Jesienią 1918 r. sytuacja militarna Niemiec pogarszała się z dnia na dzień, ale nie było tego widać w Generalnym Gubernatorstwie Warszawskim (GGW). Twór powstały w 1915 roku obejmował ok. 60 proc. powierzchni dawnego Królestwa Polskiego i był wręcz najeżony wojskowymi w kolorze feldgrau. 60 tys. żołnierzy, z czego 12 tys. w samej Warszawie – były to co prawda oddziały pospolitego ruszenia (landszturm), złożone z większości z rekonwalescentów i ludzi mających najlepsze frontowe lata za sobą (wiek 38–45 lat), ale uzbrojone po zęby. Niemcy czuli się tu jeszcze panami sytuacji i dawali to odczuć polskiej ludności. Przede wszystkim rabunkową gospodarką.
Nie zwijać się od razu
Okupanci ładowali na wozy i wagony wszystko, co wydało im się przydatne w toczonej wojnie. Najbardziej dotkliwe były rekwizycje jedzenia – tego typu grabieży żołnierze dokonywali zarówno na rozkaz z góry, jaki i samowolnie. W tym drugim przypadku żywność trafiała do rodzin wojaków w Austrii i Niemczech. Korzystali oni z faktu, że mogli przesłać bliskim trzy paczki miesięcznie. Efekt? Jak pisał prof. Piotr Łossowski, „tworzyły się całe dodatkowe pociągi żywności wywożonej z Polski”. W związku z tym, gdy Polacy zgłosili Niemcom chęć współzarządzania kolejami, zostali odprawieni z kwitkiem. Mogłoby się wydawać, że strona niemiecka zdaje sobie sprawę ze zbliżającego się końca okupacji i stąd te „pociągi żywności”, nieustanny transport drewna z GGW czy niszczenie niewygodnych dokumentów archiwalnych (okólnik w tej sprawie wydano 6 listopada). Dodajmy jeszcze, że 9 listopada generał-gubernator Hans von Beseler stwierdził w rozmowie z Radą Regencyjną, że „Generał-gubernatorstwo będzie już w najbliższym czasie zwinięte”.
Czytaj więcej
W narracji komunistów przedwojenna Polska była „pomajowa”, „sanacyjna”, „burżuazyjna”, „faszystowska”, czy „przedwrześniowa”. Zanim ktoś nie odważył się nazwać ją II Rzeczpospolitą.
Niemcy równolegle snuli jednak plany przedłużenia okupacji tak długo, jak się da. Dowodem choćby postawa Beselera – na wspomnianym spotkaniu z regentami przekonywał, że owszem Generalne Gubernatorstwo powinno przejść do historii, ale na niemieckich zasadach. Oznaczało to, że do dyspozycji Berlina, na bliżej nieokreślony czas, mają pozostać koleje normalnotorowe oraz sieci łączności: telegraficzna i telefoniczna. Gdyby Polacy zgodzili się na te warunki, wyzwolenie GGW przez wiele tygodni byłoby fikcją. Niemcy mogliby nadal wywozić, co im się żywnie podoba, a na dodatek w ich rękach byłyby łączność i komunikacja.
Nie lepsi od Beselera byli niemieccy sztabowcy w Warszawie. Na początku listopada zakładali, że jeśli Gubernatorstwo nie zostanie w najbliższym czasie wzmocnione wojskowo, poproszą o pomoc dowódców z Prus Wschodnich, Wielkopolski i Śląska. Owa pomoc miała polegać na dostarczeniu żołnierzy, którzy strzegliby wschodniej granicy Rzeszy, czyli linii Biebrzy, Narwi i Wisły. A co z siłami okupacyjnymi w GGW i Warszawie? Pozostałyby jeszcze przez jakiś czas na miejscu, „służąc niemieckim interesom wojskowym”. Można domniemywać, że „jakiś czas” oznaczałby raczej miesiące, nie tygodnie.