Pana Marszałka walka z Trybunałem

Szkalowany, skatowany, uwięziony. Tak Herman Lieberman walczył o praworządność w sanacyjnej Polsce, bo ideał państwa prawa traktował śmiertelnie poważnie.

Publikacja: 05.04.2024 17:00

Posiedzenie władz RP na uchodźstwie. Od lewej: premier gen. Władysław Sikorski, minister Henryk Stra

Posiedzenie władz RP na uchodźstwie. Od lewej: premier gen. Władysław Sikorski, minister Henryk Strasburger, minister August Zaleski, prezydent Władysław Raczkiewicz, członek Rady Narodowej RP Herman Lieberman, Londyn, 4 czerwca 1941 r.

Foto: Czeslaw Datka / RSW / Forum

Rządy pomajowe, rządy Marszałka, a może rządy niepraworządności? Herman Lieberman nie miał wątpliwości, że ta ostatnia nazwa najbardziej pasuje do obozu sanacji. Adwokat i polityk Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS) poparł wprawdzie przewrót majowy, ale gdy przekonał się, że „majowa zmiana” raczej demoralizuje niż odbudowuje życie publiczne, stał się bezlitosnym krytykiem piłsudczyków. Z czasem wręcz osobistym wrogiem Józefa Piłsudskiego, za co zapłacił więzieniem, procesem politycznym i przymusową emigracją.

Tak w momencie odzyskania przez Polskę niepodległości przedstawiał się życiorys Hermana Liebermana. Zasłynął jako obrońca polskich legionistów, którzy na wieść o traktacie brzeskim (luty 1918 r., zawarty między Niemcami, Austro-Węgrami a Ukraińską Republiką Ludową – oddawał URL Podlasie i Chełmszczyznę) zbuntowali się przeciw państwom centralnym i próbowali przebić się przez linię frontu na stronę rosyjską. Próba się nie udała, a oskarżonym m.in. o dezercję groziła nawet kara śmierci. Dzięki linii obrony przyjętej przez zespół adwokatów, w tym Liebermana, udało się przedstawić żołnierzy jako ofiary austriackiej nielojalności – ostatecznie pod koniec wojny cesarz Karol I Habsburg darował im karę.

Z niejednym z oskarżonych prawnik mógł się wcześniej zetknąć w Legionach – mimo niemłodego wieku (44 lata) w momencie wybuchu Wielkiej Wojny wstąpił do tej formacji i służył w III Brygadzie. Narażając się przy tym nieraz, z racji swojego żydowskiego pochodzenia na drwiny otoczenia. Choćby na początku wojny, gdy namawiając ludzi do powiększenia legionowych szeregów, usłyszał, że „Żyd patriotyzmu uczyć mnie nie będzie”. Innego zdania byli kieleccy Żydzi, którzy wskutek osobistego zaangażowania Liebermana wsparli Polski Skarb Wojskowy kwotą 20 tys. rubli. Politycznie adwokat był związany od końca XIX wieku z lewicą niepodległościową, najpierw Polską Partią Socjalno-Demokratyczną Galicji i Śląska (od 1893 r.), a potem z PPS (od 1919 r.).

W 1926 r. poparł wraz z całą PPS przewrót majowy. Mało tego, opowiedział się za uchwałą głoszącą m.in., że „złodzieje grosza publicznego piastujący urzędy państwowe, a zwłaszcza byli ministrowie: Kucharski, Witos, Kiernik, Osiecki, Zdziechowski, Korfanty, Moszczyński mają być doraźnie ukarani”. Nie przypuszczał wówczas, że w ciągu niecałych pięciu lat z trzema z nich – Witosem, Korfantym i Kiernikiem – będzie dzielił więzienną celę z rozkazu Piłsudskiego...

Czytaj więcej

Jak Piłsudski przejmował Warszawę

Sanacyjny stan wyjątkowy

O ile w PPS rozczarowanie sanacją i przejście do opozycji trwało kilka lat, o tyle u Liebermana proces ten przebiegł znacznie szybciej. Już w 1926 r. możemy znaleźć krytyczne wypowiedzi polityka pod adresem Marszałka i jego obozu, a od 1928 r. język bohatera tego tekstu zaostrza się z miesiąca na miesiąc. Oto wypowiedź z listopada 1928 r.: „W Polsce wzięła władzę w swoje ręce oligarchia wojskowo-biurokratyczna. Na imię ma Piłsudski, ale w istocie jest to oligarchia klik. Walka nasza przeciwko tej mafii [...] to borykanie się o demokrację”.

Skąd taki ton wobec niedawnych, jak się wydawało, politycznych przyjaciół? Zarówno w sali sejmowej, na łamach prasy, jak i w sądzie Lieberman dał się poznać jako wytrawny orator, przemawiający z wielką pasją i chętnie wchodzący w polemiki. W maju 1926 r. nie miał wątpliwości, po której stronie się opowiedzieć – tym większy był jego zawód i dawał temu publicznie wyraz. Zwłaszcza że sanacja powoli, ale konsekwentnie dążyła do podporządkowania sobie wymiaru sprawiedliwości. A niezależność sądów od polityków, czy to z lewa czy z prawa, Lieberman traktował śmiertelnie poważnie.

Dla większości piłsudczyków było zaś jasne, że realizowana przez nich polska racja stanu, a przede wszystkim ich przywódca i jego wola, stoją ponad prawem. Sędziowie mieli po prostu nie przeszkadzać „majowej zmianie” i tak narodziło się rozporządzenie prezydenta Ignacego Mościckiego z lutego 1928 r. „Prawo o ustroju sądów powszechnych”. Dawało ono głowie państwa, a także ministrowi sprawiedliwości, potężne narzędzie dyscyplinowania niepokornych przedstawicieli Temidy – możliwość przenoszenia ich (oczywiście bez zgody danego sędziego) do innego sądu lub w stan spoczynku. I to na wszystkich szczeblach, od sądów okręgowych i grodzkich, przez sądy apelacyjne, po Sąd Najwyższy.

Reakcją Liebermana był artykuł opublikowany w PPS-owskim „Robotniku” pt. „Niezawisłość sędziowska”. Jak podsumowywał, „prezydent Rzeczpospolitej wprowadza obecnie stan wyjątkowy dla sędziów całego państwa, tej reformie jednak brak wszelkiej podstawy konstytucyjnej”. Kilka miesięcy później doszło natomiast do starcia Piłsudski – Lieberman na posiedzeniu komisji budżetowej Sejmu. Politycy pospierali się wówczas o kwestię szczególnie ważną dla Marszałka: kształt budżetu Ministerstwa Spraw Wojskowych. Jeden z liderów PPS otwarcie skrytykował jego proporcje – nadmierne wydatki na wyżywienie czy umundurowanie żołnierzy w stosunku do wydatków na uzbrojenie i materiał wojenny. Piłsudski z jednej strony odpowiadał na zarzuty spokojnie i rzeczowo, ale z drugiej, jak relacjonował Lieberman, „gdy wymawiał moje nazwisko, zauważyłem gest, jakby miał połknąć coś gorzkiego i cierpkiego, wymawiał je z intonacją, w której była niechęć, jakby gorycz”.

Lepiej połamać kości jednemu Liebermanowi 

Czy w momencie zakwestionowania wojskowego budżetu adwokat i poseł stał się osobistym wrogiem Komendanta? Nawet jeśli nie, musiał stać się nim na przestrzeni kolejnych miesięcy, wielokrotnie krzyżując szyki sanacji. To Lieberman najgoręcej agitował w Sejmie (dodajmy, że skutecznie) za wyborem przywódcy socjalistów Ignacego Daszyńskiego na marszałka izby. To Lieberman oskarżał przed Trybunałem Stanu ministra skarbu Gabriela Czechowicza (a pośrednio samego Piłsudskiego) o wydawanie publicznych pieniędzy na cele partyjne. Wreszcie to on relacjonował posłom ustalenia komisji śledczej w sprawie tzw. najścia oficerów na Sejm (chodzi o wydarzenia z października 1929 r., gdy kilkudziesięciu uzbrojonych w szable i być może rewolwery oficerów przez kilka godzin de facto okupowało sejmowy gmach, blokując obrady).

Jeśli chodzi o tę ostatnią sprawę, to dziś wiemy, dzięki historykom Mariuszowi Wołosowi i Pawłowi Duberowi, że żołnierze pojawili się w budynku bez wiedzy Piłsudskiego. Niemniej pomajowy dyktator wykorzystał tę okazję, aby zaognić konflikt z opozycją (w liście do prezydenta nazwał np. marszałka Daszyńskiego „osłem” i „wariatem”), a Lieberman znowu zalazł mu za skórę. Zemsta Komendanta miała na razie charakter werbalny – w brutalnych atakach słownych wyróżniali się i bliżsi, i dalsi jego podkomendni. Na przykład Jędrzej Moraczewski, pierwszy polski premier i były kolega z PPS, zarzucił Hermanowi w gazecie „Przedświt”, że jako obrońca bierze wyłącznie sprawy typów spod ciemnej gwiazdy: koniokradów, kieszonkowców, fałszerzy, handlarzy żywym towarem czy szpiegów. Obrzucił też błotem Liebermana, kreśląc jego wizerunek jako bezideowca, obojętnego na losy Polski.

Tego typu złośliwościami, pochodzącymi od piłsudczyka z drugiego szeregu, polityk nie musiał się przejmować. Nie mógł jednak lekceważyć słów najbliższego współpracownika Piłsudskiego Walerego Sławka. Trzykrotny premier II RP na zjeździe sanacyjnego Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem (BBWR) w czerwcu 1929 r. wprost stwierdził, że „lepiej połamać kości jednemu posłowi niż wyprowadzić na ulice karabiny maszynowe. Trzeba wyzwolić robotników spod wypływu takich ludzi, jak Lieberman”. Na innym spotkaniu działaczy BBWR dowodził z kolei, że PPS i Herman są w zasadzie niemiecką agenturą. Mówił do swoich – to najlepszy dowód, że nie mieliśmy do czynienia z politycznym teatrem.

A sam Piłsudski? W reakcji na oskarżenie Czechowicza przed Trybunałem Stanu napisał słynny artykuł „Dno oka, czyli wrażenia człowieka chorego z sesji budżetowej w sejmie”. To tekst, w którym praktycznie z każdego akapitu wylewa się żółć. Marszałek szkalował w nim zarówno posłów opozycji („kuźnia zdrady państwa”, „zafajdani bandyci”), jak i bezpośrednio Liebermana („główny tenor w tej smrodliwej operetce”). Zagroził również, że jeśli zostanie premierem, to żadnego procesu nie będzie, bo rozpędzi Trybunał na cztery wiatry.

Inwektywy nie były wcale wyjątkiem, ale raczej normą u przywódcy sanacji. Na przełomie lat 20. i 30. niemal co wywiad lub artykuł atakował w niewybredny sposób sejmowych przeciwników – tych z przeszłości (Sejm Ustawodawczy jako „sejm ladacznic”, kolejny nazwał „sejmem korupcji”) i tych z teraźniejszości („A gdy się pan [poseł – red.] taki zafajda, to każdy podziwiać musi jego zafajdaną bieliznę”). W zaufanym gronie Piłsudski przekonywał natomiast, że „ta bezkarność tego bydła przeklętego psuje całe Państwo... Zastrzelę ich jak psów, gdy ich sądy nie osądzą”.

Czytaj więcej

Brunatnie i czerwono pod Wawelem

Sanacja czy demoralizacja

Rozdawane przez Marszałka na prawo i lewo obelgi nie mogły przesłonić faktu, że piłsudczycy pod koniec lat 20. znaleźli się w politycznej defensywie. Kolejne afery z udziałem czołowych przedstawicieli obozu były o tyle groźne, że uderzały w niezwykle czuły punkt – jego wiarygodność. Sanacja szła do władzy pod hasłem wprowadzenia wysokich standardów moralnych w życiu publicznym, pracy zamiast bogacenia się, pokory zamiast arogancji, a tymczasem... Krótkie kalendarium: wrzesień 1928 r. – na jaw wychodzi, że minister poczt i telegrafów Bogusław Miedziński pieniędzmi ministerialnymi wspomagał „swojaków” – legionowe organizacje kombatanckie; marzec 1929 r. – sejmowa komisja uchwala postawienie ministra Czechowicza przed Trybunałem Stanu za wydanie 8 mln zł na kampanię wyborczą sanacji; lipiec/sierpień 1929 r. – opozycyjna prasa zarzuca premierowi Kazimierzowi Świtalskiemu, że ze swojego funduszu dyspozycyjnego sfinansował urlop we francuskim Biarritz – jednym z najdroższych europejskich kurortów.

Demoralizacji nie oparli się również sanatorzy niższego szczebla – np. jeden z wojewodów miał zamienić pieniądze przeznaczone na cele antypowodziowe w prywatną skarbonkę. Gdy nadchodził czas, „rozbijał” ją: a to 4 tys. zł dla siebie, a to 1,5 tys. dla męża siostrzenicy, a to 192 tys. na wydatki kampanijne... Miał pan Morawski (ów wojewoda) rozmach, ale o ile on przeznaczał na propagandę tysiące, to Józef Piłsudski obracał w tym celu milionami. Mowa o wspomnianej już „sprawie Czechowicza”, w ramach której minister skarbu przekazał z budżetu 8 mln zł do dyspozycji Marszałka (ówczesnego premiera). Ten natomiast poprzez swoich podkomendnych, m.in. Świtalskiego i Sławka, wydał je np. na korumpowanie i przejmowanie różnych tytułów prasowych: dzienników, tygodników itd. Dlaczego prasa? Była najpopularniejsza – radio w Polsce stawiało dopiero pierwsze kroki, o telewizji nikt nie słyszał.

Jak urabianie dziennikarzy wyglądało w praktyce? Pewien obraz dają zapiski Świtalskiego, choć poświęcone okresowi sprzed afery: „Gazeta Poranna »lwowska« za 5000 miesięcznie trzymałaby linię rządową podczas wyborów”, „3000 miesięcznie dla »Ziemi Lubelskiej«, ale redakcja dostaje się do rąk naszych bez żadnych ubocznych wpływów” (listopad 1927 r., Piłsudski otrzymał pieniądze od Czechowicza w grudniu). W skali całego budżetu 8 mln nie było astronomiczną sumą, ale wydatkowanie jej na kampanię było bezprawne i stanowiło prezent dla opozycji. Ta nie odważyła się oskarżyć o nadużycia samego Marszałka, więc za chłopca do bicia miał posłużyć Czechowicz. To i tak było za wiele dla Piłsudskiego – dyktator nie zdecydował się wprawdzie na rozpędzenie Trybunału Stanu, niemniej postanowił wszelkimi sposobami zadbać o korzystny dla rządzących werdykt.

Miał zresztą ułatwione zadanie, gdyż na czele Trybunału stał piłsudczyk – prezes Sądu Najwyższego Leon Supiński. Nie obyło się jednak bez rozmów dyscyplinujących: najpierw Świtalski przekonywał Supińskiego, że Marszałek chce wystąpić przed Trybunałem i musi mieć wówczas swobodę wypowiedzi. Jeśli nie, „możemy się liczyć z perspektywą zrobienia przez Komendanta już zupełnego skandalu, z najściem sali Trybunału Stanu przez oficerów itd.”. Potem przewodniczącego Trybunału wezwał do siebie Piłsudski – rozmówcy ustalili, że lider obozu pomajowego pojawi się na rozprawie nie w roli świadka, ale jako były premier. W związku z tym, będzie miał prawo wygłosić oświadczenie, a oskarżyciele z ramienia Sejmu (m.in. Lieberman) nie będą mu mogli zadawać pytań.

Wielkie starcie

Proces Gabriela Czechowicza ruszył 26 czerwca 1929 r. – sanacyjna „góra”, włącznie z Marszałkiem, była pewna, że ma skład sędziowski po swojej stronie. Dla pewności Piłsudski zdecydował się jednak na krok, o którym wspomniał Świtalski – wprowadził do sali żołnierzy. „Na samym środku [...] zajęła miejsce liczna grupa nieznanych mi osób z majorem Polakiewiczem [...]. Ta grupa stała przez cały czas w bojowym pogotowiu [...]. Bliżej ławy oskarżycieli stała druga [grupa – red.], wyglądało, jakby jej przewodził ówczesny adiutant Piłsudskiego, a obecny minister spraw zagranicznych, Beck” – relacjonował Lieberman. Jeśli chodziło o nastraszenie oskarżających, to przynajmniej w przypadku Hermana ten manewr się nie powiódł. Nasz bohater nie ukrywał stresu – trzykrotna zmiana koszuli między kolejnymi fragmentami mowy oskarżycielskiej to najlepszy dowód – ale nie zgiął karku przed Piłsudskim i podczas rozprawy bronił powagi Sejmu oraz Trybunału Stanu.

Autorytet tych instytucji równał zaś z ziemią nie kto inny, jak Marszałek, który przed obliczem sędziów wygłosił swoisty manifest. Do tradycyjnych już zniewag pod adresem posłów („wiem, co za panowie czynili tę konstytucję [marcową– red.], panowie którzy zasługiwali na szubienicę raz po raz”) dołączył krytykę ustawy o Trybunale, która jest „partactwem pracy, można w niej znaleźć wszystko [...] prócz sensu”. Siebie z kolei obsadził w roli „największego człowieka w Polsce, którego ręce nie śmierdzą, tak jak wasze [oskarżycieli]”. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że sanacyjny przywódca nie uchylał się od odpowiedzialności za zdefraudowanie publicznych pieniędzy. Budował zarazem narrację, że właściwie został do tego zmuszony przez sejmową opozycję.

Lieberman nie zamierzał pozostawić wypowiedzi dyktatora bez reakcji i jeszcze w trakcie jego oświadczenia poprosił o głos. Znając talenty polemiczne posła-adwokata, zebrani w sądzie mogli się spodziewać słownej szermierki między oponentami. Skazani byli jednak na monolog: Piłsudski natychmiast po swoim manifeście opuścił salę rozpraw i usłyszeli jedynie Hermana. „Panie Prezesie [Trybunału – red.] – przed chwilą padły z ust p. marszałka Piłsudskiego słowa zniewagi skierowane do sejmu i osób oskarżycieli [...]. Odpieram zniewagi z całą stanowczością i oświadczam, że były one podyktowane nie uczuciem sprawiedliwości i nie zamiłowaniem do prawdy” – stwierdził Lieberman. A to był dopiero początek jego polemiki z Komendantem i na temat Komendanta.

Przy lekturze relacji z procesu odnosi się wrażenie, że socjalista z PPS potraktował rozprawę nie tylko jako walkę z nadużyciami władzy, ale i jako osobisty rozrachunek z Piłsudskim. Argumenty na rzecz skazania Czechowicza sąsiadują u niego z refleksjami na temat przeszłości, wspomina, że był zwolennikiem Marszałka od początku Wielkiej Wojny do pierwszych lat niepodległości. Obecnie ich drogi się rozeszły i nie zejdą, „dopóki nie złoży on [Piłsudski – red.] broni, którą podniósł przeciw demokracji”.

Ktoś złośliwy mógłby mu zarzucić niekonsekwencję, skoro na tym samym procesie Lieberman głosił, że „Marszałek Piłsudski jest zbyt wyjątkową postacią historyczną, żeby mógł się zmieścić w ramach odpowiedzialności prawnej”. Czyżby ślad dawnej fascynacji? Raczej stwierdzenie faktu, że obóz rządzący nigdy nie pozwoliłby na postawienie swojego lidera przed jakimkolwiek sądem.

Czytaj więcej

Jak Prus nie uratował Żeromskiego

Jak każe was zabić, to zabijemy

W przemowach naszego bohatera przed Trybunałem Stanu nie brak efektownych i celnych uwag na temat jednego z ojców polskiej niepodległości. „Który Sejm zdobędzie sobie wreszcie łaski pana Marszałka Piłsudskiego. Żaden. Chyba, że się najdzie Sejm, którego posłowie stawać będą przed nim na baczność”. Albo „Tym zeznaniem [Piłsudskiego – red.] ogłoszono konstytucję faktyczną [...]: Ja jestem największym człowiekiem, a wszystko inne oczywiście musi paść na kolana, słuchać i sławić Boga, że [...] się takie słowa słyszało”.

Proces zakończył się wykrętem ze strony Trybunału: sędziowie zawiesili postępowanie do momentu, aż w sprawie afery wypowie się Sejm. Marszałek izby Ignacy Daszyński przez pewien czas wahał się nad podjęciem tematu, ostatecznie jednak z tego zrezygnował. Dlaczego? W decydującym dniu, 29 marca 1930 r., przed gabinetem Daszyńskiego ustawiła się grupa posłów Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Nie nastawiona bynajmniej pozytywnie, a niektórzy z parlamentarzystów trzymali w ręku pałki i wymachiwali nimi demonstracyjnie. Marszałek, chcąc uniknąć konfrontacji, zdjął sprawę Czechowicza z porządku obrad.

Czy piłsudczycy byliby gotowi pobić jedną z najważniejszych osób w państwie, czy chodziło tylko o zastraszenie? Skoro na tym samym posiedzeniu nie mieli oporów przed napaścią na prof. Rymarskiego ze Stronnictwa Narodowego, odpowiedź nasuwa się sama. Od takich „wyczynów”, tolerowanych przez Piłsudskiego, był już tylko krok do uwięzienia, w twierdzy wojskowej w Brześciu, czołowych opozycjonistów. Wśród nich Liebermana.

Aresztowanie nastąpiło w nocy z 9 na 10 września 1930 r. – wraz z Hermanem pozbawiono wolności kilkunastu byłych posłów, osobiście wskazanych przez dyktatora. Bezprawna była już sama decyzja o zatrzymaniu, ale stanowiła raptem wstęp do piekła, jakie czekało Liebermana. Po drodze do Brześcia policjanci wywieźli go bowiem do lasu i tam skatowali do nieprzytomności. „Komisarz przyskoczył do mnie i mocno zaciśniętą pięścią uderzył mnie w kark tak, że natychmiast runąłem na ziemię [...]. Zaraz potem ktoś zerwał ze mnie ubranie i poczęły spadać na moje ciało liczne razy [...]. Na ciele czułem nieustannie spadający, mrożący instrument [...]. Innym razem w czasie tej katowni usłyszałem okrzyk komisarza: »Józef Piłsudski przelewał za nas krew swoją, a ty będziesz go oskarżał przed Trybunałem Stanu. Zdechniesz i zaraz cię zakopiemy«.

W Brześciu kolega z celi naliczył na ciele Liebermana ponad 20 ran, a pobyt w twierdzy nieuchronnie wiązał się z szeregiem represji. Upokarzające prace (np. sprzątanie odchodów gołymi rękami), przymusowy post, groźby oficerów („jak Pan Marszałek każe was zabić, to zabijemy, jak okaleczyć, to okaleczymy”), wreszcie kilkukrotne pozorowane rozstrzelania – to wszystko spotkało polityka i adwokata za więziennymi murami. Nic dziwnego, że któregoś dnia doznał zawału serca i w zasadzie cudem przeżył, bo nikt z wojskowej załogi nie zainteresował się jego stanem.

Na marginesie dodajmy, że Piłsudski orientował się, jak są traktowani więźniowie. Wiedział o tym chociażby od Józefa Becka, który z pokładu samolotu śledził transport przeciwników sanacji do Brześcia, a potem wizytował twierdzę.

A dalsze losy Liebermana? To typowe koleje więźnia politycznego: kilka miesięcy za kratkami, proces (oskarżono jego i innych opozycjonistów z Brześcia o przygotowywanie zamachu stanu), wyrok – 2,5 roku więzienia, na koniec emigracja. Na obczyźnie (Czechosłowacja, Francja, Wielka Brytania) jego nienawiść do sanacji pogłębiła się do tego stopnia, że podejmował niekiedy kroki sprzeczne z racją stanu. Przykładem próby torpedowania francusko-polskich rozmów na temat kredytu dla Rzeczypospolitej na rozbudowę armii czy apele o nieodtwarzanie polskiego rządu po wybuchu II wojny światowej na Zachodzie (powołanie w to miejsce komitetu bądź rady narodowej). Gabinet generała Władysława Sikorskiego jednak powstał, a Lieberman zdążył na krótko zostać w nim ministrem sprawiedliwości. Zmarł 21 października 1941 r. w Londynie.

Przy pisaniu tekstu korzystałem z publikacji: „Piękne lata trzydzieste” Andrzeja Garlickiego, „Poseł Herman Lieberman” Artura Leinwanda, „Pamiętniki” Hermana Liebermana, „Sprawa brzeska” Macieja Nowaka i „Moje wspomnienia. Część II” Wincentego Witosa

Rządy pomajowe, rządy Marszałka, a może rządy niepraworządności? Herman Lieberman nie miał wątpliwości, że ta ostatnia nazwa najbardziej pasuje do obozu sanacji. Adwokat i polityk Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS) poparł wprawdzie przewrót majowy, ale gdy przekonał się, że „majowa zmiana” raczej demoralizuje niż odbudowuje życie publiczne, stał się bezlitosnym krytykiem piłsudczyków. Z czasem wręcz osobistym wrogiem Józefa Piłsudskiego, za co zapłacił więzieniem, procesem politycznym i przymusową emigracją.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku