Kaliningrad czy Königsberg? Bursztynowy separatyzm niepokoi Moskwę

Nie ma części Rosji bliższej Europie niż obwód kaliningradzki. I nie chodzi tylko o geografię, ale też o historię i odczucia samych mieszkańców. Nic dziwnego, że chcą większej autonomii. Moskwa stanowczo się na to nie zgadza.

Publikacja: 01.02.2019 00:01

Kaliningrad czy Königsberg? Bursztynowy separatyzm niepokoi Moskwę

Foto: Forum

Pod koniec kwietnia 2018 r. na pokładzie samolotu należącego do państwowych linii lotniczych Aerofłot, lecącego z Moskwy do Kaliningradu, doszło do politycznego skandalu. Jak piszą rosyjskie media, stewardesa podając pasażerom informacje o locie po rosyjsku, powiedziała, że portem docelowym jest Kaliningrad, ale już po angielsku użyła przedwojennej nazwy miasta – Königsberg. Tego dnia wśród pasażerów samolotu leciał dziennikarz i wykładowca Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego Witalij Trietiakow. Profesor za pośrednictwem mediów społecznościowych poinformował linie lotnicze o treści komunikatu. Oburzony zapytał we wpisie, czy Aerofłot może nazywać rosyjskie miasta jak mu się podoba. W odpowiedzi przewoźnik zapewnił, że przeprowadził w tej sprawie dochodzenie i postanowił zwolnić kobietę. Tak zdecydowana reakcja rosyjskiego przewoźnika na nowo rozpaliła w Kaliningradzie debatę o historii i tożsamości regionu. Pokazała również, że Moskwa nie toleruje sformułowań podważających „rosyjskość" obwodu.

Obawy Kremla

Kiedy po aneksji Krymu państwa Zachodu zaczęły nakładać na Rosję sankcje, Kreml rozpoczął w całym kraju antyeuropejską i ultrakonserwatywną kampanię propagandową. Nie ominęła ona także Kaliningradu. Na początku czerwca 2014 roku ówczesny gubernator obwodu Nikołaj Cukanow oskarżył zachodnie służby specjalne o przygotowywanie w regionie zamieszek i protestów podobnych do tych, jakie wybuchły w Kijowie. Wtórowali mu lokalni prorządowi aktywiści, którzy szerzyli plotki jakoby Polska i Litwa przygotowywały się do zbrojnego zajęcia Kaliningradu.

Jeszcze dalej poszli niektórzy rosyjscy politolodzy, twierdząc, że Stany Zjednoczone sekretnie poparły pomysł okupacji obwodu przez Wilno. Według rządowej propagandy w regionie ma działać „piąta kolumna", która wraz z niemieckimi organizacjami podgrzewa nastroje separatystyczne i dąży do rozpętania „Majdanu krwawszego niż ten kijowski". Do kampanii podgrzewania antyeuropejskich nastrojów przyłączył się Cyryl I, głowa rosyjskiego kościoła prawosławnego. Cztery lata temu duchowny wezwał mieszkańców obwodu kaliningradzkiego, by stali się bastionem prawosławia w laickiej Europie.

W tym samym czasie moskiewski politolog i były członek prezydenckiej komisji do przeciwdziałania próbom fałszowania historii na szkodę Rosji prof. Siergiej Markow stwierdził, że w regionie toczy się „wojna hybrydowa", której celem jest przyłączenie obwodu do Niemiec. Powagi sytuacji dodała w 2016 roku wizyta w Kaliningradzie emerytowanego generała Leonida Iwaszowa, byłego szefa departamentu współpracy wojskowej w Ministerstwie Obrony. Oficer ostrzegł mieszkańców, że w ich obwodzie postępuje „pełzająca germanizacja", poprzez którą Niemcy realizują swoją politykę ekspansji. Kilka miesięcy później Igor Nikołajczuk, ekspert Rosyjskiego Instytutu Studiów Strategicznych w rozmowie z dziennikarzami kaliningradzkiego portalu Newsbalt.ru stwierdził, że w sprawy regionu „mieszają się zewnętrzne siły", które działają w ramach zaplanowanej wojny informacyjnej. Z kolei w 2017 roku kaliningradzki duchowny o. Gieorgij Biriukow przekonywał lokalne media, że w obwodzie od dawna widać powrót separatyzmu i antyrosyjskich nastrojów. Na początku tego roku eksperci związani z prorządową Akademią Problemów Geopolitycznych przyjęli specjalną rezolucję, w której stwierdzili, że Zachód już od lat 80. stara się odłączyć obwód od Rosji, promując regionalizm i zachęcając mieszkańców do odkrywania niemieckiej historii regionu. W tej topornej antyzachodniej retoryce widać, że władze nie rozumieją procesów zachodzących w Kaliningradzie i się ich obawiają.

Z dala od macierzy

Kaliningradczycy często porównują się do Amerykanów. Ich rodziny przybyły do obwodu z różnych części ZSRR i stworzyły zupełnie nową społeczność. Podobnie jak pierwsi osadnicy, rosyjscy „kolonizatorzy" również mówili, że jadą na zachód, w nieznane. W XIII wieku tereny dzisiejszego obwodu kaliningradzkiego znalazły się pod panowaniem zakonu krzyżackiego. W miejscu, gdzie obecnie stoi Kaliningrad, zbudowano zamek, wokół którego z czasem powstało miasto Königsberg, przez Polaków nazwane Królewcem. Między XVI a XVII wiekiem Prusy Zakonne były lennem Rzeczypospolitej. Ponad 300 lat temu, wraz z zajęciem regionu przez Brandenburczyków, rozpoczęła się ich intensywna germanizacja. W drugiej połowie XIX w. Prusy pod kierownictwem Bismarcka doprowadziły do zjednoczenia Niemiec i powstania Cesarstwa Niemieckiego. Po I wojnie światowej Prusy Wschodnie zostały oddzielone od Niemiec przez terytorium odrodzonej Polski.

Zapoczątkowany w dwudziestoleciu międzywojennym rozwój miasta zakończył się wraz z wybuchem II wojny światowej. W 1944 r. brytyjskie naloty zmieniły Königsberg w morze ruin i płomieni. Rok później zniszczeń dopełnił szturm Armii Czerwonej. Los Prus Wschodnich rozstrzygnął się na konferencji w Poczdamie. Ich część nazywana Krajem Kłajpedzkim została przyłączona do Litwy. Kilka południowych powiatów przypadło w udziale Polsce. Pozostałe tereny decyzją Stalina zostały włączone do Rosyjskiej Federacyjnej Republiki Radzieckiej (RFSRR).

W 1946 r. Königsberg przemianowano na Kaliningrad na cześć sowieckiego premiera Michaiła Kalinina. W zamyśle Stalina w razie wojny z Zachodem obwód miał stanowić przyczółek radzieckiej armii. Stąd też do 1991 r. pozostawał zamknięty dla cudzoziemców. Po wojnie radzieckie władze rozpoczęły agresywną rusyfikacje obwodu. – Sowieci zabili albo wysiedlili 98 proc. przedwojennej populacji regionu i zastąpili ją ludźmi z Ukrainy, Białorusi i Rosji – tłumaczy w rozmowie z „Plusem Minusem" Paul Globe, znawca Rosji oraz były doradca amerykańskiego Departamentu Stanu i CIA. Przy odbudowie Kaliningradu starano się zatrzeć wszelkie ślady niemieckiej przeszłości miasta. W 1968 r. z polecenia Leonida Breżniewa ruiny krzyżackiego zamku z XIII w. zostały wysadzone w powietrze jako symbol pruskiego militaryzmu. W ich miejscu rozpoczęto budowę socrealistycznego potworka nazwanego Domem Sowietów, który miał być siedzibą władz obwodu. Budynku nigdy nie ukończono, a jego szkielet, który mieszkańcy miasta porównują do głowy robota wystającej z ziemi, straszy po dziś dzień. Wraz z upadkiem ZSRR kaliningradczycy obudzili się w nowej rzeczywistości. Obwód pogrążył się w kryzysie politycznym i gospodarczym, który dotknął całego obszaru postsowieckiego. Co więcej, region został nagle odcięty od reszty kraju przez niepodległą Litwę i Białoruś. Od tego czasu podróż do Rosji „kontynentalnej", za każdym razem wymagała posiadania wizy i przejścia uciążliwych kontroli granicznych.

W takich warunkach zaczęły pojawiać się głosy domagające się większej autonomii, a nawet niepodległości. – Życie w eksklawie, po tym jak zniknął Związek Radziecki, przyniosło naturalną i nieuniknioną zmianę w postrzeganiu świata. Mieszkańcy obwodu zaczęli się czuć „częścią Europy", bardziej niż Rosjanie z Riazania czy Nowosybirska. To wrażenie potęgowało także przebywanie na ziemiach niegdyś należących do Niemiec – mówi moskiewski politolog Grigorij Trofimczuk. Kiedy na początku lat 90. Borys Jelcyn ubiegał się o prezydenturę RFSRR, zaapelował do innych republik wchodzących w skład ZSRR, by brały tyle suwerenności, ile zdołają udźwignąć. Te słowa trafiły na podatny grunt również w Kaliningradzie. W 1993 roku w regionie powstała Bałtycka Partia Republikańska.

Jej działacze żądali powołania na terenie obwodu niepodległej Republiki Bałtyckiej, która miała być partnerem Unii Europejskiej. Nieoficjalnie nazywano ją bursztynową od nazwy minerału, z którego słynie region. Ponieważ nowa, demokratyczna Rosja otworzyła się na świat, do Kaliningradu zaczęli przyjeżdżać pierwsi turyści, w tym Niemcy chcący zobaczyć ziemie niegdyś należące do ich rodzin. To z kolei było impulsem, który rozbudził w mieszkańcach zainteresowanie historią regionu. Nagle zaczęto tłumaczyć niemieckie książki, malować obrazy przedstawiające nieistniejące już miasto, przeglądać stare mapy i fotografie. Przeszłością zainteresował się także lokalny biznes, a na rynek trafiło nawet piwo Königsberg.

W 2003 r. Państwowy Uniwersytet Kaliningradzki w ramach „powrotu do Europy" za swojego patrona obrał Immanuela Kanta, wielkiego filozofa oświecenia, który urodził się w Prusach. W tym samym czasie w sondażu przeprowadzonym przez uczelnie, większość kaliningradczyków na pytanie, z kim  najbardziej się utożsamia, odpowiedziała, że ze swoją wioską lub regionem. Odpowiedź, że z Rosją, znalazła się dopiero na trzecim miejscu.

Bliżej Europy

Festiwal niezależności skończył się wraz z dojściem do władzy Władimira Putina. Nowy prezydent zaczął zwalczać autonomię poszczególnych regionów, krok po kroku centralizując władzę. Z jego polecenia zakazano działalności wszystkich regionalnych partii. Wielu działaczy Bałtyckiej Partii Republikańskiej aresztowano. Kraj podzielono na okręgi federalne, nad którymi kontrolę przejęli urzędnicy wyznaczeni przez Moskwę. Kaliningrad znalazł się w granicach północno-zachodniego okręgu federalnego.

Zdecydowane działania władz na początku XXI wieku przytłumiły separatyzm, jednak duch regionalizmu i poczucie odrębności przetrwały, a z upływem lat jeszcze się umocniły. – Mieszkańcy obwodu różnią się od Rosjan z innych części kraju. Wszystko przez bliskość Unii Europejskiej, oddalenie od federalnego centrum i historyczne doświadczenia – podkreśla Siergiej Suchankin, ekspert Jamestown Foundation. Widać to najlepiej w podejściu do kremlowskiej propagandy. – Kaliningradczycy częściej niż inni Rosjanie bywają w państwach Unii Europejskiej. W związku z tym widzą, że życie w Europie różni się od tego, co pokazują rządowe media. Zdają sobie sprawę, że faszyści, rusofobia, potężne lobby LGBT to nic więcej tylko oszustwo – dodaje Władimir Titow, moskiewski dziennikarz i autor książek.

Według wyliczeń dziennika „Kommiersant" co czwarty z miliona kaliningradczyków posiada wizę Schengen, a 60 proc. ma paszport. W obwodzie wyrosło pokolenie, które nigdy nie było w „kontynentalnej" Rosji, ale świetnie zna Gdańsk czy Wilno. W 2013 roku Olesia Gierasimienko w reportażu „Niejedna Rosja" pisała, że uczniowie w jednym z gimnazjów w Kaliningradzie mieli problem z wymienieniem głównych rosyjskich miast. Co zamożniejsi mieszkańcy posyłają dzieci do szkół w UE i kupują nieruchomości w Polsce, Niemczech czy na Litwie. – Jesteśmy mniej wrogo nastawieni do Unii Europejskiej i bardziej na nią zorientowani niż Rosjanie z innych części kraju. Tradycyjnie w naszym regionie partia rządząca notuje jedne z najniższych wyników wyborczych w całym kraju – mówi „Plusowi Minusowi" kaliningradzki aktywista Jakow Grigorjew.

W 2010 roku w obwodzie odbyły się masowe antyrządowe protesty. Na główny plac Kaliningradu wyszło ponad 12 tysięcy ludzi, domagających się ustąpienia gubernatora Gieorgija Boosa którego obwiniano o złą sytuację gospodarczą. Wznoszono także okrzyki „Jedna Rosjo, wynoś się do Rosji". Skala manifestacji, w tamtym czasie największych w całej Rosji od upadku ZSRR, przeraziła Kreml. Ówczesny prezydent Dmitrij Miedwiediew posłał do obwodu swojego specjalnego przedstawiciela, który miał uspokoić sytuację. Odwołano także Boosa.

Swoje niezadowolenie z polityki Moskwy kaliningradczycy jeszcze dobitniej wyrazili w 2015 roku. W wyborach do rady rejonowej portowego miasta Bałtijsk Jedna Rosja poniosła dotkliwą porażkę. Po podliczeniu głosów okazało się, że jej członkowie nie zdobyli nawet jednego mandatu. Zwycięzcą okazali się kandydaci niezrzeszeni, skupieni wokół ruchu Nasze Ukochane Miasto.

Ekonomia z pruską przeszłością

Na kształtowanie się kaliningradzkiego regionalizmu wpływ ma również życie wśród pamiątek z niemieckiej przeszłości. Na terenie obwodu działa kilka grup fascynatów historii, którzy starają się uchronić przed zniszczeniem i zapomnieniem przedwojenne budowle. W Sowiecku, dawnej Tylży, w miejskim parku postawiono na przykład kopię pomnika pruskiej królowej Luizy. Z kolei mieszkańcy Zielenogradska próbują restaurować poniemieckie kamienice. Ale w samym Kaliningradzie po dawnym Königsbergu pozostało niewiele śladów. Najlepiej zachowało się siedem neogotyckich bram i luterańska katedra, w której spoczywa Immanuel Kant. Na stoiskach z pamiątkami można kupić magnesy na lodówkę czy koszulki z napisami „Kant touch it" i „Yes, I Kant". – Mieszkańcy obwodu często zamiast mówić Kaliningrad posługują się nieoficjalną nazwą König, będącą zdrobnieniem od Königsberg – mówi Titow.

Na kilkunastu domach w Kaliningradzie poza tablicami z nazwami ulic po rosyjsku wiszą drugie po niemiecku z nazwami z czasów pruskich. W 2016 roku grupa miejskich aktywistów zbierała podpisy pod petycją w sprawie przemianowania Kaliningradu z powrotem na Königsberg. W czerwcu ubiegłego roku, gdy w mieście odbywały się cztery mecze fazy grupowej mundialu, lokalni przedsiębiorcy wypuścili serię produktów nawiązujących do pruskiej przeszłości regionu. I tak na przykład firma produkująca keczup umieściła na jego etykiecie niemiecką nazwę miasta i herb.

Zachodnie sankcje nałożone na Rosję po zajęciu Krymu mocno uderzyły w kaliningradczyków. Spadek wartości rubla, utrudnienia wizowe, wzrost cen towarów i izolacja międzynarodowa wywołały niezadowolenie z działań władz i sytuacji w obwodzie. Jak piszą eksperci Ośrodka Studiów Wschodnich, z badań przeprowadzonych dwa lata temu wśród mieszkańców obwodu wynikało, że dwa razy częściej od rosyjskiej średniej deklarowali oni, że są gotowi wziąć udział w antyrządowych demonstracjach.

Kryzys gospodarczy odbił się także na wysokości zarobków. Średnia pensja w obwodzie wynosi obecnie około 344 euro. O 61 euro mniej niż w innych częściach kraju. Zdaniem krytyków władz ta dysproporcja wynika z tego, że Moskwa grabi regiony, które większość swoich dochodów muszą przeznaczać do budżetu federalnego. Miejscowym przedsiębiorcom nie podoba się także to, że władze centrale mieszają się w sprawy obwodu i często hamują jego rozwój gospodarczy. W 2012 roku, kiedy Kreml bez żadnej zapowiedzi zlikwidował ulgi na wwóz oleju kokosowego i masła palmowego, wiele lokalnych kawiarni znalazło się na skraju bankructwa. W 2014 r. po tym jak Kreml zakazał importu wieprzowiny z UE upadło kilka lokalnych przetwórni. W ciągu ostatnich trzech lat z powodu problemów gospodarczych coraz więcej kaliningradczyków zaczęło się domagać większej autonomii dla regionu i prawdziwej federalizacji. Eksperci, opisując to zjawisko, mówią o „separatyzmie ekonomicznym".

Nie brakuje także głosów, że ze względu na specyfikę obwodu powinien on otrzymać specjalny status. Wspierając separatyzm w Donbasie i mówiąc o federalizacji Ukrainy Kreml nieświadomie tylko wzmocnił te nastroje. W komentarzu dla portalu „Politcom.ru" politolog Konstantin Jemieljanow zauważa, że zwolennicy większych praw dla obwodu wykorzystują przeciwko Moskwie jej własną broń.

Otoczeni płotem

Niezatapialny lotniskowiec – tak najkrócej można określić militarne znaczenie obwodu kaliningradzkiego. Kreml wykorzystuje region jako instrument nacisku i straszak na UE i NATO, co skutkuje jego znaczącą militaryzacją. Według informacji CNN w połowie października 2018 r. Rosjanie rozbudowali bazy w Kaliningradzie tak, by na stałe mogły tam stacjonować rakiety Iskander zdolne do przenoszenia głowic nuklearnych. W ich zasięgu znajdują się niemal cały obszar Polski, Berlin, Ryga, Wilno i Tallin. Co więcej, wydłużono pas startowy lokalnego lotniska, dostosowując je do przyjęcia każdego samolotu będącego na wyposażeniu rosyjskiej armii, w tym bombowców strategicznych. W obwodzie rozlokowano także najnowsze systemy przeciwrakietowe S-400 oraz tajemniczą „tajną broń", czyli zestawy walki radioelektronicznej typu Samarkand, które prawdopodobnie służą do zakłócania środków łączności przeciwnika. Ważną rolę w wojennych planach Kremla odgrywa także niezamarzający zimą port w Bałtijsku, będący bazą Floty Bałtyckiej.

W obwodzie prężnie działa także ultranacjonalistyczny ruch NOD i prokremlowska młodzieżówka Junarmia. – Władze obwodu, biznesmeni, media i organizacje publiczne znajdują się pod pełną kontrolą Kremla. Każdy, kto głośno zacznie mówić o lokalnej odrębności, zostanie zmiażdżony jako ekstremista – tłumaczy Titow. Na celownik wzięto przede wszystkim tych, którzy przypominają o niemieckiej przeszłości obwodu. W 2014 roku po zakrojonej na szeroką skalę akcji FSB na rok więzienia skazano działaczy, którzy zawiesili na regionalnej siedzibie służb niemiecką flagę. Kary więzienia grożą także za nazywanie Kaliningradu jego dawną niemiecką nazwą. Z polecenia władz zamknięto Dom Niemiecko-Rosyjski, który pełnił rolę centrum kulturowego i edukacyjnego. Wcześniej nadano mu status „zagranicznego agenta". Trzy lata temu Cyryl I wezwał do walki z pozostałościami niemieckiego dziedzictwa na terenie obwodu.

Władze starają się także przekonać kaliningradczyków, by traktowali europejskich sąsiadów jako zagrożenie, a nie wzór do naśladowania. Gdy prof. Władimir Szulgin z Bałtyckiego Uniwersytetu Federalnego opisał powolne odchodzenie mieszkańców regionu od nacjonalizmu w stronę europejskiej tożsamości, został natychmiast zwolniony, choć pracował na uczelni od 30 lat. „Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że władze chcą nas odgrodzić od Europy płotem", podsumował kremlowską politykę na łamach „Guardiana" kaliningradczyk Dmitrij Selin. Takie działania mogą się jednak okazać nieskuteczne, szczególnie kiedy stopa życia mieszkańców obwodu jeszcze się obniży. – Pogarszająca się sytuacja ekonomiczna może doprowadzić do tego, że ludzie jeszcze częściej będą wyjeżdżali np. do Polski i dalej na Zachód, niż do Moskwy. Będą też widzieli, o ile lepiej żyje się obywatelom UE niż im pod rządami Kremla – prognozuje Paul Globe.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Pod koniec kwietnia 2018 r. na pokładzie samolotu należącego do państwowych linii lotniczych Aerofłot, lecącego z Moskwy do Kaliningradu, doszło do politycznego skandalu. Jak piszą rosyjskie media, stewardesa podając pasażerom informacje o locie po rosyjsku, powiedziała, że portem docelowym jest Kaliningrad, ale już po angielsku użyła przedwojennej nazwy miasta – Königsberg. Tego dnia wśród pasażerów samolotu leciał dziennikarz i wykładowca Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego Witalij Trietiakow. Profesor za pośrednictwem mediów społecznościowych poinformował linie lotnicze o treści komunikatu. Oburzony zapytał we wpisie, czy Aerofłot może nazywać rosyjskie miasta jak mu się podoba. W odpowiedzi przewoźnik zapewnił, że przeprowadził w tej sprawie dochodzenie i postanowił zwolnić kobietę. Tak zdecydowana reakcja rosyjskiego przewoźnika na nowo rozpaliła w Kaliningradzie debatę o historii i tożsamości regionu. Pokazała również, że Moskwa nie toleruje sformułowań podważających „rosyjskość" obwodu.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi