Twardych dowodów nie było. A ten nasz działacz twierdził, że nie miał żadnych informacji na ten temat. Chciał tylko przestraszyć tych gangsterów. I to była cała afera. Nikogo nie złapano na łapówce, korupcji czy innych kryminalnych sprawach.
Wróćmy do afery Rywina, która wybuchła po artykule w „Gazecie Wyborczej”, że Lew Rywin poszedł do Adama Michnika i w zamian za zmiany w ustawie, umożliwiające Agorze kupno telewizji ogólnopolskiej, zażądał poważnej łapówki na rzecz funduszu wyborczego SLD.
I Miller tam był w tle. To był czas, kiedy polityka zaczęła inaczej wyglądać, pojawiły się tabloidy. Łatwo było przekonać społeczeństwo, że SLD to są ci źli, których powinno się odsunąć od władzy. Do dzisiaj nie mam pewności, co tak naprawdę się wydarzyło. Miller mówił, że z nikim o niczym nie rozmawiał. Rywin z czasem zaczął się wycofywać ze swojego oskarżenia. W pewnym momencie powiedział, że sobie to wszystko wymyślił.
Jaki były wtedy nastroje w klubie?
Każdy dociekał, jak było. Czy powinniśmy się bronić i w jaki sposób? Poparcie społeczne dla SLD zaczęło spadać. Wyborcy na spotkaniach pytali o tę aferę, a ja przecież nie do końca wiedziałem co powiedzieć. Zatem to nie była komfortowa sytuacja.
Marek Biernacki: Pranie pieniędzy w kasynach to był polski patent
- Afera taśmowa to była poważna gra jednego z naszych wschodnich sąsiadów, obliczona na destabilizację państwa. Marek Falenta i jego współpracownicy powinni zostać oskarżeni o działalność w zorganizowanej grupie przestępczej. Niestety, tak się nie stało - mówi w rozmowie z Elizą Olczyk Marek Biernacki, szef MSW w rządzie Jerzego Buzka i minister sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska
A cztery miesiące później rozpadła się koalicja rządowa z PSL. Co pan wtedy sobie pomyślał?
Koalicja rozpadła się przez winiety, które miały posłużyć do sfinansowania budowy autostrad. PO i PiS zagłosowały przeciwko temu pomysłowi, a PSL, nasz koalicjant się dołączył i projekt upadł. Ministrem infrastruktury i pomysłodawcą ustawy o winietach był Marek Pol z Unii Pracy, który mocno się zirytował. Wtedy pojawił się postulat rozwiązania koalicji z PSL. Nie byłem do tego przekonany, ale koledzy mówili, że trzeba być konsekwentnym w działaniu, że nie możemy pozwolić na to, żeby nasz koalicjant zmieniał reguły w trakcie gry. Mówiono też, że rządy mniejszościowe istnieją na świecie i nieźle funkcjonują. Krótko mówiąc, utwierdzano nas w przekonaniu, że spokojnie damy sobie radę. Dałem się namówić. Tak samo jak w sprawie wysłania wojsk do Iraku. Też za tym głosowałem z przeświadczeniem, że to jest dobra decyzja. Byliśmy przekonywani, że będziemy dzięki temu uczestniczyli w odbudowie Iraku, że nasze firmy na tym skorzystają, że demokratyzujemy Irakijczyków itd. Uwierzyłem. Dzisiaj nie zagłosowałbym za taką decyzją.
Dlaczego nie?
Bo nie wierzę, że można Arabów zdemokratyzować. Myślę, że nie dożyjemy czasów, w których kraje arabskie wprowadzą u siebie zachodni model demokracji. Raczej to pójdzie w drugą stronę i to my w przyszłości będziemy islamizowani. To jest kolejny temat do dyskusji. I to też socjaliści zbudowali w Europie – program multi-kulti, który nie zdał egzaminu. Dzisiaj widać, że sprowadzanie imigrantów do niczego dobrego nie prowadzi, bo oni tworzą enklawy, bardzo często nawet nie uczą się języka kraju, w którym mieszkają. Nie pracują, żyją z socjalu zapewnianym przez państwo. A nie powinno się budować enklaw, tylko „wrzucać” imigrantów do społeczeństwa, żeby się asymilowali.
A jeżeli nie chcą się asymilować?
To niech wyjeżdżają.
Brutalnie.
Podszedłbym do tego stanowczo – dajemy wam szansę, ale na naszych warunkach. To nie są uchodźcy uciekający przed wojną czy terrorem. To są imigranci, którzy chcą sobie poprawić byt. A skoro tak, to niech to robią na naszych warunkach – czyli mają się integrować i pracować. Nie pracują, to ich deportujemy. Dzieci mają chodzić do szkół, wszyscy mają się uczyć języka. Jeżeli tak nie będziemy robić, to dojdzie do jeszcze gorszych rzeczy niż widzieliśmy ostatnio we Francji.
Wróćmy do historii SLD i tej kadencji 2001–2005.
To była bardzo pracowita kadencja, bo musieliśmy implementować prawo unijne do naszego systemu prawnego. Zdarzało się, że siedzieliśmy w Sejmie od rana, do rana dnia następnego. Z naszym przystąpieniem do UE wiązała się jeszcze jedna sprawa – gdy Krysia Łybacka została ministrem nauki, edukacji i sportu zaczęła negocjować z Kościołem kwestię nauczania religii – czy nauczanie religii powinno być opłacane z budżetu i czy w ogóle katecheza powinna być prowadzona w szkołach. Po czym prymas Józef Glemp spotkał się z premierem Millerem i spytał, czy rząd chce poparcia Kościoła w referendum unijnym. Bo jeżeli tak, to on prosi, żeby pani Łybacka odstąpiła od swoich zamiarów dotyczących nauczania religii. Leszek Miller poprosił Krystynę Łybacką, żeby dla wyższych celów zrezygnowała z rozmów z Kościołem. Długo tego nie mogła odżałować, bo też wyborcy krytykowali ją za to, że pozostawiła to tak jak zastała. A ona po prostu nic nie mogła zrobić.
W 2004 roku doszło do rozłamu w SLD, powstała partia SDPL Marka Borowskiego. Krążyły wówczas takie opinie, że do tego rozłamu popchnął Borowskiego prezydent Kwaśniewski, żeby trochę „przyciąć” Leszka Millera.
Marek Borowski też był w ZSMP (śmiech). Trudno mi powiedzieć czy to było inspirowane przez prezydenta Kwaśniewskiego. Przed tym rozłamem pojawił się wtedy postulat, żeby Miller rozdzielił funkcje – zrezygnował albo ze stanowiska premiera, albo z szefa partii. Czyli albo się skupia na pracy rządowej, albo partyjnej.
Wybrał stanowisko premiera i potem dość szybko przestał nim być.
No właśnie. Bo w teorii ten pomysł był dobry, ale w praktyce nie zagrał. Z perspektywy czasu uważam, że jeżeli lider partii jest szefem rządu, to nie ma zgrzytów i wewnętrznej opozycji. Ale do takiego myślenia musiałem dojrzeć i nabrać doświadczenia politycznego.
A co pan sądził o grupie, które odeszła z SLD razem z Markiem Borowskim?
Trochę ich rozumiałem, bo odeszli z powodu złych zjawisk, które wystąpiły w SLD. Z drugiej strony sam jednak uważałem, że nie było aż takich powodów, żeby odchodzić z Sojuszu. Tym bardziej, że później i tak wszyscy wylądowaliśmy w LiD-zie. W tym akurat był palec Kwaśniewskiego, który nieraz przekonywał, że sama lewica nie ma szans na 50-procentowy wynik wyborczy i zdobycie większości parlamentarnej. A zatem trzeba budować centrolewicę. Stąd się wzięła koalicja Lewica i Demokraci. Znowu – w idei może to było fajne, ale w praktyce się nie sprawdziło.
Jak pan sądzi, dlaczego?
Dlatego że nie da się pogodzić ognia z wodą, czyli liberałów z radykalnymi lewicowcami z punktu widzenia gospodarczego i społecznego. Ta koalicja nie pomogła ani im, ani nam, bo obie formacje musiały trochę stępić swoje poglądy i w rezultacie stały się mało wyraziste. Nasi wyborcy to widzieli i pytali dlaczego nie jesteśmy wyraziści, gdzie jest nasz program? A on był, tylko nie mogliśmy go pokazać, bo mieliśmy wspólny program z demokratami, w którym prezentowaliśmy tylko to, co nie przeszkadzało drugiej stronie.
Postawienie na czele SLD Wojciecha Olejniczaka to zdaje się też był pomysł Kwaśniewskiego?
Kwaśniewski za tym rzeczywiście stał. Wojtek opowiadał mi kiedyś, że prezydent namawiał go do objęcia kierownictwa w partii. Myśmy wszyscy wierzyli, że ta zmiana przyniesie coś pozytywnego, popchnie naszą formację do przodu, bo społeczeństwo inaczej na nas spojrzy. I wtedy będziemy mogli skupić się na przekazywaniu ludziom, co dobrego zrobiliśmy i co dobrego chcemy zrobić, a nie będziemy ciągle odpowiadać na pytania o afery. Rząd Leszka Millera zrobił naprawdę dużo dobrych rzeczy – myślę chociażby o uzdrowieniu finansów publicznych i pobudzeniu wzrostu gospodarczego. Zaczynaliśmy od dziury Jarosława Bauca. Opowiadano mi, że w pewnym momencie rząd pożyczał pieniądze w Wielkiej Brytanii, żeby wypłacać pensje w budżetówce. Taka była sytuacja po rządach AWS-u. Ludzie mieli do nas pretensje, że zachowywaliśmy się jak liberałowie. Sam się tak zachowywałem, choć z ciężkim sercem, bo sytuacja, którą zastaliśmy była bardzo trudna. Po czterech latach naszych rządów zostawiliśmy w budżecie naszym następcą nadwyżkę, którą Roman Giertych natychmiast wydał na becikowe.
To było za rządu Marka Belki.
Wszystko jedno, ale to my go popieraliśmy. Zatem nasze rządy nie były złe, choć za liberalne decyzje zapłaciliśmy spadkiem poparcia. Ludzie mniej oceniali nas przez pryzmat afer, a bardziej przez to, ile mają w portfelu, a w portfelu im specjalnie nie przybywało. Na początku kadencji przekonywano nas, że mamy tak duże poparcie, iż z całą pewnością będziemy rządzić dwie kadencje. Zatem pierwsza kadencja miała być czasem trudnych reform i wychodzenia na prostą, a druga na politykę typowo socjaldemokratyczną. Niestety, drugiej kadencji nie było.
Dlaczego po 2005 roku lewica nie mogła się odbić od niskich notowań? Był Wojtek Olejniczak, dobry przewodniczący, Grzegorz Napieralski, też niezły. Później powrócił Miller. I żadnych rezultatów.
Boję się, że to była kwestia doradców. Czasami zastanawiałem się, na ile działania Olejniczaka były podyktowane jego poglądami, a na ile podszeptami doradców. A koalicja z Januszem Palikotem całkiem wypchnęła nas poza parlament. Dodam, że Włodzimierz Czarzasty był za tą koalicją, miał zatem swój udział w tej porażce. Na posiedzeniu Rady Krajowej występowałem przeciwko temu pomysłowi, argumentując, że nie osiągniemy progu. Niestety, byłem w mniejszości.
Łukasz Szumowski: Respiratory? Nawet Izrael ze swoim Mossadem nie dostał wszystkich
Najbardziej naraziłem się politykom, gdy powiedziałem, że w pandemii wybory kopertowe są formą, która gwarantuje największe bezpieczeństwo obywatelom. Moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem byłoby przedłużenie kadencji prezydenta - mówi prof. Łukasz Szumowski, szef Instytutu Kardiologii w Aninie, minister zdrowia w latach 2018–2020.
A Magdalena Ogórek jako kandydatka na prezydenta pomogła wam czy przeciwnie? Pamiętam, że w 2015 roku wszyscy w SLD byli nią zachwyceni – piękna, młoda, wykształcona kobieta. Po prostu cud, miód, malina.
Prawda była taka, że gdy poszukiwaliśmy kandydata na prezydenta, Leszek Aleksandrzak zaproponował Magdalenę Ogórek. Mówiono, że podpowiedział mu ją Grzegorz Napieralski. Ale Miller tego nie kupił. Chciał Wojtka Olejniczaka, który wtedy siedział w USA. I on się z nim dogadał, zwołał Radę Krajową na niedzielę, a w czwartek Wojtek zadzwonił i powiedział, że z powodów rodzinnych jednak nie wystartuje.
Jakie to były powody?
Nikomu tego nie powiedział i od nikogo nie odbierał telefonów. Sam próbowałem się do niego bezskutecznie dodzwonić. Andrzej Szejna mówił, że najprawdopodobniej Kwaśniewski wpłynął na niego, żeby nie startował. Może chodziło o to, aby nie był konkurencją dla Bronisława Komorowskiego, żeby kandydat PO spokojnie mógł te wybory wygrać. Ale do końca tego nie wiem. A może Kwaśniewski mu powiedział, że zrobi słaby wynik i tylko się ośmieszy? Zaznaczam, że to są tylko moje spekulacje. Miller w ciągu tych kilku dni wymyślił Rysia Kalisza, ale Rada Krajowa go nie chciała. Dyskusję przeciwko Kaliszowi podkręcił m.in. Czarzasty. I wtedy pojawiło się hasło, że trzeba postawić na kobietę. Pojawiło się nazwisko Małgorzaty Szmajdzińskiej, ale ostatecznie padło na Ogórkową. Millera wina była tylko taka, że zawsze jako lider brał decyzje partyjne na siebie, nie spychał winy na innych. A ja mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że to nie był jego pomysł.
Bogusław Wontor
Jest posłem piątej kadencji
z województwa lubuskiego.
Z wykształcenia ekonomista,
zaangażowany w stworzenie Parku
Technologii Kosmicznej w Zielonej
Górze. Działacz lewicowy, od 1983
roku należał do Związku
Socjalistycznej Młodzieży Polskiej.
Aktywny w lokalnych organizacjach
sportowych. Wieloletni prezes
Lubuskiej Federacji Sportu.