Izrael i Hamas. Wojna na (dez)informacje, obrazy i emocje

Izraelczycy i Palestyńczycy będą podnosić poziom emocji, by zapobiec narastającym z czasem zmęczeniu i obojętności opinii publicznej wobec ich konfliktu. Pomogą im w tym mechanizmy funkcjonowania mediów społecznościowych i często niezdolne do ich kontrowania media tradycyjne.

Publikacja: 27.10.2023 10:00

Ranni po eksplozji w szpitalu w Gazie (17 października), o którą Hamas fałszywie oskarżył Izrael. Bu

Ranni po eksplozji w szpitalu w Gazie (17 października), o którą Hamas fałszywie oskarżył Izrael. Budzące emocje zdjęcia ofiar rzeczywistych ataków izraelskiej armii z czasem będą zapewne przesuwać sympatię opinii publicznej w stronę Palestyńczyków

Foto: EAST NEWS

We wtorek 17 października wieczorem eksplozja wstrząsnęła szpitalem Al-Ahli prowadzonym przez Kościół anglikański w mieście Gaza. Samochody płonące na parkingu oświetliły sceny śmierci i paniki wśród uchodźców palestyńskich stłoczonych na trawnikach i w kaplicy jedynego w mieście szpitala prowadzonego przez chrześcijan. Setki ludzi schroniły się na terenie placówki z powodu trwających od tygodnia izraelskich nalotów, które obracają w perzynę całe kwartały domów miasta pozbawionego mediów i czekającego na nieuchronną bitwę między ufortyfikowanymi członkami palestyńskich milicji a nadchodzącymi żołnierzami armii izraelskiej.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Przyspieszać integrację czy nie

Jeszcze dłuższe rachunki krzywd

Już pierwsze informacje o 200–300 ofiarach były dramatyczne, nawet jak na warunki trwającej od tygodnia wojny między Izraelem a Strefą Gazy. Z czasem liczba ta wzrosła do 500, by po kilku godzinach przekroczyć 800. W świat poszły informacje o kolejnej masakrze w spływającym krwią regionie. Media na całym świecie natychmiast poinformowały o izraelskim bombardowaniu szpitala, co jest sprzeczne z prawem wojennym.

W Ankarze prezydent Tayyip Recep Erdogan mówił nawet o pozbawionych człowieczeństwa Izraelczykach, na co państwo żydowskie wezwało swoich obywateli do natychmiastowego opuszczenia Turcji. Tysiące wzburzonych demonstrantów wyszły na ulice stolic Jordanii, Libanu, Jemenu. Były prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew jako winnych wskazał Amerykanów krwawo dążących do światowej dominacji. Eksperci w zachodnich telewizjach zaczęli mówić o konsekwencjach dla Izraela i głębokim oburzeniu.

Równocześnie armia izraelska najpierw opublikowała oświadczenie, w którym winą za ostrzał szpitala obarczyła Palestyński Dżihad, skrajną organizację islamistyczną działającą między innymi w Strefie Gazy i regularnie ostrzeliwującą rakietami państwo żydowskie. Na szpital miała spaść wadliwa rakieta wystrzelona w kierunku Izraela. Służby państwa żydowskiego ujawniły także dodatkowe zdjęcia, a nawet podsłuchaną rozmowę miedzy dwoma członkami Hamasu, potwierdzające tę teorię.

Okazało się też, że telewizja Al-Dżazira z daleka nagrała incydent, a obrazy zaczęli natychmiast analizować członkowie internetowej społeczności OSINT-owej (ang. Open Source Intelligence, wywiad jawnoźródłowy), którzy nie raz udowodnili swoje umiejętności, weryfikując nagrania i zdjęcia z Ukrainy. Okazało się, że nagranie rzeczywiście pokazuje start rakiety, która wybucha w powietrzu i spada na szpital, powodując kolejną eksplozję. Wątpliwości zostały rozwiane rano, gdy przy świetle dziennym zaczęto analizować krater – zbyt mały, aby mogła go spowodować bomba lotnicza. Co więcej, obszar rażenia i późniejszego pożaru był tak niewielki, że niemożliwym jest, aby zginęły tam setki ludzi, choć szacowana liczba kilkudziesięciu już sama oznacza ogromną tragedię.

Rzeczowe, chłodne analizy niewiele zmieniły. Sympatycy Izraela uzyskali jedynie argument potwierdzający moralną wyższość prowadzonej przez państwo żydowskie wojny przeciwko terrorystom z Hamasu. Zwolennicy Palestyńczyków utwierdzili się w przekonaniu, że świat jest nieuczciwy, stosuje podwójne standardy, a krew cywili w Gazie jest niewiele warta dla rządzących światem, proizraelskich elit.

Innymi słowy, długie rachunki krzywd i argumentów każdej ze stron wydłużyły się o kolejne pozycje, przemawiające do przekonanych zwolenników odpowiednich stron bez większego wpływu na bieg wydarzeń. Niezależne dochodzenie, nawet gdyby było możliwe do przeprowadzenia, zapewne też niewiele by zmieniło – można tak sądzić, patrząc na niemal religijną wiarę zwolenników każdej ze stron we własną rację.

Milczący posterunek

Rachunki krzywd w konflikcie izraelsko-palestyńskim sięgają początków XX wieku, a argumenty historyczne znacznie dalej. Odwoływać się można do czasów biblijnych bądź osmańskich. Przytaczać masakry i wygnania Palestyńczyków przy narodzinach Państwa Izrael lub ataki na pionierów żydowskiego osadnictwa. Kolejne dekady to niekończąca się, krwawa litania zamachów terrorystycznych, akcji odwetowych, wypędzeń, zniewolenia, poniżeń i okrucieństw. Już samo wymienianie form i rodzajów krzywd doznanych i zadawanych przez Izraelczyków i Palestyńczyków będzie długie i niepełne. Zawsze znajdzie się ktoś, kto wskaże brak i nieścisłość. Często słusznie. Stąd konieczność arbitralnego ustalenia daty początkowej i tym dniem jest sobota 7 października 2023 r., po której nic już nie będzie jak wcześniej.

O świcie grupy Palestyńczyków, jak od wielu tygodni niemal co noc, podeszły do bariery oddzielającej Strefę Gazy od Izraela. Napastnicy ładunkami wybuchowymi i nożycami w kilkunastu miejscach przerwali płot. Przyzwyczajeni do tej rutyny żołnierze izraelscy nie podnieśli szczególnego alarmu. W kilku miejscach z baz wyjechały siły szybkiego reagowania, ale ani bez szczególnego pośpiechu czy wsparcia, ani przeświadczenia, że wkrótce będzie trzeba walczyć o życie.

W odróżnieniu od wcześniejszych przypadków zamiast niewielkich, niezorganizowanych grup młodzieży przez wyłomy zaczęły przechodzić elitarne, świetnie przygotowane i dowodzone oddziały Hamasu i innych, głównych frakcji palestyńskich działających w Strefie Gazy. Zamiast wycofać się po wejściu na kilka metrów w głąb Izraela, Palestyńczycy w sposób zorganizowany i systematyczny zaczęli przełamywać opór zaspanych Izraelczyków, likwidować posterunki, zajmować forty graniczne. Siły szybkiego reagowania wpadły w zasadzki, w których przeciwnik nie rzucał już kamieniami, tylko wymierzył w czołgi skuteczne rakiety przeciwpancerne. W pierwszych godzinach walk pierwszy raz, jak później przyznali Izraelczycy, do niszczenia ich pojazdów użyto nieznanych wcześniej, bardzo nowoczesnych pocisków wyprodukowanych w Iranie właśnie z myślą o takim dniu.

Równocześnie drony zaatakowały zautomatyzowane wieżyczki strzelnicze wyposażone w kamery i karabiny maszynowe. Na jednym z nagrań udostępnionych później przez służby izraelskie słychać operatorkę kamery, która widzi kolumnę palestyńskich samochodów przejeżdżających przez granicę, nawołuje posterunek odpowiedzialny za ten fragment płotu, lecz nie ma tam już nikogo, kto mógłby zareagować.

Po przełamaniu jedynej, granicznej linii posterunków Izrael pierwszy raz stanął otworem przed Palestyńczykami ze Strefy Gazy. Tak jak w planie ofensywnym, który ponad dekadę wcześniej libański Hezbollah, ze wsparciem ekspertów z Iranu, przygotował na potrzeby kolejnej wojny z Izraelem, po przełamaniu granicy w ataku na ziemi, z powietrza z wykorzystaniem paralotniarzy i z morza oraz pod osłoną potężnego ostrzału rakietowego na izraelskie zaplecze kolumny samochodów z członkami frakcji palestyńskich zaatakowały ponad 20 kibuców i miast wokół Strefy Gazy. Celem było przeniesienie wojny na terytorium Izraela i przygotowanie tam obrony, o czym świadczą wcześniej przygotowane miny, bomby, zapasy broni i amunicji, ale też plany i mapy zdobyte później przez Izraelczyków.

Czytaj więcej

Trybunał Konstytucyjny, TVP, zabetonowana prokuratura… Czy ekipa Tuska będzie przestrzegać prawa?

Horrory z przeszłości

Oszołomieni mieszkańcy miasta Sderot, kibuców Be’eri, Nahal Oz, Kfar Aza i wielu innych ku swojemu osłupieniu zobaczyli dziesiątki uzbrojonych Palestyńczyków u bram swoich miejscowości. Samochody dowożące siłom napastników broń i amunicję wracały do Gazy z jeńcami i zakładnikami. Nieduże siły strzegące tych miejscowości zostały szybko pokonane i rozpoczęła się rzeź, która ofensywę, porównywalną z dobrze przygotowanymi działaniami sił specjalnych, przerodziła w potworny atak terrorystyczny wymierzony już nie w wojsko, tylko w uczestników festiwalu na rzecz pokoju Nova, kierowców przypadkowo napotkanych samochodów i całe rodziny budzące się, by cieszyć się weekendem.

Izraelskiej armii i służbom bezpieczeństwa zajęło ponad dwie doby odbicie własnego terytorium. Nigdy wcześniej w historii państwa żydowskiego nic podobnego się nie wydarzyło, a prezydent Icchak Herzog stwierdził, że był to najkrwawszy dzień dla Żydów na świecie od czasów Holokaustu. Poruszył przy tym niezwykle wrażliwą strunę rezonującą nie tylko w Izraelu, ale w wielu społecznościach żydowskich na świecie, gdzie często można było usłyszeć o tym, że wrogowie, w tym antysemici, jedynie czyhają na okazję, by wszystkich wymordować, a Izrael, jako jedyne bezpieczne schronienie, musi walczyć o przetrwanie. W odpowiedzi mogli usłyszeć, że świat się zmienił, nie można zawsze odwoływać się do doświadczeń Zagłady, a Izrael jest silny i demokratyczny, dlatego nie może zawsze odwoływać się do argumentów siłowych, musi stawiać na dialog i współpracę międzynarodową.

Wydarzenia z 7 października przekonały wielu Izraelczyków i Żydów na świecie, że horrory z przeszłości nie odeszły w niebyt, a hasło „nigdy więcej” jest równie puste wobec mieszkańców kibuców Kfar Aza czy Be’eri, jak wobec ukraińskiej Buczy, bośniackiej Srebrenicy czy rwandyjskiego Murambi. Do świadomości Izraelczyków ze zdwojoną siłą powróciły zdania powtarzane na cywilnych i wojskowych uroczystościach, a w szczególności podczas Dnia Niepodległości czy na lekcjach poświęconych historii Zagłady, o konieczności zapewnienia sobie samemu bezpieczeństwa w świecie pełnym wrogów stanowiących egzystencjalne zagrożenie dla państwa i jego obywateli.

Skoro najczarniejsze obawy właśnie się ziściły, co potwierdzały filmy, zdjęcia i opowieści o potwornościach dziejących się w miejscowościach zajętych przez Palestyńczyków i bestialstwie, którego niedawno na Bliskim Wschodzie dopuszczało się tzw. Państwo Islamskie, to wniosek dla Izraelczyków był oczywisty. Wypowiedziano nam wojnę, którą musimy wygrać, bo w konfliktach egzystencjalnych nie ma nagrody za drugie miejsce. Zwycięzca żyje, nawet jeżeli musi tłumaczyć się z użytych metod, a przegrany umiera, nawet jeżeli zabierze ze sobą do grobu szlachetne idee. Wojny, a w szczególności wojny tego rodzaju, nie wygrywa się, działając sprawiedliwie, proporcjonalnie i ostrożnie. Zwycięstwo przynosi wyłącznie przytłaczająca siła i determinacja, by jej użyć, nawet jeżeli użyte metody są moralnie wątpliwe.

Czas na ofensywę

Rzeź z 7 października wstrząsnęła nie tylko Izraelem. Początkowe niedowierzanie, bo jak to możliwe, żeby państwo tak inwestujące w bezpieczeństwo dało się zaskoczyć i pokonać w walce, zastąpiły liczne wyrazy sympatii. W pierwszych godzinach premier Beniamin Netanjahu informował o pełnym poparciu ze strony prezydenta USA Joe Bidena, premiera Wielkiej Brytanii Rishiego Sunaka i prezydenta Francji Emmanuela Macrona.

Później lista polityków i instytucji wyrażających wsparcie dla państwa żydowskiego się wydłużyła. Po stronie zaatakowanego Izraela stanął Zachód. Wieczorem Brama Brandenburska w Berlinie, wieża Eiffla w Paryżu czy PKiN w Warszawie rozświetliły biało-niebieskie barwy państwa żydowskiego.

Tymczasem armia izraelska otrzymała od polityków polecenie przejścia do ofensywy. Premier Netanjahu stwierdził, że jego kraj prowadzi wojnę, a każdy członek Hamasu może uznać, że już nie żyje. Minister obrony Joaw Galant stwierdził, że celem jest nie tyko zniszczenie organizacji terrorystycznej, lecz zmiana sytuacji w Gazie tak, aby nigdy już nie zagroziła bezpieczeństwu Izraelczyków. Dowódcy wojskowi przygotowujący kampanię powietrzną i lądową zapowiadają tygodnie ciężkich walk przeciwko ufortyfikowanemu, przygotowanemu wrogowi, lecz apelują do polityków, aby nie kazali im wycofywać się z Gazy przed zakończeniem misji.

Na nadmorską enklawę o powierzchni nieco większej niż połowa Warszawy, lecz zamieszkałej przez ponad 2,2 mln ludzi, zaczęły spadać tysiące ton bomb. Samoloty zamieniają w ruinę całe kwartały domów. Padają wieżowce i bloki mieszkalne. Minister infrastruktury Izraela Israel Katz nakazał odcięcie dostaw prądu, żywności, paliwa, ale także wody, bez której trudno będzie uniknąć katastrofy humanitarnej w miejscu, gdzie lokalne źródła są zasolone przez wodę morską lub skażone.

Bardzo szybko zaczęła też rosnąć liczba ofiar nalotów. O ile w latach ubiegłych Izraelczycy wyraźnie zwracali uwagę na to, by nie zabijać cywilów, i powstrzymywali się od zrzucania bomb, widząc samochody czy przechodniów na ulicach, tak teraz obecność niewinnych ludzi przestała mieć znaczenie. W ciągu dwóch tygodni walk ministerstwo zdrowia w Strefie Gazy poinformowało o śmierci ponad 4 tys. ludzi i ranach odniesionych przez 11 tys. Palestyńczyków.

Czytaj więcej

Łukasz Jasina: Niemcy muszą zacząć szanować Polskę

Popatrzcie na ofiary

Tocząc wojnę tzw. kinetyczną, a więc z użyciem karabinów, bomb i rakiet, w której tysiące ludzi giną i odnoszą rany, obie strony od samego początku prowadzą konflikt informacyjny. Izraelczycy i Palestyńczycy z jednej strony apelują do własnej opinii publicznej, ale przede wszystkim walczą o serca – bardziej niż o umysły – przywódców i zwykłych ludzi praktycznie na całym świecie. Obie strony mają też bardzo podobne cele. Chcą uzyskać i podtrzymać przychylność na świecie przekładającą się na wsparcie i wolną rękę prowadzonych kampanii przy równoczesnym podważeniu pozycji wroga i ograniczeniu jego swobody ruchu.

Propaganda palestyńska skupia się na losie cywilów w bombardowanych miastach. Izraelczycy nie stronili od publikacji nie tylko opisów koszmarów w miejscowościach zajętych przez Hamas, ale także pokazali często zwęglone zdjęcia ofiar – co nie zdarzało się w przeszłości – aby wzmacniać narrację stawiającą znak równości między Hamasem a tzw. Państwem Islamskim. Oczywiście, jedni i drodzy, przede wszystkim na użytek własny, prezentowali heroiczne historie walki. Palestyńczycy chwalili się scenami zdobywania izraelskich posterunków, a Izraelczycy, pomimo klęski, upowszechniali opowieści żołnierzy i policjantów, którzy w sposób bohaterski stawili czoła często znacznie liczniejszym terrorystom.

W pierwszych godzinach i dniach wojny Izrael cieszył się ogromnym zaufaniem i poparciem na świecie. W krajach Bliskiego Wschodu, ale też w niektórych miastach Europy pojawiły się wprawdzie demonstracje radości z klęski zadanej Izraelowi, lecz przez to, że wyrażały sympatię dla organizacji terrorystycznej, nie mogły mieć wielkiego znaczenia, nawet jeżeli w Jemenie czy Iranie zgromadziły rzesze ludzi. Z kolei we Francji bardzo szybko zdelegalizowano tego rodzaju zgromadzenia.

W miarę jak obrazy prawdziwego, choć niejednokrotnie celowo uwypuklonego, cierpienia palestyńskich cywilów trafiają do internautów i telewidzów na całym świecie, rośnie poparcie i zrozumienie dla Palestyńczyków, a podział na zwolenników i przeciwników każdej ze stron staje się coraz wyraźniejszy i ostrzejszy. Zadanie propagandystom ułatwiają media, które często są niezdolne do samodzielnej i rzetelnej oceny sytuacji, przez co powielają niesprawdzone informacje. Zapominają, że dane o liczbach często są nierzetelne, a pierwsze informacje z terenu objętego wojną zazwyczaj są pogłoskami i wrażeniami ludzi bądź zainteresowanych konkretnym przekazem, bądź rozemocjonowanych i zdezorientowanych.

W miarę przedłużania się konfliktu coraz głośniejszy na Zachodzie staje się głos działaczy sympatyzujących z walką Palestyńczyków. Kilkuset pokojowych działaczy żydowskich demonstrowało w Waszyngtonie, w tym w budynku Kongresu, pod hasłem „Not in our name” – „Nie w naszym imieniu”. Na wielu uczelniach pojawiły się pikiety studentów z flagami palestyńskimi i w tradycyjnych biało-czarnych chustach zwanych arafatkami – od nazwiska dawnego przywódcy palestyńskiego Jasera Arafata. Głos zabrała nawet aktywistka klimatyczna Greta Thunberg, ogłaszająca solidarność ze Strefą Gazy.

Sympatycy każdej ze stron bardzo szybko weszli w koleiny sporu o serca i umysły znane z przeszłości, czyli zaczęli odnosić się do wielkich haseł, pomijając bieżące wydarzenia. Z kolei ich oponenci wykorzystują tragiczne i bolesne przykłady, aby kwestionować argumenty strony drugiej. Aktywiści propalestyńscy podkreślają izraelską okupację, osadnictwo i przewagę militarną, wskazując na pogwałcenie praw Palestyńczyków do wolności, co z kolei daje prawo do oporu, także zbrojnego. Przeciwnicy tego rozumowania wskazują na wydarzenia 7 października, czyli morderstwa całych rodzin, uprowadzenie 200 Izraelczyków i cudzoziemców. Porównują Hamas do tzw. Państwa Islamskiego i zaznaczają konieczność walki ze złem zagrażającym egzystencji Izraelczyków i szerzej, Żydów. Na to z kolei mogą usłyszeć w odpowiedzi, że bombardowanie Strefy Gazy łamie podstawowe prawo człowieka, jakim jest prawo do życia, i jedynie pogłębia nienawiść i opór, utrwalając konflikt. Tym wyliczankom i argumentom nie ma końca i nie jest źle, jeżeli spory pozostają na tym poziomie. Od początku wojny kilkakrotnie dochodziło też jednak do fizycznych konfrontacji, obrzucania się obelgami i wymiany ciosów.

Sympatia dla słabszych

Nie ma cienia wątpliwości, że Bliski Wschód przeżywa trzęsienie ziemi, którego zakresu, nie mówiąc o skutkach, nie sposób jeszcze oszacować. Wojna między Strefą Gazy a Izraelem może przerodzić się w konflikt regionalny. Nie brakuje też aktorów państwowych, mniej lub bardziej bezpośrednio zaangażowanych, którzy już starają się wykorzystać sytuację, aby samemu coś zyskać. Świetnym przykładem tego są Rosjanie, którzy natychmiast weszli w buty obrońców pokoju światowego i zaczęli oskarżać Stany Zjednoczone o sianie nienawiści i przemocy.

Trudno przy tym kwestionować, że zarówno Izraelczycy, jak i Palestyńczycy mają niezbywalne prawa, o które walczą. Ci pierwsi są przekonani, i trudno to podważać, że walczą o swoje bezpieczeństwo i miejsce na świecie w obliczu niekwestionowanych zagrożeń. Także Palestyńczycy walczą o wolność i swoje miejsce na ziemi, których od pokoleń pozbawia ich okupacja izraelska, a wszelkie nadzieje na przyszłość odbiera osadnictwo. Co więcej, jedni i drudzy na poparcie swoich stanowisk przedstawiają rzeczywiste i z każdym dniem coraz dłuższe rachunki krzywd. Stanowią one także podstawę obecnej wojny o sympatię opinii publicznej, nawet jeżeli niewiele zmieniają.

Wraz z upływem czasu i przesłanianiem obrazów masakry 7 października przez filmy pokazujące ofiary izraelskich bombardowań, przy szybko rosnącej liczbie zabitych w Strefie Gazy i porażającej dysproporcji sił, która jest fundamentem skutecznej kampanii militarnej, sympatie wobec cierpień Palestyńczyków będą coraz wyraźniejsze. Nakładają się one na antysemityzm, którego także nie brakuje, a jak wskazują Izraelczycy, jedną z jego współczesnych form jest rozciąganie krytyki Izraela na niechęć do wszystkich Żydów i obarczanie pojedynczych, konkretnych osób odpowiedzialnością za zdarzenia, w których nie uczestniczyli. Stąd na przykład gwiazdy Dawida malowane na budynkach, w których mieszkają Żydzi w Berlinie, przywołujące skojarzenie z mroczną przeszłością tego miasta.

Trwająca tygodniami, jeśli nie miesiącami, bitwa w mieście Gaza, która zapewne wybuchnie po wkroczeniu izraelskich wojsk lądowych do Strefy Gazy, także będzie wykorzystywana przede wszystkim przeciwko Izraelowi. Nawet politycy, którzy jednoznacznie poparli państwo żydowskie, w następstwie bestialstwa terrorystów z Hamasu mogą zacząć mieć problemy, w miarę jak ich wyborcy otrzymywać będą obrazy zderzające potęgę militarną Izraela ze zniszczeniami w Strefie Gazy.

Patrząc na toczące się zmagania informacyjne wokół wojny w Ukrainie, Syrii czy wcześniej – walki z Państwem Islamskim, ale także na aktualne kampanie polityczne, strony będą starały się przezwyciężać narastające zmęczenie i obojętność, podnosząc poziom emocji i dostarczając jeszcze ostrzejszych i wyrazistszych bodźców. Pomogą w tym mechanizmy funkcjonowania mediów społecznościowych i często niezdolne do ich kontrowania media tradycyjne. Skutkami mogą być jedynie pogłębiająca się polaryzacja i przepaść między zwolennikami jednej i drugiej strony, które w sytuacjach skrajnych przerodzą się w przemoc.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Aborcja i polityczny paradoks

Prawa obu stron

Nic nie wskazuje na to, aby którakolwiek ze stron miała szansę wygrać wojnę o serca opinii publicznej na tyle, aby realnie wpłynąć na wydarzenia w Strefie Gazy i szerzej – na Bliskim Wschodzie. Jedynym pozytywnym skutkiem może być zwiększenie pomocy humanitarnej, która jest i będzie potrzebna setkom tysięcy Palestyńczyków ratujących się ucieczką z domów. W sferze fikcji politycznej czy odległego marzenia pozostaje nadzieja, że Izraelczycy i Palestyńczycy ponoszący tragiczne konsekwencje morderczych działań ekstremistów z Hamasu po wojnie będą chcieli i potrafili przestać myśleć wyłącznie w kategoriach rachunków krzywd, tylko spojrzą w przyszłość.

Ani jedni, ani drudzy nagle nie znikną, a uniknięcie podobnych tragedii w przyszłości wymaga nie tylko wykorzenienia ekstremistów, ale przede wszystkim możliwej do realizacji wizji uwzględniającej prawa obu stron. Na razie jej nie widać, a Izraelczycy i Palestyńczycy mają przed sobą tygodnie, jeśli nie miesiące krwawych zmagań, które będą następnie wykorzystywać w walce o serca międzynarodowej opinii publicznej. W ich trakcie utwierdzać będą swoich sympatyków w dotychczasowych poglądach, podczas gdy zakończenie konfliktu wymaga odwołania się przede wszystkim do umysłów i znalezienia uczciwego, a co ważniejsze, możliwego do zrealizowania planu pokojowego współistnienia.

Jarosław Kociszewski

Dziennikarz, publicysta, wieloletni korespondent polskich mediów, w tym „Rzeczpospolitej”, na Bliskim Wschodzie.

We wtorek 17 października wieczorem eksplozja wstrząsnęła szpitalem Al-Ahli prowadzonym przez Kościół anglikański w mieście Gaza. Samochody płonące na parkingu oświetliły sceny śmierci i paniki wśród uchodźców palestyńskich stłoczonych na trawnikach i w kaplicy jedynego w mieście szpitala prowadzonego przez chrześcijan. Setki ludzi schroniły się na terenie placówki z powodu trwających od tygodnia izraelskich nalotów, które obracają w perzynę całe kwartały domów miasta pozbawionego mediów i czekającego na nieuchronną bitwę między ufortyfikowanymi członkami palestyńskich milicji a nadchodzącymi żołnierzami armii izraelskiej.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi