Dlaczego to jest tak upiornie drogie?! – pytamy, patrząc na ceny win. Bo są z najbardziej prestiżowych winnic, a wtedy ludzie płacą jak za zboże. Taki rynek. Ale nie każdy może sobie napisać na butelce Pomerol i żądać za to worka talarów. Czuwa nad tym skomplikowany system zakazów i nakazów, na którym zyskiwać mają i winiarze, i klienci. Producent, bo wie, że tylko on oraz sąsiedzi może oznaczyć swe wino jako sherry czy barolo. Klient z kolei wie, że wino, które kupuje, nie tylko pochodzi z tego miejsca, ale i zostało wytworzone według jasnych reguł.

Czytaj więcej

Wina Mazurka: Podkarpacie liże palce

Po to właśnie powstały apelacje, zwane też denominacjami. Przymiarki do ich wprowadzenia zaczęły się pod koniec XVII wieku, a w następnym stuleciu powstały bijące się o palmę pierwszeństwa apelacje – węgierski Tokaj, portugalskie Porto i toskańskie Chianti. Tu ciekawostka ortograficzna, bo nazwy apelacji piszemy z wielkiej litery, ale już wina z nich to tokaje, porto i chianti. Ale pal licho ortografię, historycznie rzecz ujmując, pierwsze reguły apelacyjne dotyczyły granic, czyli chodziło o to, żeby taki tokaj był naprawdę z Tokaju. Niektóre apelacje są naprawdę małe, dość powiedzieć, że słynna Romanée-Conti to 80 arów, lecz są i państwa, choćby RPA, które w ogóle denominacji nie mają i żyją. System apelacji jest często tak upiornie skomplikowany, że konia z rzędem temu, kto go pojmie. Dość powiedzieć, że w Bordeaux – to nie apelacja, a region – jest 38 podregionów i 57 apelacji, a w Burgundii 4 podregiony i 44 apelacje, a to wcale nie jest najtrudniejsze. A wiedzą państwo, że w Tokaju robią czerwone wina? Owszem, robią, ale nie mogą ich nazywać tokajami, bo zasady dopuszczają tam tylko wina białe. To bowiem drugi powód regulacji – dbamy o jakość i tradycję. Jak? Choćby przez ograniczenie zbiorów, bo jeśli z hektara zamiast 10 ton winogron zbierzemy trzy razy mniej, to będą one lepszej jakości i wino będzie lepsze, choć będzie go mniej. Nakazujemy też uprawę wyłącznie historycznych odmian, z których nasza apelacja jest znana. Buntownicy, którzy uprawiają inne, tracą prawo do nazwy, ale czasem zyskują uznanie (i pieniądze), jak ci, którzy zaczęli uprawiać w Toskanii odmiany francuskie, tworząc supertoskany.

A wiedzą państwo, że w Tokaju robią czerwone wina? Owszem, robią, ale nie mogą ich nazywać tokajami, bo zasady dopuszczają tam tylko wina białe.

Bo system apelacji bywa biurokratyczny i absurdalnie przestarzały, a w dodatku może odstraszyć ludzi nienawykłych do wina. Ale jest i dla nich pomocą, bo pojawiające się na etykiecie literki AOC (Francja), DOC (Hiszpania, Włochy) czy VDP (Niemcy) dają choćby podstawową gwarancję jakości. A poza tym, proszę się tym nie przejmować i pić to, co państwu smakuje.