Dlaczego nie widać nowego Kukiza

Polska scena polityczna wydaje się zacementowana. Nie pojawiają się na niej nowe byty, jak ruchy Kukiza czy Palikota, które kanalizowały społeczne niezadowolenie. Dlaczego nie ma już buntowników?

Publikacja: 09.12.2022 17:00

Przez pewien czas wydawało się, że polska politykę zawojuje buntownik z Biłgoraja - Janusz Palikot.

Przez pewien czas wydawało się, że polska politykę zawojuje buntownik z Biłgoraja - Janusz Palikot. To nie była jednak długa sejmowa przygoda. Na zdjęciu Kongres Ruchu Poparcia Palikota, październik 2010 r., Warszawa

Foto: Stefan Maszewski/REPORTER

Przez ostatnie dekady na polskiej scenie politycznej regularnie pojawiały się partie buntu. Nawet jeśli ich żywot był krótki, to sukcesy spektakularne. Prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ukuł nawet kiedyś pojęcie Tymczasowego Ugrupowania Protestu. – Część wyborców jest niezadowolona z tego, co się dzieje w polityce. Nie chce wybierać tego, co jest aktualnie podawane w menu. Swoje niezadowolenie wyraża głośnym tupnięciem. Najlepiej oddaje to nazwa pewnego komitetu lokalnego na Podlasiu w jednej z poprzednich kampanii wyborczych, czyli Spoza Sitwy – mówi „Plusowi Minusowi” prof. Flis. – Ważnym elementem TUP jest to, że jest on skierowany przeciwko istniejącym partiom. To są tupnięcia na różne nuty – zawsze było specyficzne podglebie, melodia, którą część wyborców łapie. I wtedy pojawia się efekt kuli śniegowej, a część wyborców zaczyna mieć nadzieję na to, że teraz wreszcie wszystko się zmieni – mówi naukowiec.

– Badacz nowych partii Allan Sikk zauważył, że głównym ich atutem jest to, że są nowe. Większość z nich, gdy dostaje się do parlamentu, przejmuje najgorsze wzory zachowań starych partii. Do tej pory było tak z Samoobroną, Palikotem, Nowoczesną i Kukizem. I wszystkie prędzej czy później posypały się na poziomie parlamentarnym. Na dłuższą metę nie powstał wokół nich żaden ruch społeczny – podkreśla prof. Flis.

Chociaż kampania wyborcza przed wyborami w 2023 roku w pełni, to na polskim horyzoncie politycznym nie widać na razie kolejnej klasycznej partii buntu. A wydawałoby się, że obecna sytuacja – inflacja, niepokój o przyszłość i „koniec ery obfitości”, jak to powiedział niedawno prezydent Francji Emmanuel Macron – doprowadzi do tego, że już teraz powinno pojawić się wielu buntowników i buntowniczek politycznych. Być może ze względu na znaczne przyspieszenie polityki niektórzy z nich czekają, aż nadejdzie lepszy moment na start i ujawnienie swoich projektów politycznych w przyszłym roku. Wydaje się jednak, że przyczyny, dla których klasyczne partie buntu zanikają, są głębsze i co najmniej trojakie.

Czytaj więcej

Jarosław Flis: Gdy „jaśnie oświeceni” chcą nieść kaganek głupkom. „Gamechanger”

Bunt po polsku

Po pierwsze, potencjalni buntownicy są świadomi, że bunt nie prowadzi zwykle do niczego politycznie trwałego. Najlepiej widać to po losach Pawła Kukiza czy Janusza Palikota. Puentą dla politycznego losu formacji Kukiz’15 jest niedawny transfer. Stanisław Tyszka, w poprzedniej kadencji wicemarszałek Sejmu z Kukiz’15, kilka dni temu przeszedł do Konfederacji, a konkretnie do partii KORWiN.

W 2015 roku Paweł Kukiz zdobył 21 proc. głosów w wyborach prezydenckich, a jego ruch zaczął być uznawany za „trzecią siłę”, która może zdehermetyzować polską politykę. W jesiennych wyborach do Sejmu Kukiz zdobył 8,8 proc. głosów, co przełożyło się na 42 mandaty. Szybko jednak zróżnicowany klub Kukiza zaczął się rozchodzić na różne strony. Z pięciu posłów ruchu, którzy dostali się wraz z nim do Sejmu w 2019 roku, pozostała z nim tylko dwójka parlamentarzystów, a sam lider w ubiegłym roku zawarł porozumienie programowe z PiS. I być może znajdzie się na jego listach w wyborach parlamentarnych w 2023 roku. Tyszka jako powód odejście z Kukiz’15 i przejścia do Konfederacji wymienił właśnie współpracę Kukiza z PiS.

Kukiz’15 był klasycznym ruchem buntu. Jego sukces był przedmiotem licznych analiz po 2015 roku. Wrażenie robił impet, z jakim wszedł na scenę polityczną w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. „Przed wyborami parlamentarnymi w 2015 roku wśród zdeklarowanych wyborców ruchu Pawła Kukiza znajdowało się ponadprzeciętnie dużo respondentów biernych politycznie, osób po raz pierwszy biorących udział w wyborach parlamentarnych oraz (zwłaszcza na samym początku, tuż po wyborach prezydenckich) byłych wyborców Ruchu Palikota. W znacznej mierze były to więc osoby, o których można powiedzieć, że dopiero poszukiwały swojej reprezentacji politycznej” – czytamy w badaniu CBOS „Elektorat Kukiza wczoraj i dziś” z października 2017 roku.

To pasuje do profilu partii buntu, o której wcześniej wspominał prof. Flis. Czyli wyborcy szukają reprezentacji, której wcześniej nie mieli, skierowanej przeciwko istniejącym partiom. Nie dziwi więc, że Kukiz „uruchomił” tak wielu biernych politycznie wyborców. CBOS zauważa też, że w wyborach prezydenckich głosowali na niego przede wszystkim ludzie młodzi. „W czerwcu 2015 roku ponad połowa zdeklarowanych wyborców ruchu Pawła Kukiza miała mniej niż 35 lat (19 proc. było w wieku 18–24 lata, a 38 proc. – 25–34 lata)” – czytamy we wspomnianym komunikacie. Analitycy CBOS zauważają ponadto, że chociaż później – w wyborach parlamentarnych – poparcie dla Kukiza zaczęło spadać, to najmniej w najmłodszych grupach wiekowych. Nie mogło to jednak uratować Kukiza przed rozpadem klubu parlamentarnego i wejściem na ścieżkę, na której jest obecnie.

W przypadku partii buntu okazuje się czasami, że pierwszy sukces nie wystarczy, gdy zawodzi spójność przekazu. Przez pewien czas wydawało się, że polską politykę zawojuje buntownik z Biłgoraja Janusz Palikot. Dziś można go kojarzyć przede wszystkim z działań pozapolitycznych. Ale niemal dekadę temu Palikot ogniskował uwagę klasy politycznej i mediów. – Narzucał tematy, które dziś są normalne nawet dla dużych, działających od dawna partii politycznych – mówi nam Michał Kabaciński, PR-owiec, a kiedyś poseł w klubie Janusza Palikota. – Jego przekaz „chwycił” wśród tych, którzy byli zmęczeni dwiema dużymi formacjami – PO i PiS – oraz byli zirytowani brakiem perspektyw dla Lewicy. Chcieli zmiany. Wtedy pojawił się Palikot, który niemal z niczego zdobył w wyborach 10 proc. Głównie dzięki młodym wyborcom i tym o liberalnych poglądach, którzy stawiali na wolność gospodarczą. To byli przedsiębiorcy rozczarowani nadmierną ingerencją państwa – dodaje w rozmowie z nami Kabaciński. I zauważa, że twarde postulaty wymierzone w Kościół pojawiły się później.

Palikot wprowadził do Sejmu w 2011 r. zróżnicowany klub, w którym byli m.in. Robert Biedroń i Anna Grodzka. W trakcie kadencji dołączył do niego m.in. Łukasz Gibała, obecnie krakowski lokalny polityk, wcześniej związany z PO. Klub liczył 40 posłów, podobnie jak Kukiz’15 w 2015 r. Ale nie przetrwał kadencji i wewnętrznych napięć. – Sukces Ruchu Palikota zapowiada zmianę kulturową i polityczną – mówił w 2011 roku prof. Janusz Czapiński , przy okazji omawiania wyniku wyborów. I można postawić tezę, że zmiana w polityce nadeszła, chociaż nie ma w niej już samego Palikota.

Ucieczka od instytucji

Druga przyczyna, dla której bunt ewoluuje, a jego przedstawicielom trudno utrzymać poparcie wyborców, to przenoszenie się debaty do mediów społecznościowych. Dotyczy to zwłaszcza ludzi młodych. W efekcie bunt trafia z instytucji czy ruchów, jakimi były wcześniej wymienione ugrupowania polityczne, na poziom jednostek werbalizujących swój sprzeciw. Takich, które wykorzystują możliwości cyfrowego świata – błyskawiczną komunikację i budowę zasięgów w mediach społecznościowych do rozprzestrzeniania informacji o swoich działaniach i planach. To oni stali się twarzami buntu. Zwykle dotyczy on w Polsce np. kwestii klimatu i walki z globalnym ociepleniem i jest domeną najmłodszego pokolenia, poniżej 30. roku życia. Metody są często partyzanckie. Tak działają np. aktywistki klimatyczne takie jak Dominika Lasota, która niedawno w głośnej rozmowie z prezydentem Andrzejem Dudą w trakcie szczytu klimatycznego COP27 w Egipcie domagała się m.in. większego nacisku na zieloną energetykę.

Widoczni są także aktywiści miejscy, jak Jan Mencwel, sprzeciwiający się miejskiej betonozie (autor książki pod tym samym tytułem). Mencwel jest jednym z członków założycieli warszawskiego Stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, jednej z najbardziej rozpoznawalnych organizacji miejskich w Warszawie.

Bunt społeczny to również w ostatnich latach oddolny sprzeciw wobec zaostrzenia prawa dotyczącego aborcji – po decyzji Trybunału Konstytucyjnego z października 2020 roku. Ten ostatni przypadek jest też szczególnie interesujący, jeśli chodzi o rodzaje i losy politycznego buntu w Polsce. Bo protesty uliczne – w apogeum było ich ponad 400 dziennie w całej Polsce – miały masowy charakter i nie ograniczały się do dużych miast, ani do określonych warstw społecznych. Jednym z punktów zwrotnych stał się moment, gdy Ogólnopolski Strajk Kobiet z Martą Lempart na czele zaczął wysuwać czysto polityczne postulaty, w tym dotyczące dymisji rządu PiS. Postawione zostało nawet swoiste polityczne ultimatum. Stopniowo protesty zaczęły tracić impet, chociaż pozostawiły trwały ślad jako przeżycie pokoleniowe dla najmłodszych wyborców. Ale gdy ten bunt zbliżył się do polityki, natychmiast zmienił się jego charakter – a partie przejęły w pewnej mierze postulaty dotyczące aborcji. Zrobił to nawet sam Donald Tusk, który podczas Campusu Polska Przyszłości, na przełomie sierpnia i września 2022 roku, zadeklarował nawet, że każdy, kto nie podziela stanowiska PO ws. aborcji (zakłada możliwość przerwania ciąży do 12. tygodnia po konsultacji), nie będzie na listach partii. To nie pozostawia dużego pola manewru samym ruchom społecznym.

Buntownikiem na swój sposób jest też Jan Śpiewak. Działacz miejski i aktywista, który stał się rozpoznawalny dzięki nagłaśnianiu afery reprywatyzacyjnej w Warszawie w 2014 roku. W niedawnej głośnej akcji zwracał uwagę na nielegalną reklamę alkoholu w internecie, wskazując celebrytów i osoby publiczne, które nielegalnie zachęcają do jego spożycia. Akcja znalazła szeroki oddźwięk. Śpiewak w swojej działalności korzysta z mediów społecznościowych jako sposobu budowania rozpoznawalności dla swoich postulatów.

– Lubię wkładać kij w mrowisko. Jestem wrażliwy na niesprawiedliwość i ludzką krzywdę. Gdy widzę takie sytuacje, nie obawiam się działać. To są rzeczy również na styku biznes–państwo, tam gdzie jest prawdziwa polityka, a nie tylko ujadanie, czym zajmują się zawodowi politycy – mówi w rozmowie z „Plusem Minusem” Śpiewak. – Akcja dotycząca alkoholu wzięła się z absolutnego rozzuchwalenia w branży reklamowej, która w tym roku już bez jakichkolwiek hamulców zaczęła reklamować wino i wódkę, co jest zakazane prawnie. Na to nałożyło się to, że znam osoby, które stały się ofiarami tego problemu – wyjaśnia.

Czytaj więcej

Donald Tusk. Trener personalny zwiera szyki

Opozycja jako głos sprzeciwu

Zanik klasycznych partii sprzeciwu wynika, po trzecie, z tego, że postawy buntu próbują przejąć z mniejszym lub większym sukcesem istniejące siły polityczne i partie, ustawiając się w opozycji do aktualnego systemu. Na przykład Donald Tusk często próbuje przejmować społeczne emocje dotyczące praw kobiet. Dobrze widać było to po jego reakcji na wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o tym, że za niski poziom dzietności odpowiada to, że młode kobiety „dają w szyję”, czyli nadużywają alkoholu. Kilka dni później w Piasecznie pod Warszawą niemal całe wystąpienie Tuska poświęcone było prawom kobiet i ich sytuacji. „Kobiety czują się dziś miażdżone machiną państwową przez ludzi, którzy przypominają ajatollahów w turbanach. Widzę ich: Kaczyńskiego, Suskiego, Czarnka w turbanach. Byłoby im do twarzy. A mamy XXI wiek” – mówił lider PO. To wypowiedź bliska – chociaż nie tak dosadna – poetyce transparentów z protestów ulicznych dwa lata temu. Lider PO próbuje też kanalizować społeczne emocje wokół kwestii ekonomicznych, zwracając uwagę np. na konieczność szybkiego odwołania prezesa NBP Adama Glapińskiego.

Również Szymon Hołownia, lider Polski 2050, ustawia siebie jako polityka, który chce zmiany i buduje wizerunek przede wszystkim obok politycznej polaryzacji na osi PO–PiS. Polska 2050 nie uznaje tej osi. „Stary świat jest oparty na polaryzacji i odwiecznej konfrontacji PiS i PO” – mówił niedawno „Rzeczpospolitej” Hołownia, starający się pokazać jako lider innego pokolenia niż Tusk i Kaczyński.

Innym przykładem ewolucji buntu jest Agrounia Michała Kołodziejczaka. Ruch, który zaczął od wyrazistych happeningów i demonstracji, blokad dróg, ewoluuje w zupełnie nową stronę. Kołodziejczak już w sierpniu, niczym rasowy kampanijny polityk, wsiadł do autobusu ochrzczonego „Czerwonym Smokiem” i ruszył w Polskę w zorganizowanej trasie spotkań i objazdów. Niczym lider dużej partii politycznej albo kandydat na prezydenta spotykał się z ludźmi na bazarkach i na spotkaniach otwartych. Próbuje popłynąć na fali gniewu, rozczarowania wielu grup społecznych, ale jednocześnie na prawie rok przed wyborami poświęca bardzo dużo czasu na tworzenie kampanijnego zaplecza – budowanie struktur, sojuszy oraz programu. Sojusze są często zaskakujące – jak z aktywistkami klimatycznymi, ruchami miejskimi czy nawet z PSL. A program pisze mu Jan Zygmuntowski, znany głównie z mediów społecznościowych lewicowy ekonomista młodego pokolenia.

Kołodziejczak sprawnie wykorzystuje też media społecznościowe i chwyta najnowsze trendy, jak TikTok. W październiku 2022 roku na TikToku zasięgi Agrouniii były większe niż PO. W tym wszystkim widać ewolucję i instytucjonalizację buntu. Agrounia nie chce powtórzyć błędów tych, którzy byli przed nią. I mimo wielu niekonwencjonalnych akcji – jak niedawno podczas konwencji Solidarnej Polski – próbuje zmienić się w szeroką formację polityczną z bardziej instytucjonalnym profilem.

Bunt sam w sobie będzie obecny w polityce zawsze, ale nabiera dziś nowego charakteru, ulega transformacji. I mimo że pozostaje potężnym narzędziem dla polityków i jednostek, które chcą wpływać na społeczeństwo, to klasyczne „partie buntu” mogą odchodzić już do przeszłości.

Przez ostatnie dekady na polskiej scenie politycznej regularnie pojawiały się partie buntu. Nawet jeśli ich żywot był krótki, to sukcesy spektakularne. Prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ukuł nawet kiedyś pojęcie Tymczasowego Ugrupowania Protestu. – Część wyborców jest niezadowolona z tego, co się dzieje w polityce. Nie chce wybierać tego, co jest aktualnie podawane w menu. Swoje niezadowolenie wyraża głośnym tupnięciem. Najlepiej oddaje to nazwa pewnego komitetu lokalnego na Podlasiu w jednej z poprzednich kampanii wyborczych, czyli Spoza Sitwy – mówi „Plusowi Minusowi” prof. Flis. – Ważnym elementem TUP jest to, że jest on skierowany przeciwko istniejącym partiom. To są tupnięcia na różne nuty – zawsze było specyficzne podglebie, melodia, którą część wyborców łapie. I wtedy pojawia się efekt kuli śniegowej, a część wyborców zaczyna mieć nadzieję na to, że teraz wreszcie wszystko się zmieni – mówi naukowiec.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi