Zagraniczna prasa cieszy się ze zwycięstwa Donalda Tuska

Z pariasa Unii nasz kraj w jedną noc stał się kandydatem na jednego z rozgrywających we Wspólnocie. Z liberalnych kręgów na Zachodzie dobiega westchnienie ulgi. Unijnej centrali opłaciła się ryzykowna strategia obliczona na polityczną zmianę w Warszawie.

Publikacja: 20.10.2023 10:00

Układ sił w Europie sprawia, że Polska może walczyć o znacznie więcej niż tylko normalizację stosunk

Układ sił w Europie sprawia, że Polska może walczyć o znacznie więcej niż tylko normalizację stosunków z Brukselą, którą obiecuje Donald Tusk

Foto: fot: xxxxxxxxxxxx

I jedni, i drudzy chyba nie docenili tego, co stało się w Polsce. W niedzielny wieczór 15 października „Financial Times” pisał o „najważniejszych wyborach w Unii Europejskiej w tym roku”. „Le Monde” podkreślał, że „przed tak kluczowym rozstrzygnięciem sami Polacy nie stanęli od 1989 roku”. Wydaje się jednak, że stało się jednocześnie i jedno, i drugie: w skali całej zjednoczonej Europy nie było wyborów o podobnej wadze od wielu lat, przynajmniej od referendum rozwodowego w Wielkiej Brytanii w 2016 r.

Polska, jeden z pięciu największych krajów Unii, zależnie od wyniku głosowania albo mogła się znaleźć na drodze, która prowadziłaby z pewnym prawdopodobieństwem nawet do wyjścia ze Wspólnoty, albo wybrać ścieżkę, która w krótkim czasie pozwoliłaby jej dołączyć do francusko-niemieckiego tandemu decydującego o losach UE. Stała na rozdrożu, gdzie jeden znak wskazywał na wschodnie satrapie bez rządów prawa i demokracji, a drugi zachęcał do powrotu do integracji z zachodnią Europą.

Czytaj więcej

UE rezygnuje z obostrzeń klimatycznych. Europa jest na nie za biedna

Dziennikarze przecierają oczy

Po ugruntowaniu przez Viktora Orbána władzy w wyborach na Węgrzech w zeszłym roku to samo zrobił w maju w Turcji Recep Erdogan, a we wrześniu Słowacy przywrócili do władzy chcącego wzorować się na Budapeszcie i Ankarze Roberta Ficę. Władze wielu krajów Unii, gdzie siły radykalne również są na fali, obawiały się więc niemożliwej do powstrzymania fali, która zmiecie liberalne, umiarkowane rządy.

„Polska pokazała, że zduszenie liberalnej demokracji nie ma w sobie nic nieodzownego, a mobilizacja na rzecz wolności w końcu przynosi owoce” – napisała w „The Atlantic” Anne Applebaum, znana publicystka, prywatnie żona polityka PO Radosława Sikorskiego.

Reporterzy zachodnich mediów przecierali oczy na widok długich kolejek przed punktami wyborczymi. Opisywali, jak wyborcy demokratycznej opozycji szukali miejsc, gdzie w poprzednich wyborach PiS uzyskał największe poparcie, i korzystając z możliwości zarejestrowania się w dowolnym miejscu w kraju, właśnie tam oddawali głos. Można też było przeczytać opisy komisji wyborczych, które pracowały niezmordowanie przez wiele godzin, by zdążyć z podaniem wyników, podczas gdy sąsiednie restauracje za darmo dostarczały im jedzenie. Od wielu lat tylko populiści byli w stanie doprowadzić do takiej mobilizacji. Teraz Polska pokazała, że jest do tego zdolne i społeczeństwo obywatelskie.

– Zawsze wierzyłem w polską tradycję zrywów wolnościowych. Gdy władza zbyt przyciska Polaków, buntują się – mówi „Plusowi Minusowi” Pierre Buhler, były ambasador Francji w Warszawie. – To nie są Węgry – dodaje. I faktycznie, spośród europejskich mediów chyba tylko „Magyar Nemzet”, dziennik związany z reżimem w Budapeszcie, nie był w stanie dostrzec przełomu nad Wisłą. Oparł się na zapewnieniach Jarosława Kaczyńskiego („PiS wygrał czwarte wybory”) i Mateusza Morawieckiego („przystępujemy do budowy większościowej koalicji”).

Dobra wiadomość dla Kijowa

Rzut oka na sytuację w innych krajach UE pokazuje, skąd ta radość w liberalnych zachodnich kręgach. We Włoszech rządzi koalicja ugrupowań skrajnej prawicy, w Belgii, jeśli wierzyć sondażom, za kilka miesięcy absolutną większość na północy kraju (Flandria) przejmą ugrupowania nacjonalistycznej czy wręcz rasistowskiej prawicy, podczas gdy na południu (Walonia) pierwsze skrzypce będzie grała marksistowska lewica. We Francji dwie trzecie miejsc w Zgromadzeniu Narodowym jest obsadzonych przez deputowanych radykalnych sił antysystemowych z lewa i prawa. Z tego powodu prezydent Emmanuel Macron nie ma tam większości.

W Hiszpanii, jeśli cztery miesiące od wyborów jest jakaś perspektywa utworzenia rządu, to z separatystami katalońskimi, którzy tylko marzą o wysadzeniu królestwa. Z pewnością bardziej stabilne od Polski są Niemcy, ale i tu tendencja jest odwrotna niż w naszym kraju: populistyczna AfD jest na fali i szybko rośnie w sondażach.

Wynik wyborów w Polsce może szczególnie cieszyć Ukraińców. Gdyby Polska na dobre poszła w ślady Orbána, szanse, że Kijów znajdzie się w Unii Europejskiej, byłyby ograniczone. Niemcom czy Francuzom wystarczał kłopot z naszym krajem. Nie palili się do przyjęcia kolejnego państwa ze wschodnią mentalnością, którego władze mogłyby wywinąć Wspólnocie ten sam numer co Jarosław Kaczyński. Teraz znad Wisły popłynął jednak przeciwny sygnał, odnotowany przez „Financial Times”. „Demokracja w Polsce okazała się czymś okrzepłym” – napisał dziennik. Można więc zakładać, że Ukraina i Mołdawia powtórzyłyby sukces, jakim mimo wszystko okazało się poszerzenie Unii w latach 2004–2007.

Jest to tym bardziej prawdopodobne, że – jak oceniano za granicą – w Polsce to był nie tylko wybór między demokracją a autorytaryzmem, ale także rozstrzygnięcie cywilizacyjne. Partie opozycyjne szły tu przecież z otwartą przyłbicą. Zapowiadały stopniowe zwiększanie praw społeczności LGBT, legalizację aborcji czy opodatkowanie Kościoła i nacisk na laickość państwa. Oznacza to wpisanie się Polski w główny nurt przemian na Zachodzie.

Czytaj więcej

Chora gospodarka nad Renem. Czy Niemcy wrócą do interesów z Rosją?

Amerykańskie niepokoje

Do ostatnich dni tej kampanii Waszyngton starał się udawać, że nie ma w tym wyścigu swojego faworyta. Trzecia kadencja PiS była przecież całkiem prawdopodobna, a bez współpracy z Polską Stanom Zjednoczonym byłoby bardzo trudno doprowadzić do zwycięstwa Ukraińców w wojnie z Rosją. Amerykanie interweniowali więc tylko w momentach skrajnych, jak wtedy, gdy pojawiło się lex Tusk, prawo mające odsunąć lidera opozycji od udziału w wyborach, czy gdy zagrożone było nadawanie programów przez mający amerykańskich właścicieli TVN. W tegoroczne święto Wojska Polskiego 15 sierpnia nad Warszawą pojawiły się amerykańskie F-35, ale dwa miesiące wcześniej ambasador USA Mark Brzezinski wziął udział w warszawskiej Paradzie Równości.

Pod koniec kampanii Amerykanie z coraz większym trudem powstrzymywali emocje. Bardzo zaniepokoił ich narastający konflikt między Polską i Ukrainą, bo groził rozbiciem jedności Zachodu w obliczu rosyjskiej inwazji. Wiele nerwów nad Potomakiem kosztowała także dymisja dwóch najważniejszych polskich generałów na kilka dni przed samym głosowaniem. Z perspektywy Waszyngtonu nie było jasne, czy nie chodzi o protest przeciwko planom dokonania zamachu stanu.

Amerykanie bardzo źle przyjmowali także permanentne ataki polskich władz na Niemcy, głównego sojusznika USA w Europie. Udało im się co prawda skłonić rząd Mateusza Morawieckiego do przyjęcia niemieckich baterii antyrakietowych Patriot, ale na tym współpraca między oboma krajami stanęła. Teraz Biden liczy na to, że nowy polski rząd przyłączy się do jego krucjaty przeciwko autokracjom, a w przyszłym roku pod jego wpływem amerykańska Polonia pomoże stawić opór powrotowi do Białego Domu Donalda Trumpa.

Berlin, Paryż, Warszawa

Dla Polski najważniejsza będzie jednak normalizacja stosunków z Brukselą. To już zapowiedział Donald Tusk. Jednym z pierwszych sygnałów, że nasz kraj wraca do roli, jaką miał w procesie integracji przed 2015 r., byłoby uwolnienie przez Komisję Europejską około 35 mld euro, jakie zostały odłożone dla naszego kraju z unijnego Funduszu Odbudowy. Na to przyjdzie zapewne jeszcze trochę poczekać.

Na Warszawę czeka jednak teraz nawet ważniejsze miejsce we Wspólnocie niż to, które zajmowała przed przejęciem władzy przez eurosceptyczną Zjednoczoną Prawicę w 2015 r. Tak się dzieje przede wszystkim dlatego, że przez te osiem lat zasadniczo zmienił się świat. Wojna w Ukrainie w sposób naturalny przesunęła środek ciężkości Wspólnoty na Wschód. Z tego powodu do Warszawy dwa razy przyjechał Joe Biden, choć ani razu nie odwiedził Paryża czy Berlina. PiS tej szansy nie potrafił wykorzystać, ale okno możliwości wciąż jest otwarte.

Znaczenie Polski rośnie także z powodu złej kondycji, w jakiej znajdują się pozostałe kraje Unii. W szczególności nie działa francusko-niemiecki tandem, tak wiele różni oba te kraje, gdy idzie o wizję polityki zagranicznej i obronnej czy energetycznej. Osłabiona politycznie Francja i balansujące na skraju recesji Niemcy nie są więc w stanie skutecznie kierować Unią 27 krajów członkowskich. Zaczęły szukać trzeciego partnera.

Mogłaby nim być Hiszpania, jednak sygnałem, jak chwiejna jest konstrukcja rządu, który próbuje zbudować Pedro Sanchez, był szczyt przywódców UE w Granadzie na początku października; sprawujący obecnie przewodnictwo w Unii Hiszpanie nie byli w stanie doprowadzić na nim do jakichkolwiek decyzji. Być może na ostatnim takim spotkaniu, jakie im przyjdzie organizować w Brukseli w połowie grudnia, Polskę reprezentować będzie już nowy premier, wywodzący się z dotychczasowej opozycji. To będzie moment podjęcia decyzji, czy powinny się rozpocząć negocjacje akcesyjne z Ukrainą i czy budżet Unii ma zostać zwiększony o 50 mld euro, aby pomóc sfinansować poszerzenie Wspólnoty.

Na partnera Francji i Niemiec nie bardzo nadaje się premier Włoch Giorgia Meloni. Stoi na czele wspomnianej już koalicji partii skrajnej prawicy, które po wielu miesiącach w miarę harmonijnej współpracy znów zaczęły się ze sobą spierać (głównie o sposób reagowania na wzbierającą falę migracji) w perspektywie wyborów do Parlamentu Europejskiego w czerwcu.

To otwiera wyjątkowe możliwości przed nowym, proeuropejskim polskim rządem. Po raz pierwszy w swojej 32-letniej historii Trójkąt Weimarski może przekształcić się w skuteczne narzędzie koordynacji polityki Warszawy, Berlina i Paryża, może wręcz w swoisty dyrektoriat Europy. Miałby do podjęcia wiele kluczowych decyzji, bo z powodu wojny w Ukrainie oraz ryzyka powrotu do Białego Domu Donalda Trumpa i odwrócenia się Ameryki od Starego Kontynentu Unia szuka nowego miejsca w świecie. W Brukseli coraz częściej dyskutuje się więc o tym, czy przygotowanie UE do przyjęcia Ukrainy musi oznaczać rezygnację z prawa weta przy podejmowaniu decyzji w sprawach zagranicznych czy finansowych przez Radę UE. Na ile należy opóźnić kosztowną walkę z ociepleniem klimatu, aby powstrzymać wzrost poparcia dla populistów? Kto i na jakich warunkach ma odbudować Ukrainę? Czy we wzmocnienie flanki wschodniej NATO powinny zostać włączone wszystkie kraje Unii, także Niemcy?

Do tej pory Polska w tych rokowaniach de facto nie brała udziału, bo z jednej strony miała zerową zdolność koalicyjną w Radzie UE (nikt nie chciał z naszym krajem współpracować, czego przykładem było przeforsowanie nowego systemu relokacji azylantów), a z drugiej nie potrafiła przedstawić realnych alternatywnych pomysłów na zmiany (w marcu tego roku w Heidelbergu Mateusz Morawiecki wystąpił z postulatem „Europy ojczyzn” i ograniczeniem kompetencji Brukseli, co oznaczałoby cofnięcie zegarów integracji o 60 lat). Teraz Warszawa stałaby się pełnoprawnym uczestnikiem tych dyskusji, tym bardziej gdyby zadeklarowała gotowość do przystąpienia do unii walutowej, niewątpliwie serca unijnej konstrukcji.

Czytaj więcej

Ukraińcy wycieńczeni, Amerykanie tracą cierpliwość. A Rosja robi to, co zwykle

Von der Leyen stawia Polaków przed wyborem

Aby nad Wisłą doszło do przełomu, w Brukseli zdecydowano się na pokerową zagrywkę. Po nieudanej wizycie w Polsce latem zeszłego roku przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen przyjęła ostry kurs wobec ekipy PiS. Nie będzie pieniędzy nie tylko z Funduszu Odbudowy, ale i z nowego, „normalnego” budżetu Unii, dopóki nad Wisłą nie zostanie odbudowane państwo prawa – uznała.

Strategia była ryzykowna. Wpychając nasz kraj w rolę płatnika netto do kasy Brukseli, mogła doprowadzić do wzmożenia nastrojów antyeuropejskich w polskim społeczeństwie i utrwalić rządy PiS. Von der Leyen brała jednak pod uwagę szerszy, europejski kontekst. Przy wsparciu Paryża i Berlina uznała, że to jedyny sposób na powstrzymanie narastającej fali nacjonalistycznego populizmu w całej Europie. Niemka wyciągnęła wnioski z błędów swojej dawnej szefowej Angeli Merkel, która latami tolerowała dławienie wolności przez Viktora Orbána. Nie chciała, aby tą ścieżką szli pod kierunkiem Giorgii Meloni Włosi czy w przyszłości, w razie zdobycia Pałacu Elizejskiego przez Marine Le Pen, Francuzi.

W niedzielę okazało się, że strategia von der Leyen przyniosła oczekiwane w europejskiej centrali owoce. Przyczyniła się do wykrystalizowania się wyboru, przed jakim 15 października stanęli Polacy.

W Brukseli nikt nie ma wątpliwości, że Polacy dokonali wyboru epokowego i nie jest to tylko wahadło, które teraz wysunęło się na lewo, ale w następnych wyborach poleci daleko na prawo. Jeśli młodzi masowo poszli do urn, a wielu starszych, zamiast oddać głos na PiS, pozostało w domu, to można się spodziewać, że czas teraz nie będzie grał na korzyść partii Kaczyńskiego.

To przekonanie unijnych elit wprost wyraził w rozmowie z „Plusem Minusem” jeden z hiszpańskich dyplomatów. – Co cię nie zabije, to cię wzmocni – stwierdził. – PiS był poważną chorobą polskiej demokracji. Ale skoro ją przezwyciężyła, teraz będzie już o wiele silniejsza.

I jedni, i drudzy chyba nie docenili tego, co stało się w Polsce. W niedzielny wieczór 15 października „Financial Times” pisał o „najważniejszych wyborach w Unii Europejskiej w tym roku”. „Le Monde” podkreślał, że „przed tak kluczowym rozstrzygnięciem sami Polacy nie stanęli od 1989 roku”. Wydaje się jednak, że stało się jednocześnie i jedno, i drugie: w skali całej zjednoczonej Europy nie było wyborów o podobnej wadze od wielu lat, przynajmniej od referendum rozwodowego w Wielkiej Brytanii w 2016 r.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi