Andrzej Drzycimski: Lech Wałęsa miał też momenty autorefleksji

Lech Wałęsa miał też momenty autorefleksji. Nieraz mawiał: „Czasy zawodowców w polityce dopiero przyjdą, dla mnie wtedy nie będzie miejsca” - mówi Andrzej Drzycimski, rzecznik prezydenta Lecha Wałęsy w latach 1990–1994.

Publikacja: 29.09.2023 17:00

Prezydent Lech Wałęsa i Andrzej Drzycimski podczas obrad Krajowego Porozumienia Komisji Zakładowych

Prezydent Lech Wałęsa i Andrzej Drzycimski podczas obrad Krajowego Porozumienia Komisji Zakładowych NSZZ Solidarność tzw. Sieci w Zdzieszowicach, marzec 1993 r.

Foto: Janusz Mazur/pap

Plus Minus: Urodziny Lecha Wałęsy przypadające 29 września to były wielkie wydarzenia towarzyskie i polityczne. Czy w tym roku będzie podobnie?

Powinno, bo to jest podwójna rocznica – 80. urodziny Lecha Wałęsy i 40. rocznica otrzymania przez niego Pokojowej Nagrody Nobla. Lech Wałęsa otrzymał z okazji Nobla bardzo wiele gratulacji, łącznie z osobistymi gratulacjami od Ojca Świętego. Natomiast urodziny to było wydarzenie, na które często przyjeżdżali ci, którzy chcieli coś załatwić.

Pamiętam urodziny, na które Wałęsa zaprosił Aleksandra Kwaśniewskiego.

Nie tylko jego. Cała lewica przewinęła się przez dom Lecha Wałęsy na jego urodzinach.

Oczywiście, ale wtedy wszyscy jeszcze pamiętali słowa Wałęsy z kampanii prezydenckiej 1995 roku – „temu panu mogę podać najwyżej nogę”.

To prawdopodobnie przyczyniło się do porażki Wałęsy w wyborach 1995 roku. Przed debatą telewizyjną z Kwaśniewskim został wprowadzony w stan napięcia. Kwaśniewski celowo się spóźnił, a miał przyjść pierwszy. Wałęsa musiał na niego czekać i gotował się ze złości. To plus drobne prztyczki znakomicie przygotowane przez PR-owców Kwaśniewskiego doprowadziły do wybuchu Wałęsy. On chciał być w tej kampanii takim samym naturszczykiem jak pięć lat wcześniej. Odrzucał wszystko, co wydawało mu się sztuczne. Ale to, co się podobało w 1990 roku, w 1995 zaczęło razić. Nawet to słowotwórstwo Wałęsy, które podziwiałem.

„Jestem za, a nawet przeciw”, „są plusy dodatnie i plusy ujemne” itd.

Trzy razy za te powiedzonka dostał nagrodę od Radiowej Trójki Srebrne Usta. Miał też zwyczaj opowiadania anegdot. Przykładowo o Rosji mówił, że to jest niedźwiedź, który wpadł do przerębli i trzeba mu pomóc się wydostać, bo sam nie da rady. Jako prezydent on tej historii używał wiele razy i często ją modyfikował. Nazywaliśmy to niedźwiedź 1, niedźwiedź 2 itd.

Czytaj więcej

Andrzej Grajewski: Nastąpił swoisty rozbiór diecezji pomiędzy „Gościa Niedzielnego” oraz „Niedzielę”

Niedźwiedź w przerębli to był rozpadający się Związek Radziecki?

Dokładnie, a w tej anegdocie chodziło o to, że wszyscy muszą pomóc wyciągnąć niedźwiedzia z przerębli, bo Polacy sami nie dadzą rady. Kiedyś przyjechał do Polski szef CIA, który był u nas już wcześniej. Wałęsa go przyjął i opowiada mu historię o niedźwiedziu. Ten tak słucha i w pewnym momencie mówi: „Panie prezydencie, dwa lata temu opowiadał pan to inaczej” (śmiech). Wałęsa miał też zwyczaj mówić: „Nie polecam w przyszłości Wałęsy”.

A jednak próbował wrócić na urząd prezydenta w 2000 roku.

Zgoda, ale miał też momenty autorefleksji. Nieraz mawiał: „Czasy zawodowców w polityce dopiero przyjdą, dla mnie wtedy nie będzie miejsca”. Jego prezydentura miała ogromne znaczenie – pierwsze to pozbycie się wojsk poradzieckich z Polski, a drugie – uzyskanie zgody zachodnich wierzycieli na zdejmowanie z nas ciężaru zadłużenia. Wałęsa od początku był zwrócony ku Zachodowi. Zdawał sobie sprawę, że jeżeli pozostaniemy w obszarze wpływów postsowieckich, to nie mamy szansy na nic, na żadną samodzielność i niezależność. Dlatego dążył do tego, żeby zlikwidować Układ Warszawski. Udział w tym sojuszu nie pozwalał nam ruszyć do przodu. Przecież do 1990 roku, czyli jeszcze za rządów Tadeusza Mazowieckiego, nasi generałowie jeździli na odprawy do Moskwy.

Nic dziwnego, skoro rząd tworzyła wielka koalicja z komunistami włącznie, a szefem MON do lipca 1990 roku był gen. Florian Siwicki, który kończył kursy wojskowe w Moskwie.

Często o tym zapominamy. Szukanie drogi do NATO było charakterystyczne dla Wałęsy. Pamiętam taką rozmowę z Manfredem Wörnerem, sekretarzem generalnym NATO, który przyjechał do Warszawy na zaproszenie Mazowieckiego, a później przyleciał do Gdańska, żeby spotkać się z Wałęsą, który był wówczas tylko przewodniczącym Solidarności. Wałęsa powiedział mu, że jeżeli NATO się nie otworzy na Polskę i inne kraje, to straci na znaczeniu. – My chcemy być w NATO – powiedział Wałęsa. A to było jeszcze przed jego prezydenturą. On miał taką tezę, że jeżeli nie będzie Układu Warszawskiego, a Zachód nas nie zechce – bo wtedy nie było wielkiej chęci przyjmowania nas do sojuszu północnoatlantyckiego, raczej przyglądano nam się z rezerwą – to znajdziemy się w szarej strefie. A to byłoby najgorsze, bo w szarej strefie można zrobić wszystko.

Przecież to Wałęsie wypsnęło się stwierdzenie „załóżmy sobie NATO bis”.

To była konsekwencja myślenia, że nie możemy znaleźć się w szarej strefie. Wałęsa był z powodu tego stwierdzenia wyśmiewany, ale w tamtym czasie to nie było takie głupie. Po prostu nie mogliśmy być nigdzie. Dlatego Wałęsa prowokował Zachód swoimi wypowiedziami i zachowaniem. Tak było, gdy odmówił prezydentowi USA Billowi Clintonowi przyjazdu na spotkanie do Pragi, na spotkanie Grupy Wyszehradzkiej. Miano tam omawiać tzw. Partnerstwo dla Pokoju, które Polsce oferowano zamiast członkostwa w sojuszu północnoatlantyckim. Wałęsa od razu uznał, że to jest szara strefa i powiedział: „Ja na to spotkanie nie pojadę”. Nie ma pani pojęcia, co się dzieło. Do Polski przyleciała Madeleine Albright, stała przedstawicielka USA w ONZ, późniejsza sekretarz stanu, zjawił się też Strobe Talbott, zastępca sekretarza stanu USA. Oboje przekonywali Wałęsę do rozmowy z Clintonem o Partnerstwie dla Pokoju.

I koniec końców Wałęsa pojechał do Pragi.

To prawda, ale otwarcie powiedział, że nie akceptuje Partnerstwa dla Pokoju. Parę miesięcy później Clinton przyjechał z wizytą do Warszawy, bo w tamtym czasie Wałęsa był rozgrywającym w tej części Europy. Jeszcze przed prezydenturą Lech Wałęsa zaczął odgrywać coraz większą rolę w polityce. Uważał, że rząd Tadeusza Mazowieckiego zmienia społeczne emocje i je zaostrza. Że trzeba ruszyć do przodu, bo inaczej społeczeństwo uzna, że w poprzednim ustroju było mu lepiej. To zresztą okazało się w pełni w 1993 roku. Zalążek tych emocji był widoczny w 1990 roku, kiedy Stan Tymiński pokonał w wyborach prezydenckich premiera Tadeusza Mazowieckiego. To był po prostu dramat. Swoją drogą Wałęsa, gdy już został prezydentem, był rozczarowany uprawnieniami głowy państwa. Czasami mówił: „Daliście mi samochód, ale kierownica nie ma przełożenia na koła. Mogę nią kręcić, jednak nie mam żadnego wpływu na kierunek jazdy”.

Chciał rządzić za pomocą dekretów. Chyba o to chodziło w tym powiedzeniu?

Był przekonany do swoich pomysłów. Dekrety wydawały mu się rozwiązaniem najlepszym. Chciał podejmować decyzje i je wdrażać. Później się z tego wycofał, bo zrozumiał, że jego siła nie polega na prawotwórstwie. Ale rzeczywiście chciał być trybunem ludowym i wdrażać rozwiązania korzystne dla ludu, co trudno pogodzić z ustrojem demokratycznym. Stąd się wzięła jego ksywka dyktator, choć z dyktatorem nie miał nic wspólnego. Po prostu w momencie, gdy napotykał opór, zderzał się ze ścianą prawną, to szukał rozwiązań. Gdy jego prawnikiem był Lech Falandysz, Wałęsa go wzywał i mówił: „Panie ministrze, coś z tym musimy zrobić”. I Lech Falandysz jako wybitny prawnik szukał luk w prawie.

Zasłynął z bardzo elastycznej interpretacji prawa, a nawet naciągania go do granicy możliwości. Ewa Milewicz z „Gazety Wyborczej” nazwała to „falandyzacją prawa”.

To jest negatywne określenie, tymczasem to, co robił Falandysz, było pozytywne. Szukał dziur, które umożliwiały odwrócenie ustaw uznawanych przez Wałęsę za złe. Falandysz pokazywał, gdzie są słabe punkty w takiej ustawie, a Wałęsa w te miejsca uderzał, przedstawiając własne projekty ustaw. Lech Falandysz był świetnym prawnikiem. Działał w trudnych warunkach, bo Wałęsa wyznawał teorię zderzaków. Mówił do nas: „Proszę robić. Jak się uda, to cała chwała będzie moja, ale jak się nie uda, to pana nie ma”. Wychodził z założenia, że po jakimś czasie każdego trzeba wymienić. Przykładowo premier Jan Krzysztof Bielecki miał z góry powiedziane, że po trzech miesiącach zostanie wyrzucony.

Bielecki przetrwał rok, aż do wyborów w 1991 roku.

Dlatego że wyszedł z propozycją reform. Dla Wałęsy było istotne, żeby się coś zmieniało. Miał fenomenalny słuch społeczny.

Mało było mu fundamentalnych reform przeprowadzanych przez rząd Mazowieckiego?

Nie o to chodziło. Wałęsa chciał reform w dziedzinach, których Mazowiecki nie ruszał, np. w obszarze wojska. Sprawa kapelaństwa to była rewolucja w wojsku. Nagle ci wszyscy politrucy musieli klękać w czasie mszy polowych. To było uderzenie w trzewia systemu. A Wałęsa to przeprowadził. Nie chcę deprecjonować Tadeusza Mazowieckiego, bo jego reformy miały olbrzymie znaczenie, ale w momencie, gdy sytuacja zaczynała się stabilizować pod względem politycznym, Wałęsa uważał, że trzeba ruszyć ostro do przodu. A Tadeusz Mazowiecki patrzył daleko, ale działał powoli.

Wałęsa chciał wszystkiego natychmiast?

Można tak powiedzieć. Miał zupełnie inny styl działania niż kolejne rządy. Nawet negocjacje, które prowadził, były różne od tego, co robił Krzysztof Skubiszewski. Szef MSZ stawiał na dokumenty, noty dyplomatyczne, traktaty, a Wałęsa zawsze mówił – chcę zobaczyć się z tym prezydentem, premierem, kanclerzem i z nim pogadać. W takich bezpośrednich rozmowach Wałęsa załatwiał wiele rzeczy. Umiejętność negocjacji wyniósł z okresu Solidarności, szczególnie z czasów rozmów ze stroną rządową. To Wałęsa utrzymywał w stoczni całą debatę. Merytorycznie wspierali go: Andrzej Gwiazda, Alina Pienkowska, Lech Bądkowski i inni. Ale to on przerywał premierowi Wojciechowi Jagielskiemu i mówił: „Panie premierze, wróćmy do…”. Jego zdolności negocjacyjne najbardziej przydały się podczas rozmów w Moskwie.

Prawica do dzisiaj wypomina Wałęsie, że chciał się zgodzić na utworzenie spółek polsko-radzieckich na majątkach byłych radzieckich baz wojskowych. Zdaniem prawicy te spółki stałyby się siedliskiem rosyjskich szpiegów. Czy prezydent rzeczywiście był gotów na to przystać?

I tak, i nie. Wałęsa przed wylotem do Moskwy przeprowadził szerokie konsultacje ze wszystkimi siłami politycznymi. Równocześnie rząd Jana Olszewskiego przygotowywał traktat, który miał być podpisany w Moskwie. W momencie, gdy wylatywaliśmy do Moskwy, zaczęły się problemy, że Wałęsa nie może podpisać tego traktatu z punktem dotyczącym baz. Jeszcze w samolocie uzgodniliśmy, że najważniejsza sprawa do załatwienia to zgoda prezydenta Borysa Jelcyna na wyprowadzenie wojsk poradzieckich z Polski. Wałęsa powiedział, że to załatwi.

Czytaj więcej

Bogusław Wontor: Szkoda mi szyldu SLD

Zostaliście przyjęci z honorami.

Oczywiście. Na czas rozmowy posadzono nas przy długim stole, nie na szczytach, ale na wprost. Nie było delegacji, tylko prezydenci, tłumacze i rzecznicy prasowi. Wałęsa na początku tego spotkania wspomniał o wielkości i roli Rosji, a skończył słowami: „Od pana i ode mnie zależy przyszłość Europy, to co zdecydujemy, sprawi, że świat się zmieni. Od nas zależy, czy będzie to dobre czy złe”. Robiłem szczegółowe notatki z tego spotkania. Po kilku minutach rozmowy Jelcyn spytał, co jest dla nas najważniejsze. – Wyprowadzenie wojsk radzieckich, jak najszybciej – powiedział Wałęsa. Jelcyn zaczął się wykręcać, że szybko się nie da, ale po pół godzinie się zgodził.

A co z tymi bazami?

Sprawę baz Wałęsa potraktował jak to on – może będą, może nie będą. I Jelcyn tego nie podnosił. Po rozmowie między prezydentami do rozmów dołączyła reszta delegacji. Ale szef MSZ Skubiszewski nie mógł się dogadać z Pawłem Graczowem w sprawie wycofania wojsk. Graczow stawiał opór. W rezultacie rozmowy zostały przerwane. Tego wieczoru prezydent Jelcyn wydał bankiet na Kremlu, a Wałęsa powiedział, że nie pójdzie, jeżeli traktat nie zostanie podpisany. Efekt był taki, że tuż przed bankietem, na korytarzu, Skubiszewski z Graczowem podpisali porozumienie o wycofaniu wojsk. Po zameldowaniu, że porozumienie jest podpisane, Wałęsa poszedł na bankiet. Jelcyn wzniósł toast, stuknął się kieliszkiem z Wałęsą, ale cała rosyjska generalicja nie podniosła kieliszków. Miała łzy w oczach. Wałęsa to zauważył i zwrócił się do Graczowa ze słowami: „Panie generale, ja pana rozumiem, ale są nowe czas, nowe okoliczności itd.”. I Graczow, z oporami, stuknął się kieliszkiem z Wałęsą, a za nim zrobili to pozostali generałowie. To jest siła osobistego przekazu.

A sprawa wstępnej zgody na przystąpienie Polski do NATO jak była załatwiona? To też nie było łatwe do przeforsowania.

To było podczas wizyty Jelcyna w Warszawie. Wałęsa zaprosił go do pałacyku MSZ w Helenowie, bez delegacji i kamer, w cztery oczy, żeby przy kolacji porozmawiać na ten temat. Między nimi były pozytywna chemia. Jelcyn był zauroczony Wałęsą, a Wałęsa zdawał sobie sprawę z potęgi Rosji. I podczas tamtej rozmowy Jelcyn powiedział, że Rosja nie będzie się sprzeciwiała naszym staraniom o wejście do NATO. Tekst porozumienia zapisali na karteczkach, a po zakończeniu kolacji delegacje obu stron dostały za zadanie sporządzenie na ten temat komunikatu. Do późna w nocy nie mogliśmy sklecić trzech zdań. Co zaproponowaliśmy, to Rosjanie odpowiadali, że muszą zadzwonić, wracali i mówili – nie. Uznaliśmy, że dalsze prace nie mają sensu i poszliśmy spać. Rano po mszy podeszliśmy do prezydenta i powiedzieliśmy, że nie ma komunikatu. Wałęsa się wściekł, że znowu musi wziąć to na swoje barki. Gdy Jelcyn z delegacją przybył do Belwederu, Wałęsa wypalił: „Nasi urzędnicy nie potrafią napisać komunikatu z naszego porozumienia”. Jelcyn odwrócił się do swoich ludzi i pyta „dlaczego”, bo nic o tym nie wiedział. Szef rosyjskiego MSZ Andriej Kozyriew i Graczow zaczęli mówić o potrzebie konsultacji w Rosji. Jelcyn spojrzał na nich i powiedział: „Kto tu jest prezydentem?”. Zapadła cisza. Wtedy Wałęsa powiedział, że skoro nie ma komunikatu, to może obaj ogłoszą to podczas konferencji prasowej. I Jelcyn się zgodził. Tylko jego rzecznik powiedział, że ze względu na stan zdrowia Jelcyn odpowie tylko na jedno pytanie i wychodzi.

Kto zadał to pytanie?

Dzwoniłem po największych tuzach dziennikarskich tamtego czasu i za każdym razem słyszałem, że nikt wolnym mediom nie będzie wyznaczał, o co mają pytać. W końcu znalazłem jednego dziennikarza, który po pewnym wahaniu się zgodził. Zaczęła się konferencja w ogrodach Belwederu, przybyły wszystkie światowe telewizje i agencje, każdy chciał zadać pierwsze pytanie, zatem podniósł się las rąk, a ten mój dziennikarz ręki nie podniósł. Zrobiłem się mokry jak mysz ze zdenerwowania, bo wszyscy czekali. W końcu z oporami podniósł lekko rękę i natychmiast oddałem mu głos. Zadał umówione pytanie. Jelcyn wtedy powiedział, że Rosja nie widzi problemu, by Polska podjęła starania o członkostwo w NATO, i taka informacja poszła na cały świat. Po odjeździe Jelcyna Wałęsa rozmawiał z Januszem Onyszkiewiczem i powiedział: „Panie ministrze, mamy wejście do NATO, nie zepsujcie tej sprawy”. Bo w NATO się obawiano, że Rosja będzie się sprzeciwiać i dlatego ta deklaracja była szalenie ważna.

W 1993 roku Lech Wałęsa zdecydował o rozwiązaniu parlamentu po upadku rządu Hanny Suchockiej. Ugrupowania solidarnościowe nigdy mu tego nie darowały. Uważały, że gdyby parlament pracował przez kolejne dwa lata, to gospodarka by się poprawiła i nie doszłoby do przejęcia władzy przez postkomunistów.

I prawidłowo, że tak się stało. Spory wewnątrz naszej grupy solidarnościowej były tak duże i tak dojmujące, nie tylko personalne, ale i na tle programowym, że nie można było znaleźć żadnego punktu zahaczenia. Przecież do obrony rządu zabrakło jednego głosu, faceta, który zamknął się w ubikacji. To coś mówi o tamtej sytuacji. Poza tym nie wiemy, czy dalsze rządy solidarnościowe byłyby dobre. Społeczeństwo było zmęczone naszymi reformami, które stały się dla ludzi dojmujące. Miliony ludzi z dnia na dzień traciło pracę. Wałęsa był za planem Balcerowicza, ale zawsze powtarzał: „Znajdźcie drugiego Balcerowicza, który będzie szedł i zbierał te gruzy”. Kimś takim miał być Jacek Kuroń, ale poza gotowaniem zupy i telewizyjnymi występami nic nie zrobił. Społeczeństwo było pozostawione samo sobie. Frustracja narastała błyskawicznie. Nie sądzę, by kolejny rząd przetrwał dwa lata. A już zamknięcie się w toalecie jednego z ministrów to była zupełna degrengolada.

Czytaj więcej

Jan Ołdakowski: Czego Wałęsa mógłby się nauczyć od powstańców warszawskich

Dlaczego Wałęsa przegrał wybory prezydenckie w 1995 roku?

Z prostego powodu – nie docenił zmieniającego się społeczeństwa i potrzeby wyartykułowania w zrozumiały sposób tego, co chce zrobić. On chciał prowadzić kampanię tak jak w 1990 roku, a to była już inna Polska.

Pisze pan książkę o spotkaniach Wałęsy z papieżem Janem Pawłem II. Dlaczego akurat te spotkania są godne opisania?

Dlatego, że każde z tych spotkań było przełomowe. W 1981 roku do Watykanu pojechała delegacja Solidarności, żeby podziękować Ojcu Świętemu za wsparcie. Nikt inny podczas tego spotkania się nie liczył, tylko Wałęsa, którego Ojciec Święty podniósł z kolan i przytulił. Cały świat odczytał to jako znak, że Kościół jest z Solidarnością i z robotnikami. Najbardziej polityczne było spotkanie w stanie wojennym, w 1983 roku. Ekipa Wojciecha Jaruzelskiego nie chciała dopuścić do spotkania z Wałęsą, ale Ojciec Święty postawił to jako jeden z warunków wizyty w Polsce. Władza obawiała się manifestacji ludności i odrodzenia się Solidarności. Ostatecznie do spotkania doszło w schronisku w Dolinie Chochołowskiej i choć miało pozostać w tajemnicy, to od razu Stolica Apostolska wydała po tym specjalny komunikat. Był to wyraz wsparcia dla Wałęsy i opozycji. I jeszcze spotkanie w 1989 roku delegacji z Wałęsą, gdy w dwa dni po zarejestrowaniu Solidarności Ojciec Święty przyjmował ich w Watykanie, a świat polityki włoskiej traktował go jako niekwestionowanego przywódcę narodu. Z kolei po spotkaniu w 1990 roku Wałęsa ogłosił swój start w wyborach prezydenckich.

Czy pana zdaniem papież cały czas stawiał na Wałęsę jako lidera narodu?

Tego nie wiem, bo nie znam treści ich rozmów. Wałęsa tylko mówił, że u Ojca Świętego ładuje akumulatory. Ale zawsze tym spotkaniom towarzyszyła podniosła atmosfera. Wszystkim spotkaniom w Watykanie sekretariat stanu Stolicy Apostolskiej nadawał bowiem oprawę dyplomatyczną, przysługującą głowie państwa.

Plus Minus: Urodziny Lecha Wałęsy przypadające 29 września to były wielkie wydarzenia towarzyskie i polityczne. Czy w tym roku będzie podobnie?

Powinno, bo to jest podwójna rocznica – 80. urodziny Lecha Wałęsy i 40. rocznica otrzymania przez niego Pokojowej Nagrody Nobla. Lech Wałęsa otrzymał z okazji Nobla bardzo wiele gratulacji, łącznie z osobistymi gratulacjami od Ojca Świętego. Natomiast urodziny to było wydarzenie, na które często przyjeżdżali ci, którzy chcieli coś załatwić.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi