Jacek Czaputowicz: Morawiecki zasłużył na pomnik w Brukseli

Rząd PiS doprowadził do skokowego postępu europejskiej federalizacji. Przez błędy w swojej polityce ostatecznie pogrzebał własną wizję wspólnoty suwerennych państw. Rozmowa z Jackiem Czaputowiczem, byłym ministrem spraw zagranicznych

Publikacja: 11.08.2023 10:00

Jacek Czaputowicz

Jacek Czaputowicz

Foto: EPA/VAIOS CHASIALIS/pap

Mówił pan niedawno w Polsat News, że państwa są jak lwy, lisy oraz hieny i szakale, i my prowadzimy politykę hien i szakali. Skąd te porównania, które tak bardzo oburzyły rząd?

W latach 90. badacze stosunków międzynarodowych porównywali role państw do zwierząt. Szukałem wyrazistych określeń i odwołałem się do tych kategorii, by określić politykę Polski wobec Ukrainy. Mówiłem też, że Ukraina krwawi, walczy w imieniu całego Zachodu, a my w tym czasie wystawiamy rachunki do natychmiastowego zapłacenia. Hiena to osoba, która wykorzystuje nieszczęście innych dla realizacji własnych korzyści. Myślę, że nasze ostatnie działania są zgodne z tym określeniem.

Czytaj więcej

Jacek Czaputowicz: Szkoda, że minister Zbigniew Rau nie dostrzega potrzeby debaty

Rząd twierdzi, że po prostu realizuje narodowe interesy.

Dążymy jednak do realizacji naszych interesów wtedy, gdy Ukraina jest w nieszczęśliwym położeniu, licząc na to, że jej skłonność do ustępstw będzie większa. Mam także wątpliwości, czy my dobrze definiujemy nasz interes. Powinno nam przecież zależeć, by Ukraina była silna i wygrała wojnę z Rosją. A nasze ostatnie działania podcinają morale i siłę Ukrainy. Wpisujemy się w ten sposób w politykę Rosji, która przecież dąży do osłabienia morale i siły Ukrainy, bo to zwiększa jej szanse na zwycięstwo.

W jaki sposób Polska podcina morale i siłę Ukrainy?

Wiceminister MSZ Paweł Jabłoński pisze wprost, że bez rozliczenia zbrodni wołyńskiej nie będzie członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej. Czy to są wyrazy otuchy i zachęty do stawiania oporu inwazji rosyjskiej? Słowa te muszą także budzić zdumienie w Brukseli. Jeszcze niedawno Polska była za bezwarunkowym członkostwem Ukrainy w UE, podczas gdy inni stawiali różne warunki. A przecież pojednanie, niewątpliwie potrzebne, wymaga czasu. Domaganie się, by Ukraińcy rozliczali się ze swoją historią, siedząc w okopach, kiedy bomby spadają na ich kraj, jest co najmniej nie na miejscu. Takich kwestii nie podnosi się publicznie ze stanowiska podsekretarza stanu. Polska dyplomacja zupełnie zatraciła busolę. Ale Polska osłabia też siłę Ukrainy poprzez blokadę eksportu ukraińskich produktów rolnych, który stanowi ważne źródło przychodów państwa. Powinniśmy, oczywiście, wspierać polskich rolników, jednak nie kosztem Ukrainy. Powinniśmy też współpracować z Niemcami, by udrożnić transport ukraińskiego zboża do portów niemieckich.

Polskie władze żądają zgody na ekshumację szczątków polskich ofiar rzezi wołyńskiej.

Jeszcze w 2020 r. władze ukraińskie oświadczyły, że zgodę na ekshumacje uzależniają od odtworzenia w dawnym kształcie pomnika w Monastyrze poświęconego poległym w walce z NKWD. Został on zniszczony przez nieznanych sprawców. Tablicę co prawda odtworzyliśmy, jednak w taki sposób, że zniknęły nazwiska ofiar – ponad 50 osób. Ukraińcy uznali to za prowokację. Trudno się temu dziwić, przecież sami z pieczołowitością odtwarzamy nazwiska poległych Polaków.

Konflikt z Ukrainą w chwili, gdy rozstrzyga się wynik wojny, może przyczynić się do trwałego pogorszenia warunków pokoju?

Sytuacja nie wygląda dobrze. Ofensywa ukraińska nie może się rozwinąć, straty Ukraińców są bardzo duże. O wiele łatwiej jest bronić ufortyfikowanego i zaminowanego obszaru, niż atakować. Rosjanie są dobrze przygotowani do obrony zdobyczy, prowadzą też kontrdziałania i mają dużo większe rezerwy. Jeszcze niedawno problemem Ukrainy był brak uzbrojenia, teraz jest nim przede wszystkim brak wyszkolonych ludzi, którzy mogliby uzupełnić straty.

Czytaj więcej

Waszczykowski o słowach kolejnego szefa MSZ w rządzie PiS: I taki gość mnie zastąpił! Warto było, premierze?

Ta zmiana polskiej polityki wobec Ukrainy nastąpiła tuż przed formalnym rozpoczęciem kampanii przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Trudno nie wiązać tego z próbą odebrania głosów Konfederacji, która część Polaków kusi sceptycznym podejściem do Kijowa.

To bardzo prawdopodobne. Jednak przywódcy państwowi powinni kierować się polską racją stanu, a nie korzyściami politycznymi w kontekście najbliższych wyborów. Konfliktując się z Ukrainą, niweczymy dotychczasowy dorobek. Jeszcze kilka miesięcy temu byliśmy na ustach całego świata jako wzór do naśladowania. Przyjęliśmy setki tysięcy uchodźców, wsparliśmy Ukrainę militarnie, mobilizowaliśmy skutecznie inne państwa. Teraz chcemy skorzystać z nieszczęścia Ukrainy dla realizacji naszych żądań. Rosja zaciera ręce!

Rolf Nikel, były ambasador Niemiec w naszym kraju, twierdzi, że Polska miała swoje „pięć minut”, kiedy mogła skutecznie wpłynąć na politykę Berlina. To czas zaraz po inwazji, gdy strategia budowania współzależności z reżimem Putina skompromitowała się i kanclerz Scholz zapowiadał głęboką zmianę strategii wobec Wschodu.

Na politykę Niemiec wobec Ukrainy jednak wpłynęliśmy, co jest naszą wielką zasługą. Myślę też, że po ostatnim naszym zwrocie Niemcy odetchnęli z ulgą, bo nikt nie lubi być pod presją moralną. Teraz zyskali uznanie Ukrainy i to oni będą odgrywać główną rolę w odbudowie kraju po wojnie.

Podniesienie sprawy reparacji z Niemcami było błędem?

Niemcy zyskali uznanie Ukrainy i to oni będą odgrywać główną rolę w odbudowie kraju po wojnie

Jacek Czaputowicz

Myślę, że przedstawienie raportu o polskich stratach wojennych było potrzebne. Trzeba budować świadomość społeczną dotyczącą strat, jakie poniosła Polska w czasie II wojny światowej. A kwestia ta nie jest zakorzeniona w świadomości Europejczyków. Błędem było natomiast sugerowanie, że Polska upomina się o kwoty równe tym stratom, czyli astronomiczną sumę bliską 6 bln zł.

Dlaczego był to błąd?

Żadne państwo nie dostało reparacji równych kwocie strat. Gdybyśmy przyjęli to rozumowanie, Rosja powinna dostać trzy razy więcej od Polski, bo jej straty były trzy razy większe. A to jest przecież absurd, bo sumy są po prostu niemożliwe do wygospodarowania.

Jak w takim razie powinno to być zrobione?

Mamy moralne prawo domagać się zadośćuczynienia, bo nie zostaliśmy potraktowani przez Niemcy sprawiedliwie. Samo oszacowanie strat Polski nie wystarczy, musimy także wiedzieć, jakie były straty innych państw i ile one uzyskały od Niemiec w formie reparacji. Na przykład, jeżeli straty Polski były dziesięć razy większe niż Francji, to powinniśmy też dostać dziesięć razy więcej. Żądając kwot równych wysokości strat, tracimy powagę, pobudzamy rewizjonizm i kwestionowanie przynależności naszych ziem zachodnich. Niedawno w niemieckich prawicowych środowiskach politycznych pojawiło się określenie „Niemcy środkowe” w stosunku do obszaru byłej NRD, co słusznie budzi nasz niepokój, bo sugeruje istnienie jakichś Niemiec wschodnich. Z kolei w rosyjskiej Dumie sformułowano oczekiwania zwrotu przez Polskę ziem zachodnich i zapłaty za wyzwolenie od faszyzmu. Polska powinna unikać działań mogących wywołać rewizjonizm, które są sprzeczne z naszą racją stanu.

A Węgry? Jeszcze jako minister spraw zagranicznych powiedział pan, że państwo to prowadzi politykę rewizjonistyczną.

To się, niestety, potwierdza. Rewizjonizm Węgier przejawia się we wspieraniu Rosji, blokowaniu pomocy dla Ukrainy i traktowaniu jej jako państwa upadłego. To jest polityka sprzeczna z polską racją stanu.

Czytaj więcej

Jacek Czaputowicz: W polityce liczą się skutki. Co wywalczyła Suwerenna Polska?

We wspomnianym telewizyjnym wywiadzie sformułował pan jeszcze jeden zarzut: o podsycanie przez rząd w polskim społeczeństwie obaw przed interwencją Grupy Wagnera czy Białorusi. Po co rząd to robi?

Grupa Wagnera została rozwiązana. Aleksander Łukaszenko zatrudnił kilkuset byłych członków tej grupy do szkolenia białoruskiej armii. Nie możemy ich demonizować, bo wpiszemy się w narrację Rosji i Białorusi, której celem jest destabilizacja Polski. Chodzi też o odwrócenie uwagi od kluczowego problemu dla bezpieczeństwa, jakim jest konflikt w Ukrainie. Rosja chce, byśmy skoncentrowali się na przesmyku suwalskim i porzucili pomoc Ukrainie. Wicepremier Jarosław Kaczyński ma rację, mówiąc, że prowokacje ze strony Białorusi były, są i będą, i że świadczą one o słabości Rosji i Białorusi. Oczywiście, nie możemy lekceważyć problemu, musimy chronić naszą granicę, ale powinniśmy traktować to jako rzecz normalną i nie ulegać wpływom rosyjskiej propagandy.

W ostatnich dniach Polski Instytut Spraw Międzynarodowych wydał pana książkę pt. „Polityka zagraniczna Polski w latach 2018–2020”, obejmującą pana przemówienia, wywiady i artykuły jako ministra. Narzuca się kontrast, jak polityka zagraniczna była prowadzona wtedy i dziś. Jednak w exposé w marcu 2018 r. mówił pan, że Polska nie zgodzi się na powiązanie dostępu do środków unijnych z praworządnością. A to powiązanie nastąpiło i Polska do dziś nie ma środków z Krajowego Planu Odbudowy…

To prawda. Na swoją obronę mogę jednak powiedzieć, że nastąpiło to w grudniu 2020 r., a więc gdy nie byłem już członkiem rządu. Pamiętam spotkanie w maju 2019 r. na Zamku Królewskim w Warszawie przywódców trzynastu państw, które przystąpiły do Unii Europejskiej w 2004 roku i latach późniejszych, którego gospodarzem był premier Mateusz Morawiecki. Przyjęliśmy wtedy deklarację, która wyrażała stanowisko wobec integracji przed szczytem Unii Europejskiej w Sybinie. Był to chyba największy sukces Morawieckiego i polskiej dyplomacji w polityce europejskiej. Zdołaliśmy to zrobić, mimo że byliśmy pod pręgierzem w sprawie praworządności, a inni gracze nie stali z złożonymi rękami. Za moich czasów państwa regionu broniły Polski w Brukseli, przez co Komisja Europejska nie mogła posuwać procesu z artykułu 7 w sprawie praworządności. Jednak później Polska znalazła się w Brukseli w izolacji, straciła sojuszników i przegrała sprawę wprowadzenia zasady warunkowości.

Jak do tego doszło?

Początek problemu to także nasze zachowanie w czasie pandemii. Nie przepuszczaliśmy obywateli państw sąsiedzkich przez nasze terytorium, czym poczuli się dotknięci. Czesi odegrali się, zaskarżając nas w sprawie Turowa, co było sygnałem dla UE, że straciliśmy poparcie w regionie. Obraziliśmy też Niemców naszym stosunkiem do ich ambasadora Arndta Freytaga von Loringhovena, a przecież to Niemcy sprawowały wówczas prezydencję w Unii Europejskiej. Państwa członkowskie nie chciały tolerować takiego zachowania Polski (i Węgier) i wprowadziły warunkowość. Polska się na nią zgodziła, a było to skokowe zwiększenie kompetencji instytucji unijnych kosztem suwerenności państw.

Czytaj więcej

Jaką cenę zapłaci Polska za domaganie się reparacji od Niemiec?

Może jednak premier powinien wtedy użyć weta?

Są takie głosy, uważam jednak, że decydująca była utrata poparcia w regionie i praktyczna izolacja Polski. Przenosząc sprawy europejskie do Kancelarii Premiera (wcześniej podlegały MSZ – red.), pozbawiliśmy się możliwości działania poprzez dyplomację i straciliśmy rozeznanie co do naszej sytuacji. A kolejne działania jedynie pogarszały sytuację Polski.

Jakie to działania?

Zaskarżenie przez Polskę i Węgry warunkowości do Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. Przegraliśmy, a Komisja Europejska zyskała to, co chciała, czyli dodatkową legalizację mechanizmu warunkowości. No i przyjęliśmy napisaną pod dyktando Komisji ustawę (nowelę ustawy o Sądzie Najwyższym – red.), która odwróciła reformę sądownictwa. Unijni federaliści dostali od nas wtedy potwierdzenie, że warunkowość jest nie tylko legalna, ale i skuteczna.

Jednak pieniędzy z KPO ciągle nie ma...

I to jest paradoks. Przyczyniliśmy się do skokowej federalizacji UE i jeszcze nic z tego nie mamy. Zgadzam się z Jarosławem Kaczyńskim i Mateuszem Morawieckim, że gdyby ustawa weszła w życie, środki z Krajowego Planu Odbudowy byśmy dostali. Jednak ich nie mamy, nie w wyniku działań UE, lecz dysfunkcjonalności polskiego państwa.

Czy może pan to wyjaśnić?

Prezydent Andrzej Duda, który po przesunięciu kwestii europejskich do KPRM został wyeliminowany z procesu decyzyjnego, poczuł się urażony i skierował ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Wcześniej, gdy prowadziłem negocjacje w ramach artykułu 7 z wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej Fransem Timmermansem, towarzyszyła mi podsekretarz stanu z Kancelarii Prezydenta. Bo przecież ostatecznie to prezydent decyduje w sprawie sędziów. Okazało się wtedy, że Trybunał nie działa.

We wprowadzeniu do niedawnej dyskusji zorganizowanej przez Nową Konfederację, w której pan także brał udział, publicysta i menedżer Robert Kuraszkiewicz napisał: „Być może największym błędem ze strony Prawa i Sprawiedliwości i porażką państwa polskiego jest dewastacja Trybunału Konstytucyjnego. Dorobek linii orzeczniczej polskiego Trybunału Konstytucyjnego był imponujący i w większości zgodny z konserwatywnym myśleniem. Dzisiaj Trybunał jest pogrążony w personalnych sporach wewnętrznych, sporach interpretacyjnych i praktycznie zawiesił swoje prace. Co najważniejsze – legalność jego orzecznictwa jest co najmniej do podważenia”. To bardzo mocna ocena.

Środowiska konserwatywne, które generalnie wspierają rząd, są rzeczywiście bardzo krytyczne. Sama dyskusja wskazywała na bankructwo polskiej polityki europejskiej. W każdym razie ten stan Trybunału Konstytucyjnego był powodem zaskarżenia przez Komisję Europejską legalności tego ciała do TSUE, co nastąpiło zaraz po skierowaniu przez prezydenta wspomnianego wniosku. Oczekujemy na orzeczenie, ale nie jestem optymistą. Wyrok będzie o tyle ważny, że potwierdzi prawo instytucji unijnych do kwestionowania legalności konstytucyjnych organów krajowych. Będzie to kolejny krok na drodze do federalizacji UE.

Może jednak dobrze, że instytucje unijne pomogą Polsce rozwiązać problem, którego nie jest w stanie rozwiązać sama.

Jest to jednak klęska naszej wizji Unii Europejskiej jako organizacji suwerennych państw. Wszystkie orzeczenia TSUE będą wdrażane pod groźbą warunkowości, tak zresztą jak to zrobił Sejm, cofając reformę systemu sądownictwa pod dyktando Komisji Europejskiej. To jest już nie do odwrócenia.

Wynika z tego, że rząd, który brał na sztandary hasło walki o suwerenność, doprowadził do znacznego osłabienia tej suwerenności. Dlaczego tak się stało?

Mechanizm ten dobrze opisuje instytucjonalizm historyczny, który dostrzega, że państwa często osiągają rezultaty odwrotne do zamierzonych. Jest tak dlatego, że wobec skomplikowania procesu integracji politycy często nie rozumieją konsekwencji swoich działań. Ponadto kierują się oni korzyściami krótkoterminowymi, związanymi z procesem wyborczym, a nie kwestiami strategicznymi. Kolejny rząd nie będzie już w stanie odwrócić tego procesu, bo koszty byłyby zbyt duże. Innymi słowy, powyższe działania zdeterminowały już pozycję Polski na dekady i nic nie można w tej kwestii zrobić. Myślę, że Mateusz Morawiecki zasłużył sobie na pomnik, a co najmniej na salę swojego imienia w Parlamencie Europejskim. Skok, jakiego Unia dokonała w kierunku federacji, jest rzeczywiście imponujący.

PiS całkowicie dostosował się do warunków Unii, jednak nie tylko nie dostał wypłat z KPO, ale jeszcze nałożono na nasz kraj 2,5 mld zł kar. Po co to wszystko, skoro i tak wypełniliśmy wszystkie warunki?

Wielu prawicowych komentatorów zadaje sobie pytanie, że skoro zaakceptowaliśmy warunki Komisji Europejskiej, to czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy zrobili to od razu, wówczas byśmy nie stracili 2,5 mld zł.

Czytaj więcej

Jacek Czaputowicz: Wojny trzeba wygrywać

Rada ds. Wymiaru Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych przyjęła niedawno decyzję o wprowadzeniu systemu relokacji uchodźców i kar dla państw, które nie będą chciały przyjąć określonej kwoty uchodźców. Jak pan to skomentuje?

Oceniam to bardzo negatywnie. Ma rację Morawiecki, gdy mówi, że sprawa ta wydawała się zamknięta. Byłem zaskoczony, że powróciła, i nie rozumiem, jak do tego doszło. Dlaczego takie państwa jak Czechy poparły stanowisko przeciwne. Może jest to wynik słabości polskiej dyplomacji i przeniesienia kwestii unijnych do KPRM? Nie wiem też, dlaczego nie wypowiada się na ten temat minister Mariusz Kamiński, który reprezentuje Polskę w tej Radzie. Głos zabiera natomiast jeden z podsekretarzy stanu, jednak ze swego doświadczenia wiem, że gdy na posiedzeniu Rady ministra zastępuje podsekretarz stanu, państwo sygnalizuje, że nie jest zainteresowane danym tematem. Czy przypadkiem nie zaszedł taki mechanizm w tej sprawie?

Jest jeszcze jedna ofiara tej strategii: polityka regionalna. Nie ma Wyszehradu, Trójmorza, Trójkąta Lubelskiego. I to w chwili, gdy Polska dzięki tym formatom mogłaby zyskać ogromny wpływ na rozwój wydarzeń w Ukrainie.

To prawda. Rośnie zarazem konkurencja w postaci Trójkąta Sławkowskiego, tworzonego przez Czechy, Słowację i Austrię. Dzisiaj państwa współpracują w regionie poza Polską, co jeszcze trzy lata temu byłoby nie do pomyślenia.

Czy nie jest to pochodna polityki postawienia wszystkiego na relacje z Ameryką? Jeśli tak, to Polska może zostać na lodzie, gdy jesienią 2024 roku Donald Trump wróci do Białego Domu. Zapowiada on, że w ciągu 24 godzin dojdzie do porozumienia z Putinem. A za pierwszej kadencji chciał wyprowadzić Amerykę z NATO, podstawy bezpieczeństwa Polski.

Zgadzam się, że nie możemy wszystkich jajek wkładać do jednego koszyka. Nie postrzegam jednak negatywnie naszych relacji z administracją Trumpa. Mieliśmy szereg wspólnych inicjatyw i razem wspieraliśmy Ukrainę na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Podpisaliśmy też porozumienie o obecności wojsk amerykańskich w Polsce, co procentuje do dnia dzisiejszego. Donald Trump ostrzegał też Niemcy przed współpracą z Rosją, nałożył sankcję na Nord Stream 2 i domagał się zwiększenia budżetu wojskowego.

Czytaj więcej

Prof. Czaputowicz: Biden postawił całą swoją karierę na zwycięstwo Ukrainy

Za prezydenta Obamy mieliśmy 4,5 tys. żołnierzy w Polsce, a w czasach Trumpa ta liczba wzrosła do 5,5 tys. Chyba nie aż tak dużo.

Nie chodzi jedynie o liczbę żołnierzy, ale o przekształcenie amerykańskiej obecności w naszym kraju w trwałą.

Komisja Kongresu USA wykazała, że w 2020 r. prezydent Trump szykował zamach stanu na amerykańską demokrację, bo nie chciał oddać władzy. Jeśli zabraknie Ameryki, wolny świat jest stracony.

Miejmy zaufanie do amerykańskiej demokracji. Polskę i Stany Zjednoczone łączą relacje strategiczne. Jestem przekonany, że będziemy dobrze współpracować z tym prezydentem, który zostanie wybrany przez naród amerykański.

Prof. Jacek Czaputowicz (ur. 1956) – politolog, wykładowca UW, w latach 2008–2012 dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej, od stycznia 2018 do listopada 2020 minister spraw zagranicznych; w czasach PRL działacz opozycji demokratycznej, jeden z założycieli Niezależnego Zrzeszenia Studentów oraz Ruchu Wolność i Pokój

Mówił pan niedawno w Polsat News, że państwa są jak lwy, lisy oraz hieny i szakale, i my prowadzimy politykę hien i szakali. Skąd te porównania, które tak bardzo oburzyły rząd?

W latach 90. badacze stosunków międzynarodowych porównywali role państw do zwierząt. Szukałem wyrazistych określeń i odwołałem się do tych kategorii, by określić politykę Polski wobec Ukrainy. Mówiłem też, że Ukraina krwawi, walczy w imieniu całego Zachodu, a my w tym czasie wystawiamy rachunki do natychmiastowego zapłacenia. Hiena to osoba, która wykorzystuje nieszczęście innych dla realizacji własnych korzyści. Myślę, że nasze ostatnie działania są zgodne z tym określeniem.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi