Opowieść, którą serwują nam Ukraińcy

Od miejskiego przewodnika, przez pracownika muzeum, po wysokiej rangi urzędników – słychać w Ukrainie wszędzie jedną, spójną opowieść: o kolonialnej, imperialnej Rosji i jej ukraińskiej ofierze. To narracja zrozumiała dla Zachodu i państw Globalnego Południa. Dla Polski – potencjalnie niebezpieczna.

Aktualizacja: 01.06.2024 12:01 Publikacja: 31.05.2024 10:00

Blok w Borodziance, straszliwie ukaranej przez Rosjan za brak sympatii do russkiego miru. Kilka mies

Blok w Borodziance, straszliwie ukaranej przez Rosjan za brak sympatii do russkiego miru. Kilka miesięcy po wycofaniu wojsk okupacyjnych do miasta przybył Banksy; murale słynnego artysty można oglądać do dziś

Foto: Michał Szułdrzyński

Kilka minut przed wyjazdem sypialnego pociągu z dworca Kyiv Pasażyrskij do Warszawy, po kolejnej zapowiedzi i pospieszaniu ostatnich podróżnych, z głośników dworcowych puszczana jest doskonale znana po obu stronach granicy piosenka. Choć raczej kojarzy się z biesiadami, w tamtym miejscu brzmi zupełnie inaczej. „Żal, żal za dziewczyną, za zieloną Ukrainą” – śpiewa z głośników ukraiński chór.

To symboliczne podkreślenie więzi między Ukrainą a Polską. I forma podziękowania dla nas i naszego kraju za pomoc okazaną po wybuchu pełnoskalowej wojny w 2022 r. Podczas każdej niemal rozmowy w Kijowie pojawia się formuła o wdzięczności dla rządu Rzeczypospolitej i polskiego społeczeństwa za solidarność wobec uchodźców oraz wielką pomoc wojskową od samego początku agresji. Te same „Sokoły” były wykorzystane w klipie wrzuconym na platformy społecznościowe w kolejną rocznicę wybuchu wojny, gdzie prezentowano sprzęt wojskowy otrzymany od Polaków: czołgi Leopard, armatohaubice Krab czy ręczne zestawy przeciwlotnicze. A to przecinane przebitkami z pięknymi ukraińskimi pejzażami.

Fotorzepa/Michał Szułdrzyński

Rozmowy z Ukraińcami w Kijowie zaczynają trochę przypominać spotkania w Gruzji, gdy tradycyjnie pojawia się podziękowanie za solidarność okazaną przez Polskę w 2008 r. podczas wojny z Rosją. Wysłaliśmy wówczas Gruzinom rakiety przeciwlotnicze, a Lech Kaczyński wziął udział w słynnym wiecu w centrum Tbilisi, gdy do przedmieść miasta zbliżały się kolumny czołgów Putina.

Tyle że skala polskiej pomocy dla Ukrainy jest nieporównywalna. I też wdzięczność jest olbrzymia. Wyczuwa się wielką sympatię dla Polaków.

Równocześnie społeczeństwo ukraińskie w ostatnich latach niezwykle dojrzało. I dokonało niezwykłego wysiłku na rzecz znalezienia języka, który pozwoli opowiedzieć swoją historię – sobie samemu i całemu światu. To dojrzewanie Polska powinna śledzić. Bo przyjęte przez Ukraińców narracje dotyczące teraźniejszości i przeszłości pokazują dużą zbieżność naszych doświadczeń. Ale też mogą pewnego dnia stać się wyzwaniem w naszych relacjach.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Do zobaczenia po zwycięstwie

Dla Ukrainy komunizm stał się elementem kolonializmu

Wielki głód był elementem kolonialnego podejścia Rosji wobec Ukrainy”, „Komunizm był elementem kolonializmu Moskwy wobec Ukrainy”. „Zajęcie Krymu to przejaw neokolonialnej agresji”, „Pełnoskalowy atak z 2022 roku to kulminacja kolonialnego imperializmu”. Ten kolonialny refren pojawia się bez względu na to, czy słucha się miejskiego przewodnika, kuratora wystawy sztuki najnowszej opisującej ostatnie miesiące wojny, czy ważnych urzędników.

– Optyka kolonialna najlepiej pozwala opisać sytuację obecnej wojny – tłumaczy Wołodymyr Szejko, dyrektor Instytutu Ukraińskiego w Kijowie (odpowiednika polskiego Instytutu Adama Mickiewicza czy niemieckiego Goethe-Institut). – Rosja kolonizuje Europę Wschodnią przez kilkaset lat – opowiada. Podbicie Ukrainy w XVII wieku z tej perspektywy było podbojem kolonialnym.

Nie inaczej jest z pamięcią historyczną, którą zajmuje się ukraiński Instytut Pamięci Narodowej. – Po rewolucji godności w 2014 roku Ukraina przyjęła pakiet dekomunizacyjny – tłumaczy Anton Dronowicz, jego dyrektor. – W 2019 roku dekomunizacja została poszerzona o dekolonizację – tłumaczy. W tej opowieści Związek Sowiecki był narzędziem imperialnej polityki kolonizacyjnej, tak samo jak carska Rosja. I tak samo zachowuje się dziś Putin, podbijając Krym, regiony doniecki i ługański czy wreszcie rozpoczynając pełnoskalową wojnę w 2022 roku.

Ukraińcy właśnie gdzieś w okolicach 2019 roku uznali, że język dekolonizacyjny jest najlepszym narzędziem do uniwersalnego opisania losów swojego kraju. – Po rewolucji godności (z przełomu lat 2013 i 2014 – red.) w Ukrainie rozpoczął się Leninopad. Ukraińcy uznali, że nie może być w naszej przestrzeni publicznej miejsca na ulice czy pomniki Lenina – mówi Dronowycz. Podkreśla, że nie mogło być miejsca na symbole związane z osobą, przez którą Ukraina została wcielona do sowieckiego imperium.

Sprawa miała też aspekt geopolityczny. Wszak przed pomnikami Lenina spotykali się przedstawiciele partii komunistycznych i inni, którzy ogłaszali się zwolennikami „przyjaźni z Rosją”. Przejście od dekomunizacji do dekolonizacji było więc naturalnym procesem, było też naturalnym rozwojem procesu derusyfikacji. Przestano używać rosyjskich imion, Władimira tłumaczono na Wołodymyra, zamiast Kiev zaczęto pisać Kyiv. W telewizji wypowiedzi uchodźców ze Wschodu, którzy mówią tylko po rosyjsku, zagłusza ukraiński głos lektora.

Fotorzepa/Michał Szułdrzyński

Gdy więc 24 lutego dwa lata temu Putin zaatakował Ukrainę z całych sił, narracja była już gotowa. W dodatku była to narracja zrozumiała dla świata. Wielka Brytania czy Francja do dziś borykają się ze swoją przeszłością jako kolonizatorów.

Ta sama narracja jest ważna w komunikacji z tzw. Globalnym Południem. W „Plusie Minusie” sprzed dwóch tygodni Marcin Łuniewski opisywał ofensywę dyplomatyczną Ukrainy w Afryce („Ukraina odbija Czarny Ląd”, 18–19 maja 2024 roku). Oczywiście, jej ważnym celem jest stworzenie bezpośrednich kanałów sprzedaży produktów rolnych, ale też i przekonanie państw afrykańskich, że Rosja wcale nie jest obrońcą przed kolonizatorami z Zachodu, lecz sama jest niemniej imperialna. Że w przeciwieństwie do państw zachodnich ze swych imperialnych i kolonialnych ambicji się nie rozliczyła; że jej dzisiejsza agresywna polityka jest właśnie efektem tego, że po upadku Związku Sowieckiego Moskwa kultywowała tradycje imperialne, które musiały doprowadzić do agresji na Ukrainę.

Ukraińcy używają więc tej narracji zarówno do zyskania solidarności państw zachodnich, pokazania im w zrozumiały dla nich sposób swoich problemów z Rosją, jak również do apelowania do państw Afryki czy Ameryki Południowej, które albo udają neutralność, albo wprost opowiadają się za Moskwą w różnych międzynarodowych gremiach, ponieważ nie mają zaufania do Zachodu. Dekolonizacyjna narracja ma służyć rozbiciu sojuszu między Rosją a Globalnym Południem. Sprawić, by te państwa albo zaczęły być neutralne wobec Moskwy (nie zaś mniej lub bardziej cicho ją wspierać), albo wręcz przeszły na stronę Ukrainy.

Na ile to się uda, to temat na osobną dyskusję. Dość jednak stwierdzić, że pomysł jest realizowany z wielką konsekwencją przez różne agendy ukraińskiego państwa, od dyplomacji tradycyjnej (otwieranie nowych placówek dyplomatycznych) po gospodarczą i kulturalną (zapraszanie do Kijowa dziennikarzy i liderów opinii nie tylko z Zachodu, ale też z Afryki i Ameryki Południowej).

Ukraińcy nie „wyzwalają”, lecz „deokupują” tereny zajęte przez Rosję

To nie będzie wycieczka, to nie będzie zwiedzanie – uprzedza Olena, przewodniczka, z którą ruszam wraz z grupą polskich dziennikarzy zaproszonych przez Instytut Ukraiński i Centrum Mieroszewskiego. Jedziemy na północny zachód od Kijowa w kierunki Borodzianki, Buczy i Irpienia. – To będzie okazja, by zobaczyć, co russki mir przyniósł Ukrainie w pierwszych miesiącach pełnoskalowej wojny. Borodzianka to najbardziej zniszczona miejscowość w okręgu kijowskim w 2022 roku, bo mieszkańcy nie przyjęli rosyjskiej armii z kwiatami, lecz stawiali jej opór – tłumaczy Olena.

Russki mir nie pojawia się w tej opowieści przez przypadek. To właśnie filozoficzna koncepcja opisująca imperialne zapędy Rosji, która ma zjednoczyć całą wschodnią słowiańszczyznę pod hasłami konserwatyzmu, prawosławia i sprzeciwu wobec zachodniemu zepsuciu. W rzeczywistości krajom takim jak Ukraina przypada status młodszych braci (czy sióstr). Z punktu widzenia Ukraińców chodzi więc właśnie o próbę ponownej kolonizacji ich kraju.

Po drodze do Borodzianki mijamy zakłady Antonowa, dumę ukraińskiej myśli technicznej. To tam wyprodukowano słynny, największy samolot transportowy na świecie, monstrualny sześciosilnikowy An-255. Stał w hangarze na położonym na północ od zakładów lotnisku w Hostomelu. – Raszyści zniszczyli nasz największy samolot, Mriję, ale nie udało im się zniszczyć naszych marzeń – tłumaczy przewodniczka. Gra słów polega na tym, że mrija, jak ochrzczono wielkiego antonowa, to po ukraińsku marzenie.

W Buczy wita nas supernowoczesny pomnik. „Bucza. 27.02.2022–31.03.2022 r. 33 dni”. Tyle trwała okupacja tego miasteczka przez Rosjan. Według władz ukraińskich po wyparciu okupanta w samej Buczy znaleziono ponad 400 ciał cywilów, z czego większość zakopano w masowych grobach, część leżała przy głównej drodze, niektóre miały związane ręce. Choć Rosjanie oskarżyli Ukraińców o to, że sfabrykowali dowody ludobójstwa w Buczy, zdjęcia satelitarne – które ujawniły zachodnie media – pokazują leżące ciała cywilów w różnych miejscach miasta jeszcze przed jego wyzwoleniem przez armię ukraińską.

Fotorzepa/Michał Szułdrzyński

Ukraińcy nie mówią o „wyzwalaniu” terytoriów zajmowanych przez Rosję. Posługują się terminem „deokupacja”. Okupacja i kolonizacja to w russkim mirze jedno i to samo. Język gra tu dużą rolę. Prawie nigdy nie słyszy się o Rosjanach. Najczęściej o „okupantach”, ale też o „raszystach”. Tych sformułowań używa przewodniczka, słychać je w porannym serwisie. W kanale telewizyjnym Jedne Nowyny wojskowy tłumaczy, co wydarzyło się w nocy na froncie: „Na ługańszczyźnie raszyści atakowali w 11 punktach”.

„Raszysta”, warto przypomnieć, to połączenie faszysty i Rosjanina. Ma podkreślić z natury agresywną cechę Rosji, dążącej do podboju. Szczególnie że – mimo całego wysiłku dekomunizacyjnego – mit drugiej wojny światowej, która była wielkim zwycięstwem nad faszyzmem, okupionym milionami ofiar ukraińskich żołnierzy służących w Armii Czerwonej, jest wciąż żywy. Z tym wiąże się też inny aspekt, przebudowa pamiątek dotyczących drugiej wojny światowej w przestrzeni publicznej, o czym wspominał cytowany już szef ukraińskiego IPN. Posowieckie upamiętnienia zawsze zwieńczone były datami 1941–1945. Ukraińcy jednak odrzucili sowiecką narrację o drugiej wojnie. Dlatego na wielu pomnikach widać tylko 19… – 1945. Cyfry 41 już skuto, ale nie zdążono jeszcze ich zastąpić cyframi 39, bo to według Ukraińców, podobnie jak dla Polaków, właściwa data rozpoczęcia wojny. I też wykonują sporą pracę, by nazywać ją drugą wojną, a nie ojczyźnianą, jak to funkcjonowało przez prawie pięć dekad za czasów sowieckich.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Jarosław Kaczyński powtarza drogę Benjamina Netanjahu

Banksy pojawił się w ruinach Borodzianki 

25 minut od Buczy, jadąc na północny zachód, dojeżdżamy do Borodzianki. Już na wjeździe do miasteczka straszy przecięty rosyjskimi pociskami na pół blok z wielkiej płyty, obok drugi, częściowo zawalony. Ten drugi stoi wzdłuż drogi z Irpienia, w wyniku ostrzału zawaliła się jego końcowa część.

Kilkadziesiąt metrów dalej jest skrzyżowanie, do centrum jedzie się w prawo. Tu blok ma kształt litery L. Jedno skrzydło, stojące wzdłuż drogi do Irpienia, straszy dziurami w oknach. Wszędzie szkło i gruz. Na parterze zrujnowana restauracja. Choć minęły już dwa lata, na ścianie wiszą oficjalne pozwolenia na prowadzenie lokalu oraz zdjęcia z jakiegoś przyjęcia, może wesela, z podziękowaniem za uroczystość.

Skrzydło bloku w stronę centrum ma wielką wyrwę na szerokość dwóch mieszkań i klatek schodowych. Po ostrzale środek tego skrzydła to wielka dziura. Do dziś straszą druty zbrojeniowe, mnóstwo gruzu, wypalone niektóre mieszkania, prowadzące donikąd drzwi, bo klatki schodowe zawalone. Gdzieś zachowała się ściana i kawałek podłogi, na której stoi półka z książkami…

Fotorzepa/Michał Szułdrzyński

Parę miesięcy po wyzwoleniu do Borodzianki przyjechał światowej sławy twórca streetartu Banksy i w kilku miejscach na ruinach zostawił swoje charakterystyczne obrazy. Na zwalonej ścianie na wysokości parteru namalowana czarną i białą farbą dziewczynka grająca na skrzypcach. Z instrumentu wydobywają się nuty: żółte i niebieskie, melodia jak winorośl plecie się przez kilka pięter do góry. 

Jeden z murali Banksy’ego, gimnastyczkę stającą na rękach, przeniesiono z gruzowiska na plenerową wystawę w centrum miasteczka. Stoi przed również naruszonym w wyniku ostrzału budynkiem administracji. Pod oberwanym daszkiem wisi czerwona kartka z napisem „Do schronu” – najczęstsze ogłoszenie, które można dziś zobaczyć w Ukrainie.

Nad placem góruje pomnik Tarasa Szewczenki. Wielkie metalowe popiersie na betonowym cokole. Zdobiące beton płyty odpadły w wyniku ostrzału. Polakowi oglądającemu ten monument krew w żyłach mrozi wielka dziura w potylicy metalowej głowy i kilka dziur z przodu w czole, skroni i szczycie głowy. Rosyjscy strzelcy musieli się nad tą rzeźbą długo pastwić. W tym czasie mieszkańcy schowali się w piwnicach, niektórzy nie wychodzili przez ponad miesiąc. A Szewczenko stał cały czas, można było na nim ćwiczyć celność. Przy okazji upokarzając Ukraińców, bo to narodowy poeta, jeden z twórców nowoczesnej tożsamości ukraińskiej.

W drodze powrotnej do Kijowa oglądamy jeszcze most nad rzeczką Irpien, która zatrzymała Rosjan. Ukraińskie wojsko wysadziło przeprawę przez małą rzeczkę. Wojska rosyjskie nie weszły do Kijowa. Rzeczka trzeci raz przeszła do historii, pierwszy raz zatrzymała Tatarów, potem odegrała swoją rolę w II wojnie światowej.

 Polska musi uważać na nową ukraińską narrację postkolonialną

Narracja o kolonialnej Rosji jest bardzo wygodna. Pozwala bowiem na reinterpretację całej historii. W niej Ukraińcy, naród ochrzczony tysiąc lat temu przez św. Włodzimierza, padł parę stuleci później ofiarą kolonialnych zapędów sąsiada. Moskwa to zatem młodsza siostra podnosząca rękę na kolebkę prawosławnej Rusi.

Zaletą tej opowieści jest również podkreślanie różnic między Ukraińcami i Rosjanami. – Najbardziej dzielą nas teraz wartości – opowiada Szeiko. – Jest u nas wolność, pluralizm, inny styl życia. Rosja nigdy nie miała demokracji. Nasza tradycja była od stuleci egalitarna i demokratyczna – mówi, odnosząc się do tradycji ukraińskich Kozaków. Podkreśla też odmienności w stylu życia. – Ukraińcy od lat potrafią wyjść na ulice i protestować, to przejaw ich przywiązania do wolności – podkreśla. I zaznacza, że podobieństwa alfabetu, języka czy obrządku nie mają tu żadnego znaczenia.

Fotorzepa/Michał Szułdrzyński

Polacy lubią narzekać, że świat ich nie rozumie, że nie chce się pochylić nad ich tragicznym doświadczeniem. Dopiero po agresji Rosji na Ukrainę słychać u nas satysfakcję, że świat przyznał nam wreszcie rację. Może powinniśmy się więc uczyć od Ukraińców, którzy zamiast narzekać na to, że ich narracja jest niezrozumiała dla świata zewnętrznego, opisali ją zgodnie z modną dziś wśród elit Zachodu i Południa narracją postkolonialną?

I widać, że ukraińskie państwo wykonało ogromną pracę w ostatnich latach, aby przemyśleć swoją sytuację, własną tożsamość i znaleźć sposób opowiedzenia swej historii tak, by była atrakcyjna od wewnątrz i na zewnątrz. Fakt, że ten wątek powtarza się w wypowiedziach tak różnych osób piastujących tak odmienne funkcje, pokazuje, że państwo zdało egzamin narracyjny. Tym większą zazdrość budzi ta spójna opowieść rozpisana na role.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Nie róbmy Putinowi prezentu

Z jednej strony to dla nas bardzo dobrze. Wszak mamy z Ukraińcami bardzo podobne doświadczenia historyczne, jeśli chodzi o Rosję. Od końca XVIII wieku polska niepodległość też padła ostatecznie ofiarą rosyjskiego imperializmu, który zmienił kraj w lenne Królestwo Polskie czy Księstwo Warszawskie, wprost kolonię carskiego imperium. Podobieństwo losów z Ukrainą powtórzyło się po 1939 roku, gdy Sowiety zajęły najpierw część Polski, by zwasalizować ją całą w 1944 i 1945 roku. I dziś, ze względu na to, jak dobrze rozumiemy własną historię, tak dobrze rozumiemy los Ukrainy.

Równocześnie posługiwanie się przez Ukrainę językiem kolonialnym może okazać się kiedyś dla Polski pułapką. Może bowiem opisać część doświadczeń I Rzeczypospolitej, gdy tereny dzisiejszej Ukrainy stały się terenem ekspansji, czegoś w rodzaju kolonizacji. Stosunek II RP do ludności ukraińskiej też znamionował specyficzny mikroimperializm; choć Piłsudski snuł plany polsko-ukraińskiej federacji, w której Ukraina pozostawałaby buforem oddzielającym nas od Rosji, działacze ukraińscy lądowali w Berezie Kartuskiej, która dla Ukraińców znających historię jest symbolem międzywojennych prześladowań mniejszości ukraińskiej w II RP.

Fotorzepa/Michał Szułdrzyński

W tym kontekście podejmowana przez część polskich intelektualistów próba opisywania relacji Polski ze wschodnimi sąsiadami w kategoriach kolonializmu jest nie tylko kopiowaniem zachodnich mód, ale też igraniem z ogniem. Bo wektor walki z kolonialnym imperium może się pewnego dnia w Kijowie zwrócić przeciwko Polsce. Nie powinniśmy więc sami do tego zachęcać.

Bo jeśli kiedyś ukraińska wdzięczność ostygnie, a polska solidarność również straci swoją moc, między nasze dwa narody mogą wkraść się wrogość i chęć historycznych rozliczeń. A wtedy słyszane na dworcu w Kijowie „Sokoły” nie będą nas już przez kolejne pokolenia w stanie skleić. Ba, żadna rozmowa o przeszłości nie będzie już w ogóle możliwa. 

Dziękuję warszawskiemu Centrum Mieroszewskiego i kijowskiemu Instytutowi Ukraińskiemu za zaproszenie do wizyty studyjnej w Ukrainie

Kilka minut przed wyjazdem sypialnego pociągu z dworca Kyiv Pasażyrskij do Warszawy, po kolejnej zapowiedzi i pospieszaniu ostatnich podróżnych, z głośników dworcowych puszczana jest doskonale znana po obu stronach granicy piosenka. Choć raczej kojarzy się z biesiadami, w tamtym miejscu brzmi zupełnie inaczej. „Żal, żal za dziewczyną, za zieloną Ukrainą” – śpiewa z głośników ukraiński chór.

To symboliczne podkreślenie więzi między Ukrainą a Polską. I forma podziękowania dla nas i naszego kraju za pomoc okazaną po wybuchu pełnoskalowej wojny w 2022 r. Podczas każdej niemal rozmowy w Kijowie pojawia się formuła o wdzięczności dla rządu Rzeczypospolitej i polskiego społeczeństwa za solidarność wobec uchodźców oraz wielką pomoc wojskową od samego początku agresji. Te same „Sokoły” były wykorzystane w klipie wrzuconym na platformy społecznościowe w kolejną rocznicę wybuchu wojny, gdzie prezentowano sprzęt wojskowy otrzymany od Polaków: czołgi Leopard, armatohaubice Krab czy ręczne zestawy przeciwlotnicze. A to przecinane przebitkami z pięknymi ukraińskimi pejzażami.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku