Łazik na Księżycu, rakietą dookoła Słońca. Indie zwęszyły biznes w kosmosie

Jeszcze nie ucichły na dobre oklaski po udanym lądowaniu na Księżycu, a już Hindusi ruszyli w stronę Słońca. Można odnieść wrażenie, że wróciła atmosfera pozaziemskiego wyścigu supermocarstw z połowy XX wieku, ale dziś chodzi też o kosmiczną pulę pieniędzy do zgarnięcia.

Publikacja: 15.09.2023 17:00

Łazik Pragyaan (na zdjęciu start niosącej go rakiety 14 lipca 2023 r.) przespacerował się po Księżyc

Łazik Pragyaan (na zdjęciu start niosącej go rakiety 14 lipca 2023 r.) przespacerował się po Księżycu, indyjscy politycy triumfują, a kosmiczna branża zabiega o pieniądze na doścignięcie w kosmosie Chin

Foto: R.Satish BABU/AFP

Słońce to według hinduskich Wed źródło wszelkiego życia, a ludzie są jego dziećmi, obdarzonymi misją niesienia boskiego światła prawdy we wszechświecie. Przyobleka się ono w kolejne formy, Wisznu, Varuny czy Mitry – jednego z Aditjów, bóstw o słonecznej proweniencji. Wedy przypominają też gdzieniegdzie – a w ślad za nimi dziennik „The Times of India” – że promienie słoneczne leczą anemię, głuchotę, ślepotę, bóle ciała, gorączki, zatrucia, choroby nerek, kości i genitaliów, koją rany i trąd. Wierny powinien zrywać się o świcie i czcić Słońce, stając w jego pierwszych porannych promieniach.

Nic zatem dziwnego, że pod względem symbolicznym słoneczna misja Indyjskiej Organizacji Badań Kosmicznych (Indian Space Research Organization, ISRO) może być nawet ważniejsza od tej księżycowej. Ledwie kilka dni po udanym lądowaniu na Srebrnym Globie (do którego doszło 23 sierpnia) z kosmodromu Sriharikota na wschodnim wybrzeżu subkontynentu wystartowała rakieta, jakżeby inaczej, Aditya-L1. Ma ona w ciągu czterech miesięcy pokonać półtora miliona kilometrów, docierając do punktu nazywanego „Lagrange point 1”: miejsca, w którym siły grawitacji zaczynają się równoważyć, pozwalając obiektom takim jak Aditya-L1 na swobodny dryf. W tej pozycji misja może swobodnie krążyć wokół Słońca, w tempie podobnym jak orbitowanie wokół Ziemi, wykorzystując stosunkowo niewielkie ilości paliwa dla korygowania trasy i tempa lotu.

Z tego punktu instrumenty pomiarowe mają przyglądać się funkcjonowaniu gwiazdy: obserwować jej koronę, widoczną powierzchnię (fotosferę) i warstwę plazmy pomiędzy nimi, czyli chromosferę. Misja ma dostarczyć informacji o aktywności Słońca – wybuchach na powierzchni, wietrze słonecznym – oraz jego potencjalnym wpływie na warunki atmosferyczne na Ziemi. A w najbardziej praktycznym wymiarze: ma dostarczyć informacji, pozwalających efektywniej wykorzystywać niemal 8 tys. pracujących dziś w kosmosie sztucznych satelitów.

– Kosmiczna pogoda odgrywa rolę w ich funkcjonowaniu – wyjaśniał w rozmowie z BBC były pracownik ISRO Mylswamy Annadurai. – Wiatry czy burze słoneczne potrafią wpłynąć na elektronikę satelitów, odcinając im nawet zasilanie. Mamy wielkie luki pod względem wiedzy o warunkach pogodowych w przestrzeni kosmicznej – tłumaczył badacz.

Czytaj więcej

Od masakry muzułmanów do szafranowej rewolucji. Kim pan jest, panie Modi?

Z Trzeciego Świata do pierwszego rzędu

Po sukcesie księżycowej misji Chandrayaan-3, lądowaniu na południowym biegunie ziemskiego satelity i spacerku, jaki odbył po powierzchni Księżyca łazik Pragyaan, teraz naukowcy i politycy z subkontynentu mogą sobie pozwolić na triumfalne gesty i oświadczenia. Start Aditya-L1 transmitowano w telewizji, a jego przebieg komentatorzy określili jako „wspaniały”. Szef ISRO już po godzinie i czterech minutach trwania misji uznał ją za sukces.

Te kosmiczne harce będą przekuwane w polityczny oręż. Premier Narendra Modi jeszcze pod koniec sierpnia bawił w Republice Południowej Afryki na szczycie grupy BRICS: lądowanie na Księżycu oglądał w przerwach między spotkaniami liderów największych krajów rozwijających się. Stamtąd, z krótkim międzylądowaniem w Grecji, przyleciał od razu do Bangalore – miasta będącego matecznikiem indyjskiego sektora kosmicznego (a przy okazji IT) – by z marszu wygłosić 45-minutowe orędzie, transmitowane w telewizji. – Pierwszy raz w historii ludzkości i Ziemi człowiek może obejrzeć powierzchnię tej części Księżyca. Dzięki robocie, jaką wykonały Indie, stało się to możliwe. Wy, naukowcy, tego dokonaliście. I cały świat jest wam wdzięczny za tego naukowego ducha, naszą technologię i temperament badawczy – dowodził.

Ogłaszając 23 sierpnia Narodowym Dniem Kosmosu, Modi nie zapomniał podkreślić, że nic nie dzieje się samo. – Był taki czas, kiedy Indie nie miały technologii i znikąd nie było pomocy, byliśmy zaliczani do krajów Trzeciego Świata, trzeciorzędnych. Ale już opuściliśmy to miejsce, a Indie są piątą gospodarką świata. Dziś jesteśmy w pierwszym rzędzie narodów – perorował.

– Premier ma długoterminową wizję rozwoju sektora kosmicznego kraju, a Indyjska Organizacja Badań Kosmicznych jest w pełni gotowa, by ją wdrożyć – sekundował mu szef ISRO Sreedhara Panicker Somanath. Oczywiście, jak dyskretnie dorzuca dziennik „Indian Express”, jest tu jeszcze wiele do zrobienia. – Jesteśmy w stanie podróżować na Księżyc, Marsa czy Wenus. Ale musimy uwierzyć we własne siły. No i potrzebne są też inwestycje – napomknął szef ISRO. W końcu za rok wybory, jeśli rządząca Indyjska Partia Ludowa (Bharatiya Janata Party, BJP) chce się podlansować na kosmicznych sukcesach swoich naukowców, to wiadomo, co ma robić.

Na głód i nędzę – nauka

Raz na jakiś czas politycznym przywódcom udaje się zagrać na narodowej dumie czy ambicjach. Taką rolę pełnił w pierwszych latach zimnowojennej konfrontacji wyścig o to, czy to Rosjanie czy Amerykanie pierwsi wyślą człowieka w kosmos czy wylądują na Księżycu. W Polsce cały naród odbudowywał swoją stolicę, w Pakistanie premier ogłaszał, że kraj „może będzie jeść trawę, ale będzie miał własną bombę atomową”. Nie tak dawno całe Chiny budowały swoją Tamę Trzech Przełomów, a Iran – elektrownię atomową, wbrew groźnym pomrukom Zachodu.

Indyjski program kosmiczny przez wiele lat był raczej w cieniu innych programów modernizacyjnych. Pierwszy lider niepodległych Indii Jawaharlal Nehru miał inne zmartwienia. „Priorytetami były terytorialna i administracyjna integracja podzielonych na książęce włości stanów w Indiach, uporanie się z konsekwencjami podziału subkontynentu na Indie i Pakistan, odbudowa rządów prawa i uruchomienie aparatu administracyjnego” – wyliczają historycy z uniwersytetu Bharathidasan w Tamil Nadu T. Asokan i O. Kasinathan. Ale te organizacyjne wyzwania były niczym przy społecznych: gigantycznym ubóstwie, analfabetyzmie, nierównościach. „I tylko nauka mogła rozwiązać problemy głodu i nędzy, braku instalacji sanitarnych i edukacji, przesądów i ogłuszających obyczajów, wszystkiego, co się marnowało w bogatym kraju odziedziczonym przez wygłodzonych ludzi” – piszą w swoim eseju o Nehru.

Dowodem, że Nehru w nauce widział sposób rozwiązania problemów subkontynentu, ma być lista stanowisk, jakie premier dokładał do swoich podstawowych obowiązków: m.in. ministra badań naukowych w latach 1947–1951, przewodniczącego Kongresów Nauki organizowanych w rozmaitych miejscach w kraju czy szefa władz Komisji Badań Naukowych i Przemysłowych. Zgodnie z duchem epoki jednym z filarów modernizacji był program energetyki nuklearnej, a program kosmiczny narodził się niejako przy okazji, gdzieś na początku lat 60.

Czytaj więcej

Egipt. Biedny ale ważny

Laboratoria z łapanki

Jego twórcą i pierwszym szefem stał się Vikram Sarabhai – potomek i beniaminek kupców oraz producentów tekstyliów z Gudźaratu, według swojej biografki Amrity Shah od najmłodszych lat zafascynowany nauką. Z czasem coraz mniej od strony laboratorium, a coraz bardziej od strony tworzenia instytucji i zarządzania programami badawczymi. Pod jego kierownictwem w 1962 r. powołano do życia Indian Committee for Space Research (INCOSPAR), który już za rządów Indiry Gandhi (skądinąd córki Nehru) przekształcono w ISRO.

„Gdy dziś się o tym pomyśli, brzmi to jak jakaś fantazja: żadnych procesów rekrutacji, rozmów rekrutacyjnych, nic. Pierwsi chętni do udziału w indyjskim programie kosmicznym byli młodziakami z rozmaitych instytucji badawczych. Wszystko, co usłyszeliśmy o tym programie, przekazywano sobie ustnie” – wspomina weteran ISRO R. Aravamudan w swojej książce „ISRO. A Personal Story”.

I chyba w pierwszych latach niewiele się pod tym względem zmieniało, bo inny inżynier organizacji Abraham E. Muthunayagam w autobiografii „From Space To Sea. My ISRO Journey And Beyond” napomyka, że o pracy w instytucji kosmicznej dowiedział się z anonsu zamieszczonego w 1964 r. w „India News”. Sito kadrowe pojawiało się na nieco późniejszych etapach pracy, już w ramach wewnętrznych awansów.

Sarabhai stał się z czasem na subkontynencie postacią otoczoną kultem. „Był wspaniałym człowiekiem. Żył w prosty sposób i nigdy nie pokazywał, jak wielką ma władzę, jako przedstawiciel rządu Indii. Serdeczny, cierpliwy słuchacz, wyjątkowo uważny i sprawiedliwy w decyzjach. Utrzymywał osobiste, dobre kontakty z kolegami z rozmaitych oddziałów ISRO i często organizował nieformalne spotkania z nimi. Dyskutowali w czasie śniadań, podróży samochodowych czy nawet lotów. Często nawet zapraszał ich do wspólnego lotu, by móc omówić jakieś zagadnienie” – wychwalał pioniera programu Muthunayagam w swoich wspomnieniach. O jego śmierci miały informować największe media w kraju.

Po błogosławieństwo bóstwa

W 1970 r. tuż za miedzą Chińczycy właśnie wystrzelili w kosmos swojego pierwszego satelitę. Zrobiło to większe wrażenie na Rosjanach niż na Hindusach: to z Moskwy przyszła pierwsza propozycja współpracy z ISRO przy wystrzeleniu pierwszego indyjskiego satelity. Złożono ją już latem 1971 r., ale moment okazał się fatalny: Sarabhai zmarł kilka miesięcy później, a wraz z jego śmiercią zabrakło osoby, która zabiegałaby o wsparcie polityków.

Aryabhata – pierwszy indyjski satelita – został wyniesiony na orbitę w 1975 r. na pokładzie rosyjskiej rakiety. I okazał się sukcesem, powiedzielibyśmy, umiarkowanym: sygnał od aparatury pokładowej urwał się po pięciu dniach, aczkolwiek aparatura pozostawała aktywna aż do 1981 r.

Kolejne misje były bardziej udane. Dzięki współpracy z Rosjanami na orbicie zaczęły się pojawiać satelity meteorologiczne i telekomunikacyjne. Ale i ten kosmiczny sojusz nie miał przed sobą wielkiej przyszłości: od progu lat 80. Kreml miał na głowie inne zmartwienia – od mało udanej inwazji na Afganistan po coraz głębszy kryzys gospodarczy w bloku wschodnim i pierwsze sygnały nadchodzącego rozpadu. Rosyjski program kosmiczny znalazł się na rafach i wcześniej czy później musiało się to odbić na planach Hindusów.

W tym czasie ruszyła już jednak budowa własnego kosmodromu: Sriharikota. Dla ISRO był to krok milowy i potężny impuls rozwojowy. Uruchomiona w 1994 r. instalacja zaliczyła na początku kilka spektakularnych porażek, ale po tym pionierskim etapie zaczęła pracować pełną parą. Dzisiaj na ziemskiej orbicie krąży ponad 50 indyjskich satelitów – wciąż przede wszystkim wypełniających zadania związane z telekomunikacją oraz meteorologią: naukowcy i władze w New Delhi dzięki nim przewidują susze, nadciągające kataklizmy czy przemieszczanie się stad owadzich szkodników.

Starty tych satelitów właściwie już spowszedniały. Celebrują je głównie załoga kosmodromu oraz inżynierowie z biur i laboratoriów badawczych ISRO w Bangalore. „Zanim satelita czy rakieta wyjedzie z Bangalore czy Trivandrum, odbywa się niewielka pudźa (hinduistyczna ceremonia składania niewielkiej ofiary, owoców lub kwiatów, wybranemu bóstwu – red.), zwykle celebrowana przez jednego z naszych pracowników, przybranego w szaty kapłańskie” – opisuje Aravamudan. „A przed każdym dużym startem szef projektu odbywa szybką podróż do Tirupati (słynącego z kompleksów świątynnych – red.), stosunkowo blisko Sriharikoty, zawożąc tam modele rakiety i pojazdu kosmicznego, by uzyskać błogosławieństwo Baladźi (czyli Hanumana, bóstwa patronującego zwycięstwom – red.). W dniu startu każdy z nas pójdzie do świątyni w Sriharikota, by pomodlić się o sukces misji” – dodawał inżynier.

Czytaj więcej

Tryt, uran, atomowe technologie. Wszystko pisane cyrylicą

Regionalny wyścig rakietowy

U progu XXI stulecia mogło się wydawać, że na telekomunikacyjno-meteorologicznym poletku ambicje Indii się kończą. Jednak raz jeszcze impuls do działania przyszedł z północy: pod koniec 2003 r. Chińczycy z powodzeniem wysłali w przestrzeń kosmiczną pierwszego własnego taikonautę. Już prowadzone wiosną tamtego roku przygotowania do chińskiej misji skłoniły ówczesnego premiera Indii i lidera BJP Atala Behariego Vajpayee do ponaglenia rodzimych inżynierów, by nie spoczywali na laurach.

– Nasz kraj odnotował znaczący rozwój w obszarze nauki i technologii. Powinien być zatem wystarczająco silny, by zrealizować marzenie o wysłaniu człowieka na Księżyc – zagrzewał Vajpayee, wówczas jeszcze mentor robiącego stopniową karierę lokalnego polityka Narendry Modiego.

Reakcja ISRO, wówczas jeszcze skoncentrowanej na satelitach, była dwuznaczna. – Taki projekt zelektryzowałby nasz naród i pokazał światu, że Indie są w stanie prowadzić tak złożone projekty w obszarze badań kosmicznych – kwitował ówczesny szef ISRO K. Kasturirangan. – To nie jest kwestia, czy nas na to stać. To kwestia, czy stać nas na to, by takie projekty ignorować – mówił.

Organizacja jednak nie uruchomiła załogowej misji. Zamiast tego w listopadzie 2008 r. na Księżycu wylądowała misja Chandrayaan-1 mająca zbadać chemiczną strukturę księżycowych gruntów i przeprowadzić badania topograficzne (aparatura działała niecały rok). Za tym poszły Mars Orbiter Mission w 2013 r. (udane wejście na orbitę Marsa) i niezbyt udana Chandrayaan-2 w 2019 r. (lądownik rozbił się podczas próby wylądowania w okolicach południowego bieguna Księżyca).

Jak się wydaje, reakcja New Delhi na spektakularny sukces Pekinu przyczyniła się do uruchomienia kosmicznego wyścigu w Azji. „Chiny, Japonia i Indie najwyraźniej inwestują dziś w technologie kosmiczne z podobnymi społecznymi i naukowymi – choć nieco odmiennymi militarnymi – celami” – pisał w książce „Asian Space Race: Rhetoric or Reality” Ajey Lele, analityk z Manohar Parrikar Institute for Defence Studies And Analyses w New Delhi. „Swoje programy rozwija też kilka innych państw w regionie, jak Izrael, Korea Południowa czy Malezja. Z kolei państwa takie jak Iran czy Korea Północna używają projektów kosmicznych jako narzędzia osiągania celów strategicznych. Państwa regionu zarówno kooperują, jak i rywalizują ze sobą na tym polu. Zarówno na globalnym, jak i regionalnym poziomie nic nie da się powiedzieć z pewnością o tym, czy kosmos stanie się w przyszłości ich polem bitwy” – przyznawał w swojej analizie Lele.

Zresztą wymienione przez indyjskiego eksperta kraje to nie koniec listy. Własne programy kosmiczne mają także: Australia, Indonezja, Pakistan, Filipiny, Singapur, Tajwan, Tajlandia i Wietnam – praktycznie wszyscy liczący się gracze w regionie. Aczkolwiek w „wyścigu” – jeżeli zgadzamy się co do tego, że taki ma rzeczywiście miejsce – uczestniczą tylko wzmiankowane na początku Chiny i Indie, może pod pewnymi względami jeszcze Japonia. Nie ma wątpliwości, że najbardziej widocznym czynnikiem są tu narodowe ambicje i chęć zagrania na nich zarówno na scenie międzynarodowej (tu wchodzą wyliczenia, ile krajów zrealizowało już jakiś kosmiczny projekt i jaki) oraz wewnętrznej (nic dziwnego, że program kosmiczny stał się oczkiem w głowie nacjonalistów z subkontynentu: cała towarzysząca mu symbolika oraz terminologia nawiązuje do hinduizmu, pomimo faktu, że kraj jest religijną i etniczną mozaiką).

Ważny jest aspekt militarny: tak jak program kosmiczny Indii był początkowo odpryskiem programu energetyki jądrowej, tak w przypadku programów kosmicznych „przy okazji” zdobywa się know-how potrzebne do prowadzenia militarnych programów rakietowych i nuklearnych – co ma niewątpliwie krytyczne znaczenie choćby dla Koreańczyków z Północy, a zapewne niemałe dla innych, od Izraelczyków i Irańczyków począwszy na odcinających się od militaryzmu Japończykach skończywszy.

Wreszcie, aspekt ambicjonalny widać w przypadku państw, które na kosmiczną samodzielność się nie wybiją w przewidywalnej perspektywie, ale jakiś program kosmiczny mieć muszą, bo tego wymaga prestiż. Nie ma dziś nowoczesnego kraju bez własnej agencji badań kosmicznych, nawet jeśli panuje w niej bezruch i marazm.

Gwiezdna prosperity

Ale jest też aspekt gospodarczy. „Jak, u licha, jest możliwe, że Indie wysyłają na Księżyc roboty za mniej niż połowa budżetu filmu »Interstellar«?” – pytał retorycznie po sierpniowym lądowaniu na satelicie Ziemi dziennik „Financial Times”, powtarzając za resztą światowych mediów zestawienie kosztów misji (75 mln dol.) i dzieła Christophera Nolana (165 mln dol.). Zwyczajowa odpowiedź udzielana przez internautów („zatrudniać mniej pierwszoligowych gwiazd”) niewiele tu wnosi: również nieudana rosyjska misja na Księżyc Łuna 25, która rozbiła się przy lądowaniu dwa tygodnie przed Chandrayaan-3, kosztowała niemal dwukrotnie więcej (130 mln dol.).

I te zestawienia kosztów są być może najważniejszym przełomem, jakiego dokonują dziś Hindusi na rynku kosmicznym. Bo też kosmiczne marzenia ludzkości wraz z końcem zimnej wojny umarły: supermocarstwa skoncentrowały się na przetrwaniu i wytyczaniu nowych sfer swoich wpływów, wysyłanie ludzi w przestrzeń pozaziemską stało się niepotrzebnym wyrzucaniem pieniędzy, o nowych Gagarinach i programach Apollo raczej można zapomnieć. Ale to zupełnie się nie przekłada na „kosmiczną gospodarkę”. Wartość rynku usług świadczonych w kosmosie ma w 2023 r. osiągnąć poziom 546 mld dol., odnotowując 91-proc. wzrost w ciągu ostatniej dekady.

Można ten skok przypisać rozmaitym czynnikom: pierwszy to odwrót klasycznych agencji kosmicznych z prowadzenia części własnych programów. Symbolem tego procesu może być zdanie się NASA na usługi firmy Space X Elona Muska, gdy chodzi o transport astronautów i towarów potrzebnych na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Firma Muska skorzystała skądinąd z wielkiego zwolnienia prywatnych spółek „kosmicznych” z rozmaitych wymogów i reguł, jakie zafundowała branży administracja prezydenta George’a W. Busha na początku stulecia (na okres dwóch dekad, więc – o ile obecna ekipa w Białym Domu nie zdecyduje się na zakończenie preferencji – zmiana reguł na amerykańskim rynku usług technicznych jest już bliska). Z drugiej strony wśród wszystkich przedsięwzięć kosmicznych, w tym należących do Jeffa Bezosa czy Richarda Bransona, Space X jest jedyną, która stosuje się do zasad np. bezpieczeństwa przyjętych w NASA.

Drugi aspekt to niebywale dynamiczny rozwój technologii o ściśle „ziemskim” charakterze. Telekomunikacja, internet, meteorologia – a wkrótce zapewne także energetyka odnawialna – to sektory, które w szybkim tempie przestawiają się na technologie kosmiczne. A że zwykle potrzebują niewiele, bo część satelitów ma wielkość pudełka z butami, to obniża próg wejścia na rynek i cenę świadczenia usług.

Nie brakuje też dużych graczy chętnych do wsparcia tych mniejszych za odpowiednią opłatą: w taki „dworzec kosmiczny” zamienił się przecież swego czasu poradziecki Bajkonur. Również Indie pod tym względem są w pierwszej lidze – w ciągu 20 ostatnich lat wystrzeliły w przestrzeń kosmiczną 381 satelitów dla zleceniodawców z 34 państw. A jak liczy United Nations Office for Outer Space Affairs, dziś na orbicie Ziemi krąży 10 290 satelitów, z czego blisko 7800 wciąż pozostaje aktywnych.

W szacowanym na pół biliona dolarów torcie Indie mają stosunkowo niewielki kawałek: wyceniany na 8 mld dol., choć w ciągu dwóch lat ma urosnąć do 13 mld. Za to już agencja Arthur D. Little India & South Asia w lipcowym raporcie „India In Space: A $100 Billion Industry By 2040” prognozuje mu – wspomnianą w tytule – wielkość rzędu 100 mld dol. „Rząd i ekosystem kosmicznych start-upów chętnie będą partycypować w przyspieszonym wzroście sektora i znacznie zwiększą udział Indii w eksploracji kosmosu” – piszą autorzy raportu.

Czytaj więcej

Czy pomoc humanitarna pozwoli pokonać Chiny i Rosję

Ile wydać, by dogonić Chiny

Subkontynent miałoby zatem czekać gwiezdne eldorado. Rynek kosmiczny może przyczynić się do powiększenia PKB Indii o 0,25 do 0,5 proc. i dorzucić do rynku pracy 3 mln potencjalnych stanowisk (również w perspektywie 2040 r.). Być może skorzysta na tym przede wszystkim Bangalore – już dziś siedziba ISRO, jak i wielu innych przedsiębiorstw i laboratoriów z branży oraz uniwersytetu zorientowanego na kierunki technologiczne – ale już rynek laboratoriów obsługujących centralne jednostki, laboratoria i instalacje może rozwijać się w skali całego kraju.

Wiele zależy też od tego, jakie warunki stworzy naukowcom i przedsiębiorcom gabinet Modiego oraz – ewentualnie – inny powyborczy układ polityczny. Menedżerowie ISRO, popierani przez część rodzimych ekspertów, dyskretnie sugerują, że należałoby podwoić budżet organizacji na podbój wszechświata.

Chińscy rywale co roku wysyłają poza Ziemię od 40 do 50 misji, mają pół tysiąca swoich satelitów. W obu przypadkach to dziesięciokrotność potencjału Indii – i wskaźnik poziomu, za jakim chcieliby pognać jak najszybciej indyjscy konkurenci Chin.

Słońce to według hinduskich Wed źródło wszelkiego życia, a ludzie są jego dziećmi, obdarzonymi misją niesienia boskiego światła prawdy we wszechświecie. Przyobleka się ono w kolejne formy, Wisznu, Varuny czy Mitry – jednego z Aditjów, bóstw o słonecznej proweniencji. Wedy przypominają też gdzieniegdzie – a w ślad za nimi dziennik „The Times of India” – że promienie słoneczne leczą anemię, głuchotę, ślepotę, bóle ciała, gorączki, zatrucia, choroby nerek, kości i genitaliów, koją rany i trąd. Wierny powinien zrywać się o świcie i czcić Słońce, stając w jego pierwszych porannych promieniach.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi