również do życia duchowego odnoszą się słowa Pana, że nie jest dobrze, aby człowiek był sam.

Czasami ludzie ową samotność na drodze duchowej – po rozczarowaniu wielkimi tradycyjnymi Kościołami – kompensują sobie w ten sposób, że wchodzą do nietradycyjnych małych grup oferujących bliskość, którą utracili w wielkich instytucjach religijnych. Jednak niektóre z tych grup oferujących zaplecze emocjonalne i silne przeżywanie grupowej tożsamości mają charakter sekty, bańki, która oddziela swoich członków od szerszej społeczności. Człowiek nie wymknie się z pułapki samotności, zamknięcia w sobie, wybierając zamknięcie innego typu.

Kryzys zaufania do instytucji jest powszechną cechą naszej cywilizacji i nie dotyczy tylko instytucji Kościoła. Jednak nieufność do instytucji religijnych, do „religii zorganizowanych” jest w naszych czasach szczególnie silna. Utraty wiarygodności i masowego odpływu wiernych w wielu krajach doświadcza zwłaszcza Kościół katolicki, który kładł szczególnie silny nacisk na instytucjonalną stronę religii.

Niektórzy ludzie przypisują ten kryzys niedawno odkrytym skandalom w związku z seksualnym, psychologicznym i duchowym wykorzystywaniem ludzi przez przedstawicieli kleru. Wydaje się jednak, że dla wielu osób skandale te były raczej ostatnią kroplą przed przelaniem się czary goryczy wobec środowiska kościelnego, w którym ludzie przestali czuć się u siebie, nie znajdując wiarygodnych i zrozumiałych odpowiedzi na swoje egzystencjalne pytania i pragnienie zaspokajania swoich duchowych i wspólnotowych potrzeb.

Nie tak będzie między wami

Papież Franciszek wcześnie się zorientował, że patologiczne przypadki wykorzystywania w Kościele nie były spowodowane jedynie upadkiem jednostek, ale są przejawem poważnej choroby całego systemu. Zdiagnozował te zjawiska jako przejaw i skutek klerykalizmu – w sferze zarządzania, „świeckiego” pojmowania władzy duchownej. Misją pasterzy i nauczycieli w Kościele było i jest służenie: służenie Bogu przez służenie wspólnocie wiernych; służenie Słowu, słuchanie go i objaśnianie we wspólnocie wiernych – a tym samym służenie owej wspólnocie; „głosić Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” i przez to służyć wszystkim. Jeśli pełnomocnictwo do służby pojmuje się jako władzę, która z pasterzy i nauczycieli czyni nadrzędną „wyższą kastę”, wówczas dochodzi do klerykalizmu, choroby całego systemu Kościoła.

Klerykalizm jako choroba zakaźna polega na tym, że Kościół zaraził się „duchem tego świata”. Jest zakaźna także dlatego, że szerzy się wewnątrz Kościoła; nie tylko kler, ale i świeccy mogą ulec klerykalnej mentalności. Świeccy swoją biernością i uległością mogą wspierać władcze zachowania kleru lub mogą owe zachowania naśladować.

Ci, którzy ulegli klerykalizmowi, lubią (ubiorem, sposobem zachowania, mieszkania, tytułami) odróżniać się od innych, od „świata”, podobnie jak czynili to ze swymi frędzlami faryzeusze, których Jezus krytykował. Formalnie odgradzają się od świata, jednocześnie jednak swoją mentalnością, duchem podlegają „temu światu”, „świeckości”, władczym postawom. Zachowują się jak przedstawiciele władzy świeckiej. Przed tym jednak Jezus wyraźnie ostrzegał swoich uczniów: nie tak będzie między wami.

Czytaj więcej

Wojna wbudowana w codzienność

Jezus życzył sobie wspólnoty braci i sióstr, która ma jednego Ojca, jednego Mistrza i Pana, żyje i oddycha jednym Duchem. Tam, gdzie na pierwszy plan wysuwa się rolę ojców Kościoła i nauczycieli, osłabia się zarówno łączność owej części Kościoła z jego całością, Bożym ludem, jak i otwartość owej całości na swobodny powiew Ducha. Tam, gdzie warstwa pasterzy i nauczycieli zbytnio przywiązuje się do swojej roli, przestaje prowadzić innych ku dojrzałości, dorosłości i odpowiedzialności. Również do Kościoła odnosi się stwierdzenie, że nadmierna i niekontrolowana władza ulega pokusie korupcji.

Do prorockiej roli Kościoła należy dostrzeganie, odkrywanie nieładu we własnych szeregach, nazywanie go po imieniu, nawoływanie do pokuty i nawrócenia, podobnie jak to było u izraelskich proroków, o których czytamy w Biblii. Rola prorocka obejmuje krytykę społeczną i krytykę przejawów dewiacji w Kościele, ale na tym się nie wyczerpuje.

Rolą proroków jest także zachęcanie i pokazywanie, że każdy kryzys jest jednocześnie szansą, okazją. Kryzys wielu form i aspektów instytucjonalnych struktur Kościoła może stać się okazją do rozwinięcia i ukazania innej twarzy Kościoła, głębszego, wewnętrznego wymiaru jego życia.

Fragment książki Tomáša Halíka „Listy do papieża. Zachęta do szukania nowych dróg” w przekładzie Andrzeja Babuchowskiego, która ukazała się nakładem WAM, Kraków 2024

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Tomáš Halík jest czeskim duchownym katolickim, filozofem, psychologiem i teologiem. Wykłada religioznawstwo na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Karola w Pradze

Drogi papieżu Rafaelu

Twój brat papież Franciszek zachęca nas, żebyśmy marzyli. Inspiruje nas swoim prorockim snem o Kościele jako wspólnej drodze, o synodalnej odnowie Kościoła katolickiego. W tym samym czasie ze świata snu wszedłeś do mojego życia Ty i prowadzisz mnie ku jeszcze szerszym horyzontom i do jeszcze odleglejszych celów.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich