„Biała odwaga” to oderwany od historii eksperyment myślowy z góralskim tłem

O ile inteligenci XIX wieku odkryli w góralszczyźnie nieskażoną, źródłową polskość, o tyle Marcin Koszałka, reżyser „Białej odwagi”, doszukuje się pozanarodowej wsobności górali, przemycając przy tym obraz moralnej chwiejności, gdzie nie ma miejsca na jednoznaczne bohaterstwo.

Publikacja: 12.04.2024 10:00

„Biała odwaga” w reżyserii Marcina Koszałki kosztowała 16 mln zł, a przez trzy tygodnie od premiery

„Biała odwaga” w reżyserii Marcina Koszałki kosztowała 16 mln zł, a przez trzy tygodnie od premiery 8 marca przyciągnęła prawie ćwierć miliona widzów do kin

Foto: Adam Golec

To był długo oczekiwany film. „Biała odwaga” pokazuje historię Goralenvolku, nie dziwi zatem napięcie, z jakim wyczekiwano jej na Podhalu. Niestety, film ma niewiele wspólnego z prawdziwą historią, a każdy, kto chciałby zapoznać się z historycznymi losami Podtatrza, nie powinien na wiele liczyć. Poza perfekcyjnymi zdjęciami gór widz zostaje z dylematem poznawczym – tak naprawdę nie wiadomo, o kim i o czym jest pokazana historia.

Czytaj więcej

Robert Downey Jr. w aż pięciu rolach u Park Chan-Wooka, a mimo to w „Sympatyku” coś nie gra

Deklaracja Koszałki, że „Biała odwaga”to opowieść fikcyjna, nie przekonuje

Ale po kolei. Film Marcina Koszałki jest ahistoryczny – to największa porażka tej produkcji. Reżyser nie skorzystał z okazji zbudowania opowieści, która nawet jeśli akcentowałaby którąś z interpretacji, to obracałaby się w przestrzeni historii, nie zaś fikcji, by nie powiedzieć fantazji. Wszak o wojennych losach Podtatrza wiemy wiele, począwszy od historii mówionej, czyli świadków, po opracowania profesjonalne zawodowych historyków. Nie wiadomo, dlaczego reżyser zignorował literaturę źródłową, tworząc obraz, który na każdym kolejnym poziomie spiętrza nieporozumienia i buduje sprzeczności. Sama deklaracja reżysera, że to opowieść fikcyjna, więc nie powinniśmy jej traktować jako głosu w dyskusji historycznej, nie jest przekonująca, bo zaprzecza jej realistyczny i detaliczny kontekst etnograficzny filmu. Reżyser zastawia na widza pułapkę, wprowadzając go wpierw w kontekst opowieści o wojennych losach, która później okazuje się być oderwanym od historii eksperymentem myślowym z góralskim tłem.

Film zjawiskowo przedstawia góry i wspinaczkę, jednak bardzo skąpo pokazuje samo Zakopane. Architektura stolicy Tatr w zasadzie w nim nie istnieje. Miejsca męczeństwa, przede wszystkim siedziba Gestapo, czyli Hotel Palace, który po latach starań stanie się niebawem muzeum, pojawia się niby w scenie bicia jednego z braci Zawratów – z filmu jednak nie dowiemy się, jak ten budynek wygląda. Dalej mamy mignięcie fasady dawnego hotelu Morskie Oko, jeszcze hotel na Kalatówkach (jakkolwiek położony poza Zakopanem), i to by było na tyle.

Serial z PRL „Trzecia granica” rzetelniej pokazywał wątek kurierski

A skoro nie ma Zakopanego, to i nie ma zakopiańczyków. W scenariuszu nie ma nawiązania do kluczowych postaci ruchu oporu, np. zamęczonej Heleny Marusarzówny, Bronisława Czecha czy licznych organizacji podziemnych regionu Podhala, jak Konfederacja Tatrzańska działająca w niestandardowy sposób, m.in. drukując gazetki po niemiecku dla Niemców. Ruch oporu sprowadza się do scen wyroków wykonywanych przez „leśnych” na konfidentach. Tymczasem brak motywu zapowiadanego podczas produkcji filmu – wątku kurierskiego – najbardziej znaczącego dla walki podziemnej pod Tatrami.

Oczekując na film, można było mieć nadzieję, że wątek kurierski stanie się w scenariuszu kontrapunktem do działalności mniejszości z Goralenvolku. Nic takiego jednak w filmie nie ma. Wyraźnie sztucznie dolepiona scena z przeprowadzaniem przez góry jakiegoś anonimowego kapitana jest pozostawiona bez kontekstu, a przede wszystkim nie odsłania fenomenu, kulis dramatyzmu służby i poświęcenia kurierów. Obraz przewodnika wskazującego drogę jest nierzetelny w detalach: zwykle kurierzy nie zostawiali ludzi na szlaku tak, jak zostało to pokazane, tylko szli z nimi do samego Budapesztu. Dla porównania: kontrolowany przez cenzurę serial z okresu PRL „Trzecia granica” paradoksalnie rzetelniej pokazuje wątek kurierski niż film Marcina Koszałki. Wątek ukrywania żydowskiej kochanki również nie oddaje zjawiska konspiracji, służy raczej do relatywizacji szwarccharakteru – Jędrzeja Zawrata.

Warto zauważyć, że fenomenu Zakopanego nie sposób sprowadzić do górali, co w czasie wojny miało kluczowe znaczenie. Stolica Tatr była schronieniem dla licznej inteligencji i artystów ściągających z Generalnego Gubernatorstwa. W lokalnej konspiracji działali również mieszkający pod Tatrami przyjezdni.

Teza Koszałki o apolskości góralszczyzny na Podtatrzu się nie broni

Faktycznie jednak frapującym wątkiem jest przyjęte metrum oceny Goralenvolku. W pewnym momencie w widzu może pojawić się upiorna myśl, że reżyser uległ niemieckiej idei narodowej odmienności góralskiej jako w sumie prawdziwym odczytaniem ich etnicznej odrębności. Odmienność ta zostaje przeciwstawiona polskości, co miałoby być jednym z argumentów dla zwolenników przyjęcia góralskiej Kennkarty.

Reżyser karkołomnie zapętlił się w tej interpretacji. Ilustruje tę hipotezę, ubierając starych górali w mundury CK armii przy powitaniu Hansa Franka. Jednak tu nie o mundury chodzi, ale interpretację przeszłości przed 1918 rokiem. Koszałka wkłada w usta jednego z weteranów zdanie, że za cesarza też chodziło o ułożenie się, pada również idea „ochrony swojej ziemi”, co zostaje oddzielone od spraw polskich, które góralom pozostają już obojętne.

Trudno o większe nieporozumienie czy nawet zakłamanie. Bo co w takim razie myśleć o powstaniu chochołowskim w 1846 roku? Co z masowo okazywaną radością na ulicach Zakopanego po wygraniu przez Galicję sporu o polskość Morskiego Oka na początku XX wieku, jaką odnotował w liście Stanisław Witkiewicz? Co z Rzecząpospolitą Zakopiańską z prezydentem Stefanem Żeromskim powszechnie wspieranym przez mieszkańców miasta? Co z licznym zaangażowaniem w podziemie? Co z oporem wobec polityki komunistów w PRL? Gdzie jak gdzie, ale teza Koszałki o apolskości góralszczyzny akurat na Podtatrzu zupełnie się nie broni.

Czytaj więcej

Justine Triet: Mało kto wierzył w sukces „Anatomii upadku”

Przez lata nie powstał o Goralenvolku żaden film

Są również w filmie aluzje do współczesności. To scena dzieci śpiewających pieśń pochwalną dla Hansa Franka, przypominającą pieśń powiązania Jana Pawła II pod Krokwią. Pomińmy sprawę braku przekazów, by jakieś dzieci coś śpiewały Frankowi, tutaj jednak chodzi o tezę, nie o przekaz. Dla jednych może to być profanacją, dla drugich szyderczym spojrzeniem na górali, co każdego pana pod Tatrami powitają – i hitlerowca, i polskiego papieża. Problem jednak jest poważny. Jan Paweł II stanowi część żywej historii tego regionu. Każdy, kto był w 1997 roku na Krokwi i uczestniczył w spotkaniu z papieżem, pamięta emocje tej wspólnoty – to było coś więcej niż spotkanie z Ojcem Świętym. Projekcja tego wydarzenia jako powtórzenie powitania gubernatora jest zwyczajnie absurdalna. Może ją postawić tylko ktoś, kto zupełnie nie rozumie języka wspólnoty.

Warto odnotować, że „Biała odwaga” mogła powstać dlatego, że w temacie jest luka, przez lata nie powstał o Goralenvolku i tatrzańskim podziemiu żaden film fabularny – nie licząc fabularyzowanego szkicu biograficznego „Marusarz. Tatrzański orzeł” z 2021 roku. Nieprzerobione tematy tabu wracają, a im mniej się o nich mówi, im bardziej zamyka się debatę, tym większe pole dla manipulacji.

Z pewnością toczy się obecnie gra o to, jak ten okres zostanie przyswojony w zbiorowej pamięci nowego pokolenia. Nie byłoby dobrze, gdyby temat pozostał naznaczonym przez „Białą odwagę”. Aby tak się jednak nie stało, trzeba z tematem się zmierzyć, nie zaś od niego uciekać.

Marcin Koszałka staje się współczesnym anty-Chałubińskim. O ile inteligenci XIX wieku odkryli w góralszczyźnie nieskażoną, źródłową polskość, o tyle ten reżyser doszukuje się pozanarodowej wsobności górali oraz dramatycznego w skutkach izolacjonizmu, przemycając przy tym obraz moralnej chwiejności, gdzie nie ma miejsca na jednoznaczne bohaterstwo. Wystarczy jednak spacer po cmentarzu na Pęksowym Brzyzku przy grobach bohaterów, by odkryć fałsz tej narracji.

To był długo oczekiwany film. „Biała odwaga” pokazuje historię Goralenvolku, nie dziwi zatem napięcie, z jakim wyczekiwano jej na Podhalu. Niestety, film ma niewiele wspólnego z prawdziwą historią, a każdy, kto chciałby zapoznać się z historycznymi losami Podtatrza, nie powinien na wiele liczyć. Poza perfekcyjnymi zdjęciami gór widz zostaje z dylematem poznawczym – tak naprawdę nie wiadomo, o kim i o czym jest pokazana historia.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi