Liczba podziwianych dzieł jest rekordowa, bo znamy tylko 37 obrazów, stworzonych przez Johannesa Vermeera w ciągu 20 lat, między 1654 a 1674 rokiem. Nic dziwnego, że bilety na wystawę – trwającą od 10 lutego do 4 czerwca – rozeszły się błyskawicznie w ciągu pierwszego miesiąca. Rijksmuseum zapowiada, że w marcu spróbuje zwiększyć ich pulę, co wydaje się możliwe tylko przez codzienne wydłużenie godzin zwiedzania.
Vermeer (1632–1675) jest uważany za największego malarza swojej epoki, obok Rembrandta (1606–1669). Obaj byli mistrzami światła, ale wiele ich różni. Gra światła u Rembrandta wzmaga dramaturgię, gdy u Vermeera zatrzymuje chwilę i nastraja kontemplacyjnie. Spuścizna Rembrandta obejmuje ponad 350 obrazów (nie licząc setek rysunków i grafik). Natomiast życiowy dorobek Vermeera eksperci szacują na nie więcej niż 45–50 obrazów, co oznacza że artysta tworzył średnio tylko dwa obrazy rocznie.
Kiedy oglądałam wystawę Vermeera tuż po jej otwarciu w Amsterdamie, najbardziej zaskoczyło mnie, że robi wrażenie dużej ekspozycji, choć jest na niej 28 obrazów. Na to wrażenie składa się przestronna architektura dziesięciu galerii w skrzydle Phillips Wing. Przestrzeń wystawy zaprojektował francuski architekt Jean-Michel Wilmotte. Kolory ścian nawiązują do tonacji obrazów Vermeera.
Z kolei 11 sekcji tematycznych, na które podzielono dorobek artysty, pozwala spojrzeć na jego życie i twórczość z wielu perspektyw. Wywoławcze hasła to m.in. wczesne ambicje, wnętrza, widok świata, muzyczne odwołania, listy. Na wystawie doświadczamy zmiennych wrażeń, patrząc na widoki miasta, wchodząc do prywatnych wnętrz czy przemieszczając się między strefą sacrum i profanum.
Każdy obraz Vermeera warto obejrzeć zarówno z odległości, by ocenić kompozycję oraz grę światła i cieni, jak i z bliska, by odkryć mnóstwo intrygujących detali i tajemnic olśniewającej techniki.