Jak Piłsudski przejmował Warszawę

Jeśli Aleksander Wielki miał do rozplątania węzeł gordyjski, to sytuacja, jaką Józef Piłsudski zastał w Warszawie w listopadzie 1918 r., przypominała kłębowisko takich węzłów. Jak sobie z tymi wyzwaniami poradził Komendant?

Publikacja: 18.11.2022 17:00

Józef Piłsudski dotarł do stolicy rano 10 listopada. Szybko się przekonał, że Warszawa to jeden wiel

Józef Piłsudski dotarł do stolicy rano 10 listopada. Szybko się przekonał, że Warszawa to jeden wielki chaos

Foto: Piotr Męcik/Forum

Jesienią 1918 r. sytuacja militarna Niemiec pogarszała się z dnia na dzień, ale nie było tego widać w Generalnym Gubernatorstwie Warszawskim (GGW). Twór powstały w 1915 roku obejmował ok. 60 proc. powierzchni dawnego Królestwa Polskiego i był wręcz najeżony wojskowymi w kolorze feldgrau. 60 tys. żołnierzy, z czego 12 tys. w samej Warszawie – były to co prawda oddziały pospolitego ruszenia (landszturm), złożone z większości z rekonwalescentów i ludzi mających najlepsze frontowe lata za sobą (wiek 38–45 lat), ale uzbrojone po zęby. Niemcy czuli się tu jeszcze panami sytuacji i dawali to odczuć polskiej ludności. Przede wszystkim rabunkową gospodarką.

Nie zwijać się od razu

Okupanci ładowali na wozy i wagony wszystko, co wydało im się przydatne w toczonej wojnie. Najbardziej dotkliwe były rekwizycje jedzenia – tego typu grabieży żołnierze dokonywali zarówno na rozkaz z góry, jaki i samowolnie. W tym drugim przypadku żywność trafiała do rodzin wojaków w Austrii i Niemczech. Korzystali oni z faktu, że mogli przesłać bliskim trzy paczki miesięcznie. Efekt? Jak pisał prof. Piotr Łossowski, „tworzyły się całe dodatkowe pociągi żywności wywożonej z Polski”. W związku z tym, gdy Polacy zgłosili Niemcom chęć współzarządzania kolejami, zostali odprawieni z kwitkiem. Mogłoby się wydawać, że strona niemiecka zdaje sobie sprawę ze zbliżającego się końca okupacji i stąd te „pociągi żywności”, nieustanny transport drewna z GGW czy niszczenie niewygodnych dokumentów archiwalnych (okólnik w tej sprawie wydano 6 listopada). Dodajmy jeszcze, że 9 listopada generał-gubernator Hans von Beseler stwierdził w rozmowie z Radą Regencyjną, że „Generał-gubernatorstwo będzie już w najbliższym czasie zwinięte”.

Czytaj więcej

Skąd wzięła się nazwa II Rzeczpospolita?

Niemcy równolegle snuli jednak plany przedłużenia okupacji tak długo, jak się da. Dowodem choćby postawa Beselera – na wspomnianym spotkaniu z regentami przekonywał, że owszem Generalne Gubernatorstwo powinno przejść do historii, ale na niemieckich zasadach. Oznaczało to, że do dyspozycji Berlina, na bliżej nieokreślony czas, mają pozostać koleje normalnotorowe oraz sieci łączności: telegraficzna i telefoniczna. Gdyby Polacy zgodzili się na te warunki, wyzwolenie GGW przez wiele tygodni byłoby fikcją. Niemcy mogliby nadal wywozić, co im się żywnie podoba, a na dodatek w ich rękach byłyby łączność i komunikacja.

Nie lepsi od Beselera byli niemieccy sztabowcy w Warszawie. Na początku listopada zakładali, że jeśli Gubernatorstwo nie zostanie w najbliższym czasie wzmocnione wojskowo, poproszą o pomoc dowódców z Prus Wschodnich, Wielkopolski i Śląska. Owa pomoc miała polegać na dostarczeniu żołnierzy, którzy strzegliby wschodniej granicy Rzeszy, czyli linii Biebrzy, Narwi i Wisły. A co z siłami okupacyjnymi w GGW i Warszawie? Pozostałyby jeszcze przez jakiś czas na miejscu, „służąc niemieckim interesom wojskowym”. Można domniemywać, że „jakiś czas” oznaczałby raczej miesiące, nie tygodnie.

Na razie Niemcy – zarówno wojskowi, jak i urzędnicy – starali się prowadzić w Warszawie normalne życie. W Teatrze Polskim podziwiali spektakle Deutsches Theater, w kinach oglądali niemieckie filmy, a w Pałacu Staszica gromadzili się na prelekcjach.

Efekt domina

Władze GGW nie marnowały żadnej okazji, aby pokazać Polakom miejsce w szeregu. Odgórne rekwizycje żywności to jedno, ale szykany dotykały też np. żołnierzy Polskiej Siły Zbrojnej. Sytuacja z 8/9 listopada, gdy rotmistrz Zygmunt Podhorski został w Warszawie pobity przez niemieckich wojskowych, a idący mu na pomoc polski patrol ostrzelano, to tylko jeden z przykładów.

Jeżeli nawet Niemcy szli na ustępstwa, szybko je sobie rekompensowali. Weźmy Polską Siłę Zbrojną – Berlin nie tylko zgodził się na powstanie podległych sobie polskich oddziałów, ale i zezwolił na ich szybką rozbudowę (od połowy października do początku listopada 1918 r. PSZ rozrosła się z 4813 do 9610 żołnierzy). Sęk w tym, że niemieccy wojskowi pozbawili formację dostępu do amunicji. W efekcie na 3012 karabinów „polskich wehrmachtowców” przypadały tylko 953 naboje (stan na 12 października).

Niemcy kierowali się przy tym nie tylko chęcią upokorzenia Polaków, ale i obawami przed ewentualnym powstaniem. Władze garnizonu warszawskiego przesłały poszczególnym jednostkom instrukcje alarmowe – informowały one, które obiekty są szczególnie narażone na atak Polaków, jakie stanowiska mają obsadzić żołnierze w momencie polskiej agresji itd. Wreszcie Niemcy wzmocnili siły stacjonujące w Warszawie – z Rembertowa sprowadzono dwie baterie artylerii (zajęły Cytadelę), a z Jabłonny część pułku aspirantów oficerskich (podzielona między Cytadelę, ratusz i Zamek Królewski), mającą do dyspozycji oddział lekkich karabinów maszynowych.

Czy obawy władz okupacyjnych były zasadne? Polskie podziemie zbrojne liczyło tysiące członków, ale było rozdrobnione. Największa z organizacji konspiracyjnych, Polska Organizacja Wojskowa, liczyła w październiku 1918 r. łącznie 20,5 tys. ludzi (z tego w GGW 12 tys.), za nią plasowały się drużyny „Sokoła” (17–18 tys. członków), do tego możemy dodać Związek Dowborczyków, organizacje bojowe PPS i NZR, harcerzy, akademików itp. Wszystkich łączyła nadzieja na rychłe zrzucenie kajdan niewoli, wspólne były również niestety niedobory: broni, amunicji czy wyszkolenia bojowników.

Czytaj więcej

Prochy Słowackiego, serce Kościuszki, romantyzm Piłsudskiego

Mimo tych niedogodności POW opracowała wiosną 1918 r. plan powstania. Zakładał, że peowiacy najpierw wyzwolą obszar okupacji austriackiej, a stamtąd rozpoczną marsz na Warszawę. Plan nie przeszedł w fazę realizacji, po części dlatego, że kierownictwo organizacji zatwierdziło go dopiero pod koniec października. Tak czy siak, polskie podziemie nieraz zrewanżowało się Niemcom za represje wobec społeczeństwa. Warto wspomnieć chociażby 16 października 1918 r. – tego dnia m.in. pod Pułtuskiem konspiratorzy POW powywracali słupy telefoniczne, w okolicach Łodzi wysadzili w powietrze tory kolejowe, a pod Trzcianką zaatakowali żandarmów.

Piłsudski odcina lont

Pewien oficer sztabu niemieckiego zanotował: „Musimy tutaj wytrwać najdłużej ze wszystkich formacji wschodnich, aby oddziały z Ukrainy i północnej Rosji mogły spokojnie wrócić do domu”. Okupant nie zdołał jednak utrzymać dyscypliny we własnych oddziałach – wieczorem 9 listopada doszło do buntu landszturmu Saarbrücken. Żołnierze rozbroili i internowali dowódcę, a potem nastąpił efekt domina – w kolejnych warszawskich jednostkach, jedna po drugiej, powstawały Soldatenraty, czyli Rady Żołnierskie.

9 listopada to nieprzypadkowa data – tego dnia robotnicy ogłosili w Berlinie strajk generalny, a cesarz Wilhelm II abdykował i uciekł z kraju. Na wieść o tych wydarzeniach warszawski garnizon zaczął wrzeć, a wspomniane rady obejmowały swoimi wpływami coraz większy odsetek żołnierzy. Ich cel był prosty – doprowadzić do jak najszybszej ewakuacji tutejszych oddziałów do Rzeszy. Nie mniej ważną kwestią było unormowanie relacji między szeregowymi i oficerami (np. postulat identycznych posiłków dla obu grup), ale dla naszej opowieści ważniejsze jest coś innego. Gdyby dowództwo podporządkowało sobie rady, dążyłoby do przedłużenia okupacji. Na szczęście Beseler otrzymał z Berlina jasny komunikat – musi się z nimi dogadać.

Jakby tego było mało, sytuację niemieckiej generalicji skomplikował czynnik, którego dotychczas nie brała pod uwagę – wypuszczony z Magdeburga Józef Piłsudski. Komendant dotarł do stolicy rano 10 listopada. Już w ciągu kilku godzin mógł się przekonać, że Warszawa to jeden wielki chaos. Z jednej strony, wiece i pochody Polaków pod czujnym okiem niemieckich oddziałów (tych, które jeszcze słuchały rozkazów dowództwa), gotowych do ich siłowego rozproszenia. Z drugiej, uliczne próby rozbrajania żołnierzy w mundurach feldgrau przez peowiaków, członków „Sokoła”, harcerzy, studentów itd. – czasem na rozkaz, czasem samorzutne. W każdej chwili mogło dojść do rozlewu krwi, a na dodatek ferment w niemieckich szeregach narastał – „Rady Żołnierskie wyrastały jak grzyby po deszczu” (Łossowski).

W tych warunkach niezbędny był ktoś, kto odetnie lont warszawskiej beczce prochu. Nawet Niemcy kogoś takiego widzieli w Piłsudskim. A pamiętajmy, że 10 listopada był jeszcze osobą prywatną – dopiero nazajutrz przyjął z rąk Rady Regencyjnej władzę wojskową.

Czytaj więcej

Flotylla Pińska na straży polskich rzek

Co na to wszystko sam Piłsudski? Nie miał czasu na refleksję – przez cały dzień odwiedziły go 23 delegacje, do tego dziesiątki pojedynczych osób. Można się zastanawiać, jakim cudem wygospodarował kilkadziesiąt minut, aby podjechać na Pragę i spotkać się z ukochaną Aleksandrą Szczerbińską i ich córką, kilkumiesięczną Wandą… Tak czy siak, niedawny więzień Magdeburga mógł zdecydować się na jedną z dwóch dróg – albo porozumieć się z Radami Żołnierskimi, albo wejść w układ z niemieckim dowództwem. Pierwsze rozwiązanie oznaczało w miarę bezbolesne pożegnanie Niemców, drugie pozwoliłoby im nie tylko na dalszą okupację, ale również wywiezienie zapasów broni i amunicji oraz ogołocenie stolicy i GGW z rezerw żywności.

Dla was ewakuacja, dla nas broń i amunicja

Podczas gdy Nethe 10 listopada spędził na bezowocnym czekaniu na Piłsudskiego w swoim gabinecie, ten już o 12 spotkał się z Józefem Jęczkowiakiem – żołnierzem armii niemieckiej, a jednocześnie członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej. Ta rozmowa zwykle umyka uwadze historyków, a miała niebagatelne znaczenie dla rozwoju wypadków. Jęczkowiak założył bowiem w okupacyjnym wojsku, na terenie Warszawy, tajną jednostkę POW – złożona z polskich żołnierzy, liczyła według różnych szacunków od 500 do nawet 800 osób.

Piłsudski postanowił to wykorzystać, polecił więc Jęczkowiakowi „wywołać w garnizonie niemieckim rewolucję”. Owa rewolucja polegała na zainspirowaniu przez Polaków ich kolegów w poszczególnych oddziałach do tworzenia Rad Żołnierskich i pozbawienia władzy dowódców.

Jak to wyglądało w praktyce? Posłużmy się przykładem z Doliny Szwajcarskiej (dawny warszawski ogród wypoczynkowo-rozrywkowy), gdzie zebrała się grupa ok. 500 niemieckich żołnierzy. Około godz. 14 Jęczkowiak udał się tam jako Niemiec, świeżo przybyły z Rzeszy, zamówił piwo i jedną ręką trzymając kufel, drugą gestykulując, zaczął przemawiać. Opowiadał o ucieczce cesarza, buntach żołnierzy i strajkach robotników w całych Niemczech, a jednocześnie jego podkomendni podburzali żołnierzy w tłumie. Z minuty na minutę liczba słuchaczy Jęczkowiaka rosła, wreszcie w kulminacyjnym momencie mówca zdjął czapkę, zerwał z niej odznakę i, zamiast niej, założył czerwoną kokardę – symbol rewolucji. W jego ślady poszły setki żołnierzy, a obecni w Dolinie oficerowie zostali rozbrojeni. Podobne akcje wysłannicy Jęczkowiaka przeprowadzili jeszcze co najmniej w kilku miejscach.

Dzięki temu, a także buntowniczym nastrojom wśród Niemców, pod wieczór mało która warszawska jednostka nie posiadała Rady Żołnierskiej. Tym samym zrodziła się poważna siła polityczna, tym bardziej że członkowie Soldatenratów poszli za ciosem i postanowili skoordynować swoje działania. Każda Rada wyłoniła więc swojego reprezentanta i wszyscy zebrali się w Pałacu Namiestnikowskim – łącznie ponad 150 delegatów. Jako Centralna Rada Żołnierska (CRŻ), zgodnie doszli do wniosku, że należy jak najszybciej porozumieć się \z Piłsudskim. Porozumienie miało obejmować kilka kwestii, w tym najważniejsze: przekazanie Polakom obiektów cywilnych i wojskowych, zapewnienie bezpieczeństwa żołnierzom niemieckim i zorganizowanie ich ewakuacji z Warszawy do Rzeszy.

Piłsudski również chciał się dogadać, zatem kwestią czasu było spotkanie i omówienie tych tematów. Doszło do niego jeszcze 10 listopada około godz. 23 – CRŻ uprzedziła ruch Komendanta i wysłała do niego czwórkę delegatów. Na ich widok przyszły Naczelnik zapewne nie zareagował zachwytem – zmęczony po całodniowym maratonie spotkań, dopiero co zasnął. Rozpoczął jednak rozmowy z delegacją i jak przystało na męża stanu, okazał się graczem twardo walczącym o polskie interesy. Dał wprawdzie Niemcom słowo, że żaden Polak nie tknie ich żołnierzy i że strona polska podstawi pociągi do ewakuacji, ale nic za darmo. W zamian Polacy przejmą od niemieckiej armii broń, amunicję i sprzęt wojskowy, lokomotywy i wagony oraz środki łączności.

We wspomnieniach Piłsudski stwierdził, że „były to takie precjoza, że warto było zagrać na tę umowę”. Prócz tego, Komendant domagał się m.in. zgody na wystawienie przez Polaków własnych wart przy ważnych miejskich obiektach (obok wart niemieckich) i polskiej kontroli nad wydawaniem Niemcom żywności z magazynów. Wreszcie, w wojsku niemieckim do momentu opuszczenia GGW miał panować bezwzględny spokój – polski przywódca nie zamierzał tolerować żadnych zatargów między szeregowymi a oficerami. Delegacja niemal w 100 proc. przystała na powyższe warunki, z wyjątkiem wydania broni – później ustalono, że Niemcy oddadzą ją Polakom przy opuszczaniu GGW, na stacjach granicznych.

Dwie próby pułkownika Nethego

Skoro porozumienie, na razie ustne (odpowiednią umowę podpisano 15 listopada), zostało zawarte, obie strony się rozeszły. Komendant mógł się skupić na kwestiach wewnętrznych (powołanie ogólnopolskiego rządu), a bieżące relacje z CRŻ utrzymywał jego oficer łącznikowy porucznik Ignacy Boerner. Właściwy człowiek na właściwym miejscu – gdy jakiś czas później do Pałacu dotarły „fantastyczne wieści o rzeziach Niemców” i co bardziej krewcy żołnierze wzywali do odwetu na Polakach, Boerner osobiście objechał wszystkie niemieckie koszary. Przekonał się, że nikomu nie dzieje się krzywda, a następnie zdał szczegółową relację Centralnej Radzie – sytuacja została opanowana.

Co na to wszystko niemieckie dowództwo – ktoś zapyta? Zgoda między Soldatenratami a Piłsudskim w oczywisty sposób krzyżowała plany oficerów i niemal natychmiast przystąpili oni do kontrakcji. Co prawda Beseler od natłoku złych informacji (rewolucja w Niemczech, ucieczka cesarza, Soldatenraty przejmujące władzę w Warszawie) załamał się nerwowo i nie był zdolny do działania, ale jego szef sztabu już tak. Na wieść o układzie polsko-niemieckim płk Nethe udał się w nocy 10/11 listopada do Pałacu Namiestnikowskiego i zaproponował Centralnej Radzie alternatywne rozwiązanie. Zgodnie z nim, Polacy mieli umożliwić wszystkim Niemcom z lewobrzeżnej Warszawy – zarówno wojsku, jak i cywilom – możliwość przeniesienia się na teren Cytadeli lub na Pragę.

W razie polskiej odmowy Nethe zamierzał zaszantażować Piłsudskiego – jeśli dalej będzie stawiał opór, Warszawa zostanie zbombardowana z lądu i z powietrza. A pamiętajmy, że w tym momencie Rady Żołnierskie miały pod kontrolą około dwóch trzecich wojsk stacjonujących w stolicy, reszta wypełniała rozkazy dowództwa. Dalszy plan Nethego przewidywał, że okupacyjna armia pozostanie w Warszawie i GGW przez dłuższy czas, a „do Niemiec uda się z jak największą ilością materiału państwowego i prywatnego”. Czyli z bronią, amunicją i zapasami żywności.

Na szczęście CRŻ odrzuciła koncepcję pułkownika. Nethe nie pogodził się z tym i próbował storpedować porozumienie Soldatenratów z Piłsudskim jeszcze raz 12 listopada, na posiedzeniu Centralnej Rady. Burzliwa dyskusja z jej przedstawicielami zakończyła się jednak uchwaleniem wotum nieufności wobec szefa sztabu. Układ pozostał więc w mocy.

Jeszcze wczoraj byliśmy panami

Już od 11 listopada Polacy (głównie POW i PSZ) zaczęli zajmować obiekty dotychczas znajdujące się w rękach Niemców. Nie wszędzie się to udało, próby obsadzenia takich obiektów, jak ratusz, szkoła wojskowa na Pradze czy magazyny broni na Konwiktorskiej kończyły się albo strzelaniną z Niemcami, albo rozbrojeniem Polaków. Obsadzonej żołnierzami zdyscyplinowanego pułku Jabłonna Cytadeli nie próbowano nawet zdobywać, z kolei siedzibę Ost-Banku okupanci zwolnili po kilku godzinach – wykorzystali ten czas, aby wypłacić swoim urzędnikom część posiadanej gotówki. Niemniej w ciągu dnia polscy żołnierze zajęli wiele ważnych budynków (m.in. dyrekcję kolei, biura zarządu cywilnego GGW, sądy, poczty, telegraf, oddział sztabu generalnego, fabrykę Gerlach i Pulst z 800 karabinami maszynowymi i pokaźną ilością sprzętu artyleryjskiego). Wieczorem 11 listopada większość Warszawy była wolna.

Oficer niemieckiego sztabu podsumował ten dzień następująco: „Jeszcze wczoraj byliśmy panami w tym kraju. W ciągu 24 godzin Rada Żołnierska zrobiła z tym koniec. Jesteśmy całkowicie zdani na Piłsudskiego”. W kolejnych dniach władza Soldatenratów rozszerzała się na następne oddziały i zwalniały one resztę kluczowych obiektów. Dzięki temu 16 listopada Polacy mogli zająć lotnisko na Mokotowie (z 70 samolotami), a 19 listopada – Cytadelę. Wycofujących się Niemców czekała natomiast ewakuacja z Warszawy – pierwszy pociąg do Rzeszy, z artylerzystami na pokładzie, ruszył już 12 listopada.

Nie obeszło się bez przeszkód. Część niemieckich kolejarzy, która na wieść o wojennej klęsce Rzeszy porzuciła posterunki, na odchodne uszkodziła sprzęt, m.in. zwrotnice. Polacy radzili sobie z tym, jak mogli – gdy zorientowali się np., że elektryczna centralna zwrotnic warszawskich jest unieruchomiona, tymczasowym rozwiązaniem okazało się sterowanie ręczne. Na bieżąco monitorowali też stan techniczny kolei z dala od stolicy. Przykładem wyprawa urzędnika kolejowego, który 11 listopada drezyną dojechał do Pruszkowa i zameldował, że tory są całkowicie przejezdne.

Ewakuacja zakończyła się 19 listopada. Bilans? Ze stolicy 22 pociągami wyjechało niemal 27 tys. żołnierzy i urzędników okupanta. Polacy przejęli ogromne zapasy broni – tylko na stacji granicznej w Mławie Niemcy pozostawili 12 tys. karabinów, 120 karabinów maszynowych, 2 mln naboi, do tego granaty ręczne, broń białą i pistolety. Wszystko posłużyło Wojsku Polskiemu, a – jak pisał prof. Włodzimierz Suleja – dzięki Piłsudskiemu i Boernerowi „bezpośrednie zagrożenie centrum formującej się polskiej państwowości zostało w bezkrwawy sposób zażegnane”.

Korzystałem m.in. z: „Kalendarium życia Józefa Piłsudskiego 1867–1935. Tom II 1916–1920” Wacława Jędrzejewicza i Janusza Ciska, „Zerwane pęta. Usunięcie okupantów z ziem polskich w listopadzie 1918 roku” Piotra Łossowskiego, „Budowa Drugiej Rzeczypospolitej 1918–1926” Janusza Pajewskiego, „Mundur na nim szary… Rzecz o Józefie Piłsudskim (1867–1935)” Włodzimierza Sulei i „Józef Piłsudski. Marzyciel i strateg” Bohdana Urbankowskiego

Jesienią 1918 r. sytuacja militarna Niemiec pogarszała się z dnia na dzień, ale nie było tego widać w Generalnym Gubernatorstwie Warszawskim (GGW). Twór powstały w 1915 roku obejmował ok. 60 proc. powierzchni dawnego Królestwa Polskiego i był wręcz najeżony wojskowymi w kolorze feldgrau. 60 tys. żołnierzy, z czego 12 tys. w samej Warszawie – były to co prawda oddziały pospolitego ruszenia (landszturm), złożone z większości z rekonwalescentów i ludzi mających najlepsze frontowe lata za sobą (wiek 38–45 lat), ale uzbrojone po zęby. Niemcy czuli się tu jeszcze panami sytuacji i dawali to odczuć polskiej ludności. Przede wszystkim rabunkową gospodarką.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku