Upadek kraju cedrów

Pełnoskalowa wojna z Izraelem byłaby gwoździem do trumny konającego Libanu. Kraj pogrążyłby się w kolejnej krwawej wojnie domowej, która cofnęłaby go do epoki kamienia łupanego.

Publikacja: 19.04.2024 17:00

Dym unoszący się z miejsca izraelskiego nalotu na południowolibańską wioskę Chiam w pobliżu granicy

Dym unoszący się z miejsca izraelskiego nalotu na południowolibańską wioskę Chiam w pobliżu granicy z Izraelem

Foto: Rabih DAHER/AFP

Liban za sprawą konfliktu izraelsko-palestyńskiego ostatnimi czasy codziennie pojawiał się na paskach wiadomości – a ściślej z powodu starć granicznych pomiędzy Izraelem a Hezbollahem. Nad Krajem Cedrów wisi groza nowej, wyniszczającej wojny, nie pierwszej zresztą. Liban przeszedł krwawą wojnę domową w latach 1975–1990, walki Hezbollahu z Izraelem o wyzwolenie południa Libanu w latach 1990–2000, okupację syryjską trwającą do 2005 r. czy wyniszczającą wojnę Hezbollahu z Izraelem w 2006 r., po której do dziś nie stanął na nogi. Jednakże groźba nowej wojny jest tylko jednym z problemów, z którymi zmagają się mieszkańcy tego bliskowschodniego państwa.

Czytaj więcej

Śmierć Barbary Blidy. Sławecki: Ktoś wytarł odciski palców na pistolecie

Religijno-polityczny galimatias, czyli niespełniona obietnica stabilności

Niewielki kraj o powierzchni mniejszej od województwa świętokrzyskiego zamieszkuje 18 różnych konfesji religijnych. Aby zapewnić stabilność polityczną, w Libanie wprowadzono system konfesyjny, według którego stanowiska w państwie, a nawet miejsca w parlamencie są przydzielane według klucza wyznaniowego. I tak prezydentem kraju musi być katolik maronita, premierem muzułmanin sunnita, a przewodniczącym parlamentu muzułmanin szyita. Również teki ministerialne i wyższe stanowiska wojskowe rozdziela się w podobny sposób.

W 128-osobowym parlamencie obowiązuje sztywny podział miejsc – 64:64 – pomiędzy chrześcijan i muzułmanów, jednak każdy z odłamów tych dwóch religii również posiada określoną liczbę miejsc w stosunku do swojej reprezentacji w libańskim społeczeństwie. Zatem 64 miejsca przeznaczone dla chrześcijan są dzielone jeszcze drobniej między: maronitów, grekokatolików, prawosławnych itd. Podobnie sprawa wygląda wśród muzułmanów, którzy dzielą się na sunnitów, szyitów, druzów i pomniejsze odłamy. Każdej z tych grup stosownie do liczebności przypada określona liczba mandatów (od 34 do 1).

Już to wydaje się skomplikowane? To teraz na ten podział wyznaniowy nałóżmy jeszcze klasyczne podziały polityczne w kwestiach obyczajowych, gospodarczych czy polityki zagranicznej. Każda z grup wyznaniowych jest powiązana z określonymi partiami politycznymi, które reprezentują jej interesy, a które różnią się między sobą w kwestiach politycznych i gospodarczych. Najlepszym przykładem rozdrobnienia są partie chrześcijańskie, które znajdują się w przeciwnych sobie blokach politycznych. Jedne opowiadają się za współpracą z Zachodem, podczas gdy inne są po stronie Hezbollahu i Syrii. To paraliżuje parlament libański, któru nie jest w stanie na przykład wybrać prezydenta i od jesieni 2022 r. pałac głowy państwa pozostaje pusty, co tylko pogłębia kryzys legislacyjny i uniemożliwia reformy.

Ta specyficzna mieszanka systemu konfesyjnego i rozdrobnienia politycznego zamiast być gwarantem stabilności Libanu, stała się źródłem kryzysu i upadku państwa. Liban jako państwo wolnorynkowe nie ma rozwiniętego systemu socjalnego, szpitale są prywatne, szkolnictwo państwowe utrzymuje się na bardzo niskim poziomie. W tej sytuacji większość prerogatyw państwa przejęły partie polityczne. Każda z nich na obszarze, gdzie cieszy się poparciem, zapewnia w różnym stopniu pomoc społeczną, opiekę medyczną czy edukację. Taki system oczywiście cementuje pozycję danej partii w regionie i uniemożliwia większe zmiany w trendach wyborczych. Sprzyja też rozwojowi korupcji, która sięga niebotycznych rozmiarów. Człowiek, który otrzymuje comiesięczną zapomogę, paczkę żywnościową czy opiekę medyczną za pośrednictwem danej partii politycznej, nie będzie zmieniał swoich preferencji wyborczych, gdyż pozbawiłby się tym samym lokalnych benefitów.

Tak dokładny podział konfesyjny ustroju w teorii miał uchronić kraj od konfliktów wewnętrznych. W praktyce jednak sprawił, że politycy każdej z grup religijnych bardziej niż o dobro wspólne i właściwe funkcjonowanie państwa troszczą się o zachowanie wpływów. Ten swego rodzaju egoizm, który jest na rękę klasie politycznej, skutecznie blokuje jakiekolwiek reformy państwa.

Hezbollah rozdaje karty

Do tej całej układanki należy dodać Hezbollah, który jest jedną z wielu libańskich partii, choć wcale nie największą, gdyż posiada w tej chwili tylko 13 posłów. Tym, co jednak wyróżnia Partię Boga, jest posiadanie własnych sił zbrojnych, i to nie byle jakich. Szacuje się, że potencjał bojowy zbrojnego skrzydła Hezbollahu jest większy niż armii libańskiej, a jeśli chodzi o arsenał rakietowy, to przewyższa on wiele bliskowschodnich państw. Organizacja posiadająca własną armię kontroluje politykę w dużo większym stopniu, niż można by sądzić po rozkładzie mandatów w parlamencie.

Dlaczego właściwie tylko Hezbollah posiada własną armię? Porozumienie z at-Taif z 1989 r. kończące wojnę domową zakładało rozbrojenie wszystkich milicji biorących udział w wojnie i odbudowę armii. Nierozwiązanym problemem pozostała jednak izraelska okupacja południa Libanu. Hezbollah ogłosił, że walka będzie prowadzona do całkowitego wyzwolenia libańskiego terytorium, argumentując, że musi zachować broń do walki z Izraelem. Tym sposobem jako jedyny nie podporządkował się rozbrojeniu.

Izrael wycofał się z Libanu w 2000 r., jednak problemem pozostaje nieustalona granica pomiędzy tymi dwoma krajami. Korzystając z historycznych map Libanu, Hezbollah jest w stanie ciągle wynajdywać punkty sporne, argumentując, że nie całe terytorium kraju zostało wyzwolone i tym samym w dalszym ciągu organizacja musi zachować swoje siły zbrojne. Armia libańska zaś, po pierwsze, jest zbyt słaba, aby rozbroić szyicką milicję, po drugie, taka operacja niosłaby ze sobą ryzyko wybuchu kolejnej wojny domowej.

Dzięki własnej armii Hezbollah nie tylko dominuje nad życiem politycznym Libanu, ale prowadzi także własną politykę zagraniczną. Organizacja interweniowała militarnie w Syrii po stronie Baszara al-Asada, a teraz prowadzi starcia z Izraelem w związku z wojną w Strefie Gazy.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Karina Bosak ma prawo wypowiadać się w imieniu kobiet

Państwowa piramida finansowa

Zkryzysem politycznym związany jest głęboki kryzys gospodarczy. Liban jako państwo ubogie w surowce dużą część swojej gospodarki opiera na imporcie. Kraj od południa graniczy z Izraelem, z którym nie ma otwartych granic, a od wschodu i północy z Syrią od 2011 r. pogrążoną w wojnie domowej i obłożoną sankcjami, co utrudnia handel. Oznacza to, że znaczna część importu przybywa drogą morską z innych państw.

Liban oparł swoją gospodarkę na systemie bankowym, przyciągając klientów zwłaszcza z bogatych krajów Zatoki. Libańczycy oferowali bardzo duże oprocentowanie lokat, które generowało wysokie zyski. Problem był tylko taki, że do generowania tych zysków używano środków wpłacanych przez kolejnych klientów. Całość funkcjonowała jak typowa piramida finansowa, która w końcu musiała runąć z hukiem. Dopóki system bankowy cieszył się zaufaniem, przyciągając kolejnych inwestorów, funkcjonował w miarę sprawnie, ale sytuację zmienił wybuch wojny w Syrii.

Wraz z nastaniem syryjskiego konfliktu, do liczącego 6 mln mieszkańców Libanu napłynęło 1,5–2 mln uchodźców, ponadto na terytorium kraju przeniknęły radykalne ugrupowania zbrojne pokroju Państwa Islamskiego i Al-Kaidy, które nawet kontrolowały obszary przy granicy z Syrią. Upadek państwa syryjskiego pociągnął za sobą upadek Libanu. Ryzyko destabilizacji kraju było bardzo wysokie, zatem wierzyciele stracili zaufanie do systemu bankowego i zaczęli wycofywać swoje aktywa, a nowych klientów nie przybywało. Libańczycy, czując nawrót niestabilnych czasów, rzucili się do bankomatów, aby wypłacić oszczędności, i wtedy okazało się, że w bankach brakuje gotówki.

Liban był i jest państwem, gdzie de facto funkcjonuje podwójny system walutowy, gdyż bez problemu można płacić zarówno funtem libańskim, jak i dolarami. Przed kryzysem kurs utrzymywał się na stabilnym poziomie 1500 funtów za 1 dolara. W czasie wojny w Syrii kryzys gospodarczy stopniowo napędzał inflację niczym kulę śnieżną. W upadku systemu bankowego swoją rolę odegrał Hezbollah, który gdy tylko było to możliwe, wypłacał gotówkę ze swoich kont i wywoził ją do Syrii, co w warunkach izolacji międzynarodowej i sankcji pomogło przetrwać syryjskiemu prezydentowi Baszarowi al-Asadowi. Sytuację pogorszyła dodatkowo pandemia i zamknięcie ruchu turystycznego i pielgrzymkowego, który jest ważnym sektorem gospodarki Libanu, w związku z czym hotele i restauracje zaczęły bankrutować.

Gwoździem do trumny był wybuch 3000 ton saletry amonowej w bejruckim porcie w sierpniu 2020 r. Zniszczył znaczną część stolicy i zmniejszył zdolności importowe Libanu, którego najważniejszym oknem na świat pozostawał właśnie ten port.

Funt libański kontynuował swój spadek, w listopadzie 2022 r. osiągając na czarnym rynku kurs 40 tys. funtów za dolara, a w marcu kolejnego roku – 150 tys. Lokalny pieniądz stał się praktycznie bezwartościowy, a sklepy, nie mogąc nadążyć za zmianami cen, zaczęły podawać ceny produktów w dolarach. Na początku obecnego roku kurs waluty libańskiej ustabilizował się na poziomie 90 tys. funtów za sdolara.

Najbardziej jednak na zubożenie ludności wpłynęła finansowa polityka rządu, który przez długi czas pomimo czarnorynkowego kursu wielokrotnie przekraczającego ten sprzed kryzysu, utrzymywał dawny oficjalny kurs waluty. Oznacza to, że np. w przypadku płatności bezgotówkowych kurs przeliczano po starej wartości, co kilkudziesięciokrotnie (!) zawyżało realną cenę. Podobnie rzecz miała się z pensjami państwowymi, które wypłacano po oficjalnym kursie i w rezultacie w sektorze państwowym stały się one głodowe. Libański żołnierz, który zarabiał przed kryzysem równowartość 660 dolarów miesięcznie, dzisiaj otrzymuje tylko 45 dolarów. Kryzys dotknął służb i wojska, w rezultacie, aby podtrzymać swoje funkcjonowanie, armia libańska była zmuszona świadczyć usługi komercyjne, oferując np. wycieczki helikopterami.

Rachunki podwójne, a prądu brak

Do licznych problemów dochodzi kryzys energetyczny. W Libanie istniejące elektrownie nie były w stanie zapewniać przesyłu energii 24 godziny na dobę. W rezultacie prąd państwowy był dostępny od kilku do kilkunastu godzin, natomiast w momencie jego braku włączało się generatory na ropę, które sprzedawały i obsługiwały prywatne przedsiębiorstwa. Libańczyk otrzymuje zatem dwa rachunki za prąd, od państwa i od korporacji prywatnej obsługującej generatory. Prąd z tego drugiego źródła jest rzecz jasna droższy niż prąd państwowy.

Państwo zaczęło systematycznie skracać czas, przez jaki dostarcza prąd w ciągu dnia, w związku z napływem 1,5 mln syryjskich uchodźców, gdyż 6-milionowy Liban nie posiadał odpowiedniej infrastruktury, żeby zapewnić energię elektryczną przy takim wzroście liczby mieszkańców. Sytuacja tylko pogorszyła się wraz z kryzysem ekonomicznym po wybuchu w bejruckim porcie, gdyż upadłe państwo nie było w stanie zakupić paliwa potrzebnego do pracy elektrowni. W rezultacie czas dostępu do prądu państwowego spadł do godziny dziennie w Bejrucie, a na prowincji do kilku godzin w tygodniu. Kryzys walutowy zaś zepchnął większość społeczeństwa poniżej granicy ubóstwa i niewielu było stać na opłacanie droższego prądu z generatorów.

Ktoś może zadać pytanie, dlaczego Liban nie mógł wybudować kolejnej elektrowni, która dostarczyłaby brakującą energię. Problem leży w korupcji – lobby generatorowe jest na tyle silnie powiązane z ważnymi politykami, że skutecznie blokuje próby rozbudowy sieci energetycznej, powstanie nowej elektrowni oznaczałoby bowiem koniec jej dochodowego biznesu. Tym sposobem kraj pozostaje w permanentnym kryzysie energetycznym, z którego nie widać wyjścia, jeśli nie dojdzie do całościowej przebudowy systemu politycznego.

Czytaj więcej

O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki

Świetne warunki dla ekstremizmu

To tylko najważniejsze z problemów Libanu. W związku z tym, że upadkiem dotknięty jest sektor energetyczny, a struktury państwowe nie działają, praktycznie każda dziedzina znajduje się w głębokim kryzysie. W edukacji głodowe pensje nauczycieli, przeludnienie szkół oraz brak prądu sprawiły, że analfabetyzm wśród dzieci i młodych ludzi wzrasta. W Libanie setki tysięcy młodych jest pozbawionych podstawowej edukacji i nie będą w stanie wejść na rynek pracy. Tworzy to podstawy do dalszej radykalizacji i działalności ekstremistycznej.

W tej sytuacji potencjalna pełnoskalowa wojna z Izraelem byłaby gwoździem do trumny konającego Libanu. Kraj pogrążyłby się w kolejnej krwawej wojnie domowej, skutkującej destrukcją infrastruktury, która rzeczywiście cofnęłaby go do epoki kamienia łupanego, jak to ostrzegał izraelski minister obrony Joan Galant.

Jakub Szyszko

Orientalista i teolog, z zamiłowania podróżnik. Mieszkaniec Bliskiego Wschodu.

Liban za sprawą konfliktu izraelsko-palestyńskiego ostatnimi czasy codziennie pojawiał się na paskach wiadomości – a ściślej z powodu starć granicznych pomiędzy Izraelem a Hezbollahem. Nad Krajem Cedrów wisi groza nowej, wyniszczającej wojny, nie pierwszej zresztą. Liban przeszedł krwawą wojnę domową w latach 1975–1990, walki Hezbollahu z Izraelem o wyzwolenie południa Libanu w latach 1990–2000, okupację syryjską trwającą do 2005 r. czy wyniszczającą wojnę Hezbollahu z Izraelem w 2006 r., po której do dziś nie stanął na nogi. Jednakże groźba nowej wojny jest tylko jednym z problemów, z którymi zmagają się mieszkańcy tego bliskowschodniego państwa.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi