Wszyscy uczyliśmy się demokracji i zwalczania patologii wszelkiego typu. Te lata 90. to był moment, kiedy przestępcy stawali się coraz bardziej brutalni. Dochodziło do wojny gangów. W takim momencie powołaliśmy Centralne Biuro Śledcze i przeprowadziliśmy operację przeciwko mafii pruszkowskiej. Byłem za nią w pierwszym momencie krytykowany w mediach – że przeprowadzona została za prędko, że niedostatecznie była przygotowana. Ale operacja Enigma zakończyła się wielkim sukcesem. Świat Pruszkowa został zniszczony, skończył się. Moim zdaniem w ostatnim możliwym momencie. Gdybyśmy wtedy nie podjęli działań, to lada moment powstałaby ogólnopolska organizacja mafijna, którą byłoby bardzo trudno zniszczyć. Na procesie szefów Pruszkowa jeden z przestępców rzucił, że ich aresztowanie to była decyzja polityczna Biernackiego i Krzaklewskiego, który walczy o prezydenturę. Bo przecież – mówił – wszystko było ustalone. To nie był przypadek, że ten człowiek tak powiedział. Gdzieś kiedyś jakieś porozumienie zostało zawarte. Mnie zabrakło czasu, żeby to do końca wyjaśnić oraz rozliczyć bandziorstwo finansowo. Kadencja się skończyła.
Mówiono, że w tę przestępczość wchodzili ludzie z dawnych służb.
Nie tylko. A wie pani, co mnie boli? Jurkowi Kowalskiemu, oficerowi, który prowadził operację przeciwko Pruszkowowi, „dobra zmiana" obcięła emeryturę, dlatego że przez kilka miesięcy pracował w SB. Osoba, która budowała pion narkotykowy w przestępczości zorganizowanej, była w CBŚ, prowadziła operację Enigma, czyli rozbicia gangu pruszkowskiego, organizowała służby, które działały w Afganistanie, była gotowa umrzeć za Polskę, nie ma prawa do godnej emerytury.
Mówi pan o tzw. ustawie dezubekizacyjnej PiS?
Tak. To jest kompromitacja państwa. Esbecy, którzy nie przeszli weryfikacji, a więc byli najbardziej wredni, dostali od swoich odprawy, i to dosyć znaczne, po czym zajęli się działalnością gospodarczą. Pootwierali różne dochodowe biznesy. A ci, którzy przeszli weryfikację i służyli wolnej Polsce, będą mieli teraz głodowe emerytury.
Jako minister spraw wewnętrznych optował pan za wznowieniem śledztwa w sprawie moskiewskiej pożyczki. Dlaczego?
Uważam, że sprawę moskiewskiej pożyczki należało dokładnie wyjaśnić, bo kładła się cieniem na początkach naszej demokracji. Należało traktować ją jako ingerencję Związku Radzieckiego w naszą scenę polityczną. Musimy pamiętać, że SLD rządził Polską dwa razy po 1989 roku. A mieli na pewno ułatwione działanie, dysponując pieniędzmi większymi niż inni.
Co pan chciał uzyskać, wznawiając to śledztwo? Wsadzić Leszka Millera i Mieczysława Rakowskiego do więzienia?
Uważałem, że powinniśmy przynajmniej wiedzieć, jak wyglądały początki tworzącego się ładu demokratycznego. Jakie mechanizmy działały. A jeżeli chodzi o Millera i Rakowskiego, to po tym jak ta pożyczka trafiła do Polski – milion dolarów przywieziony w walizkach – jak została wykorzystana, to oni nie powinni uczestniczyć w życiu publicznym, chociażby z powodu możliwość szantażu. Rakowski to rozumiał, wycofał się i został guru swojego środowiska. Ale Miller był młody, chciał rządzić i cokolwiek by powiedzieć, odniósł ogromny sukces, bo został przecież premierem RP. Jednak potem rządy SLD rozsypały się jak domek z kart. Być może właśnie z tego powodu, że pewne sprawy nigdy nie zostały rozliczone.
Miał pan wsparcie premiera w sytuacjach kryzysowych?
Zawsze. Mieliśmy poważny kryzys z powodu tragicznej śmierci weterynarza, zastrzelonego podczas próby odłowienia tygrysa, który uciekł z cyrku. Były naciski, żeby odwołać kierownictwo policji. Nie chciałem się na to zgodzić i Jerzy Buzek mnie poparł.
To była straszna historia, a policja nie zachowała się profesjonalnie.
Ale nie można było stosować odpowiedzialności zbiorowej. Miałem też trudne rozmowy z ministrami spraw wewnętrznych krajów Unii Europejskiej, którzy uważali, że Polska nie jest gotowa na to, żeby skutecznie pilnować zachodniej granicy Wspólnoty. Że przez naszą granicę będzie do nich docierała przestępczość. Kiedyś spacerowałem po Brukseli z szefem MSW Belgii i słyszę w co drugiej restauracji język rosyjski. Pytam więc mojego belgijskiego kolegę, czy to jest rosyjski biznes. A on mówi, że tak. Powiedziałem: „Wie pan, gdybym ja miał chociaż jedną knajpę rosyjską w śródmieściu Warszawy, to musiałbym się podać do dymisji, bo opinia publiczna by mnie zniszczyła. Tak naprawdę mafia rosyjska przyjdzie do nas z Brukseli, a nie od nas do was". Z tego co wiem, on później sprawdzał, kto jest właścicielem tych brukselskich restauracji (śmiech).
Odnosił pan sukcesy w rządzie, zbudował pan sobie świetną markę, ale gdy startował pan do Senatu z Bloku Senat 2001, nie zdobył pan mandatu. Jak pan sądzi, dlaczego?
Dlatego że nie prowadziłem kampanii. Założyłem, że jako minister spraw wewnętrznych muszę zwracać uwagę przede wszystkim na bezpieczeństwo państwa, należy pamiętać, że kampania wyborcza odbywała się zaraz po ataku terrorystycznym 11 września w Nowym Jorku. Okazało się, że brak ulotek i plakatów był błędem. To była epoka przegranych wyborów ludzi AWS. Jerzy Buzek przecież też ogromnie przegrał. A ja byłem postacią bardzo wyrazistą w AWS. Trzy lata później w wyborach do sejmiku samorządowego osiągnąłem już bardzo dobry wynik.
Był pan też ministrem sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska.
Znowu w sytuacji kryzysowej, po dymisji Jarosława Gowina.
Na pana kadencję przypadła afera taśmowa.
Tak, sprawa bardzo zagadkowa, od początku uważałem, że Marek Falenta i jego współpracownicy swoim niecnym zachowaniem wypełniali znamiona przestępstwa o charakterze zorganizowanym, a co zatem idzie – powinni zostać oskarżeni o działalność w zorganizowanej grupy przestępczej. A wtedy jest inna sankcja i inaczej zachowują się świadkowie oraz oskarżeni. Niestety, tak się nie stało. Pamiętam, że po wejściu ABW do siedziby tygodnika „Wprost" w mediach krajowych i zagranicznych pojawiły się bardzo krytyczne opinie o Polsce. Przyrównano nas do Białorusi. Potem nastąpiła ta słynna konferencja prasowa, podczas której Donald Tusk został mocno zaatakowany przez media. A przecież dziennikarze wiedzieli, że to prokurator generalny Andrzej Seremet był odpowiedzialny za decyzje prokuratorów o wejściu do siedziby tygodnika „Wprost". To nie była odpowiedzialność Tuska, jak już, to cała afera podsłuchowa wymierzona była właśnie w niego, ponieważ wtedy ważyła się jego europejska przyszłość.
Jednak wiedziano też, że Donald Tusk trzymał Seremeta „na smyczy", nie podpisując mu rocznego sprawozdania ?z działalności.
Premier Tusk nie trzymał w żadnym wypadku prokuratora generalnego „na smyczy". Donald jak diabeł święconej wody bał się służb i ingerowania w postępowania. Miał awersję do służb jeszcze z czasów podziemia. Do głowy by mu nie przyszło, żeby wtrącać się w tę sprawę. Moim zdaniem to była poważna gra jednego z naszych wschodnich sąsiadów, obliczona na destabilizację państwa.
A jak pan się dogadywał ze środowiskiem sędziowskim?
Przeprowadziłem, może bardziej kontynuowałem reformy w sądownictwie o charakterze fundamentalnym, takim jak np. zmiana procesu karnego, nagrywanie rozpraw w sądach cywilnych, zapoczątkowane jeszcze przez Krzysztofa Kwiatkowskiego. Całkowicie zmieniło tostandardy w wymiarze sprawiedliwości. Wprowadziłem do procesu prawo ochrony świadka. Można zrobić zmiany brutalne niezgodne z obowiązującym prawem, tak jak to robi PiS – ale też te tzw. reformy sprowadzają się w praktyce do zmian kadrowych (polityka swojego salonu) – a można robić coś dla ludzi, zmieniając zgodnie z zasadami państwa prawo i procedury. Ostrzegałem sędziów, żeby przemyśleli pewne działania wewnątrz środowiska, bo gdy przyjdzie PiS, to będzie szukało wroga, a oni nadają się do tego idealnie. Wie pani, kiedy policja zyskała największe zaufanie społeczne? Gdy policjanci zaczęli czyścić swoje szeregi, czyli wykrywać nieuczciwych policjantów, którzy ich zdradzili.
Rozumiem, że sugerował pan to samo środowiskom sędziowskim?
Sugerowałem. Ale jakoś mnie nie posłuchali. Za to zrobili strajk z tego powodu, że mój zastępca podpisał decyzje o przesunięciu sędziego z jednego sądu do drugiego.
Nie ma racji PiS, mówiąc, że środowisko samo się prosiło o solidne lanie?
W żadnym wypadku. Niezależnie od powodów politycy nie powinni ingerować w sferę niezawisłości sędziowskiej. W państwie demokratycznym nie powinno się coś takiego zdarzyć. Politycy europejscy nie obawiają się, że Polska wystąpi z Unii Europejskiej, są natomiast zatrwożeni, że Polska destabilizuje Unię, łamiąc zasady, które legły u jej podstaw. Stajemy się w ich interpretacji koniem trojańskim przeciwników Wspólnoty Europejskiej, rozsadzając ją od środka. Wstępując do Unii, Polska przyjęła pewne zobowiązania, które obecnie polski rząd łamie, a tak postępując, niszczy fundamenty Unii, a tym samym występuje przeciwko polskiej racji stanu.
Co teraz będzie z Markiem Biernackim? Wyrzucili pana z PO za głosowanie przeciwko projektowi liberalizującemu przepisy aborcyjne.
Nie będą się odwoływał od decyzji zarządu partii, którą uważam za niesłuszną. Wszyscy znali i znają wartości, które reprezentuję, oraz moje poglądy na sprawy światopoglądowe. Powrotu do PO sobie nie wyobrażam. Byłoby to możliwe, tylko gdyby nas przeproszono. Przez lata stanowiłem wartość dodaną w Platformie i to nie ja od niej odszedłem. Poza tym nie interesuje mnie taka polityka, której konsekwencją jest fakt, że jedynym wyborem dla obywatela stojącego przed urną wyborczą staje się wybór mniejszego zła.
rozmawiała Eliza Olczyk - dziennikarka tygodnika „Wprost"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95