Mężczyźni przerzucają winę na kobiety, które stały się ofiarami gwałtu
Jak myślisz, skąd się bierze to przerzucanie winy na ofiary?
Psychologicznie można to tłumaczyć tzw. wizją sprawiedliwego świata: jeżeli uznamy, że ofiara jest sama sobie winna, bo wyszła na ulicę po zmroku, możemy wierzyć, że jeśli sami nie wyjdziemy po zmroku, to nas to nie spotka. To nie musi być więc w naszym mniemaniu zachowanie wrogie wobec zgwałconej kobiety, a po prostu próba ochrony swoich bliskich albo siebie samej. To fałszywe przekonanie, ale bardzo mocno w nas od dziecka utrwalane. Ale może to też wynikać ze stereotypów, którymi jesteśmy karmieni. Weźmy np. „365 dni”, jeden z najpopularniejszych polskich filmów, który przedstawia przekroczenia seksualne albo wręcz porwanie jako romantyczną miłość. Oczywiście, wtedy, kiedy robi to przystojny mężczyzna z zagranicy, co jest niesamowicie wykluczające dla większości polskich facetów. Im w ten sposób się mówi, że jak oni dopuszczą się takiego przekroczenia, to będzie to molestowanie, a jak to samo zrobi ktoś, kto uznawany jest za przystojnego, a przede wszystkim jest bogaty, będzie to wtedy podryw. To jest niezwykle krzywdzące – także dla mężczyzn. I takie komentarze, zrzucające winę na ofiary, mogą wynikać z tego typu przekazywanych wzorców. A czasem i mężczyźni przerzucają na kobiety swoją złość wynikającą z zupełnie innych, często lekceważonych powodów.
Czekaj, czy ty właśnie usprawiedliwiasz mężczyzn?
Nie, to ich oczywiście nie usprawiedliwia, bo wiktymizacja to krzywda. Ale dostrzegam tutaj coraz więcej mechanizmów systemowych, a coraz mniej złej woli ze strony ludzi. Media, decydenci i celebryci karmią nas wiktymizującymi przekazami od dziecka – a gdy ludzie je powtarzają, słyszą, że są najgorsi. A najgorsi są gdzie indziej, często niewidoczni i nierozliczani – tam, gdzie władza. Bardzo dużo złej woli widzę u polityków i właścicieli mediów społecznościowych. Uważam, że celowo podsycają oni emocje i rozmyślnie uderzają w ofiary i ludzi wykluczonych...
[Dzwoni telefon]
Cześć… A kto mówi?
…rozłączył się. Dziwna sytuacja, obawiam się, że mój numer znowu wyciekł i zaraz telefon się rozdzwoni. Ale tym razem przynajmniej nikt mi nie groził, tylko zadał jakieś dziwne pytanie.
Mówiłaś, że widzisz złą wolę u polityków.
Bo wcale im się nie opłaca, żeby osoby doświadczające przemocy poczuły większą sprawczość. To wręcz byłoby dla polityków ryzykowne, jakby upodmiotowieni zostali pracownicy, mniejszości, osoby wykluczone czy bezpośrednio narażone na przemoc fizyczną.
Dlaczego?
Osoby, które doświadczyły gwałtu i nie dostają żadnego wsparcia od państwa – a nie dostają, szczególnie, jeśli zareagowały na gwałt zamarciem – nie będą tego państwa rozliczać, bo są tak rozbite, że muszą skupić się na tym, by w ogóle przetrwać. I to samo dotyczy każdej innej wykluczonej grupy: osób w kryzysie bezdomności, osób uzależnionych, w kryzysach psychicznych itd. A przecież w momencie, w którym odzyskają sprawczość, skierują się przeciw tym, którzy sprawili, że ich los był znacznie trudniejszy, niż mógł być. A tego politycy się boją.
Freak fighty pozwalają pozwalają dotrzeć z postulatami ruchu feministycznego do nowej grupy odbiorców
Porozmawiajmy jeszcze o tobie. Jak to jest z twoją lewicowością? Bo poszłaś walczyć we freak fightach, mówiąc otwarcie, że chcesz trafić do ludzi, którzy oglądają takie walki internetowych celebrytów. Ale to czysto kapitalistyczna rozrywka.
Ważniejsza niż teoretyczna czystość jest materialistyczna skuteczność. Skoro mam takie możliwości, że mogę wejść do środka tego świata, to staram się je wykorzystywać. Ale wywołuje to chyba coraz mniejsze kontrowersje. Pamiętam, jakie było oburzenie, kiedy siedem lat temu na okładce „Wysokich Obcasów” pojawiła się Alex Freiheit, wokalistka feministyczno-punkowej Siksy. I w środowisku feministycznym padały głosy, że to wejście do złego mainstreamu, że tak nie wolno, że to liberalna gazeta. A dziś pojawienie się na okładce „WO” nikogo już by nie obeszło. Sama na niej byłam i jestem z tego dumna! I dobrze, bo nie ma co się obrażać na świat i unikać obecności w mediach. Nawet jeśli media są podległe, niestety, zasadom neoliberalnym, które odpowiadają np. za indywidualizowanie problemów społecznych.
Co to znaczy?
To znaczy, że jeśli już od święta w neoliberalnej przestrzeni mówi się o przemocy seksualnej, to zawsze w jakiejś jednej konkretnej sprawie, która przedstawiana jest tak, jakby absolutnie nie miała nic wspólnego z problemami systemowymi, prawem i mentalnością – to zawsze jeden, oczywiście odosobniony, przypadek. I jest to duży problem polskich mediów, a także mediów społecznościowych, bo one są do siebie podobne. Zamiast problemów społecznych zajmujemy się personalnymi „dramami”.
To po co w takiej przestrzeni w ogóle zabierać głos?
A co, mamy pogodzić się z tym, że na nic nie będziemy mieć wpływu? Grzecznie pójść do kąta i milczeć do końca życia? Równie dobrze możemy nie iść do Sejmu, bo to twór patriarchalny…
…a możecie też nie wejść do rządu, jak Razem, bo największa partia w koalicji jest liberalna.
Akurat ta decyzja mi się podoba. Bo ja, kiedy partia Razem łączyła się z SLD, to w geście protestu opuściłam jej szeregi.
A to była przecież „materialistyczna skuteczność”.
Tak, i dzięki temu Razem jest w Sejmie i może zabierać głos w przestrzeni publicznej. I zgadzam się, że ten ruch nie jest łatwy w ocenie. I przyczynił się do czegoś ważnego.
I żałujesz, że wtedy protestowałaś?
Nie, dla mnie osobiście, w tamtym momencie, to było za wiele, a dla kogoś innego podobne jest pójście do freak fightów. Każdy ma swoje strategie i osobiste granice. Ważne, co udaje nam się uzyskać. A udaje się wiele.
Spadła na ciebie na lewicy fala krytyki za udział w celebryckich walkach MMA?
Spadła, jasne – i ta krytyka ze strony innych feministek boli mnie najmocniej. Boli, że jeśli chcę skutecznie powalczyć o prawa kobiet, to muszę stawić czoła nie tylko temu – jednak dość toksycznemu – światu freak fightów czy Twittera, ale dodatkowo jeszcze fali płynącej od bliskich mi ideowo osób za to, że w ogóle podejmuję ten trud. Ale było też wiele wsparcia z tego środowiska i bardzo mi ono pomogło. A także sporo słusznej i ważnej krytyki.
Maja Staśko: Napływają do mnie te potworne historie
Kiedyś z dziewczyną, która się do mnie zgłosiła po gwałcie, chodziłyśmy od szpitala do szpitala, by ktoś w końcu ją przyjął i dał leki, bo miała myśli samobójcze. Kiedy wróciłam do domu, zauważyłam, że mam pokrwawione stopy. Wcześniej nic nie czułam. Jakbym się odłączała od swojego ciała, bo tak bardzo liczyła się ta druga osoba i jej potrzeby - mówi Maja Staśko, aktywistka.
Dziś żałujesz?
Już nie, ale rok temu, gdy dostawałam masowo groźby śmierci i naprawdę bałam się o życie – żałowałam, nawet bardzo. Teraz, widzisz, dostałam jeden dziwny telefon, a wtedy co chwilę słyszałam, że ktoś już do mnie jedzie, że ładuje strzelbę itd. Wyciekały dane mojej rodziny, adresy. I to mnie strasznie przybiło. Nie byłam w stanie uwierzyć, że ludzie sami z siebie mogą być aż tak okrutni, więc zaczęłam wierzyć, że to ja rzeczywiście zrobiłam coś złego, że to moja wina.
Ale udało ci się coś na tym zyskać, dotarłaś do ludzi, do których chciałaś dotrzeć?
Oczywiście. Jak przeglądam pamiętniki z tamtego czasu, to zanim zostałam zaszczuta, widziałam same pozytywy. Mnóstwo osób mi pisało, że zaczęło docierać do treści wspierających, dziękowało za skierowanie do telefonu zaufania. Dostawałam feedback, że naprawdę tysiące osób, do których wcześniej nie miałam szansy dotrzeć, skorzystały z pomocy. A dziewczyny pisały, że moje konfrontacje z Malikiem, czyli twarzą organizacji, w której walczyłam, dają im siłę.
Patostreamy są niezwykle popularne wśród młodzieży. Wykorzystuje się w nich osoby dotknięte biedą, wykluczeniem społecznym, przemocą
Do czego?
By same postawiły się osobom, które przekraczają ich granice. A przede wszystkim, że w ogóle im pokazałam, że mogą to zrobić, że nie muszą zawsze być tylko miłe i grzeczne – że mogą się postawić w sposób nieuśmiechnięty i to też będzie OK. A to nie są wcale oczywiste rzeczy, sama bym chciała coś takiego usłyszeć, jak byłam nastolatką.
Teraz, pisząc książkę o patostreamach, opartą także – ale nie tylko ani nawet nie w większości – na moich własnych doświadczeniach, widzę, że zdarzało mi się często demonizować tę przestrzeń i zrzucać winę na ofiary. Bo tam część osób jest zwyczajnie wykorzystywana – ich problemy, np. z uzależnieniami, są cynicznie monetyzowane przez innych. Ci ludzie często uciekają się do agresji, ale mogą być bardziej ofiarami niż sprawcami. Obserwując to z góry i z poczuciem wyższości, łatwo jest to przeoczyć: widzisz człowieka przekraczającego granice i oceniasz go jako „patusa”, a nie dostrzegasz podżegania go, zaszczucia, żerowania na jego tragediach, biedzie, chorobach. Dopiero doświadczenie i kontakt z tymi osobami pozwala dostrzec przepływy władzy i nadużyć, które na ekranie są niewidoczne. I wtedy okazuje się, że ten, którego nazywaliśmy „patusem”, może być przez kogoś gnębiony i wykorzystywany. A jego działania są tak ostro oceniane tylko dlatego, że jest z klasy niższej – bo te same akcje robione przez bogatego influencera uznawane już są za ekscentryzm, „dymy” i rozrywkę.
To dorośli skazują młodych na patotreści. To na X Tomasz Lis nazywa Magdalenę Biejat „lewacką szma
Wielu naszych czytelników pewnie myśli, że to tylko jakaś dziwna nisza. Starsi ludzie chyba nie zdają sobie sprawy, jak szalenie popularne wśród młodzieży są patostreamy.
Dokładnie: nie rozumieją, że mówimy o milionach odbiorców i presji rówieśniczej, by to oglądać – bo wszyscy w klasie oglądają. Dorośli długo to lekceważyli, nie było żadnej reakcji, a to się nawarstwiało. I teraz słyszę tylko, że młodzi są zdegenerowani i to wszystko jest ich winą. A młodzi zostali skazani na patotreści w sieci przez dorosłych. I to oni są winni – winny jest świat, który stworzyli. Nie dajmy sobie wmówić, że patostreamy są jakimś osobnym siedliskiem zła, a reszta jest wspaniała. Bo ja np. na Twitterze doświadczyłam co najmniej tyle samo przemocy, co w świecie freak fightów. A pewnie nawet więcej. A na Twitterze mamy przecież poważnych ludzi, polityków i dziennikarzy. Np. Tomasza Lisa, który dopiero co podał dalej tweeta, w którym jedna z posłanek została nazwana „lewacką szmatą”.
Chcesz powiedzieć, że taki jest cały internet?
Internet? Przecież to wszystko idzie z góry, monetyzowanie przemocy to żadna nowość. Od lat robią to portale, gazety, telewizja. Przecież cała wielka kariera Kuby Wojewódzkiego oparta jest na hejcie. Na stronie z patostreamami regularnie pojawiają się streamy z Sejmu. Naprawdę nie udawajmy, że poza internetem nie wykorzystuje się ludzi w kryzysach i nieporadnych. Nie lubię takiego myślenia, że wszystko to, co złego w internecie, wzięło się z kosmosu, że odpowiadają za to jedynie jakieś diabelskie algorytmy albo młodzież. Internet uwydatnia problemy społeczne, z którymi mierzymy się od lat. Przemoc, która wcześniej działa się jedynie w czterech ścianach, teraz pojawia się też na ekranie. Gdy nie była nagrywana, łatwiej było ją ignorować. Teraz już nie można jej zignorować. Oby.
Maja Staśko jest aktywistką, literaturoznawczynią, pisarką i scenarzystką. Współautorka, wraz z Patrycją Wieczorkiewicz, książki „Gwałt polski”