Marek Biernacki: Pranie pieniędzy w kasynach to był polski patent

- Afera taśmowa to była poważna gra jednego z naszych wschodnich sąsiadów, obliczona na destabilizację państwa. Marek Falenta i jego współpracownicy powinni zostać oskarżeni o działalność w zorganizowanej grupie przestępczej. Niestety, tak się nie stało - mówi w rozmowie z Elizą Olczyk Marek Biernacki, szef MSW w rządzie Jerzego Buzka i minister sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska

Publikacja: 09.11.2018 18:00

Marek Biernacki: Pranie pieniędzy w kasynach to był polski patent

Foto: Fotorzepa/ Wojciech Grzędziński

Plus Minus: Podobno ma pan pieczątki strajkowe Solidarności?

Marek Biernacki: Tak, ciągle jestem depozytariuszem pieczątki strajkowej z sierpnia 1988 roku. Chyba powinienem przekazać ją do muzeum.

Albo może pan wywołać jakiś strajk. Ma pan pieczątkę. To by się Solidarność zdziwiła.

Ale pieczątka jest z datą z 1988 roku, więc byłby to strajk mocno przeterminowany (śmiech).

W 1989 roku pana koledzy z Solidarności zostali posłami, ministrami, a pan – likwidatorem majątku PZPR. Taka sobie kariera.

Namówił mnie do tego świętej pamięci Maciej Płażyński, ówczesny wojewoda gdański. Prawdopodobnie dlatego, że w podziemnej Solidarności dałem się poznać jako człowiek bardzo pracowity. Poza tym byłem niezależny politycznie i finansowo – pracowałem na uczelni, prowadziłem z dawnymi kolegami z „podziemia" działalność gospodarczą ?– a funkcja likwidatora pochłaniała sporo czasu, oprócz satysfakcji nie dawała żadnych profitów finansowych. W praktyce dokładałem do tego interesu. ?Za pełnienie funkcji likwidatora bądź co bądź wielomilionowego majątku dostawałem wynagrodzenie w formie zlecenia o wartości 90 złotych na miesiąc. Tak naprawdę nie starczało nawet na bilet na pociąg do Warszawy. Dlatego ?z reguły likwidatorami majątku PZPR zostawali kierownicy rejonów albo dyrektorzy urzędów wojewódzkich, ?dla których to była dodatkowa praca ?do wykonania.

To dlaczego pan to robił?

Bo uważałem, że to jest przywracanie sprawiedliwości. Żałuję, że Sejm RP, uchwalając w 1990 roku ustawę o likwidacji majątku PZPR, nie pomyślał o majątku Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. Profity uzyskane z majątku byłej PZPR i ZSMP pozwoliły SdRP i późniejszemu SLD święcić triumfy na scenie politycznej.

No ale majątek PZPR został przecież przejęty przez państwo?

Majątek po PZPR przejęła nowa partia SdRP, ogłaszając, że jest jej spadkobierczynią i szybko go upłynniając, jeszcze przed uchwaleniem przez Sejm ustawy. Niektórzy likwidatorzy wchodzili w pyskówki z SdRP, organizowali brutalne wejścia do budynków, ale w rezultacie niewiele udało im się zdziałać. Ja wypowiadałem się powściągliwie, ale ze wszystkimi roszczeniami szedłem do sądu.

Udało mi się zdobyć księgi inwentarzowe majątku KW PZPR, dzięki czemu wiedziałem, gdzie szukać rzeczy ruchomych i jakich wartości finansowych dochodzić. Wytoczyłem osiem postępowań przeciwko SdRP i nie przegrałem żadnego. Łącznie wygrałem dziesięć spraw o majątek po byłej PZPR. Dlatego ballada o likwidatorze dotyczyła tylko Pomorza, a innych regionów kraju już nie.

Pamiętam, że SdRP, broniąc się przed odbieraniem majątku, tłumaczyła, że musiała płacić zaległe składki ubezpieczeniowe za pracowników KC PZPR, jakieś odprawy itd., a pan chce ich puścić z torbami z powodów ideologicznych.

Nie byli tacy biedni. Przejęli ruchomości i wyczyścili większość kont byłej PZPR. Te środki finansowe posłużyły im do rozwoju ich prywatnych biznesów i do budowania struktury partyjnej. W rzeczywistości mieli ogromną materialną przewagę nad innymi ugrupowaniami, które startowały praktycznie od zera i były po po prostu biedne. Z perspektywy czasu widać, że Okrągły Stół był przygotowaniem do oddania władzy. Dlatego Leszek Miller i Mieczysław Rakowski pojechali do Moskwy po pożyczkę – przygotowywali grunt pod przyszłą działalność.

