Podejrzewam, że Michael Jackson nie zrobiłby na nas podobnego wrażenia. A był wtedy największą gwiazdą światowego popu. Ale nim ekscytowały się nastolatki wieszające na ścianach plakaty z niemieckiego „Bravo”, które właśnie pojawiło się w Polsce. Studenci woleli, rzecz jasna, Jacka Kaczmarskiego. Absolwenta naszego wydziału. No i, co tu dużo kryć, idola. Przynajmniej dla mnie i sporej grupy znajomych. Jego wizyta na Dniach Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego to było wydarzenie z cyklu bóg zstępuje z Olimpu.
Jacek Kaczmarski – niezłomny bard
Pamięć ludzka jest zawodna, a w tamtych czasach na szczęście nie było jeszcze mediów społecznościowych. Tak że nie jestem pewien na 100 procent, ale wydaje mi się, że to musiało być w maju 1991 roku. Dokładnie rok po triumfalnym powrocie, kiedy na koncerty w największych salach w Polsce zabrakło biletów. Wiem, bo próbowałem się tam dostać. Z tego co pamiętam, to tłum był taki, że swoim naporem wyważył drzwi w warszawskim Remoncie. Podobnie było w hali Wisły w Krakowie. Nie sądzę, aby w tamtych czasach traktowano jakiegoś artystę z podobnym uwielbieniem.
Ale też, trzeba przyznać, moment był szczególny. Gdyby kiedyś miał powstać film o Jacku Kaczmarskim, właśnie wtedy powinien mieć swój wielki finał. Po dziesięciu latach emigracji wrócił wtedy do kraju jako głos zwycięskiej Solidarności. Niezłomny bard, którego piosenki śpiewano w latach 80. na każdej opozycyjnej demonstracji i przy każdym ognisku. Nie wspominając już o przegrywanych z magnetofonu na magnetofon kasetach, wydawanych poza zasięgiem cenzury przez działaczy podziemia.
Gdyby kiedyś miał powstać film o Jacku Kaczmarskim, swój wielki finał powinien mieć mniej więcej w roku 1990. Kiedy po dziesięciu latach emigracji wrócił do kraju jako głos zwycięskiej Solidarności.
Wiosna 1991 to był chyba ostatni moment, kiedy cieszyliśmy się wolnością. Bieda stała już u drzwi milionów Polaków, ale na razie jeszcze wszyscy odnajdywali się w nowej rzeczywistości. Nie do końca pewni, czy będzie lepiej, czy gorzej. Wtedy chyba jeszcze nie rozumieliśmy, że jednym będzie dużo lepiej, a innym dużo gorzej. Tak czy owak koncert Jacka – bo przecież tak jak wszyscy byłem z nim na „ty” – nie mógł się wydarzyć w lepszym momencie.