Może jednak premier powinien wtedy użyć weta?
Są takie głosy, uważam jednak, że decydująca była utrata poparcia w regionie i praktyczna izolacja Polski. Przenosząc sprawy europejskie do Kancelarii Premiera (wcześniej podlegały MSZ – red.), pozbawiliśmy się możliwości działania poprzez dyplomację i straciliśmy rozeznanie co do naszej sytuacji. A kolejne działania jedynie pogarszały sytuację Polski.
Jakie to działania?
Zaskarżenie przez Polskę i Węgry warunkowości do Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. Przegraliśmy, a Komisja Europejska zyskała to, co chciała, czyli dodatkową legalizację mechanizmu warunkowości. No i przyjęliśmy napisaną pod dyktando Komisji ustawę (nowelę ustawy o Sądzie Najwyższym – red.), która odwróciła reformę sądownictwa. Unijni federaliści dostali od nas wtedy potwierdzenie, że warunkowość jest nie tylko legalna, ale i skuteczna.
Jednak pieniędzy z KPO ciągle nie ma...
I to jest paradoks. Przyczyniliśmy się do skokowej federalizacji UE i jeszcze nic z tego nie mamy. Zgadzam się z Jarosławem Kaczyńskim i Mateuszem Morawieckim, że gdyby ustawa weszła w życie, środki z Krajowego Planu Odbudowy byśmy dostali. Jednak ich nie mamy, nie w wyniku działań UE, lecz dysfunkcjonalności polskiego państwa.
Czy może pan to wyjaśnić?
Prezydent Andrzej Duda, który po przesunięciu kwestii europejskich do KPRM został wyeliminowany z procesu decyzyjnego, poczuł się urażony i skierował ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Wcześniej, gdy prowadziłem negocjacje w ramach artykułu 7 z wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej Fransem Timmermansem, towarzyszyła mi podsekretarz stanu z Kancelarii Prezydenta. Bo przecież ostatecznie to prezydent decyduje w sprawie sędziów. Okazało się wtedy, że Trybunał nie działa.
We wprowadzeniu do niedawnej dyskusji zorganizowanej przez Nową Konfederację, w której pan także brał udział, publicysta i menedżer Robert Kuraszkiewicz napisał: „Być może największym błędem ze strony Prawa i Sprawiedliwości i porażką państwa polskiego jest dewastacja Trybunału Konstytucyjnego. Dorobek linii orzeczniczej polskiego Trybunału Konstytucyjnego był imponujący i w większości zgodny z konserwatywnym myśleniem. Dzisiaj Trybunał jest pogrążony w personalnych sporach wewnętrznych, sporach interpretacyjnych i praktycznie zawiesił swoje prace. Co najważniejsze – legalność jego orzecznictwa jest co najmniej do podważenia”. To bardzo mocna ocena.
Środowiska konserwatywne, które generalnie wspierają rząd, są rzeczywiście bardzo krytyczne. Sama dyskusja wskazywała na bankructwo polskiej polityki europejskiej. W każdym razie ten stan Trybunału Konstytucyjnego był powodem zaskarżenia przez Komisję Europejską legalności tego ciała do TSUE, co nastąpiło zaraz po skierowaniu przez prezydenta wspomnianego wniosku. Oczekujemy na orzeczenie, ale nie jestem optymistą. Wyrok będzie o tyle ważny, że potwierdzi prawo instytucji unijnych do kwestionowania legalności konstytucyjnych organów krajowych. Będzie to kolejny krok na drodze do federalizacji UE.
Może jednak dobrze, że instytucje unijne pomogą Polsce rozwiązać problem, którego nie jest w stanie rozwiązać sama.
Jest to jednak klęska naszej wizji Unii Europejskiej jako organizacji suwerennych państw. Wszystkie orzeczenia TSUE będą wdrażane pod groźbą warunkowości, tak zresztą jak to zrobił Sejm, cofając reformę systemu sądownictwa pod dyktando Komisji Europejskiej. To jest już nie do odwrócenia.
Wynika z tego, że rząd, który brał na sztandary hasło walki o suwerenność, doprowadził do znacznego osłabienia tej suwerenności. Dlaczego tak się stało?
Mechanizm ten dobrze opisuje instytucjonalizm historyczny, który dostrzega, że państwa często osiągają rezultaty odwrotne do zamierzonych. Jest tak dlatego, że wobec skomplikowania procesu integracji politycy często nie rozumieją konsekwencji swoich działań. Ponadto kierują się oni korzyściami krótkoterminowymi, związanymi z procesem wyborczym, a nie kwestiami strategicznymi. Kolejny rząd nie będzie już w stanie odwrócić tego procesu, bo koszty byłyby zbyt duże. Innymi słowy, powyższe działania zdeterminowały już pozycję Polski na dekady i nic nie można w tej kwestii zrobić. Myślę, że Mateusz Morawiecki zasłużył sobie na pomnik, a co najmniej na salę swojego imienia w Parlamencie Europejskim. Skok, jakiego Unia dokonała w kierunku federacji, jest rzeczywiście imponujący.
PiS całkowicie dostosował się do warunków Unii, jednak nie tylko nie dostał wypłat z KPO, ale jeszcze nałożono na nasz kraj 2,5 mld zł kar. Po co to wszystko, skoro i tak wypełniliśmy wszystkie warunki?
Wielu prawicowych komentatorów zadaje sobie pytanie, że skoro zaakceptowaliśmy warunki Komisji Europejskiej, to czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy zrobili to od razu, wówczas byśmy nie stracili 2,5 mld zł.
Rada ds. Wymiaru Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych przyjęła niedawno decyzję o wprowadzeniu systemu relokacji uchodźców i kar dla państw, które nie będą chciały przyjąć określonej kwoty uchodźców. Jak pan to skomentuje?
Oceniam to bardzo negatywnie. Ma rację Morawiecki, gdy mówi, że sprawa ta wydawała się zamknięta. Byłem zaskoczony, że powróciła, i nie rozumiem, jak do tego doszło. Dlaczego takie państwa jak Czechy poparły stanowisko przeciwne. Może jest to wynik słabości polskiej dyplomacji i przeniesienia kwestii unijnych do KPRM? Nie wiem też, dlaczego nie wypowiada się na ten temat minister Mariusz Kamiński, który reprezentuje Polskę w tej Radzie. Głos zabiera natomiast jeden z podsekretarzy stanu, jednak ze swego doświadczenia wiem, że gdy na posiedzeniu Rady ministra zastępuje podsekretarz stanu, państwo sygnalizuje, że nie jest zainteresowane danym tematem. Czy przypadkiem nie zaszedł taki mechanizm w tej sprawie?
Jest jeszcze jedna ofiara tej strategii: polityka regionalna. Nie ma Wyszehradu, Trójmorza, Trójkąta Lubelskiego. I to w chwili, gdy Polska dzięki tym formatom mogłaby zyskać ogromny wpływ na rozwój wydarzeń w Ukrainie.
To prawda. Rośnie zarazem konkurencja w postaci Trójkąta Sławkowskiego, tworzonego przez Czechy, Słowację i Austrię. Dzisiaj państwa współpracują w regionie poza Polską, co jeszcze trzy lata temu byłoby nie do pomyślenia.
Czy nie jest to pochodna polityki postawienia wszystkiego na relacje z Ameryką? Jeśli tak, to Polska może zostać na lodzie, gdy jesienią 2024 roku Donald Trump wróci do Białego Domu. Zapowiada on, że w ciągu 24 godzin dojdzie do porozumienia z Putinem. A za pierwszej kadencji chciał wyprowadzić Amerykę z NATO, podstawy bezpieczeństwa Polski.
Zgadzam się, że nie możemy wszystkich jajek wkładać do jednego koszyka. Nie postrzegam jednak negatywnie naszych relacji z administracją Trumpa. Mieliśmy szereg wspólnych inicjatyw i razem wspieraliśmy Ukrainę na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Podpisaliśmy też porozumienie o obecności wojsk amerykańskich w Polsce, co procentuje do dnia dzisiejszego. Donald Trump ostrzegał też Niemcy przed współpracą z Rosją, nałożył sankcję na Nord Stream 2 i domagał się zwiększenia budżetu wojskowego.
Za prezydenta Obamy mieliśmy 4,5 tys. żołnierzy w Polsce, a w czasach Trumpa ta liczba wzrosła do 5,5 tys. Chyba nie aż tak dużo.
Nie chodzi jedynie o liczbę żołnierzy, ale o przekształcenie amerykańskiej obecności w naszym kraju w trwałą.
Komisja Kongresu USA wykazała, że w 2020 r. prezydent Trump szykował zamach stanu na amerykańską demokrację, bo nie chciał oddać władzy. Jeśli zabraknie Ameryki, wolny świat jest stracony.
Miejmy zaufanie do amerykańskiej demokracji. Polskę i Stany Zjednoczone łączą relacje strategiczne. Jestem przekonany, że będziemy dobrze współpracować z tym prezydentem, który zostanie wybrany przez naród amerykański.
Prof. Jacek Czaputowicz (ur. 1956) – politolog, wykładowca UW, w latach 2008–2012 dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej, od stycznia 2018 do listopada 2020 minister spraw zagranicznych; w czasach PRL działacz opozycji demokratycznej, jeden z założycieli Niezależnego Zrzeszenia Studentów oraz Ruchu Wolność i Pokój