Nie ma żadnej pewności, na co umierały w swej masie te młode kobiety. Gorączki połogowe grasowały w szpitalach, stąd tamże Semmelweis je – i to statystycznie, a nie mikrobiologicznie, bo mikrobiologia jeszcze wtedy nie istniała – wykrył, po czym oszalał, bo nikt nie chciał słuchać, że rodzące kobiety umierają, gdyż lekarze przenoszą na nie jakiś czynnik śmierci (brudne ręce z prosektorium), którego położne nie przenoszą. Wtedy jednak rodziło się właśnie w domach, bez kontaktu z innymi rodzącymi, a nie w szpitalach. Nie ma realnych danych (z opisów klinicznych lub aktów zgonu, wreszcie z pamiętników, dzienników, a nawet literatury) o przyczynach tych zgonów, zatem i one niekoniecznie były wszystkie okołoporodowe czy okołopołogowe.
Ludzie przyjmują coś, co się najbardziej narzuca, jako oczywiste. Przypadki takie są „przereklamowane”. Kobiety te natomiast moim zdaniem umierały na choroby zakaźne i nie wykluczam, że był tu zasadniczy wpływ funkcjonowania ich układu odporności w okresie pełnej zdolności do prokreacji. Samo bowiem zapłodnienie, jak i potem utrzymanie płodu wymaga pewnej immunosupresji, czyli naturalnego osłabienia układu odporności. Hipotetycznie zatem owa większa podatność na choroby zakaźne była tu po prostu funkcją ich wieku. Okres karmienia piersią jest też momentem osłabienia kobiety. Gdy zaś kobiety dożywały menopauzy, ten układ odporności stawał się „niezwyciężony”…
Nie ma, niestety, zbyt wielu danych z zakresu immunologii na temat tego, jak działa odporność u kobiet w funkcji wieku. Rodzi się jednak pytanie: skoro analizowana przez pana populacja (owa „klasa drukowana”) jest dość szczególna, choćby znacznie lepiej usytuowana, a wspomniane higiena i kanalizacja są im bardziej dostępne, to czy pan jakoś skontrolował te dane, umieścił je w jakimś generalnym kontekście? Dane pańskie bowiem, choć co do liczby z zakresu „big data”, są jednocześnie socjologicznie wycinkowe…
Najważniejsze jest to, że widzimy tutaj stały trend u tej samej, dużej populacji. Widzimy, jak zjawisko systematycznie zmienia się w kolejnych dziesięcioleciach. Nie ma tu miejsca na przypadek. Oczywiście, spróbowałem zestawić to z wycinkowymi danymi dla ogólnej populacji. W tym celu wykorzystałem dwie wielkie parafie warszawskie: parafię Świętego Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu (dla okresu 1800–1801 i 1838–1839) i Matki Boskiej Loretańskiej na Pradze (rok 1917). W obu przypadkach uwzględnione zostały wszystkie zgony, bogatych i biednych. Widać, że wprawdzie bogaci („drukowani”) żyli pięć–dziesięć lat dłużej, ale kształty wykresów dla osób dorosłych są podobne. Wyciągam z tego wniosek taki, że przemiany demograficzne najpierw dokonywały się w wyższych warstwach społeczeństwa, a potem dopiero schodziły do warstw uboższych, co zresztą jest typowe i trudno się temu dziwić.
Dr hab. Kinga Paraskiewicz: Bazar, arbuz i papucie, czyli polskie ślady perskiego
Poznanie historii języka perskiego pomaga w zrozumieniu współczesnego Iranu. Choć dla mnie bardzo pomocne jest to, że urodziłam się i dorastałam w PRL. Tak jak my wtedy nie byliśmy w ogóle komunistami i przykro było nam słuchać takich uwag, tak i Irańczycy dziś nie są powszechnie jakimiś religijnymi szowinistami - mówi dr hab. Kinga Paraskiewicz, orientalistka.
Kobiety po menopauzie zdominowały kulturę. Teraz swoje priorytety narzucą społeczeństwu
Czas zatem na wnioski czy propozycje skutków społecznych. Niektóre pojawiły się już na początku. Niekoniecznie są one wyłącznie demograficzne.
Kluczowy mój wniosek wychodzi od oczywistego stwierdzenia, że ludzie przekazują swe doświadczenia w znacznej mierze kulturowo, a nie genetycznie. Czego dowodem jest słynny przypadek Kaspara Hausera w XIX w., który wychowany w zamknięciu nie nauczył się w istocie mówić. Nasz mózg się kształtuje dzięki temu, jak jesteśmy wychowywani. Ta zmiana demograficzna, którą opisuję, sprawiła, że przeszliśmy jako społeczeństwo od sytuacji, w której wychowują nas matki żyjące w nieustannym lęku przed śmiercią (bo siostra, sąsiadka i kuzynka już umarły, choć miały dopiero 30 czy nawet mniej lat). Kładąc się spać, muszą się liczyć z tym, że mogą się już nie obudzić, że te najbliższe święta Bożego Narodzenia będą ich ostatnimi.
I codziennie śpiewają „Kiedy ranne wstają zorze”, dając wyraz wdzięczności, że „my się jeszcze obudzili”, jak robiła moja babcia.
Po tysiącach lat funkcjonowania w nieustannym lęku młodych kobiet przed śmiercią zaczęliśmy funkcjonować inaczej. Opisane przeze mnie elity społeczne (inteligencja, ziemiaństwo, przemysłowcy) przeżyły tę zmianę w okresie międzywojennym, w czasach małżeństwa Młodziaków opisanych przez Gombrowicza w „Ferdydurke”, którzy koniecznie chcieli, by ich córka miała dziecko nieślubne. Młodziakówny dorastały po wojnie i wtedy miały swoje dzieci, a pokolenie powojennego wyżu demograficznego to było pierwsze pokolenie w historii ludzkości wychowywane przez matki, które już nie czuły się zagrożone śmiercią z przyczyn naturalnych (bały się oczywiście wojny, bomby atomowej, ale nie bały się, że nagle „przyjdzie anioł śmierci i je stąd zabierze”).
O ile ludziom w XIX w. dzieciństwo upływało wśród ludzi, którzy mogą umrzeć bez jasnego powodu (jak wojna) w każdym momencie, to urodzeni po II wojnie światowej są wychowywani przez matki, a nawet babcie, które w ogóle nie myślą o śmierci, bo nie muszą. Śmierć stała się dla kobiet abstrakcyjna. To opóźnia też starzenie się i niedołęstwo – kobiety do znacznie późniejszego wieku ubierają się jak nastolatki, czują się młodo i rześko. A śmierć to coś, co dotyka kobiety po dziewięćdziesiątce. Oczywiście, i nasze czasy znają lęk przed kataklizmem klimatycznym czy „sztuczną inteligencją, która przyjdzie i nas pozabija”, ale nawet covid ominął tak dzieci, jak kobiety, a zwłaszcza kobiety przed 70. rokiem życia.
Wnuczki i prawnuczki Młodziakówien, które są dziś w wieku rozrodczym, nie rodzą przecież w wieku takim, jak ich babki. Dziś kobieta 26-letnia, jeszcze kilka lat temu zwana klinicznie „starą pierworódką”, nawet nie myśli jeszcze o pierwszym potomku.
Kiedyś kobiety też rodziły po czterdziestce, tylko że to było ich piąte czy 12. dziecko. W moim artykule jest wykres, który pokazuje, że kobiety między 35. a 40. rokiem życia w społeczeństwach nowoczesnych rodzą rzadziej niż w społeczeństwie tradycyjnym! Różnica jest taka, że kiedyś o zakończeniu rodzenia decydowała biologia, a dzisiaj decyduje o tym sama matka (w dodatku im starsza, tym bardziej świadoma i mająca więcej możliwości).
Wspomnieliśmy już, że skoro ludzie generalnie nie boją się śmierci, nie potrzebują religii, Boga i myślenia o nim. Nie ma treści w życiu tych ludzi wymagających, by religia w ogóle istniała. Przyczyną nie jest jednak tylko sekularyzacja. Wiele tych przemian wrzucanych do wspólnego worka pod nazwą „rola kobiet” czy „ideologia gender” bierze się moim zdaniem z pewnej rzeczy pośredniej, a mianowicie z tego, że jeszcze w XIX w. tych kobiet dojrzałych, po menopauzie, było dość mało, skoro znaczna ich część umierała wcześniej. Dziś są one w populacji dominantą. W polskim społeczeństwie jest dziś znacznie więcej kobiet żyjących po 45. roku życia niż tych w wieku 16–40 lat. Młoda matka stała się ewenementem, a kobiety w wieku przedbalzakowskim nazywamy dziewczynami, a nie kobietami. Nie mamy zatem „matek” i „babć”, mamy raczej podział na „dziewczyny” (do czterdziestki) i „dojrzałe kobiety” (po pięćdziesiątce).
Cóż, już pod koniec XIX w. sufrażystkami palącymi gorsety i domagającymi się praw wyborczych nie były żadne dzierlatki młode, a właśnie te „czterdziestki piątki”…
W związku z liczebnością kobiety po menopauzie zdominowały kulturę – dla nich i przez nie się ją tworzy. A kobieta, która ma 50 lat, nawet jeśli młodo wygląda, ma inne priorytety w życiu niż ta, która ma lat 25. Te właśnie priorytety mają szansę – w mechanizmie jak najbardziej demokratycznym – być narzucane całemu społeczeństwu. Kiedyś tylko mężczyźni masowo byli w stanie gromadzić doświadczenie międzygeneracyjnie, bo tych kobiet wystarczająco doświadczonych nie było w populacji wiele. Dziś sytuacja demograficzna jest inna, zatem owo doświadczenie zostało zakumulowane.
I ów „swój głos” bywa wykrzykiwany na ulicach i w parlamentach. Priorytetem staje się konsumpcja, wygoda, przyjemność, relaks (zrobiłabym mnóstwo rzeczy, których nie zrobiłam, jak byłam młoda, bo komunizm, bo studia, bo bieda…). I co teraz? Mam wrażenie, że pan traktuje tę sytuację jako nieodwracalną, a przecież jedynym pewnikiem współczesności wydaje się zmiana.
Mogłoby się to wszystko dość gwałtownie nawet odwrócić, gdyby zaistniał czynnik likwidujący z populacji właśnie te kobiety po pięćdziesiątce. Teoretycznie taki np. selektywny co do wieku (a także ewentualnie płci) czynnik zakaźny, o wysokiej śmiertelności, można sobie wyobrazić. Wtedy „kobietą defaultową” – typowym wzorcem – stałaby się znowu dzisiejsza dziewczyna w wieku 20–40 lat. Dziś w Polsce przypada półtora dziecka na kobietę, prosta zaś zastępowalność pokoleń wymagałaby co najmniej dwóch. Zatem tych starszych kobiet będzie w społeczeństwie procentowo przybywać, a młodszych ubywać. Już dziś natomiast proporcja między 16–40-latkami a 45+ jest jak 100 do 160.
Z transformacjami demograficznymi jest tak, że one najpierw się wydarzały we Francji czy w Anglii, a po pół wieku w Polsce; u nas to były lata po powstaniu styczniowym. W Afryce Północnej, np. Egipcie, który w ciągu 90 lat urósł z 15 mln do 105 mln mieszkańców, to się wydarzyło pod koniec XX w., w Chinach wydarzyło się teraz – czyli Chińczyków właśnie przestało przybywać, a teraz pewnie wchodzi w to Afryka Subsaharyjska, najbiedniejsza dziś część świata. Tam dzieci dopiero teraz przestają umierać, a zatem za następne pół wieku przestanie się ich bardzo dużo rodzić.
Poza chorobami zakaźnymi i wojnami populację liczebnie gwałtownie regulują (czy rozregulowują) wielkie migracje. Gdyby one były do Europy właśnie z rejonu Afryki Subsaharyjskiej, gdzie przejście demograficzne jeszcze nie zaszło, czy nawet Indii, gdzie piramida wiekowa jest nadal niczym dobrze ułożony piętrowy tort, to czy nam to „nie wywróci stolika”, który pan opisał?
Oczywiście. Nagle 30 mln mieszkanek Demokratyczniej Republiki Kongo czy Nigerii się do nas przeniesie i będzie rodzić masowo dzieci tu, więc Polska nagle będzie miała 100 mln mieszkańców. Tylko to już będzie zupełnie inna Polska, inna polska populacja. To musi doprowadzić w Europie do napięć, nawet wojen.
Gdyby u nas zaszły jakieś przemiany polityczne – ale to już na nie ostatni dzwonek – że zamiast konfliktu damsko-męskiego (objawionego chociażby podczas Marszu Czarnych Parasolek) doszłoby raczej do sojuszu płodnych przeciwko już bezpłodnym (czyli zasadniczo mężczyzn do siedemdziesiątki i kobiet przed menopauzą przeciw starszym paniom), gdyby zatem powstała dziś partia skutecznie reprezentująca interesy owej grupy płodnej, a marginalizująca interesy tej bezpłodnej, która już nie może mieć dzieci, ale chce mieć emeryturę wypracowywaną przez resztę…
To coraz bardziej przypomina jakiś egzotyczny sojusz Konfederacji i partii Razem…
…to przy odpowiednim zarządzaniu kampanią byliby w stanie jeszcze przez jakiś czas wygrać wybory i przeprowadzić swój ewentualny program – ujmując go skrótowo – pronatalistyczny. To okienko jednak już się powoli zamyka i za jakiś czas, nawet gdyby taki skuteczny sojusz powstał, to i tak nie przemoże metodami demokratycznymi tej gigantycznej i rosnącej demograficznie grupy kobiet 45+. Zwracam jednak uwagę, że to młode kobiety jedynie mogą tu zadecydować, czy są po stronie swoich starszych koleżanek, czy kolegów. Inną opcją, którą bujna wyobraźnia może powołać do życia, jest zmiana ustroju na taki, gdzie mamy, jak pszczoły czy mrówki, młodą królową i to jej podporządkowane jest wszystko. Dlatego zatem twierdzę, że ta sytuacja raczej nie ulegnie zmianie, skoro wszystkie możliwe jej hamulce są kompletnie abstrakcyjne.
Będziemy zatem w najbliższym półwieczu pod rządami osób już niepłodnych, głównie starszych pań. Już dziś wśród wszystkich pełnoletnich obywateli Polski kobiety 45+ stanowią ponad 30 proc. To one będą decydować zatem o polityce w sensie – o systemie wartości – a zatem o tym, z czym politycy muszą się liczyć.
Marek Jerzy Minakowski (ur. 1972)
Z wykształcenia filozof, z zawodu twórca baz danych. Doktoryzował się w UJ z historii logiki matematycznej, potem w latach 1997–2011 współtworzył portal Onet (m.in. jako szef redakcji gospodarczej, działów poczty i wyszukiwarki), obecnie zajmuje się rekonstruowaniem sieci powiązań rodzinnych wśród polskich elit od średniowiecza do dzisiaj. Twórca i właściciel serwisów sejm-wielki.pl i wielcy.pl, autor wielu artykułów naukowych z demografii historycznej, socjologii i analizy sieci społecznych. Łączy humanistykę z data science.