Maja Staśko: Nie jesteśmy histeryczkami. Przestańcie winić kobiety i dowalać takim ofiarom jak Liza

Kiedy my, kobiety, mówimy, że boimy się wychodzić po zmroku na ulice, to słyszymy, że jesteśmy histeryczkami. A kiedy coś się stanie, to się okazuje, że to wina kobiety, bo przecież to oczywiste, że na ulicy po zmroku jest niebezpiecznie. Rozmowa z Mają Staśko, aktywistką

Publikacja: 08.03.2024 10:00

Maja Staśko

Maja Staśko

Foto: Mirosław Stelamach

Zostaniesz prezydentą Poznania?

Zobaczymy, czy dostanę tyle głosów (śmiech). Nie, to oczywiście żart, po prostu bardzo wiele celebrytek i celebrytów postanowiło ostatnio startować – ja sobie tylko z tym tak pogrywam.

A dlaczego w głośnym tweecie napisałaś, że zostaniesz „prezydentą”, a nie „prezydentką”?

Bo podoba mi się ta forma. Słowa z końcówką „-ka” mają w sobie coś miękkiego, a „prezydenta” jest twarda, ostra. Bardzo mi pasują te twarde formy.

Czytaj więcej

Brak zgody na stosunek to gwałt. Polskie prawo wymaga zmian

Masz taką potrzebę, by być twardą?

To ciekawe pytanie, rzeczywiście całe życie miałam taką potrzebę. Mocno ukrywałam lęki, z którymi się mierzyłam, i bardzo dużo wysiłku wkładałam w to, by nikt ich nie widział. To było moje największe wyzwanie jako nastolatki: w żaden sposób nie zdradzić światu, że jestem osobą w kryzysie psychicznym. Zaciskałam zęby i chowałam w sobie wszystkie lęki.

Teraz się przełamałaś i chcesz pomagać innym?

Teraz mówię o tym otwarcie, co może wesprzeć inne osoby w podobnej sytuacji. Ale ta chęć pomagania wynika też z tej potrzeby bycia twardą. I to czasem trochę taka ucieczka, by się nie zajmować sobą.

Czyli mówiąc wprost: wolałaś pomagać innym niż szukać pomocy dla siebie?

Trochę tak, ale jednak cały czas byłam pod opieką psychoterapeutyczną. Na własnym ciele szybko się przekonałam, że nie da się pomagać innym, nie mając pomocy dla siebie. Szczególnie jeśli mówimy o pomaganiu ofiarom gwałtów. Ludzie, którzy się tym zajmują, sami często mają traumę wtórną. Bardzo szybko się wypalają.

Kiedy rozmawialiśmy trzy lata temu, przyznałaś, że sama też jesteś na granicy wypalenia.

No i od tego czasu lecę na tym wypaleniu. Zajmuję się tym już od siedmiu lat i co jakiś czas mówię sobie, że to już koniec. I dziś już chyba jestem na takim etapie, że w końcu zbiorę się w sobie i przyznam, że muszę zrobić przerwę. Oczywiście, mogę dalej edukować, uświadamiać, bo to jest mniej wymagające psychicznie, ale już branie traumatycznych przeżyć na siebie, wysłuchiwanie i spotykanie się z „przetrwankami” gwałtów – to jest bardzo trudne.

Czytaj więcej

Maja Staśko: Napływają do mnie te potworne historie

Przez siedem lat nie miałaś przerwy?

Nie, ale miałam różne etapy. Przez jakiś czas miałam stacjonarne dyżury dla osób potrzebujących u społecznego rzecznika praw obywatelskich. W innym momencie pomagałam tylko osobom zgłaszającym się przez internet – czasem były ich dziesiątki dziennie. Mój udział w tzw. freak fightach sprawił, że było tego trochę mniej, bo szykowałam się do kolejnych walk i miałam gdzie podziać głowę. Wtedy mocno stawiałam na to, by osobom, które się do mnie zgłaszały, przekazywać skutecznie, gdzie mogą się udać, do jakiej organizacji pomocowej w ich sytuacji najlepiej się skierować, wysyłałam pieniądze na leki i inne potrzeby, znajdowałam pomoc prawną i psychologiczną czy robiłam dla nich zakupy. Przestałam też wtedy jeździć regularnie na rozprawy.

Śmierć Lizy obudziła społeczeństwo

Ale teraz, po śmierci Lizy, Białorusinki zgwałconej w centrum Warszawy, mam wrażenie, że rzuciłaś wszystko, zniknęłaś z serwisów społecznościowych i znowu to cię pochłonęło.

Tak, teraz planujemy głośny protest, bo tego nie można tak zostawić. Od początku jestem blisko tej sprawy. Mam w sobie jakiś taki mechanizm obronny, że jak słyszałam wcześniej od jej bliskich, że Liza może nie przeżyć, to w ogóle nie dopuszczałam do siebie takiej możliwości. Dla mnie to było po prostu niemożliwe. I gdy napisała do mnie w zeszły piątek Nastya z Martynki, grupy pomocowej dla uchodźczyń, że Liza nie żyje, a było to jeszcze przed informacjami medialnymi, to odpisałam jej: „Może ktoś coś źle ci podał…”. Nie byłam w stanie przyjąć tego do wiadomości.

Czytaj więcej

Seks bez zgody będzie gwałtem. Coraz bliżej zmiany definicji

Potem poszłam na miejsce, gdzie to wszystko się stało, na ulicę Żurawią. Dużo osób stawiało znicze. Jak zobaczyłam, że wielu przechodniów nie wie, co się tam dzieje, to postawiłam tabliczkę, że chodzi o Lizę, że to tutaj, w tej bramie się wydarzyło, że nikt nie zareagował… Ale bycie w tym miejscu to była makabra, miałam potem straszne napady lękowe, nie mogłam oddychać.

To może trzeba było odpuścić?

Nie mogłam, zgłosiła się do mnie pewna białoruska feministka i razem zaczęłyśmy od razu organizować protest. Ona opowiedziała mi o swoim doświadczeniu i o tym, jak to było przedstawiane na Białorusi, że ludzie obwiniają Lizę, że po co przyjechała do Polski, po co wychodziła po zmroku...

Czytaj więcej

Gwałt w Warszawie: kobieta nie żyje. Czy sprawca odpowie za zabójstwo?

Że niby w Polsce jest bardziej niebezpiecznie?

W części polskich komentarzy też to przecież mieliśmy: „Po co tu przyjeżdżała, na Białorusi by jej to nie spotkało…”. Tak jakby w reżimie Łukaszenki było bezpieczniej niż w demokratycznej Polsce. Ale nie szukałabym tu logiki, bo w takich komentarzach zawsze chodzi o to, by jakoś dowalić ofiarom. Zobacz, że kiedy my, kobiety, mówimy, że boimy się wychodzić po zmroku na ulice, to słyszymy, że jesteśmy histeryczkami. A kiedy się stanie coś takiego, to się okazuje, że to wina kobiety, bo przecież to oczywiste, że na ulicy po zmroku jest niebezpiecznie i nie powinno się w pojedynkę po nich chodzić.

Dziwi cię, że nikt z przechodniów nie zareagował na to, że Liza była gwałcona w zasadzie na chodniku w samym centrum miasta?

Świadkowie mówią, że nie reagowali, bo ona nie krzyczała. Tyle że przy gwałcie większość osób nie krzyczy i nie będzie krzyczeć, bo w takiej sytuacji często po prostu się zamiera. To jest zwykła fizjologiczna reakcja, a nie żaden racjonalny wybór – nie my o tym decydujemy, tylko decyduje instynktownie organizm: robi to, co jest najbezpieczniejsze dla naszego przetrwania.

