Od masakry muzułmanów do szafranowej rewolucji. Kim pan jest, panie Modi?

Za nacjonalistyczną reinkarnację Indii odpowiada niemal całkowicie jeden człowiek: Narendra Modi. Politolodzy coraz chętniej zestawiają indyjskiego premiera z postaciami takimi jak Władimir Putin, Xi Jinping czy Recep Erdogan.

Publikacja: 19.05.2023 17:00

Narendra Modi dba o piękną oprawę swych rządów. Na zdjęciu pozdrawia tłumy przed imprezą, na której

Narendra Modi dba o piękną oprawę swych rządów. Na zdjęciu pozdrawia tłumy przed imprezą, na której 11 tys. tancerzy i perkusistów wykonywało ludowy taniec bihu, bijąc rekord Guinnessa; Guwahati w stanie Asam w płn.-wsch. Indiach, 14 kwietnia 2023 r.

Foto: Biju BORO/AFP

Gdy był dzieckiem, poszedł popływać w rzece, w której było pełno krokodyli. Nie uląkł się bestii, a nawet przyniósł z wycieczki do domu krokodylątko. W wieku szczenięcym był pełen tak wielkiej rozwagi i uważności, że znacznie starsi od niego popadali w osłupienie, mając styczność z jego mądrością. Jest silny jak lew: nie ma takiej trucizny na tym świecie, której jego organizm nie byłby w stanie strawić – takich anegdot do niedawna należało szukać w oficjalnych hagiografiach dyktatorów czy przywódców religijnych o potencjalnych paranormalnych zdolnościach. Teraz można się na nie natknąć, wertując indyjską prasę.

Czytaj więcej

Sudan. Kraina dwóch armii płonie

Zniewalająca natura

Musicie to przyznać, nawet lew w środku lasu nie jest tak wolny. Indyjscy szefowie rządu zawsze w Święto Republiki czy Dzień Niepodległości przemawiali zza ochronnych klatek. Ale nie on” – głosi podpis pod memem ze zdjęciem premiera Narendry Modiego, który w świątecznej paradzie maszeruje w odległości dobrych kilku metrów od ochroniarzy, pozdrawiając tłum uniesioną ręką. „Nic dziwnego, że salutuje mu Putin, Obama chyli głowę w szacunku, Pakistan sra w portki, a Chiny nie mogą już spokojnie spać. Kraj salutuje tak nieustraszonemu premierowi o lwim sercu. Czyż nie jesteście z niego dumni?” – dowodzą autorzy obrazka, który kilka lat temu krążył w hinduskim internecie.

Mem i powtarzane bez słowa komentarza anegdoty były tylko skromnym przykładem setek, a może tysięcy podobnych zagrywek, adresowanych do mieszkańców subkontynentu. Propagandyści rządu lub tworzącej go partii BJP (Bharatiya Janata Party, Indyjskiej Partii Ludowej) zalewają sieć tysiącami podobnych materiałów. Z niektórych można się dowiedzieć, że premier ma 56 cali w obwodzie klatki piersiowej (w rzeczywistości podobno kilkanaście cali mniej), co miało podbudowywać wizerunek superherosa o ponadludzkich możliwościach i kusić kobiecy elektorat. Z innych dowiadujemy się, że jest ikoną mody (a drogo się ubrać zaiste lubi). Jeszcze inne dowodzą, że jest nie tylko przywódcą politycznym, ale i duchowym przewodnikiem.

Owszem, może to wizerunek na potrzeby publiczności przyzwyczajonej do standardów Bollywood. Ale dzisiejszy lider Indii potrafi wprawić w zmieszanie nawet tych, którzy próbują zmierzyć się z jego realną biografią. „Zderzyłem się ze zniewalającą naturą bohatera mojej książki: Narendra Modi to zarówno złożony, jak i prosty człowiek, a wszystko kryje się w wielowarstwowej osobowości. On potrafi być decyzyjny, twardy, nieustępliwy – a zarazem ma w sobie ciszę, która pozwala mu przezwyciężać kryzysy pozbawioną wszelkich emocji skrupulatnością, wręcz zdystansowaniem” – pisał dekadę temu pierwszy zachodni dziennikarz, który próbował zmierzyć się z karierą tego polityka, brytyjski pisarz Andy Marino.

Te same cechy – „miks purytańskiego rygoryzmu i ograniczania życia emocjonalnego z fantazjami o przemocy” – dostrzegł psycholog Ashis Nandy podczas swoich spotkań z Modim. Ale jego wrażenia są dalekie od „zniewolenia”. Albo bliskie. – Klasyczny, kliniczny przypadek osobowości autorytarnej – kwitował Nandy.

Zarówno z książki Marino – który jako jeden z nielicznych miał okazję przebywać dłuższy czas w towarzystwie Modiego – jak i wszystkich późniejszych relacji wyłania się obraz polityka, który usilnie próbuje wywoływać emocje wśród swoich wyborców i uczestników wieców, a zarazem w obliczu konsekwencji swoich działań natychmiast odcina się od swojego w nich udziału. Pielęgnuje swój publiczny wizerunek, bezceremonialnie odsuwając Marka Zuckerberga, by nie zasłaniał go w obiektywie fotoreporterów, ale rządzi zakulisowymi naciskami, po których nie zostaje zbyt wiele na papierze. Pielęgnuje popularność swoją i partii, ale jeśli to nie wystarczy – jest gotowy ubrudzić sobie ręce, by nie dopuścić do porażki. Nowe Indie są – i mają pozostać – jego projektem i dziedzictwem.

Urwać się ze smyczy

Nie było nawet cienia oporu, gdy Narendra Modi najechał Delhi latem 2014 r. Po sześciu dekadach słabnącego sekularyzmu, Indie spektakularnie poddały się narodowej rebelii. Indyjski Kongres Narodowy (partia, która rządziła lub współrządziła subkontynentem od uzyskania niepodległości w 1947 r. niemal nieprzerwanie – red.) został zmieciony. BJP miała absolutną większość w parlamencie po raz pierwszy w historii” – pisał Kapil Komireddi, pochodzący z Indii redaktor magazynu „Modern Review” w swojej książce „Malevolent Republic. A Short History of The New India”. „Triumf Modiego miał epokową siłę: ogłaszał narodziny drugiej republiki” – dorzucał.

Chodziło jednak nie tylko o ideologiczny zwrot. Po dekadach rządów politycznej arystokracji Indie miały szefa rządu pochodzącego z ludu. „Modi urodził się w 1950 r. w pochodzącej z niskiej kasty rodzinie hinduistów z Gudźaratu. Jego matka była pomywaczką. Ojciec serwował herbatę na lokalnej stacji kolejowej” – relacjonuje sucho Komireddi. Marino rekonstruuje dzieciństwo indyjskiego przywódcy z pietyzmem: oto niewielkie miasteczko Vadnagar, podupadłe po stuleciach świetności, gdy było znaczącym ośrodkiem buddyzmu w Gudźaracie. W tym miasteczku rodzina, w której przychodzi na świat szóstka dzieci (Narendra jako trzeci), bez wielkich perspektyw i ambicji, życie w stanie pogodzenia się z losem i wynikającym z tego marazmie.

A jednak zmiana przyszła w życiu Modiego bardzo wcześnie – jako ośmiolatek trafił do szkoły religijnej (shakha) prowadzonej przez Narodową Organizację Ochotniczą, Rashtirya Swayamsevak Sangh (RSS). Na dalekim prawicowym skrzydle indyjskiej polityki RSS zawsze była potęgą: powstała już w latach 20. nacjonalistyczna struktura miała swoje kolejne polityczne, religijne i militarne odgałęzienia. Inspirację czerpała z ruchu faszystowskiego Mussoliniego, z jej szeregów wywodził się Nathuram Godse, radykał, który śmiertelnie postrzelił Mahatmę Gandhiego w 1948 r.

Z perspektywy Delhi RSS nieustannie ocierała się o terroryzm, co sprawiło, że ugrupowanie delegalizowano kilkakrotnie: na kilka dni w 1947 r., po zabójstwie Gandhiego rok później, w okresie stanu wyjątkowego w latach 1975–1977 i wreszcie po splądrowaniu przez hinduskich bojówkarzy meczetu Babri Masdżid w 1992 r.

„To właśnie w obozie RSS Modi przeżył swoje polityczne i duchowe przebudzenie” – dowodzi Komireddi. „Efekt dla jego młodego umysłu był tak przemożny, że wkrótce po przekroczeniu dwudziestki, nie próbując niczego więcej w życiu, uznał on RSS za swoją rodzinę, porzucił żonę i matkę i zaczął przemierzać Indie jako katecheta hinduskiego nacjonalizmu” – opisuje.

Trzeba tu jednak uwzględnić pewną poprawkę: o ile rzeczywiście zaaranżowane małżeństwo Modiego (oboje małżonkowie byli jeszcze nastolatkami) do dziś pozostaje iluzoryczne, a żona premiera ani razu nie pojawiła się publicznie w jego towarzystwie, mieszka osobno i prawdopodobnie nie widuje małżonka wcale – to już matka premiera, Heeraben, do śmierci w grudniu ubiegłego roku (dożyła 99 lat) była nieodłącznym elementem wizerunku przywódcy. Modi często, i niemal zawsze w towarzystwie obiektywów, udawał się do niej, by szukać porady i błogosławieństwa.

Ale też przenośni Komireddiego nie można całkowicie odrzucić. Od lat 70. Modi piął się w strukturach RSS z konsekwencją i uporem, by z czasem stać się jednym z kluczowych organizatorów życia ruchu: był łącznikiem między strukturami RSS i BJP, generalnym sekretarzem partii, organizatorem kampanii wyborczych w kolejnych stanach subkontynentu. Na początku lat 90. został przerzucony do Delhi i, jak twierdzili niektórzy weterani RSS, chodziło nie tyle o to, że był potrzebny w stolicy, ile o to, że nie chciano go w rodzimym Gudźaracie. Stan ten hinduska prawica uznawała za jeden ze swoich bastionów, a jednocześnie jest on przykładem etnicznej i religijnej mozaiki subkontynentu. Od początku lat 90. poziom niesnasek między społecznościami mieszkańców Gudźaratu zaczął przekraczać poziom nawet przez RSS uznany za bezpieczny, a działania Modiego w ojczystych stronach tylko podsycały konflikty.

Partyjna smycz powstrzymywała go aż do 2001 r. Gudźarat dotknęło wówczas silne trzęsienie ziemi, zaskakując lokalnych liderów. W ciągu kilku godzin po kataklizmie Modi zagrał va banque: pożyczył od zaprzyjaźnionego biznesmena jego samolot i poleciał w rodzinne strony, zanim inny polityk RSS, pełniący funkcję stanowego ministra (czyli szefa lokalnych władz wykonawczych) Keshubhai Patel, zdążył w ogóle pojawić się publicznie. „Doskonale wymierzony ruch” – przyznaje Komireddi. „Modiego nie sposób było uznać za niesubordynowanego, za to Patel wyszedł na niekompetentnego, słusznie zresztą” – konkluduje dziennikarz.

Na efekt trzeba było poczekać, ale to był właśnie ten moment: trzy lata wcześniej BJP, dzięki zawarciu koalicji, po raz pierwszy w historii odsunęła Kongres od władzy. W 2001 r. przydarzyły się zamachy 11 września, które uruchomiły na całym świecie skojarzenie „islam = terroryzm”. Ówczesny premier Atal Bihari Vajpayee złapał wiatr w żagle i postanowił przy tej okazji, w październiku owego roku, odsunąć mało skutecznego Patela. Ofertę zastąpienia go dostał Modi i, jak sam to relacjonował... natychmiast ją odrzucił.

„W rzeczywistości spędził kilka poprzednich miesięcy, podkopując pozycję rywala” – twierdzi Komireddi. Miał poparcie struktur RSS, za zmianą opowiadała się część bliskich współpracowników Patela. Jak to się stało, że kilka dni po ofercie Vajpayee, mimo rzekomego oporu, Modi został zaprzysiężony na szefa władz stanu? Tego już dzisiejszy premier nie wyjaśniał. „To była jego pierwsza funkcja w wybieralnej polityce. I nie spodziewano się, że będzie ją długo pełnił” – kwituje kąśliwie indyjski autor.

Czytaj więcej

Wielotysięczna ulga w rachunkach

Smuga krwi

Jakiś tysiąc z okładem kilometrów na północny wschód od Gudźaratu rozciąga się stan Uttar Pradeś, a na jego terenie – miasto Ayodhya. Jak zapisano w eposie Ramayana, jakieś 3 tys. lat temu, w tej okolicy urodził się bóg Rama, a za czasów największego z Wielkich Mogołów – Babura – upamiętniającą boga świątynię zburzono i wzniesiono na jej miejscu meczet. Hinduscy nacjonaliści zdemolowali go w 1992 r., ale właściwie co roku zjeżdżali w to miejsce ponownie, by dać wyraz swojej niechęci do Babura i jego pogrobowców. Innymi słowy: muzułmanów.

Sabarmati Express, którym powracała pod koniec lutego 2002 r. z takiego zlotu grupa hinduistów, zatrzymał się w Gudźaracie na dworcu w miejscowości Godhra. Co dokładnie zaszło, nie wiadomo – prawdopodobnie wybuchła pyskówka między pasażerami pociągu a ludźmi stojącymi na peronie. W ruch poszły pięści, potem być może jakieś koktajle Mołotowa. Skutek był tragiczny: w płonącym pociągu żywcem spłonęło dziewięciu mężczyzn, 25 kobiet, 25 dzieci. Na chwilę, może kilkanaście godzin, życie w stanie Gudźarat zamarło.

A potem popłynęła krew. „Zaczęła się systematyczna masakra. I rząd Modiego w niej uczestniczył: udostępniając (organizatorom pogromu – red.) spisy wyborców i inne oficjalne dokumenty pozwalające zidentyfikować domy i przedsiębiorstwa należące do muzułmanów” – pisała indyjska politolog Mira Kamdar w wydanej kilka lat później książce „Planet India”. „Policja generalnie stała z boku i nie reagowała, gdy ludzi wyciągano z domów i zarzynano w najokrutniejszy sposób. Nie mamy rozkazów, by was ratować – miał powiedzieć jeden z policjantów muzułmaninowi, który uciekał przed tłumem” – dorzucała.

Czy stanowy minister odegrał w tych wydarzeniach rolę, a właściwie – jaką rolę odegrał? O to do dziś spierają się eksperci, prawnicy, obrońcy praw człowieka, politycy. Niewątpliwie, wiece polityków RSS uchodzą za seanse nienawiści do innych niż hinduiści grup etnicznych i religijnych, a Modi w swojej formacji jest jednym z najbardziej wygadanych. Human Rights Watch nie miała wątpliwości co do rządowego wsparcia. „Pogromy zostały zaplanowane z wyprzedzeniem” – napisano w raporcie organizacji na temat wydarzeń 2002 r. „I zorganizowane przy szeroko zakrojonej partycypacji policji i urzędników stanowych” – dodano.

Wśród oficjalnie skazanych znalazła się współpracowniczka Modiego ze stanowych władz i działaczka BJP Maya Kodnani. Niejaki Baby Bajrangi – morderca, który chwalił się dziennikarzom, jak to rozpłatał mieczem brzuch ciężarnej muzułmanki – utrzymywał, że Modi osobiście chronił go po pogromach, a w trakcie procesu doprowadził do wymiany trzech sędziów, by tylko umożliwić Bajrangiemu zwolnienie za kaucją. Tropy wiodące do biur stanowego ministra były na tyle klarowne, że w 2005 r. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i kilka innych państw europejskich zabroniły Modiemu wjazdu na swoje terytorium.

Smuga krwi z Gudżaratu ciągnie się za Modim do dziś, a premier robi wszystko, żeby ją zatrzeć. Mira Kamdar przypomina choćby historię popularnej na subkontynencie aktorki, prezenterki i tancerki Malliki Sarabhai, która posłała na ulice rodzimego Ahmadabadu ekipy telewizyjne, by zarejestrowały krajobraz po pogromie. Sarabhai była też współautorką pozwu przeciwko Modiemu – w rewanżu władze stanu zarzuciły jej, że należąca do niej akademia tańca jest przykrywką dla przemytu ludzi do USA. Ale echa masakr nie milkną i dziś: w styczniu tego roku BBC przypomniała o sprawie w dwuczęściowym filmie dokumentalnym „India: The Modi Question”. W sporej mierze film zawiera znane już relacje i dokumenty, ale i tak został zakazany przez władze w Delhi.

Indian Dream: koszmar i nadzieja

Gdyby przewertować książki pisane o Indiach przez pierwsze kilkanaście lat bieżącego tysiąclecia, można by uznać, że subkontynent – a przynajmniej jego liberalne, nowoczesne elity – traktuje Modiego jak zły sen i chce o nim jak najszybciej zapomnieć. W 2004 r. BJP utraciła władzę, Indyjski Kongres Narodowy – choć będący już raczej cieniem niegdysiejszej politycznej potęgi – ponownie nadawał ton polityce. Indie wchodziły do grona aspirujących potęg, grupy BRICS. Relacjonowano kolejne sukcesy rosnącej w siłę indyjskiej branży IT, coraz potężniejszy przemysł leków generycznych, kolejne superprodukcje Bollywood, przejęcia globalnych brandów przez Ratana Tatę czy spory rodzinne w klanie Ambani, indyjskich miliarderów.

Gdzieś w cieniu tych spektakularnych osiągnięć Modi nie tracił rezonu. O liderce Indyjskiego Kongresu Narodowego i wdowie po Radżiwie Gandhim mówił, że „przyjmuje polecenia od papieża w Rzymie” (Sonia Gandhi jest z pochodzenia Włoszką). Gdy w 2005 r. podlegli władzom Gudźaratu policjanci zastrzelili lokalnego kryminalistę Sheikha Sohrabuddina i jego żonę – co miało charakter pozasądowej egzekucji – ich zwierzchnik skwitował sprawę podczas przemówienia krótko. – Dostał, na co zasłużył. Co byście zrobili, gdybyście mieli do czynienia z uzbrojonym drabem? – uciął. A tłum dziarsko odkrzyknął „mari nakho!” („zabić go!”). Odnosząc się do wydarzeń z 2002 r., miał tylko stwierdzić, że powinien sobie lepiej poradzić z mediami. Obozy dla wewnętrznych uchodźców z Gudźaratu (w 2002 r. wylądowało w nich być może 150 tys. ludzi) nazwał „centrami dokarmiania dzieci”.

W ciągu kilku kolejnych lat po masakrze komendanci policji, którzy zadbali o bezczynność swoich funkcjonariuszy w 2002 r., zostali awansowani. BJP szturmem wzięła stanowy parlament. „W tym czasie popularność Modiego w Gudźaracie rosła: nawet wykształcone elity stanu były pod jego urokiem. Modi z sukcesem popularyzował slogan Gujarati Asmita (duma Gudźaratu), by zjednać sobie odbiorców i zdławić potępienie” – pisze Kingshuk Nak, niegdysiejszy redaktor dziennika „Times of India” we własnej próbie biografii Modiego, „The NaMo Story. A Political Life”. Nak twierdzi też, że jeszcze premier Vajpayee doszedł w pewnym momencie do wniosku, że czas Modiego upłynął i chciał go odwołać z funkcji, ale okazało się, że jest na to za późno: aparat partyjny BJP z całych Indii stanął murem za liderem Gudźaratu.

Z czasem Modi oczyścił przedpole do dalszej ekspansji. W kolejnych latach umarzano pozwy przeciw niemu, śledztwa w sprawie wydarzeń z 2002 r. kończyły się z braku dowodów. W 2012 r. skazano w sumie kilkadziesiąt osób, których udziału w pogromach nie udało się zamieść pod dywan, lecz wyjąwszy wspomnianą Kodnani, nie było wśród nich osób ze świecznika. A kolejne wybory na każdym szczeblu przynosiły coraz lepsze wyniki. Rządzący Indiami politycy Kongresu wydawali się tego nie dostrzegać. – Modi nigdy nie zostanie premierem. Ale jeśli chciałby tu podawać herbatę, znajdziemy dla niego miejsce – miał pogardliwie podsumować jeden z nich, gdy kampania wyborcza w 2014 r. miała się ku końcowi.

Zupełnie inny obrazek rysuje Lance Price, spin doktor, który w tym czasie zaczął pracować dla Modiego. „Miałem do czynienia z dwudziestoma, albo i więcej, liderami państw na całym świecie. Spośród nich Modi, którego osobiście poznałem w lipcu 2014 r., jest bez wątpliwości najbardziej intrygującym i najtrudniejszym do pojęcia” – pisze w uznawanej za hagiograficzną książce „The Modi Effect: Inside Narendra Modi's Campaign To Transform India”. „Jeżeli ktoś jest politykiem w wymiarze 24/7, to jest to właśnie Modi. Wydaje się, że nic nie jest w stanie go rozproszyć. Jest żyjącym w celibacie wegetarianinem. Nie uprawia sportów, nie ma hobby, więzi rodzinnych. Śpi jakieś cztery czy pięć godzin, nie bierze dni wolnych, nie jeździ na wakacje. Gdy robi coś, co nie jest związane bezpośrednio z pracą – jak joga czy medytacja – to tylko po to, by być bardziej produktywnym i efektywnym przez pozostałą część dnia” – wspomina Price.

Hagiografia czy nie, opis zgadza się z innymi relacjami. A stworzony w ten sposób styl uzupełniał stały zestaw wyborczych zagrywek: punktowanie korupcji, odgrażanie się terrorystom i „wrogom Indii", odwoływanie się do antyestablishmentowych nastrojów. Ale też na czas kampanii „szafranowe” bannery (barwa hinduskiego radykalnego nacjonalizmu, od której ukuto termin „szafranowa fala” – opisujący stopniowy wzrost politycznej potęgi RSS i jej odgałęzień na subkontynencie) zastąpiły slogany bliskie raczej sercom liberałów. „Modi i BJP prowadzili kampanię pod hasłami ograniczania rządu i biurokracji, dobrego zarządzania czy transformacji gospodarczej. Modi prezentował się jako lider gotowy, by poprowadzić Indie ku nowej erze prosperity. Nadzieje były wielkie. Atmosfera była gorączkowa” – opisywał Salman Anees Soz, ekonomista i doradca Banku Światowego w książce zatytułowanej „The Great Disappointment. How Narendra Modi Squandered a Unique Opportunity to Transform The Indian Economy” („Wielkie rozczarowanie. Jak Narendra Modi zmarnował wyjątkową szansę na transformację indyjskiej gospodarki”).

Czytaj więcej

Bezpiecznik dla rozproszonych systemów energii

W istocie Władimir

Tytuł książki Soza to najkrótsze podsumowanie blisko dekady rządów Modiego. Marszowi na parlament w 2014 r. towarzyszył zachwyt biznesowej części indyjskich elit: jeszcze w czasach rządów w Gudźaracie u boku przyszłego premiera pojawiał się Ratan Tata, skłóceni bracia-krezusi z rodu Ambani prześcigali się w komplementach – gdy jeden pochwalił „wielką wizję” polityka BJP, drugi nazwał go „królem wśród królów”. Urok działał też za granicą. „Najlepszy przywódca z najlepszą wizją od czasu uzyskania niepodległości” – chwalił Modiego Rupert Murdoch. Zachwycona była Dolina Krzemowa, gdzie Modi niezwłocznie zapowiedział wizytę. À propos – politykom w USA i Europie nie pozostało nic innego, jak dyskretnie znieść wspomniany zakaz wjazdu dla szefa indyjskiego rządu. Nie tylko ze względu na „Modimanię” (jak falę popularności polityka określił „The Economist”), ale też „zwykłą” realpolitik: trudno izolować przywódcę kraju tak znaczącego jak Indie.

Z tamtych kordialnych relacji ze światem biznesu dziś został przede wszystkim mało jasny związek z Gautamem Adanim, sympatyzującym z BJP miliarderem z Gudźaratu. Adani za rządów Modiego dokonał kilku intratnych transakcji – m.in. zakupu nieruchomości od władz stanu – które przyniosły mu zalążek fortuny. W 2014 r. Price wyceniał jego majątek już na nieco ponad 7 mld dol. A po dekadzie rządów Modiego – u progu 2023 r. i na kilka dni przed tym, jak amerykańska firma Hindenburg Group oskarżyła biznesmena o manipulowanie informacjami o swoich firmach – fortuna miała sięgać 100 mld dol. (amerykański raport wywołał wstrząs na indyjskiej giełdzie i sprawił, że majątek Adaniego skurczył się o połowę).

Poza sympatią kilku miliarderów bilans blisko dwóch kadencji niepodzielnych rządów BJP wypada jednak blado. Z zestawienia 30 obietnic reform gospodarczych, przygotowanego przez amerykański instytut CSIS, zrealizowano sześć (m.in. obniżenie podatku CIT z 30 do 25 proc. dla rodzimych firm, prywatyzację linii lotniczych Air India). Pięć innych utknęło na różnych etapach procesu legislacyjnego. W 19 przypadkach – m.in. reformy sądownictwa, likwidowania biurokracji – nie zrobiono nic.

Trudno się właściwie dziwić, że premier ucieka w public relations w mediach społecznościowych. Armia rządowych propagandystów – i wielokrotnie większa rzesza żołnierzy szafranowej sprawy – dba o stały dopływ historii takich, jak ta o krokodylach czy obwodzie „klaty”. Modi dodaje smaczki: telewizyjne lekcje jogi, garnitury warte tysiące dolarów, markowe okulary, splendor państwowych wizyt i uroczystości, okraszone od czasu do czasu jakimś bojowym – aczkolwiek zawierającym jedynie zawoalowane pogróżki – przemówieniem.

Oddani zwolennicy przydają się, by wymierzyć adwersarzom cios w zastępstwie: gdy w kampanii wyborczej w 2019 r. Rahul Gandhi rzucił złośliwie na wiecu pytanie, dlaczego „wszyscy złodzieje nazywają się Modi?” (zestawił tu premiera z aferzystami noszącymi to nazwisko), proces o zniesławienie wytoczył mu polityk BJP z – jakżeby inaczej – Gudźaratu, Parnesh Modi. Notowania najmłodszego przedstawiciela klanu Gandhich potem spadły i sprawa trafiła do szuflady. Ale gdy kilka miesięcy temu Gandhi z impetem zaczął odbudowywać notowania Kongresu, proces nagle wznowiono, a polityk został skazany na dwa lata więzienia. Sprawę jednoznacznie interpretuje się jako inicjatywę premiera, który pozbywa się coraz groźniejszego rywala przed zaplanowanymi na przyszły rok wyborami.

Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Rząd Modiego pozbywa się z podręczników wzmianek o tym, że Mahatma Gandhi sprzeciwiał się hinduskiemu szowinizmowi (czytaj: RSS), oraz redukuje fragmenty poświęcone muzułmańskiej dynastii Wielkich Mogołów. Zlikwidowano – i tak szczątkową – autonomię stanu Kaszmir, a indyjscy Sikhowie od kilku lat ponownie zaczynają fantazjować o własnym państwie. I nic dziwnego. – Dla większości Indusów religia staje się codziennością: wymachująca mieczami tłuszcza, boży ludzie z szafranowymi pałami nawołujący do ludobójstwa muzułmanów i masowego gwałcenia muzułmanek, bezkarność, z jaką hinduista może zlinczować muzułmanina na środku ulicy, a potem dostać gratulacje od ministrów – komentowała obecną atmosferę w Indiach pisarka i myślicielka Arundhati Roy.

Politolodzy coraz chętniej zestawiają dzisiejszego lidera Indii z postaciami takimi jak Władimir Putin, Xi Jinping, Recep Tayyip Erdogan czy Rodrigo Duterte. I ten zestaw doskonale oddaje wewnętrzny świat Modiego. Tak jak dwaj ostatni z listy, z niemałym trudem wdrapał się z nizin na szczyt drabiny, wygrywając wybory, ale docelowo marzy mu się niepodzielna władza dwóch pierwszych.

Gdy był dzieckiem, poszedł popływać w rzece, w której było pełno krokodyli. Nie uląkł się bestii, a nawet przyniósł z wycieczki do domu krokodylątko. W wieku szczenięcym był pełen tak wielkiej rozwagi i uważności, że znacznie starsi od niego popadali w osłupienie, mając styczność z jego mądrością. Jest silny jak lew: nie ma takiej trucizny na tym świecie, której jego organizm nie byłby w stanie strawić – takich anegdot do niedawna należało szukać w oficjalnych hagiografiach dyktatorów czy przywódców religijnych o potencjalnych paranormalnych zdolnościach. Teraz można się na nie natknąć, wertując indyjską prasę.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi