Zostaliście przyjęci z honorami.
Oczywiście. Na czas rozmowy posadzono nas przy długim stole, nie na szczytach, ale na wprost. Nie było delegacji, tylko prezydenci, tłumacze i rzecznicy prasowi. Wałęsa na początku tego spotkania wspomniał o wielkości i roli Rosji, a skończył słowami: „Od pana i ode mnie zależy przyszłość Europy, to co zdecydujemy, sprawi, że świat się zmieni. Od nas zależy, czy będzie to dobre czy złe”. Robiłem szczegółowe notatki z tego spotkania. Po kilku minutach rozmowy Jelcyn spytał, co jest dla nas najważniejsze. – Wyprowadzenie wojsk radzieckich, jak najszybciej – powiedział Wałęsa. Jelcyn zaczął się wykręcać, że szybko się nie da, ale po pół godzinie się zgodził.
A co z tymi bazami?
Sprawę baz Wałęsa potraktował jak to on – może będą, może nie będą. I Jelcyn tego nie podnosił. Po rozmowie między prezydentami do rozmów dołączyła reszta delegacji. Ale szef MSZ Skubiszewski nie mógł się dogadać z Pawłem Graczowem w sprawie wycofania wojsk. Graczow stawiał opór. W rezultacie rozmowy zostały przerwane. Tego wieczoru prezydent Jelcyn wydał bankiet na Kremlu, a Wałęsa powiedział, że nie pójdzie, jeżeli traktat nie zostanie podpisany. Efekt był taki, że tuż przed bankietem, na korytarzu, Skubiszewski z Graczowem podpisali porozumienie o wycofaniu wojsk. Po zameldowaniu, że porozumienie jest podpisane, Wałęsa poszedł na bankiet. Jelcyn wzniósł toast, stuknął się kieliszkiem z Wałęsą, ale cała rosyjska generalicja nie podniosła kieliszków. Miała łzy w oczach. Wałęsa to zauważył i zwrócił się do Graczowa ze słowami: „Panie generale, ja pana rozumiem, ale są nowe czas, nowe okoliczności itd.”. I Graczow, z oporami, stuknął się kieliszkiem z Wałęsą, a za nim zrobili to pozostali generałowie. To jest siła osobistego przekazu.
A sprawa wstępnej zgody na przystąpienie Polski do NATO jak była załatwiona? To też nie było łatwe do przeforsowania.
To było podczas wizyty Jelcyna w Warszawie. Wałęsa zaprosił go do pałacyku MSZ w Helenowie, bez delegacji i kamer, w cztery oczy, żeby przy kolacji porozmawiać na ten temat. Między nimi były pozytywna chemia. Jelcyn był zauroczony Wałęsą, a Wałęsa zdawał sobie sprawę z potęgi Rosji. I podczas tamtej rozmowy Jelcyn powiedział, że Rosja nie będzie się sprzeciwiała naszym staraniom o wejście do NATO. Tekst porozumienia zapisali na karteczkach, a po zakończeniu kolacji delegacje obu stron dostały za zadanie sporządzenie na ten temat komunikatu. Do późna w nocy nie mogliśmy sklecić trzech zdań. Co zaproponowaliśmy, to Rosjanie odpowiadali, że muszą zadzwonić, wracali i mówili – nie. Uznaliśmy, że dalsze prace nie mają sensu i poszliśmy spać. Rano po mszy podeszliśmy do prezydenta i powiedzieliśmy, że nie ma komunikatu. Wałęsa się wściekł, że znowu musi wziąć to na swoje barki. Gdy Jelcyn z delegacją przybył do Belwederu, Wałęsa wypalił: „Nasi urzędnicy nie potrafią napisać komunikatu z naszego porozumienia”. Jelcyn odwrócił się do swoich ludzi i pyta „dlaczego”, bo nic o tym nie wiedział. Szef rosyjskiego MSZ Andriej Kozyriew i Graczow zaczęli mówić o potrzebie konsultacji w Rosji. Jelcyn spojrzał na nich i powiedział: „Kto tu jest prezydentem?”. Zapadła cisza. Wtedy Wałęsa powiedział, że skoro nie ma komunikatu, to może obaj ogłoszą to podczas konferencji prasowej. I Jelcyn się zgodził. Tylko jego rzecznik powiedział, że ze względu na stan zdrowia Jelcyn odpowie tylko na jedno pytanie i wychodzi.
Kto zadał to pytanie?
Dzwoniłem po największych tuzach dziennikarskich tamtego czasu i za każdym razem słyszałem, że nikt wolnym mediom nie będzie wyznaczał, o co mają pytać. W końcu znalazłem jednego dziennikarza, który po pewnym wahaniu się zgodził. Zaczęła się konferencja w ogrodach Belwederu, przybyły wszystkie światowe telewizje i agencje, każdy chciał zadać pierwsze pytanie, zatem podniósł się las rąk, a ten mój dziennikarz ręki nie podniósł. Zrobiłem się mokry jak mysz ze zdenerwowania, bo wszyscy czekali. W końcu z oporami podniósł lekko rękę i natychmiast oddałem mu głos. Zadał umówione pytanie. Jelcyn wtedy powiedział, że Rosja nie widzi problemu, by Polska podjęła starania o członkostwo w NATO, i taka informacja poszła na cały świat. Po odjeździe Jelcyna Wałęsa rozmawiał z Januszem Onyszkiewiczem i powiedział: „Panie ministrze, mamy wejście do NATO, nie zepsujcie tej sprawy”. Bo w NATO się obawiano, że Rosja będzie się sprzeciwiać i dlatego ta deklaracja była szalenie ważna.
W 1993 roku Lech Wałęsa zdecydował o rozwiązaniu parlamentu po upadku rządu Hanny Suchockiej. Ugrupowania solidarnościowe nigdy mu tego nie darowały. Uważały, że gdyby parlament pracował przez kolejne dwa lata, to gospodarka by się poprawiła i nie doszłoby do przejęcia władzy przez postkomunistów.
I prawidłowo, że tak się stało. Spory wewnątrz naszej grupy solidarnościowej były tak duże i tak dojmujące, nie tylko personalne, ale i na tle programowym, że nie można było znaleźć żadnego punktu zahaczenia. Przecież do obrony rządu zabrakło jednego głosu, faceta, który zamknął się w ubikacji. To coś mówi o tamtej sytuacji. Poza tym nie wiemy, czy dalsze rządy solidarnościowe byłyby dobre. Społeczeństwo było zmęczone naszymi reformami, które stały się dla ludzi dojmujące. Miliony ludzi z dnia na dzień traciło pracę. Wałęsa był za planem Balcerowicza, ale zawsze powtarzał: „Znajdźcie drugiego Balcerowicza, który będzie szedł i zbierał te gruzy”. Kimś takim miał być Jacek Kuroń, ale poza gotowaniem zupy i telewizyjnymi występami nic nie zrobił. Społeczeństwo było pozostawione samo sobie. Frustracja narastała błyskawicznie. Nie sądzę, by kolejny rząd przetrwał dwa lata. A już zamknięcie się w toalecie jednego z ministrów to była zupełna degrengolada.
Dlaczego Wałęsa przegrał wybory prezydenckie w 1995 roku?
Z prostego powodu – nie docenił zmieniającego się społeczeństwa i potrzeby wyartykułowania w zrozumiały sposób tego, co chce zrobić. On chciał prowadzić kampanię tak jak w 1990 roku, a to była już inna Polska.
Pisze pan książkę o spotkaniach Wałęsy z papieżem Janem Pawłem II. Dlaczego akurat te spotkania są godne opisania?
Dlatego, że każde z tych spotkań było przełomowe. W 1981 roku do Watykanu pojechała delegacja Solidarności, żeby podziękować Ojcu Świętemu za wsparcie. Nikt inny podczas tego spotkania się nie liczył, tylko Wałęsa, którego Ojciec Święty podniósł z kolan i przytulił. Cały świat odczytał to jako znak, że Kościół jest z Solidarnością i z robotnikami. Najbardziej polityczne było spotkanie w stanie wojennym, w 1983 roku. Ekipa Wojciecha Jaruzelskiego nie chciała dopuścić do spotkania z Wałęsą, ale Ojciec Święty postawił to jako jeden z warunków wizyty w Polsce. Władza obawiała się manifestacji ludności i odrodzenia się Solidarności. Ostatecznie do spotkania doszło w schronisku w Dolinie Chochołowskiej i choć miało pozostać w tajemnicy, to od razu Stolica Apostolska wydała po tym specjalny komunikat. Był to wyraz wsparcia dla Wałęsy i opozycji. I jeszcze spotkanie w 1989 roku delegacji z Wałęsą, gdy w dwa dni po zarejestrowaniu Solidarności Ojciec Święty przyjmował ich w Watykanie, a świat polityki włoskiej traktował go jako niekwestionowanego przywódcę narodu. Z kolei po spotkaniu w 1990 roku Wałęsa ogłosił swój start w wyborach prezydenckich.
Czy pana zdaniem papież cały czas stawiał na Wałęsę jako lidera narodu?
Tego nie wiem, bo nie znam treści ich rozmów. Wałęsa tylko mówił, że u Ojca Świętego ładuje akumulatory. Ale zawsze tym spotkaniom towarzyszyła podniosła atmosfera. Wszystkim spotkaniom w Watykanie sekretariat stanu Stolicy Apostolskiej nadawał bowiem oprawę dyplomatyczną, przysługującą głowie państwa.