Problem w tym, że przez to większość ofiar nie ma szans dochodzić sprawiedliwości, bo nie broniąc się aktywnie, nie robi tego, co jest konieczne według polskiej definicji prawnej, by można było mówić o gwałcie – czyli nie stawia oporu. A za każdym razem, kiedy ten problem głośno podnosimy, to słyszymy jakieś fake newsy, że chcemy zakazać spontanicznego seksu.

Ale jakbyśmy zmienili definicję gwałtu, to myślisz, że ci przechodnie by zareagowali?

Jakbyśmy zaczęli ludzi uświadamiać, jaka jest najczęstsza reakcja naszego ciała na gwałt, to może wiedzieliby, że warto chociaż się zainteresować tym, co się dzieje i czy na pewno jest wszystko w porządku. Podstawą do nagłośnienia tego jest jednak zmiana prawnej definicji gwałtu i wpisanie jako przesłanki braku zgody zamiast przemocy fizycznej, która identyfikowana jest z wystąpieniem oporu, czyli wyrywaniem się, krzyczeniem itd.

Rozmawiamy 4 marca. Jak będzie wyglądać wasz protest?

Zgłosiłam go na środę 6 marca na godzinę 18 – ruszamy z Żurawiej, spod bramy, gdzie wydarzyła się ta tragedia, przejdziemy przez ulicę Marszałkowską i dojdziemy pod Pałac Kultury. Chcemy zaprotestować przeciw bagatelizowaniu przemocy seksualnej wobec kobiet. Początkowo planowałyśmy go na czwartek, ale to dzień, kiedy na posiedzeniu Sejmu będzie rozpatrywane wszystko, co dotyczy praw kobiet: projekty ustaw o aborcji i zmianie definicji zgwałcenia. Natomiast potem, w niedzielę, będzie manifa, a nawet dwie: jedna Socjalnego Kongresu Kobiet, a druga ta, która co roku jest organizowana w Warszawie. Od środy czeka nas więc kilka bardzo intensywnych dni.

Mężczyźni przerzucają winę na kobiety, które stały się ofiarami gwałtu

Jak myślisz, skąd się bierze to przerzucanie winy na ofiary?

Psychologicznie można to tłumaczyć tzw. wizją sprawiedliwego świata: jeżeli uznamy, że ofiara jest sama sobie winna, bo wyszła na ulicę po zmroku, możemy wierzyć, że jeśli sami nie wyjdziemy po zmroku, to nas to nie spotka. To nie musi być więc w naszym mniemaniu zachowanie wrogie wobec zgwałconej kobiety, a po prostu próba ochrony swoich bliskich albo siebie samej. To fałszywe przekonanie, ale bardzo mocno w nas od dziecka utrwalane. Ale może to też wynikać ze stereotypów, którymi jesteśmy karmieni. Weźmy np. „365 dni”, jeden z najpopularniejszych polskich filmów, który przedstawia przekroczenia seksualne albo wręcz porwanie jako romantyczną miłość. Oczywiście, wtedy, kiedy robi to przystojny mężczyzna z zagranicy, co jest niesamowicie wykluczające dla większości polskich facetów. Im w ten sposób się mówi, że jak oni dopuszczą się takiego przekroczenia, to będzie to molestowanie, a jak to samo zrobi ktoś, kto uznawany jest za przystojnego, a przede wszystkim jest bogaty, będzie to wtedy podryw. To jest niezwykle krzywdzące – także dla mężczyzn. I takie komentarze, zrzucające winę na ofiary, mogą wynikać z tego typu przekazywanych wzorców. A czasem i mężczyźni przerzucają na kobiety swoją złość wynikającą z zupełnie innych, często lekceważonych powodów.

Czekaj, czy ty właśnie usprawiedliwiasz mężczyzn?

Nie, to ich oczywiście nie usprawiedliwia, bo wiktymizacja to krzywda. Ale dostrzegam tutaj coraz więcej mechanizmów systemowych, a coraz mniej złej woli ze strony ludzi. Media, decydenci i celebryci karmią nas wiktymizującymi przekazami od dziecka – a gdy ludzie je powtarzają, słyszą, że są najgorsi. A najgorsi są gdzie indziej, często niewidoczni i nierozliczani – tam, gdzie władza. Bardzo dużo złej woli widzę u polityków i właścicieli mediów społecznościowych. Uważam, że celowo podsycają oni emocje i rozmyślnie uderzają w ofiary i ludzi wykluczonych...

[Dzwoni telefon]

Cześć… A kto mówi?

…rozłączył się. Dziwna sytuacja, obawiam się, że mój numer znowu wyciekł i zaraz telefon się rozdzwoni. Ale tym razem przynajmniej nikt mi nie groził, tylko zadał jakieś dziwne pytanie.

Mówiłaś, że widzisz złą wolę u polityków.

Bo wcale im się nie opłaca, żeby osoby doświadczające przemocy poczuły większą sprawczość. To wręcz byłoby dla polityków ryzykowne, jakby upodmiotowieni zostali pracownicy, mniejszości, osoby wykluczone czy bezpośrednio narażone na przemoc fizyczną.

Czytaj więcej

Znęcali się nad dziewczynami podczas transmisji w sieci. Policja szuka winnych

Dlaczego?

Osoby, które doświadczyły gwałtu i nie dostają żadnego wsparcia od państwa – a nie dostają, szczególnie, jeśli zareagowały na gwałt zamarciem – nie będą tego państwa rozliczać, bo są tak rozbite, że muszą skupić się na tym, by w ogóle przetrwać. I to samo dotyczy każdej innej wykluczonej grupy: osób w kryzysie bezdomności, osób uzależnionych, w kryzysach psychicznych itd. A przecież w momencie, w którym odzyskają sprawczość, skierują się przeciw tym, którzy sprawili, że ich los był znacznie trudniejszy, niż mógł być. A tego politycy się boją.

Freak fighty pozwalają pozwalają dotrzeć z postulatami ruchu feministycznego do nowej grupy odbiorców

Porozmawiajmy jeszcze o tobie. Jak to jest z twoją lewicowością? Bo poszłaś walczyć we freak fightach, mówiąc otwarcie, że chcesz trafić do ludzi, którzy oglądają takie walki internetowych celebrytów. Ale to czysto kapitalistyczna rozrywka.

Ważniejsza niż teoretyczna czystość jest materialistyczna skuteczność. Skoro mam takie możliwości, że mogę wejść do środka tego świata, to staram się je wykorzystywać. Ale wywołuje to chyba coraz mniejsze kontrowersje. Pamiętam, jakie było oburzenie, kiedy siedem lat temu na okładce „Wysokich Obcasów” pojawiła się Alex Freiheit, wokalistka feministyczno-punkowej Siksy. I w środowisku feministycznym padały głosy, że to wejście do złego mainstreamu, że tak nie wolno, że to liberalna gazeta. A dziś pojawienie się na okładce „WO” nikogo już by nie obeszło. Sama na niej byłam i jestem z tego dumna! I dobrze, bo nie ma co się obrażać na świat i unikać obecności w mediach. Nawet jeśli media są podległe, niestety, zasadom neoliberalnym, które odpowiadają np. za indywidualizowanie problemów społecznych.

Co to znaczy?

To znaczy, że jeśli już od święta w neoliberalnej przestrzeni mówi się o przemocy seksualnej, to zawsze w jakiejś jednej konkretnej sprawie, która przedstawiana jest tak, jakby absolutnie nie miała nic wspólnego z problemami systemowymi, prawem i mentalnością – to zawsze jeden, oczywiście odosobniony, przypadek. I jest to duży problem polskich mediów, a także mediów społecznościowych, bo one są do siebie podobne. Zamiast problemów społecznych zajmujemy się personalnymi „dramami”.

To po co w takiej przestrzeni w ogóle zabierać głos?

A co, mamy pogodzić się z tym, że na nic nie będziemy mieć wpływu? Grzecznie pójść do kąta i milczeć do końca życia? Równie dobrze możemy nie iść do Sejmu, bo to twór patriarchalny…

…a możecie też nie wejść do rządu, jak Razem, bo największa partia w koalicji jest liberalna.

Akurat ta decyzja mi się podoba. Bo ja, kiedy partia Razem łączyła się z SLD, to w geście protestu opuściłam jej szeregi.

A to była przecież „materialistyczna skuteczność”.

Tak, i dzięki temu Razem jest w Sejmie i może zabierać głos w przestrzeni publicznej. I zgadzam się, że ten ruch nie jest łatwy w ocenie. I przyczynił się do czegoś ważnego.

I żałujesz, że wtedy protestowałaś?

Nie, dla mnie osobiście, w tamtym momencie, to było za wiele, a dla kogoś innego podobne jest pójście do freak fightów. Każdy ma swoje strategie i osobiste granice. Ważne, co udaje nam się uzyskać. A udaje się wiele.

Spadła na ciebie na lewicy fala krytyki za udział w celebryckich walkach MMA?

Spadła, jasne – i ta krytyka ze strony innych feministek boli mnie najmocniej. Boli, że jeśli chcę skutecznie powalczyć o prawa kobiet, to muszę stawić czoła nie tylko temu – jednak dość toksycznemu – światu freak fightów czy Twittera, ale dodatkowo jeszcze fali płynącej od bliskich mi ideowo osób za to, że w ogóle podejmuję ten trud. Ale było też wiele wsparcia z tego środowiska i bardzo mi ono pomogło. A także sporo słusznej i ważnej krytyki.

Czytaj więcej

Maja Staśko: Napływają do mnie te potworne historie

Dziś żałujesz?

Już nie, ale rok temu, gdy dostawałam masowo groźby śmierci i naprawdę bałam się o życie – żałowałam, nawet bardzo. Teraz, widzisz, dostałam jeden dziwny telefon, a wtedy co chwilę słyszałam, że ktoś już do mnie jedzie, że ładuje strzelbę itd. Wyciekały dane mojej rodziny, adresy. I to mnie strasznie przybiło. Nie byłam w stanie uwierzyć, że ludzie sami z siebie mogą być aż tak okrutni, więc zaczęłam wierzyć, że to ja rzeczywiście zrobiłam coś złego, że to moja wina.

Ale udało ci się coś na tym zyskać, dotarłaś do ludzi, do których chciałaś dotrzeć?

Oczywiście. Jak przeglądam pamiętniki z tamtego czasu, to zanim zostałam zaszczuta, widziałam same pozytywy. Mnóstwo osób mi pisało, że zaczęło docierać do treści wspierających, dziękowało za skierowanie do telefonu zaufania. Dostawałam feedback, że naprawdę tysiące osób, do których wcześniej nie miałam szansy dotrzeć, skorzystały z pomocy. A dziewczyny pisały, że moje konfrontacje z Malikiem, czyli twarzą organizacji, w której walczyłam, dają im siłę.

Patostreamy są niezwykle popularne wśród młodzieży. Wykorzystuje się w nich osoby dotknięte biedą, wykluczeniem społecznym, przemocą

Do czego?

By same postawiły się osobom, które przekraczają ich granice. A przede wszystkim, że w ogóle im pokazałam, że mogą to zrobić, że nie muszą zawsze być tylko miłe i grzeczne – że mogą się postawić w sposób nieuśmiechnięty i to też będzie OK. A to nie są wcale oczywiste rzeczy, sama bym chciała coś takiego usłyszeć, jak byłam nastolatką.

Teraz, pisząc książkę o patostreamach, opartą także – ale nie tylko ani nawet nie w większości – na moich własnych doświadczeniach, widzę, że zdarzało mi się często demonizować tę przestrzeń i zrzucać winę na ofiary. Bo tam część osób jest zwyczajnie wykorzystywana – ich problemy, np. z uzależnieniami, są cynicznie monetyzowane przez innych. Ci ludzie często uciekają się do agresji, ale mogą być bardziej ofiarami niż sprawcami. Obserwując to z góry i z poczuciem wyższości, łatwo jest to przeoczyć: widzisz człowieka przekraczającego granice i oceniasz go jako „patusa”, a nie dostrzegasz podżegania go, zaszczucia, żerowania na jego tragediach, biedzie, chorobach. Dopiero doświadczenie i kontakt z tymi osobami pozwala dostrzec przepływy władzy i nadużyć, które na ekranie są niewidoczne. I wtedy okazuje się, że ten, którego nazywaliśmy „patusem”, może być przez kogoś gnębiony i wykorzystywany. A jego działania są tak ostro oceniane tylko dlatego, że jest z klasy niższej – bo te same akcje robione przez bogatego influencera uznawane już są za ekscentryzm, „dymy” i rozrywkę.

To dorośli skazują młodych na patotreści. To na X Tomasz Lis nazywa Magdalenę Biejat „lewacką szma

Wielu naszych czytelników pewnie myśli, że to tylko jakaś dziwna nisza. Starsi ludzie chyba nie zdają sobie sprawy, jak szalenie popularne wśród młodzieży są patostreamy.

Dokładnie: nie rozumieją, że mówimy o milionach odbiorców i presji rówieśniczej, by to oglądać – bo wszyscy w klasie oglądają. Dorośli długo to lekceważyli, nie było żadnej reakcji, a to się nawarstwiało. I teraz słyszę tylko, że młodzi są zdegenerowani i to wszystko jest ich winą. A młodzi zostali skazani na patotreści w sieci przez dorosłych. I to oni są winni – winny jest świat, który stworzyli. Nie dajmy sobie wmówić, że patostreamy są jakimś osobnym siedliskiem zła, a reszta jest wspaniała. Bo ja np. na Twitterze doświadczyłam co najmniej tyle samo przemocy, co w świecie freak fightów. A pewnie nawet więcej. A na Twitterze mamy przecież poważnych ludzi, polityków i dziennikarzy. Np. Tomasza Lisa, który dopiero co podał dalej tweeta, w którym jedna z posłanek została nazwana „lewacką szmatą”.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Afera z Natalią Janoszek ukazała czym jest kiczowate dziennikarstwo

Chcesz powiedzieć, że taki jest cały internet?

Internet? Przecież to wszystko idzie z góry, monetyzowanie przemocy to żadna nowość. Od lat robią to portale, gazety, telewizja. Przecież cała wielka kariera Kuby Wojewódzkiego oparta jest na hejcie. Na stronie z patostreamami regularnie pojawiają się streamy z Sejmu. Naprawdę nie udawajmy, że poza internetem nie wykorzystuje się ludzi w kryzysach i nieporadnych. Nie lubię takiego myślenia, że wszystko to, co złego w internecie, wzięło się z kosmosu, że odpowiadają za to jedynie jakieś diabelskie algorytmy albo młodzież. Internet uwydatnia problemy społeczne, z którymi mierzymy się od lat. Przemoc, która wcześniej działa się jedynie w czterech ścianach, teraz pojawia się też na ekranie. Gdy nie była nagrywana, łatwiej było ją ignorować. Teraz już nie można jej zignorować. Oby.

Maja Staśko jest aktywistką, literaturoznawczynią, pisarką i scenarzystką. Współautorka, wraz z Patrycją Wieczorkiewicz, książki „Gwałt polski”

Zostaniesz prezydentą Poznania?

Zobaczymy, czy dostanę tyle głosów (śmiech). Nie, to oczywiście żart, po prostu bardzo wiele celebrytek i celebrytów postanowiło ostatnio startować – ja sobie tylko z tym tak pogrywam.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich