Kilka lat wcześniej przyszła na świat siostra Olafa. Gdy dzieci podrosły, rodzina przeprowadziła się do stolicy pruskiej prowincji. Wraz z wybuchem II wojny światowej ojciec pojechał na front. Matka została sama z dziećmi. Kiedy do Prus zbliżali się Sowieci, wysłała córkę do swoich rodziców do Ostródy, żeby ją ochronić, gdyż wieść, jak Rosjanie traktują młode dziewczęta, budziła powszechny strach.
„Babcia z Ostródy, mama mojej mamy, była dla nas bardzo dobra. Kiedyś zrobiła mi na drutach wełniane skarpetki. Cieplutkie, choć strasznie drapały. Dziadkowie mieszkali w małym domku na starówce w Ostródzie. Przypominam sobie piękne jezioro w pobliżu. Moja mama też była bardzo dobra. Miała długi warkocz i blond włosy. Nigdy nas nie biła, ale w domu wisiała dyscyplina”.
Po wyjeździe córki matka z synem pozostała w Königsbergu, aby czekać na wieści od męża. Pod koniec 1944 roku przyszła informacja, że zaginął.
„Bardzo kochałem tatę i chciałem, żeby wrócił. Mieliśmy nadzieję, że jest w drodze do domu, więc czekaliśmy na niego do ostatniej chwili. Gdy w styczniu 1945 roku przyszedł rozkaz ewakuacji, ludzie uciekali z tobołami, małymi dziećmi, ledwo poruszającymi się staruszkami. Wszyscy płakali. Königsberg płonął. Mama i ja jako jedyni pozostaliśmy w naszym domu”.
W końcu także i oni zdecydowali się ewakuować, ale z okrążonego przez Sowietów miasta ucieczka nie była już możliwa. Matka z synem zostali z powrotem zapędzeni do Königsbergu. Razem z innymi mieszkańcami trafili do baraków, które były rodzajem obozu.
Od razu wyjaśnię, iż na zajmowanych przez siebie terenach wojska radzieckie wydzielały specjalne strefy koncentracji dla ludności, która nie zdążyła się ewakuować: Niemców, Warmiaków i Mazurów, a także w pierwszym okresie prawdopodobnie i dla Polaków, którzy przebywali na zdobywanych obszarach jako robotnicy przymusowi bądź jeńcy wojenni.
Do wybranej w tym celu dzielnicy czy majątku ziemskiego spędzano ludność z całej okolicy. Takie obozy infiltracyjne, jak dziś określają je historycy, powstawały we wszystkich miastach Prus Wschodnich. Zwykle były to strefy zamknięte, pilnowane przez wojska NKWD.
Olaf Pasenau tak wspomina wielomiesięczny pobyt w obozie:
„Ludzie umierali jak muchy. Chowano ich w lejach po bombach, bez trumien, bez modlitwy, bez łez. Dokoła panował tylko strach, głód i wszechobecna śmierć. Mama zbierała każdy okruch, każdą łupinę. Nie było już psów i kotów…”.
W obozie przetrwali pierwszą zimę głodu. Kolejnej matka Olafa nie przeżyła. Zmarła w styczniu 1946 roku. Olaf chorował wtedy na tyfus.
„Pewnego poranka obudziłem się w przerażającej ciszy. Mama nie płakała i nie żaliła się już więcej. Leżała bez ruchu, zupełnie cicho, strasznie blada. Byłem wówczas bardzo chory, tak że z trudem dogrzebałem się do mamy. Jej ręce były zimne, chciałem je ogrzać. Wtedy zrozumiałem, że zostałem sam i sam muszę czekać teraz na tatę. Później przyszedł do nas stary mężczyzna z taczką, którego zadaniem było zbieranie ciał, i zabrał mamę.
Następnego dnia znów przyszedł. Prawdopodobnie oszacował mnie jako następnego kandydata do wywiezienia, ale ja jeszcze trochę żyłem. Poprosiłem go, żeby zabrał mnie i pokazał, gdzie jest pogrzebana mama. Ponieważ byłem bardzo lekki, wsadził mnie do swojej taczki i tam zawiózł. Nigdy nie zapomnę tego strasznego obrazu. Dół z ciałami kobiet, dzieci, starców. Zwłoki ze śladami tortur…
Zostałem zupełnie sam w totalnie zniszczonym mieście, pełnym wrogich twarzy, które na nas wrzeszczały: »Faszyści! Pozabijać ich!«. Wróciłem do swojej zimnej nory i uświadomiłem sobie, że pozostaje mi tylko jedno – umrzeć”.
Olaf uciekł z obozu i przedostał się na dworzec kolejowy, gdzie wcześniej jego matka sprzątała wagony w pociągu relacji Moskwa–Königsberg i czasem przynosiła stamtąd coś do jedzenia. Na stacji odnalazł parę starszych konduktorów z Białorusi, którzy pamiętali jego matkę.
„To byli dobrzy ludzie, współczuli mi i wzięli ze sobą. Mieszkali trzydzieści kilometrów od Mińska. Czasem przychodzili do nich niemieccy więźniowie wojenni. Zawsze dostawali coś do jedzenia. Pytałem każdego z nich, czy czegoś nie słyszeli o moim tacie, ale nikt o nim nie słyszał. U tych Białorusinów zostałem trzy miesiące. Tęskniłem za Königsbergiem. Wróciłem do miasta jako dwunastoletni chłopak, którego nikt nie potrzebował. Pozostało mi życie w niepewności, zimnie, głodzie i niedającej się zaspokoić tęsknocie za moimi rodzicami, siostrą i wszystkim, co straciłem”.
W Königsbergu Olaf sypiał w rowach albo w ruinach i próbował zdobyć cokolwiek, co nadawało się do jedzenia. Takich bezdomnych, osieroconych dzieci było w mieście znacznie więcej. Te, które wyłapali radzieccy żołnierze, zostały zapakowane do pociągu towarowego. Olaf Pasenau także.
„W pociągu znajdowało się dużo starszych i młodszych dzieci. Jakiś mężczyzna powiedział nam, że zostaniemy deportowani do Niemiec, ale zorientowałem się, że jedziemy w przeciwnym kierunku – na wschód. Już kiedyś jechałem tą drogą do Mińska. Udało mi się uciec z pociągu i tak znalazłem się na Litwie.
To była wczesna, zimna i mokra wiosna, obcy kraj, niezrozumiały język. Spałem w lasach, pod mostami, żebrałem. Niektórzy ludzie dawali mi coś do jedzenia, inni pokazywali drzwi. Wędrowałem od wsi do wsi.
W nocy przywiązywałem się do drzewa, żeby nie osunąć się do kałuży, i tak drzemałem. Często śniłem o mojej mamie i kolejce elektrycznej, jaką miałem w dzieciństwie. W moich snach ten pociąg rósł powoli, robił się coraz większy i wyglądał jak prawdziwy. Mama kiwała mi przez okno i uśmiechała się.
Biegłem, płacząc, za pociągiem mojego dzieciństwa i budziłem się na twardej, obcej ziemi.
Zaraz po przyjeździe na Litwę, gdy uzbierałem pełen worek chleba, postanowiłem jeszcze raz pojechać do rodzinnego Königsbergu, ale w pociągu jakiś mężczyzna ukradł mi mój worek, więc musiałem wrócić na Litwę. Tym razem na zawsze”.
W ciągu czterech lat pobytu na Litwie Olaf Pasenau nauczył się mówić po litewsku. Dwa lata więcej zajęła mu nauka czytania i pisania. Opiekunowie, u których znalazł schronienie, nie myśleli jednak o wysłaniu chłopca do szkoły, choć chciał się uczyć. Był dla nich tylko siłą roboczą.
„Za moją ciężką pracę, między innymi przy karczowaniu lasu czy na torfowisku, dostawałem najtańsze utrzymanie. Nikomu nie mogłem powiedzieć, kim jestem. W 1956 roku udało mi się wyrobić litewski paszport i tak zostałem Jonasem Balysem”.
Fragment książki Wioletty Sawickiej „Wilcze dzieci”, która ukazuje się właśnie nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka, Warszawa 2022
Tytuł pochodzi od redakcji
Wioletta Sawicka po pięciu latach emigracji w Szwecji wróciła do rodzinnego Olsztyna. Jest z wykształcenia pedagogiem, pracuje jako dziennikarka – najpierw radiowa, potem prasowa. Doświadczenie zdobywała w Polskim Radiu Olsztyn. Później pracowała w „Gazecie Wyborczej” i pisała reportaże historyczne dla „Gazety Olsztyńskiej”. Zadebiutowała w 2014 roku powieścią „Wyjdziesz za mnie, kotku?”. Jest autorką m.in. bestselerowej sagi kresowej „Wiek miłości, wiek nienawiści”, inspirowanej losami kresowej rodziny autorki