Sudan. Kraina dwóch armii płonie

Jedna z interpretacji nazwy Chartum to „miejsce, w którym spotykają się dwie rzeki”. Dziś w przeszło pięciomilionowej metropolii zderzają się dwie armie, a miasto doświadcza największej fali przemocy w swoich najnowszych dziejach.

Publikacja: 28.04.2023 17:00

Starcia między armią rządzącego krajem gen. Abdela Fattaha al-Burhana i Siłami Szybkiego Wsparcia (R

Starcia między armią rządzącego krajem gen. Abdela Fattaha al-Burhana i Siłami Szybkiego Wsparcia (RSF), kontrolowanymi przez gen. Mohameda Hamdana Dagalo, rozpoczęły się 15 kwietnia. Na zdjęciu płonący Chartum, stolica kraju

Foto: Omer Erdem/Anadolu Agency/Getty Images

Chartum to dziś miasto widmo. – Opustoszałe, przerażone ulice – lapidarnie opisywała Dallia Mohamed Abdelmoniem, jedna z rozmówczyń dziennikarzy BBC, którzy przed kilkoma dniami próbowali ustalić, co dzieje się w coraz bardziej odciętym od reszty świata mieście. – Ludzie stłoczyli się w swoich domach, nie wiedząc, co może wydarzyć się za chwilę – dorzucała.

Z ich perspektywy Chartum i przylegający do niego Omdurman są teraz rozległą plątaniną pułapek, mniej lub bardziej ryzykownych przestrzeni, które trzeba pokonać, by zdobyć wodę lub jedzenie, uzyskać dostęp do internetu czy pomoc lekarską. Z coraz rzadziej pojawiających się bezpośrednich relacji wynika, że kanonada trwa niemal nieustannie. Chwile ciszy stają się bardziej przerażające od niej: wiadomo, że lada chwila strzelanina znowu wybuchnie ze zdwojoną mocą, tylko w innym miejscu, może tuż pod czyimiś oknami.

W ciągu pierwszych dwóch tygodni walk życie zmieniło się nie do poznania. Wyprawa po wodę to rajd między potencjalnymi stanowiskami ogniowymi walczących frakcji, podobnie jest z szukaniem żywności – tyle że jej ceny skoczyły przeszło trzykrotnie. Jeszcze gorzej jest z lekami, tym bardziej że szpitale i przychodnie praktycznie nie działają. W mieście, w którym liczba śmiertelnych ofiar walk sięgała po pierwszym tygodniu ponad 400 osób, a kolejne 3700 odniosło rany (w większości chodzi o cywilów), nie działa żaden duży szpital – jeden oficjalnie się zamknął, a większość lekarzy nie podejmuje ryzyka wyjazdu do pracy w dwóch pozostałych. Gdy oddawaliśmy to wydanie „Plusa Minusa”, na 78 przychodni działało 23, zwykle gdzieś na obrzeżach miasta – co oznacza, że przebicie się do nich było ruletką, slalomem między posterunkami walczących stron.

Nic dziwnego, że w ostatni weekend zaczęła się w końcu masowa rejterada. Światowe media relacjonowały ucieczkę dyplomatów amerykańskich, brytyjskich, niderlandzkich, francuskich czy irlandzkich. Al-Dżazira opisała pospieszny wyjazd Saudyjczyków i Jordańczyków. Koreańczycy (ci z Południa) wysłali samolot do niedalekiego Dżibuti i próbują wynegocjować ze zwaśnionymi stronami bezpieczny przejazd dla swoich obywateli.

Trwa też exodus samych Sudańczyków. – Jechaliśmy nieustannie przez 15 godzin na własne ryzyko – opowiadał Associated Press Suliman al-Kuni, egipski student, który dołączył do konwoju 30 autobusów, jaki w weekend ruszył z Chartumu do Egiptu. Tylko w tym konwoju znalazło się pewnie ponad 1,5 tys. osób. Inni próbują przebić się do sąsiednich państw w ostatnich odjeżdżających busach, furgonetkach, autach osobowych. Z prowincji Darfur – drugiego poza Chartumem obszaru, gdzie walki są najintensywniejsze – do sąsiedniego Czadu uciekło około 20 tys. ludzi. Gdyby podsumować liczby podawane przez największe media, liczbę uchodźców – przeważnie wewnętrznych, pozostających w granicach Sudanu – można szacować na ponad 100 tys.

Najgorsze jednak, że obecny chaos można było przewidzieć. Od uzyskania niepodległości w 1956 r. cywile rządzili w Sudanie w sumie zaledwie przez siedem lat, nieuchronnie padając ofiarą wojskowych przewrotów. Wojskowi obalali też innych wojskowych. Czegóż więc się spodziewać w sytuacji, gdy armia zafundowała sobie równoległą paramilitarną strukturę do brudnej roboty, która ostatecznie stała się równie silna, jak tradycyjni wojskowi?

Czytaj więcej

Sikhowie chcą własnego państwa. Czy poleje się krew?

Blizny po Bashirze

Wczasach, kiedy prezydent był nieco sprawniejszy, sudańska reprezentacja rozgrywała towarzyski mecz. Gdy spotkanie dobiegło końca, prezydent zszedł na murawę, by wykonać rzut karny. Bramkarz profesjonalista wybronił strzał bez trudu. Sędzia dał mu za to żółtą kartkę. Prezydent przymierzył się do kolejnego strzału. Tym razem bramkarz w dosyć oczywisty sposób rzucił się w przeciwną stronę i piłka wpadła do siatki. Cały stadion zatrząsł się od aplauzu i śmiechu” – pisze brytyjski historyk Paul Moorcraft w biografii Omara al-Bashira, prezydenta-dyktatora, który rządził Sudanem od 1989 do 2019 roku.

„To złożona postać: w sercu prosty żołnierz, ale o wielkim poczuciu dumy. Chętny do wybuchowych wystąpień publicznych, a zarazem doskonały słuchacz podczas spotkań prywatnych, bardzo otwarty na dyskusję, również z przedstawicielami Zachodu” – wspominał inny znawca Sudanu Alex de Waal. „No i to mistrz sztuki przetrwania” – dorzucał.

Talent ten zawiódł Bashira w 2019 r., zabrakło zaledwie kilkudziesięciu dni do świętowania 30-lecia u władzy. W nowoczesnej historii Sudanu jego rządy były jednak okresem kluczowym, determinującym również dzisiejszy konflikt. Bashir doszedł do władzy latem 1989 r., obalając – bez większego zresztą trudu – krótkotrwałe rządy cywilów w Chartumie. Wydatnie pomogło mu przy tym Bractwo Muzułmańskie, które rozkwitło pod rządami poprzedniej wojskowej ekipy.

Gdy reżim nieco okrzepł, pozbył się religijnych sojuszników. I trudno się dziwić: lider sudańskiego odgałęzienia Bractwa Hasan Abd Allah Turabi wiele energii wkładał w jednoczenie muzułmańskich radykałów z całego Bliskiego Wschodu – u progu lat 90. przez Chartum nieustannie przewijały się delegacje Organizacji Wyzwolenia Palestyny, Hamasu, Hezbollahu, Egipskiego Islamskiego Dżihadu i dziesiątek mniejszych organizacji. W 1991 r. w Sudanie osiadł na kilka lat Osama bin Laden.

Ale przede wszystkim Turabi zagrażał Bashirowi – i dlatego od połowy lat 90. żył praktycznie w areszcie domowym (zmarł w 2016 r.). Zdążył jednak doprowadzić do sytuacji, w której Sudan w 1993 r. znalazł się na waszyngtońskiej czarnej liście państw sponsorów terroryzmu. Nie pomagało to rządzącym w Chartumie prowadzić wojny domowej z chrześcijańskim południem (choć próbowali: jak wspominali polscy dyplomaci w regionie, bywało, że przedstawiciele Sudanu sondowali możliwość zakupienia w Polsce helikopterów: „oczywiście, do oprysku pól, byleby takie wysięgniki po bokach miały”) i ostatecznie reżim musiał zgodzić się na niepodległość Sudanu Południowego.

Co gorsza jednak, nawet bez odrywającego się Południa Sudan nie był w stanie radzić sobie z tym, co pozostało. „Kolejne rządy po 1956 roku zrobiły wiele, by ukształtować wizerunek kraju jako przede wszystkim państwa arabskiego, co najwyżej z kilkoma egzotycznymi dodatkami” – pisał ekspert Uniwersytetu Paryskiego Gerard Prunier. Jednym z tych egzotycznych dodatków była zachodnia, granicząca z Czadem, prowincja Darfur.

Choć oficjalnie przyjmuje się za początek zbrojnej pacyfikacji tego zamieszkanego przez czarnoskórych wyznawców islamu regionu rok 2003, to do pierwszych pogromów dochodziło już w latach 90., w sporej mierze pod wpływem rasistowskiej ideologii Turabiego, który więcej wspólnego widział między szyitami a sunnitami – byleby Arabami – niż między sunnitami arabskiego i afrykańskiego pochodzenia. Pierwsze masakry czarnoskórej ludności miały miejsce już w 1992 r. w prowincji Południowy Kordofan.

W Darfurze wywołano jeden z największych kryzysów humanitarnych tego stulecia – w ciągu kilku najbardziej burzliwych lat zamordowano ok. 300 tys. mieszkańców prowincji, a jakieś 3 mln zmuszono do ucieczki, przeważnie do sąsiedniego Czadu. Reżim Bashira bezczelnie szedł w zaparte, podając absurdalnie zaniżone liczby (10 tys. zabitych, 450 tys. uchodźców). Demonstracyjnie umywano też ręce od odpowiedzialności za zbrodnie – armia nie uczestniczyła wszakże w pacyfikacji Darfuru, za „porządki” w prowincji odpowiadały milicje dżandżawidów, „ludowa” czy „oddolna” reprezentacja arabskich plemion zamieszkujących ten region.

Umywanie rąk się nie powiodło. Armia nie była w stanie ukryć powiązań z brutalnymi bojówkarzami, a Bashir trafił do niewielkiej grupki światowych liderów ściganych przez Międzynarodowy Trybunał Karny. Pariasem stał się nie tylko przywódca, ale cały kraj – inwestorzy niechętnie łożyli cokolwiek na przedsięwzięcia w Sudanie. Gospodarka kulała: z szalejącą inflacją, deficytem paliwa, 56 mld dol. długów na całym świecie. Kraj opanował marazm i poczucie beznadziei, demonstranci regularnie wracali na ulice Chartumu i kilku innych dużych miast, żądając ustąpienia prezydenta. A kilku aktorów drugiego planu postanowiło rozwiązać wszystkie te problemy jednym posunięciem.

Niepozorny generał

Przebieg zamachu stanu, który wiosną 2019 r. pozbawił Bashira władzy, wciąż pozostaje w dużej mierze tajemnicą. Ale nie ma też żadnych wątpliwości, że był to przewrót pałacowy. Prezydent i kilku jego bliskich współpracowników wylądowało w areszcie, z drugiej jednak strony Chartum najwyraźniej nie kwapi się do przekazania byłego prezydenta do MTK – choć porozumienie w tej sprawie podpisano. Krajem od kwietnia 2019 r. rządzi generał Abdel Fattah al-Burhan, który bezpośrednio (przeważnie) lub pośrednio (rzadziej) kontroluje sytuację w kraju, a przynajmniej chciałby kontrolować.

Z pozoru 62-letni Burhan mógłby być idealnym statystą. O jego życiu prywatnym wiadomo niewiele: ot, żona i trójka dzieci. Tradycyjny wąs, na jaki pozwalają sobie sudańscy wojskowi, Bashir też nosi. Paraduje najchętniej w mundurze i zielonym berecie, choć w ostatnich latach zaczął zakładać garnitury. „To wysokiej rangi oficer sił zbrojnych, ale przede wszystkim weteran” – skwitował dwa lata temu anonimowy sudański wojskowy w rozmowie z AFP. „Nigdy nie stawał w świetle reflektorów”. Najwyraźniej zresztą nie chciał: podczas konferencji prasowych i publicznych wystąpień w ostatnich latach najchętniej wypycha przed siebie innych członków władz, by to oni składali oświadczenia i tłumaczyli posunięcia rządu.

Być może ta powściągliwość, w połączeniu z frontową służbą, czyniła z Burhana idealnego podwładnego epoki Bashira. Wiadomo, że obecny lider walczył zarówno z separatystami z Sudanu Południowego, jak i rebeliantami, którzy opierali się dżandżawidom w Darfurze. W tym drugim regionie w 2008 r., gdy dogasała już przemoc, Burhan objął stanowisko regionalnego dowódcy – co jednak robił tam wcześniej, nie wiadomo. W każdym razie uniknął oskarżeń o udział w ludobójstwie. Mógł być pomysłodawcą próby zjednania sympatii Arabii Saudyjskiej dla Bashira, do czego wykorzystał saudyjską interwencję wojskową w Jemenie w 2015 r. (Saudyjczycy postanowili stłumić rebelię szyickiego plemienia Huthi tuż u swoich granic). Interwencja przerodziła się w wieloletnią, wyniszczającą kampanię, z którą nie radzili sobie ani saudyjscy interwenci, ani ich sudańscy alianci. Ale na karierze Burhana się to nie odbiło: w 2018 r. został generalnym inspektorem sił zbrojnych, co część ekspertów uznaje za trzecie miejsce w sudańskiej hierarchii wojskowej. I z tego też miejsca Burhan sięgnął rok później po władzę.

Jego poczynania po obaleniu Bashira mogły być dowodem na to, że nowa ekipa postanowiła całkowicie odciąć się od przeszłości. Burhan objechał zarówno najważniejszych arabskich sąsiadów, jak i wykonał pojednawcze gesty wobec Stanów Zjednoczonych i Izraela, czego najlepszym przykładem uznanie tego drugiego kraju. W bogatych krajach Półwyspu Arabskiego nowy lider wyprosił pół miliarda dolarów na natychmiastowe wydatki i obietnicę dorzucenia kolejnych trzech miliardów w nadchodzących latach. A przede wszystkim zapowiedział przekazanie władzy cywilom i to w ciągu dwóch lat od zamachu.

Im bliżej było jednak wyznaczonej daty tranzycji, tym cała operacja wydawała się mniej prawdopodobna. Specjalny wysłannik Waszyngtonu Jeffrey Feltman wspominał potem, że gdy pod koniec 2021 r. przyjechał do Chartumu, wydawało się, że Burhan nie ma zamiaru trzymać się władzy. Kilka godzin po wyjeździe Amerykanina cywilny premier Abdalla Hamdok i cała grupa jego współpracowników wylądowała pod kluczem, internet w kraju wyłączono, a niesprecyzowaną do końca grupę oponentów reżimu oskarżono o próbę przywrócenia Bashira do władzy.

– Jesteśmy całkowicie zdecydowani na zorganizowanie wyborów w 2023 r. – rzucił miesiąc później Burhan w wywiadzie dla „Financial Times”, pierwszym od rozgromienia swoich potencjalnych cywilnych adwersarzy. – Wówczas odejdę i zajmę się swoimi sprawami. Wystąpię również z wojska – zapowiadał generał. Niedawny przewrót bis uznał za „korektę transformacji, powrót na właściwą ścieżkę”. – Partie polityczne zinfiltrowały organy państwa dla własnych korzyści, oto cały problem – uciął. Cytowani przez gazetę cywile oczywiście pomstowali – ale w sudańskim spektaklu pozostały im już tylko role widzów, co najwyżej statystów. Za to na scenę wkroczył nowy aktor.

Czytaj więcej

Tryt, uran, atomowe technologie. Wszystko pisane cyrylicą

Obrońca wychodzi z cienia

Właściwie był na niej od początku, tylko w cieniu dokazującej regularnej armii. Generał-porucznik Mohamed Hamdan Dagalo wojskowym jest tylko z nazwy, bo ani dnia nie spędził w konwencjonalnej jednostce. Za młodu, w latach 80. i 90., handlował wielbłądami gdzieś w ojczystym Darfurze, choć złe języki twierdzą, że po prostu miał stragan gdzieś przy autostradzie. Za to z czasem zaczął wrastać w nieformalne struktury dżandżawidów działających już w latach 80., by z czasem stać się ich nieformalnym przywódcą. Akurat w 2003 r., gdy fala przemocy w prowincji weszła w najgorętszą fazę.

Bezwiednie reżim w Chartumie wyhodował sobie potwora, który miał być poręcznym narzędziem, a ostatecznie próbuje dziś sięgnąć po władzę. „Panuje przekonanie, że rząd płaci arabskim plemionom, z których wiele w innych okolicznościach jest nam przyjaznych, żeby formowały śmiercionośne konne oddziały zwane dżandżawidami. To one brutalnie mordują niearabskich Afrykanów i palą nasze wsie” – wspominał Daoud Hari w autobiograficznym „Tłumaczu z Darfuru”.

Dla świata dżandżawidzi byli brutalnymi i prymitywnymi ludobójcami, dla reżimu Bashira: arabskimi patriotami, którzy wystąpili w obronie rzekomo prześladowanych arabskich mieszkańcow Darfuru i bronią prowincji przed separatystycznymi zapędami czarnoskórych. To zapewne Bashir nadał Hamdanowi ksywkę „hamayti”, dziś zapisywaną najczęściej jako Hemetti – „mój obrońca”.

Dżandżawidzi przetrwali lata, kiedy świat z uwagą i oburzeniem przyglądał się ludobójstwu w Darfurze. Ale też, zapewne ku pewnej konsternacji wojskowych w Chartumie, po zakończeniu walk w prowincji bynajmniej nie poszli w rozsypkę. Być może dlatego reżim Bashira postanowił sformalizować swoje relacje z konnymi bojówkarzami i sformował Siły Szybkiego Wsparcia (RSF), paramilitarną strukturę zarządzaną przez służby wywiadowcze (a w boju – przez wojskowych) i już formalnie postawił na ich czele Hemettiego, nadając mu generalskie szlify.

Wbrew intencjom pomysłodawców tylko wzmocniono niezbyt subordynowaną strukturę. Sam Hemetti stał się najprawdopodobniej najbogatszym Sudańczykiem – w 2017 r. jego bojówkarze przechwycili sudańskie kopalnie złota (być może przy wsparciu Rosjan z Grupy Wagnera), kierując strumień dochodów prosto do jego kieszeni. Jego firma błyskawicznie wskoczyła na nowe rynki – stal, żelazo, handel samochodami, usługi transportowe. Lider dżandżawidów szybko pozbył się wówczas co znaczniejszych rywali w formacji, a dzięki kontaktom na Półwyspie Arabskim (RSF walczył w Jemenie) wkroczył na salony. Kilka lat temu „The Economist” uznał go za najpotężniejszego człowieka w Sudanie.

Wielkomiejscy Sudańczycy widzieli to nieco inaczej. „Elity w Chartumie nie kryją przekonania, że Hemetti nie może rządzić krajem, bo jest niewykształconym Darfurczykiem, pochodzi z niskiej klasy społecznej i fatalnego miejsca, brakuje mu kwalifikacji” – komentował De Waal. Jednocześnie sam zainteresowany mógł się czuć zupełnie inaczej: według jednej z obiegowych plotek wywindowanie niepozornego Burhana do roli przywódcy odbyło się tylko dzięki wsparciu i woli lidera dawnych dżandżawidów. Tyle że marionetka zaczęła wymykać się spod kontroli, co rozjuszyło generała Hamdana na tyle, że wreszcie postanowił definitywnie wyjść z cienia.

Zderzenie armii równoległych

Wsierpniu 2022 r. Hemetti poszedł do studia telewizyjnego. Wszedł na coś w rodzaju podwyższenia i ogłosił, że przewrót bis z października 2021 r. był błędem. Próbując czytać między wierszami, ludzie zinterpretowali to tak, że Hemetti uświadomił sobie, iż Burhan jest na pasku islamistów, a oni nie chcą Hemettiego u władzy. Odtąd gołym okiem widać, jak rośnie między generałami napięcie. A już w październiku 2021 r. Burhan i Hemetti nie mieli wspólnego celu: cywile zostali wyeliminowani, Bashir został wyeliminowany. Przepaść między mundurowymi zaczęła rosnąć” – podsumowała w rozmowie z magazynem „The New Yorker” Mai Hassan, ekspertka z Massachusetts Institute of Technology.

Kluczową przyczyną różnic miała być przyszłość formacji Hemettiego. Częścią „demokratyzacji” sudańskiej polityki miało być stopniowe wcielenie RSF do struktur regularnego wojska. Burhan oczekiwał szybkiego demontażu konkurencyjnej formacji, najlepiej w ciągu dwóch lat. Jego adwersarz widział to raczej jako ewolucyjny proces rozłożony na co najmniej dekadę.

Zderzenie obu zbrojnych formacji przybrało w końcu postać wymiany ognia artyleryjskiego i ostrzału rakietowego, które stopniowo pustoszą Chartum i Omdurman. Co gorsza, siły są wyrównane: armia liczy sobie oficjalnie 109 tys. żołnierzy, Siły Wsparcia – 100 tys. Obie formacje mają podobne podstawy prawne do działania oraz uzbrojenie. Bashir, być może profetycznie obawiając się potencjalnego zamachu stanu przeprowadzonego przez wojskowych, zadbał o pozycję pozornie wierniejszego Hemettiego. Owszem, byli dżandżawidzi nie mają zdobytego na akademiach wojskowych wykształcenia, za to są prawdopodobnie bardziej zaprawieni w bojach i mają mniejsze opory przed stosowaniem przemocy.

Czytaj więcej

Egipt. Biedny ale ważny

Sudańczycy nazywają swój kraj al-laham ras, czyli łeb owcy, w nawiązaniu do narodowej potrawy – gotowanych owczych łbów, które w istocie składają się z wielu rozmaitych mięs. Dobrze przyrządzona „głowa owcy” zachwyca harmonijną kompozycją smaków, źle przyrządzona – jest po prostu bezładną mieszaniną mięs kiepskiej jakości. Pozostawiony sam sobie – a od mieszania się w konflikt dwóch armii wzbrania się tak Zachód, jak i arabscy sąsiedzi – Sudan będzie raczej przypominać tę drugą. A tradycja politycznej anarchii, której towarzyszy niekończąca się spirala przemocy, jest w Rogu Afryki znacznie bardziej oswojona niż nawet wojskowe dyktatury.

Chartum to dziś miasto widmo. – Opustoszałe, przerażone ulice – lapidarnie opisywała Dallia Mohamed Abdelmoniem, jedna z rozmówczyń dziennikarzy BBC, którzy przed kilkoma dniami próbowali ustalić, co dzieje się w coraz bardziej odciętym od reszty świata mieście. – Ludzie stłoczyli się w swoich domach, nie wiedząc, co może wydarzyć się za chwilę – dorzucała.

Z ich perspektywy Chartum i przylegający do niego Omdurman są teraz rozległą plątaniną pułapek, mniej lub bardziej ryzykownych przestrzeni, które trzeba pokonać, by zdobyć wodę lub jedzenie, uzyskać dostęp do internetu czy pomoc lekarską. Z coraz rzadziej pojawiających się bezpośrednich relacji wynika, że kanonada trwa niemal nieustannie. Chwile ciszy stają się bardziej przerażające od niej: wiadomo, że lada chwila strzelanina znowu wybuchnie ze zdwojoną mocą, tylko w innym miejscu, może tuż pod czyimiś oknami.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi