Jan Maciejewski: Usuńmy katechezę ze szkół

Jeśli uczniowie mają się poczuć poważnie potraktowani lekcjami teologii, to wcześniej Kościół musi zacząć poważnie traktować Chrystusa. A to wyzwanie trudniejsze niż utrzymanie zagwarantowanego konkordatem „stanu posiadania”.

Publikacja: 22.12.2023 17:00

Lekcja religii

Lekcja religii

Foto: AdobeStock

Eteryczne dziewczęcia, pryszczaci chłopcy, średnia wieku lawirująca wokół granicy pełnoletności. Pierwsza fala proaborcyjnych protestów w październiku 2020 roku przejdzie do historii jako moment odsłonięcia nowego oblicza polskiej młodzieży. Nie zapomnę podsłuchanego wówczas urywka rozmowy kilku spieszących na krakowski rynek, wyposażonych w odpowiednie transparenty nastolatek, zaśmiewających się z faktu, że jeszcze kilka lat temu sypały kwiatki w procesji na Boże Ciało. Nic nie kończy się równie szybko i gwałtownie, co święty spokój. Jeden z publicystów pisał wówczas: „jak myślicie: ilu z nich usłyszało podczas szkolnej katechezy, że Pan Jezus jest dobry jak czekoladka?”.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Reszta powróci

Religia w szkole. Totem (religioznawcze skojarzenie nieprzypadkowe) gorliwych bojowników o „świeckie państwo”. Wszystko się we mnie burzy przeciwko stawaniu w ich gronie, tuż obok nowej ministry (ministrantki?) edukacji, która właśnie zapowiedziała ograniczenie liczby godzin szkolnej katechezy. Co jednak począć, skoro sami już dawno wypisaliśmy z niej naszego syna. Religia w szkole, w obecnym kształcie, nadaje nowe znaczenie takim pojęciom jak „kontrskuteczność” czy „niedźwiedzia przysługa”. Dla polskiego Kościoła stały się te dwie (wkrótce już jedna) w tygodniu godziny lekcyjne złudzeniem wpływu na społeczeństwo. Dla antyklerykałów – prezentem, o który żaden z nich nie prosił, ale którego wszyscy potrzebowali. Dla uczniów zaś, i to niezależnie od ich stosunku do Kościoła, irytującą stratą czasu. Przedmiot o nazwie religia powinien więc zniknąć z polskich szkół. Zrobić miejsce zajęciom z teologii.

Religia w szkole. Totem (religioznawcze skojarzenie nieprzypadkowe) gorliwych bojowników o „świeckie państwo”. Wszystko się we mnie burzy przeciwko stawaniu w ich gronie, tuż obok nowej ministry (ministrantki?) edukacji, która właśnie zapowiedziała ograniczenie liczby godzin szkolnej katechezy.

Jakiś czas temu Marek Migalski zgłosił postulat zlikwidowania Wydziału Teologicznego na Uniwersytecie Śląskim. „Gdy świat przyznawał Nagrodę Nobla z fizyki, w Katowicach badano naturę aniołów” – grzmiał oświecony politolog. W obronie obecności teologii na uniwersytecie stanął m.in. rektor Uniwersytetu Śląskiego prof. Ryszard Koziołek. On, jak i wielu innych uczestników tamtej dyskusji, podnosiło dość oczywisty argument, że nie da się uprawiać nauki, prowadzić namysłu nad miejscem człowieka w świecie bez kontekstu teologicznego. A nauki ścisłe (które Migalski chciałby odgrodzić od teologii kordonem sanitarnym) są dziś bliżej tej dziedziny niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich kilku wieków. Na co najlepszym dowodem są dokonania takich naukowców jak choćby wybitnego fizyka Krzysztofa Meissnera.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Synowie Medei, nasi bracia

Gros tamtej argumentacji można by przenieść na szczebel czy nawet dwa edukacji niżej. Wiedza teologiczna jest jedną z podstawowych kompetencji kulturowych. W polskim kontekście jest to zaś specyficznie teologia katolicka. I aktualne procesy sekularyzacyjne nie mają tu nic do rzeczy. Nie da się, zwyczajnie nie można, zrozumieć polskiej, zachodniej historii, literatury, sztuki, muzyki – wszystkiego tego, co tworzy naszą cywilizację, bez znajomości podstawowych kategorii i pojęć teologicznych. Jak zrozumieć wielką schizmę wschodnią bez znajomości dogmatu o Trójcy Świętej? Reformację i wojny religijne bez rozumienia słowa „transsubstancjacja”? Ile można pojąć z Dantego, Miltona, ale i równie dobrze Joyce’a czy Kafki bez choćby śladowego pojęcia o eschatologii? Antyreligijny obskurantyzm czyni nas ślepymi na zachodnie malarstwo, głuchymi na muzykę Bacha, Mozarta, ale znowu – równie dobrze Mahlera, Messiaena czy Pendereckiego.

„Wszelka próba »unieważnienia Jezusa«, usunięcia Go z naszej kultury pod takim oto pretekstem lub na takiej oto zasadzie, iż nie wierzymy w Boga, w którego On wierzył – wszelka taka próba jest śmieszna i jałowa” – pisał znany klerykał, Leszek Kołakowski, na łamach nie mniej niż on kościółkowego tygodnika „Argumenty”. Ale – i to już wielki głaz do kościelnego ogrodu – Jezus, który jest głównym bohaterem opowieści pt. „Zachodnia teologia”, nie może być wyrobem „bogopodobnym”. Takim, od którego trywializowania i banalizacji najpierw bolą, a potem psują się zęby – jak od „katechetycznych słodkości”. Jeśli uczniowie mają się poczuć poważnie potraktowani lekcjami teologii, to wcześniej Kościół musi zacząć poważnie traktować Chrystusa. A to wyzwanie trudniejsze niż utrzymanie zagwarantowanego konkordatem „stanu posiadania”. Ale też chyba – trochę ważniejsze.

Eteryczne dziewczęcia, pryszczaci chłopcy, średnia wieku lawirująca wokół granicy pełnoletności. Pierwsza fala proaborcyjnych protestów w październiku 2020 roku przejdzie do historii jako moment odsłonięcia nowego oblicza polskiej młodzieży. Nie zapomnę podsłuchanego wówczas urywka rozmowy kilku spieszących na krakowski rynek, wyposażonych w odpowiednie transparenty nastolatek, zaśmiewających się z faktu, że jeszcze kilka lat temu sypały kwiatki w procesji na Boże Ciało. Nic nie kończy się równie szybko i gwałtownie, co święty spokój. Jeden z publicystów pisał wówczas: „jak myślicie: ilu z nich usłyszało podczas szkolnej katechezy, że Pan Jezus jest dobry jak czekoladka?”.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich