Na ile ważyły się przed chwilą losy Mateusza Morawieckiego jako premiera? Wedle mojej wiedzy sytuacja zmieniała się z godziny na godzinę. W pierwszej połowie poprzedniego tygodnia Jarosław Kaczyński wdał się z pisowskimi „spiskowcami” w rozmowy na temat nowego kształtu rządu po dymisji tego premiera.
Wcześniej zachęcał starszych partyjnych towarzyszy do dyskutowania tego tematu. „Młodym” (czyli tak naprawdę 35-, 40-letnim) współpracownikom Morawieckiego poświęcił we wrześniu kilka cierpkich zdań w wywiadzie dla Interii.
Ostatecznie zmienił zdanie. Zdecydował, że Morawiecki pozostanie na czele. Ale pozbawił go najbliższych współpracowników: szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka i szefa gabinetu Krzysztofa Kubowa, co tak naprawdę jest symbolicznym ubezwłasnowolnieniem premiera.
Scenariusz najbardziej cyniczny
Jeśli pierwszą ofertę objęcia kierownictwa kancelarii prezes skierował do Marka Kuchcińskiego, to nie tylko ośmieszył dążenie premiera do jakiejkolwiek samodzielności. Mam wiele zastrzeżeń do Dworczyka, jego afera mailowa była obciążeniem (jednak od wielu miesięcy!), a z rządowych potknięć tłumaczył się z empatią nakręconej maszyny. Ale był symbolem awansu młodszych i bardziej pracowitych, chyba także zdolnych polityków swojej partii.
To robi wrażenie zawracania wskazówek zegara. Liczyć się mają nagle zasługi z zupełnie zamierzchłych czasów. Kuchciński, który skompromitował obóz rządzący mocniej niż Dworczyk (w 2019 r. został zdjęty z funkcji marszałka Sejmu za dygnitarskie nawyki), jest jednym z tych działaczy dawnego Porozumienia Centrum, którzy dochowali wierności Kaczyńskiemu w epoce Akcji Wyborczej Solidarność. Trudno wskazać jego późniejsze sukcesy.