Pana aktywność na Pomorzu doprowadzała SdRP do szału.

Tak, bo chociaż w 1993 roku przejęli władzę, nie mogli mnie odwołać, gdyż miałem jeszcze pełnomocnictwo wojewody. A więc dopóki wojewodą był Maciej Płażyński, mogłem swobodnie działać. Wystąpiłem nawet do sądu z wnioskiem o upadłość SdRP z powodu niewypłacalności. Działacze SdRP wyprowadzili ogromny majątek na Pomorzu i nie chcieli zwrócić tego, co byli winni państwu, dlatego też próbowałem prowadzić egzekucję długu przez komornika. No ale w 1995 roku Lech Wałęsa przegrał wybory prezydenckie. Płażyński został odwołany, zastąpił go wojewoda z SLD, który cofnął mi pełnomocnictwo i nie zdążyłem przeprowadzić upadłości SdRP (śmiech).

Chyba lubił pan być likwidatorem majątku PZPR.

To było dla mnie niesamowite przeżycie. Jeszcze nie tak dawno byłem chłopakiem z podziemia, ściganym przez SB, łamiącym prawo obowiązujące w PRL, a teraz w wolnej Polsce w nowej rzeczywistości składałem pozwy do sądu, ścigając dawnych włodarzy w interesie Skarbu Państwa.

Którą interwencję dotyczącą nieruchomości, które Pan odzyskał, najbardziej Pan zapamięta?

Przejęcie nieruchomości na Nordzie, to jest na Półwyspie Helskim, w tym sławnego hotelu Bryza w Juracie. W przejęciu nieruchomości aktywnie uczestniczył ówczesny burmistrz Jastarni Mieczysław Struk, który dziś jest marszałkiem województwa pomorskiego. Gdy Kaszubi weszli do hotelu Bryza, zabezpieczyli nie tylko budynek, ale też wszystkie ruchomości, łącznie z butelkami z alkoholem. Śmialiśmy się z Maciejem, że nawet flaszki nie wzięli dla siebie. Później ten hotel przeszedł na własność gminy.

I został sprzedany milionerowi Zbigniewowi Niemczyckiemu, zamiast przynosić dochody gminie.

Samorząd nie jest od tego, żeby prowadzić tego typu przedsięwzięcia gospodarcze, a ponadto gmina nie miała wtedy środków finansowych, żeby zainwestować w tę nieruchomość. Bryza nie byłaby tym, czym się stała dzięki pieniądzom Niemczyckiego. Nawet Jurata nie byłaby taka jak dziś, bo to dzięki reklamie hotelu Bryza stała się kurortem klasy lux. A pieniądze ze sprzedaży zostały przez burmistrza dobrze zainwestowane w infrastrukturę w Juracie i Jastarni, to jest w kanalizację i remont dróg oraz pasaży.

W 1996 roku zaangażował się pan w budowę AWS. Kto pana wciągnął w ten projekt?

Marian Krzaklewski, szef Solidarności, który – jak się okazało – uważnie przyglądał się mojej pracy likwidatora. On i Janusz Pałubicki namówili mnie, żebym kandydował do Sejmu z listy AWS.

Jak to się stało, że w połowie kadencji został pan ministrem spraw wewnętrznych? W AWS mierzono milimetrem, co się któremu ugrupowaniu należy, bo inaczej były awantury, a pan nie był z nikim związany.

To prawda. W AWS były koterie, układy, układziki, a ja nie wpisywałem się w żadną z tych relacji i dlatego padło na mnie, gdy szukano kandydata na nowego ministra spraw wewnętrznych. Sytuacja była kryzysowa, rozpadała się koalicja z Unią Wolności i widocznie ktoś spoza układów był potrzebny. Ale chcę powiedzieć, że na AWS nie powinno się patrzeć przez pryzmat wewnętrznych relacji, tylko spraw, na jakie AWS się porwała – wielka reforma samorządowa, służby zdrowia, emerytalna i edukacji. Każdą sferę życia starano się reformować. Być może Marian Krzaklewski w walce o reformę Polski popełnił błąd, chcąc zintegrować pod jednym sztandarem jak najwięcej ugrupowań politycznych. To rozsadziło AWS od środka. Ani Donald Tusk, ani Jarosław Kaczyński nie poszli tą drogą. Ale gdyby nie powstała AWS, to wielu polityków nie byłoby dziś na scenie politycznej. Łącznie z obecnie rządzącymi.

Z jakim założeniem wchodził pan do rządu Jerzego Buzka?

Moim głównym celem była poprawa bezpieczeństwa. Pewnie mało kto pamięta, że druga połowa lat 90-tych to był trudny okres dla państwa. Rządziły układy mafijne, dochodziło do kryminalnych zamachów terrorystycznych, tzw. chłopcy z miasta czuli się bardzo pewnie. Pytałem kolegów ze służb, dlaczego ta przestępczość się tak pleni. Usłyszałem, że nie ma woli politycznej, żeby ją zwalczyć. Dlatego walka z przestępczością mafijną stała się moim priorytetem. W tym celu zostało powołane CBŚ i wprowadzono w życie instytucję świadka koronnego.

Dlaczego nie było woli politycznej? Czy uznano to za walkę z wiatrakami, czy też ta przestępczość weszła w struktury państwa?

Część ludzi najzwyczajniej w świecie się bała. Dziennikarze bali się pisać o mafii, funkcjonariusze, też ze strachu, na pewne sprawy nie reagowali. Poza tym nie było struktury do walki z przestępczością zorganizowaną, a ta rozwinęła się podejrzanie sprawnie. Chłopcy z Pruszkowa, którzy byli cinkciarzami, a więc ludźmi od małych interesów, nagle wzięli się do działalności na wielką skalę. Do dzisiaj w pewnych kręgach można usłyszeć, że niektórzy profesorowie byli doradcami mafii.

Mówiono, że przestępczość zorganizowana przyszła do nas z Rosji?

Nie, to Polscy gangsterzy przekazywali swoje przestępcze „know how" pobratymcom ze wschodu. Pranie pieniędzy w kasynach to był polski patent, który rozprzestrzenił się w całym bloku wschodnim. Kasyna powstawały wraz z powstawaniem wolnego rynku w całej Europie Wschodniej, bo służyły legalizowaniu środków finansowych zdobytych niezgodnie z prawem.

Pamiętam debatę sejmową poświęconą temu, czy nowo otwierane kasyna powinny mieć ulgi podatkowe, jak każda nowa firma. To był taki pomysł na przyciąganie inwestorów. Byli w Sejmie żarliwi obrońcy kasyn.

Wszyscy uczyliśmy się demokracji i zwalczania patologii wszelkiego typu. Te lata 90. to był moment, kiedy przestępcy stawali się coraz bardziej brutalni. Dochodziło do wojny gangów. W takim momencie powołaliśmy Centralne Biuro Śledcze i przeprowadziliśmy operację przeciwko mafii pruszkowskiej. Byłem za nią w pierwszym momencie krytykowany w mediach – że przeprowadzona została za prędko, że niedostatecznie była przygotowana. Ale operacja Enigma zakończyła się wielkim sukcesem. Świat Pruszkowa został zniszczony, skończył się. Moim zdaniem w ostatnim możliwym momencie. Gdybyśmy wtedy nie podjęli działań, to lada moment powstałaby ogólnopolska organizacja mafijna, którą byłoby bardzo trudno zniszczyć. Na procesie szefów Pruszkowa jeden z przestępców rzucił, że ich aresztowanie to była decyzja polityczna Biernackiego i Krzaklewskiego, który walczy o prezydenturę. Bo przecież – mówił – wszystko było ustalone. To nie był przypadek, że ten człowiek tak powiedział. Gdzieś kiedyś jakieś porozumienie zostało zawarte. Mnie zabrakło czasu, żeby to do końca wyjaśnić oraz rozliczyć bandziorstwo finansowo. Kadencja się skończyła.

Mówiono, że w tę przestępczość wchodzili ludzie z dawnych służb.

Nie tylko. A wie pani, co mnie boli? Jurkowi Kowalskiemu, oficerowi, który prowadził operację przeciwko Pruszkowowi, „dobra zmiana" obcięła emeryturę, dlatego że przez kilka miesięcy pracował w SB. Osoba, która budowała pion narkotykowy w przestępczości zorganizowanej, była w CBŚ, prowadziła operację Enigma, czyli rozbicia gangu pruszkowskiego, organizowała służby, które działały w Afganistanie, była gotowa umrzeć za Polskę, nie ma prawa do godnej emerytury.

Mówi pan o tzw. ustawie dezubekizacyjnej PiS?

Tak. To jest kompromitacja państwa. Esbecy, którzy nie przeszli weryfikacji, a więc byli najbardziej wredni, dostali od swoich odprawy, i to dosyć znaczne, po czym zajęli się działalnością gospodarczą. Pootwierali różne dochodowe biznesy. A ci, którzy przeszli weryfikację i służyli wolnej Polsce, będą mieli teraz głodowe emerytury.

Jako minister spraw wewnętrznych optował pan za wznowieniem śledztwa w sprawie moskiewskiej pożyczki. Dlaczego?

Uważam, że sprawę moskiewskiej pożyczki należało dokładnie wyjaśnić, bo kładła się cieniem na początkach naszej demokracji. Należało traktować ją jako ingerencję Związku Radzieckiego w naszą scenę polityczną. Musimy pamiętać, że SLD rządził Polską dwa razy po 1989 roku. A mieli na pewno ułatwione działanie, dysponując pieniędzmi większymi niż inni.

Co pan chciał uzyskać, wznawiając to śledztwo? Wsadzić Leszka Millera i Mieczysława Rakowskiego do więzienia?

Uważałem, że powinniśmy przynajmniej wiedzieć, jak wyglądały początki tworzącego się ładu demokratycznego. Jakie mechanizmy działały. A jeżeli chodzi o Millera i Rakowskiego, to po tym jak ta pożyczka trafiła do Polski – milion dolarów przywieziony w walizkach – jak została wykorzystana, to oni nie powinni uczestniczyć w życiu publicznym, chociażby z powodu możliwość szantażu. Rakowski to rozumiał, wycofał się i został guru swojego środowiska. Ale Miller był młody, chciał rządzić i cokolwiek by powiedzieć, odniósł ogromny sukces, bo został przecież premierem RP. Jednak potem rządy SLD rozsypały się jak domek z kart. Być może właśnie z tego powodu, że pewne sprawy nigdy nie zostały rozliczone.

Miał pan wsparcie premiera w sytuacjach kryzysowych?

Zawsze. Mieliśmy poważny kryzys z powodu tragicznej śmierci weterynarza, zastrzelonego podczas próby odłowienia tygrysa, który uciekł z cyrku. Były naciski, żeby odwołać kierownictwo policji. Nie chciałem się na to zgodzić i Jerzy Buzek mnie poparł.

To była straszna historia, a policja nie zachowała się profesjonalnie.

Ale nie można było stosować odpowiedzialności zbiorowej. Miałem też trudne rozmowy z ministrami spraw wewnętrznych krajów Unii Europejskiej, którzy uważali, że Polska nie jest gotowa na to, żeby skutecznie pilnować zachodniej granicy Wspólnoty. Że przez naszą granicę będzie do nich docierała przestępczość. Kiedyś spacerowałem po Brukseli z szefem MSW Belgii i słyszę w co drugiej restauracji język rosyjski. Pytam więc mojego belgijskiego kolegę, czy to jest rosyjski biznes. A on mówi, że tak. Powiedziałem: „Wie pan, gdybym ja miał chociaż jedną knajpę rosyjską w śródmieściu Warszawy, to musiałbym się podać do dymisji, bo opinia publiczna by mnie zniszczyła. Tak naprawdę mafia rosyjska przyjdzie do nas z Brukseli, a nie od nas do was". Z tego co wiem, on później sprawdzał, kto jest właścicielem tych brukselskich restauracji (śmiech).

Odnosił pan sukcesy w rządzie, zbudował pan sobie świetną markę, ale gdy startował pan do Senatu z Bloku Senat 2001, nie zdobył pan mandatu. Jak pan sądzi, dlaczego?

Dlatego że nie prowadziłem kampanii. Założyłem, że jako minister spraw wewnętrznych muszę zwracać uwagę przede wszystkim na bezpieczeństwo państwa, należy pamiętać, że kampania wyborcza odbywała się zaraz po ataku terrorystycznym 11 września w Nowym Jorku. Okazało się, że brak ulotek i plakatów był błędem. To była epoka przegranych wyborów ludzi AWS. Jerzy Buzek przecież też ogromnie przegrał. A ja byłem postacią bardzo wyrazistą w AWS. Trzy lata później w wyborach do sejmiku samorządowego osiągnąłem już bardzo dobry wynik.

Był pan też ministrem sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska.

Znowu w sytuacji kryzysowej, po dymisji Jarosława Gowina.

Na pana kadencję przypadła afera taśmowa.

Tak, sprawa bardzo zagadkowa, od początku uważałem, że Marek Falenta i jego współpracownicy swoim niecnym zachowaniem wypełniali znamiona przestępstwa o charakterze zorganizowanym, a co zatem idzie – powinni zostać oskarżeni o działalność w zorganizowanej grupy przestępczej. A wtedy jest inna sankcja i inaczej zachowują się świadkowie oraz oskarżeni. Niestety, tak się nie stało. Pamiętam, że po wejściu ABW do siedziby tygodnika „Wprost" w mediach krajowych i zagranicznych pojawiły się bardzo krytyczne opinie o Polsce. Przyrównano nas do Białorusi. Potem nastąpiła ta słynna konferencja prasowa, podczas której Donald Tusk został mocno zaatakowany przez media. A przecież dziennikarze wiedzieli, że to prokurator generalny Andrzej Seremet był odpowiedzialny za decyzje prokuratorów o wejściu do siedziby tygodnika „Wprost". To nie była odpowiedzialność Tuska, jak już, to cała afera podsłuchowa wymierzona była właśnie w niego, ponieważ wtedy ważyła się jego europejska przyszłość.

Jednak wiedziano też, że Donald Tusk trzymał Seremeta „na smyczy", nie podpisując mu rocznego sprawozdania ?z działalności.

Premier Tusk nie trzymał w żadnym wypadku prokuratora generalnego „na smyczy". Donald jak diabeł święconej wody bał się służb i ingerowania w postępowania. Miał awersję do służb jeszcze z czasów podziemia. Do głowy by mu nie przyszło, żeby wtrącać się w tę sprawę. Moim zdaniem to była poważna gra jednego z naszych wschodnich sąsiadów, obliczona na destabilizację państwa.

A jak pan się dogadywał ze środowiskiem sędziowskim?

Przeprowadziłem, może bardziej kontynuowałem reformy w sądownictwie o charakterze fundamentalnym, takim jak np. zmiana procesu karnego, nagrywanie rozpraw w sądach cywilnych, zapoczątkowane jeszcze przez Krzysztofa Kwiatkowskiego. Całkowicie zmieniło tostandardy w wymiarze sprawiedliwości. Wprowadziłem do procesu prawo ochrony świadka. Można zrobić zmiany brutalne niezgodne z obowiązującym prawem, tak jak to robi PiS – ale też te tzw. reformy sprowadzają się w praktyce do zmian kadrowych (polityka swojego salonu) – a można robić coś dla ludzi, zmieniając zgodnie z zasadami państwa prawo i procedury. Ostrzegałem sędziów, żeby przemyśleli pewne działania wewnątrz środowiska, bo gdy przyjdzie PiS, to będzie szukało wroga, a oni nadają się do tego idealnie. Wie pani, kiedy policja zyskała największe zaufanie społeczne? Gdy policjanci zaczęli czyścić swoje szeregi, czyli wykrywać nieuczciwych policjantów, którzy ich zdradzili.

Rozumiem, że sugerował pan to samo środowiskom sędziowskim?

Sugerowałem. Ale jakoś mnie nie posłuchali. Za to zrobili strajk z tego powodu, że mój zastępca podpisał decyzje o przesunięciu sędziego z jednego sądu do drugiego.

Nie ma racji PiS, mówiąc, że środowisko samo się prosiło o solidne lanie?

W żadnym wypadku. Niezależnie od powodów politycy nie powinni ingerować w sferę niezawisłości sędziowskiej. W państwie demokratycznym nie powinno się coś takiego zdarzyć. Politycy europejscy nie obawiają się, że Polska wystąpi z Unii Europejskiej, są natomiast zatrwożeni, że Polska destabilizuje Unię, łamiąc zasady, które legły u jej podstaw. Stajemy się w ich interpretacji koniem trojańskim przeciwników Wspólnoty Europejskiej, rozsadzając ją od środka. Wstępując do Unii, Polska przyjęła pewne zobowiązania, które obecnie polski rząd łamie, a tak postępując, niszczy fundamenty Unii, a tym samym występuje przeciwko polskiej racji stanu.

Co teraz będzie z Markiem Biernackim? Wyrzucili pana z PO za głosowanie przeciwko projektowi liberalizującemu przepisy aborcyjne.

Nie będą się odwoływał od decyzji zarządu partii, którą uważam za niesłuszną. Wszyscy znali i znają wartości, które reprezentuję, oraz moje poglądy na sprawy światopoglądowe. Powrotu do PO sobie nie wyobrażam. Byłoby to możliwe, tylko gdyby nas przeproszono. Przez lata stanowiłem wartość dodaną w Platformie i to nie ja od niej odszedłem. Poza tym nie interesuje mnie taka polityka, której konsekwencją jest fakt, że jedynym wyborem dla obywatela stojącego przed urną wyborczą staje się wybór mniejszego zła.

rozmawiała Eliza Olczyk - dziennikarka tygodnika „Wprost"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Podobno ma pan pieczątki strajkowe Solidarności?

Marek Biernacki: Tak, ciągle jestem depozytariuszem pieczątki strajkowej z sierpnia 1988 roku. Chyba powinienem przekazać ją do muzeum.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi