Morawiecki, idealny kozioł ofiarny

Twierdzenie, że polityka jest bezwzględna, a czasem okrutna, to banał opowiedziany w dziesiątkach książkach i filmów. Czasem jednak odczuwa się to szczególnie mocno.

Publikacja: 07.10.2022 10:00

Mateusz Morawiecki stanie się ostatecznie kozłem ofiarnym, a Jarosław Kaczyński wzmocni swój wizerun

Mateusz Morawiecki stanie się ostatecznie kozłem ofiarnym, a Jarosław Kaczyński wzmocni swój wizerunek dobrego i mądrego cara. Na zdjęcia obaj politycy w Sejmie, 9 czerwca 2022 r.

Foto: PAP/Piotr Nowak

Na ile ważyły się przed chwilą losy Mateusza Morawieckiego jako premiera? Wedle mojej wiedzy sytuacja zmieniała się z godziny na godzinę. W pierwszej połowie poprzedniego tygodnia Jarosław Kaczyński wdał się z pisowskimi „spiskowcami” w rozmowy na temat nowego kształtu rządu po dymisji tego premiera.

Wcześniej zachęcał starszych partyjnych towarzyszy do dyskutowania tego tematu. „Młodym” (czyli tak naprawdę 35-, 40-letnim) współpracownikom Morawieckiego poświęcił we wrześniu kilka cierpkich zdań w wywiadzie dla Interii.

Ostatecznie zmienił zdanie. Zdecydował, że Morawiecki pozostanie na czele. Ale pozbawił go najbliższych współpracowników: szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka i szefa gabinetu Krzysztofa Kubowa, co tak naprawdę jest symbolicznym ubezwłasnowolnieniem premiera.

Scenariusz najbardziej cyniczny

Jeśli pierwszą ofertę objęcia kierownictwa kancelarii prezes skierował do Marka Kuchcińskiego, to nie tylko ośmieszył dążenie premiera do jakiejkolwiek samodzielności. Mam wiele zastrzeżeń do Dworczyka, jego afera mailowa była obciążeniem (jednak od wielu miesięcy!), a z rządowych potknięć tłumaczył się z empatią nakręconej maszyny. Ale był symbolem awansu młodszych i bardziej pracowitych, chyba także zdolnych polityków swojej partii.

To robi wrażenie zawracania wskazówek zegara. Liczyć się mają nagle zasługi z zupełnie zamierzchłych czasów. Kuchciński, który skompromitował obóz rządzący mocniej niż Dworczyk (w 2019 r. został zdjęty z funkcji marszałka Sejmu za dygnitarskie nawyki), jest jednym z tych działaczy dawnego Porozumienia Centrum, którzy dochowali wierności Kaczyńskiemu w epoce Akcji Wyborczej Solidarność. Trudno wskazać jego późniejsze sukcesy.

Czytaj więcej

Jan Maria Jackowski: Morawiecki działa na szkodę Polski

W chwili, kiedy piszę ten tekst, Kuchciński się waha. Spróbujmy w międzyczasie zrekonstruować zdarzenia. Nie sądzę, aby Kaczyński miał zamiar wymienić premiera w tym momencie. Jeśli prowadził o tym rozmowy, testował wszystkich: i „spiskowców”, i samego Morawieckiego. Taka jest jego recepta na zarządzanie swoim środowiskiem. Dzieli i rządzi. Możliwe nawet, że to rodzaj sadystycznej zabawy. Logika dworu ma swoje prawa.

Nie myślał serio, bo byłoby to szaleństwo. Odpowiedzialność za to, co stać się musi tak czy inaczej, za kłopoty z dostawami za drogiego węgla i cenami prądu spadłaby na nową ekipę. To ona by się z niej tłumaczyła w przyszłym roku w obliczu wyborów. Prezes PiS tak dalece instynktu politycznego nie stracił, aby tego nie rozumieć. Dopchać wózek do końca, czyli do wiosny, ma ktoś, kogo i tak wszyscy obwiniają o wszystko. Wszyscy, czyli opozycyjne media, opozycja, a coraz mocniej także pisowski aktyw.

Kaczyński powiedział to zresztą całkiem otwarcie w rozmowie z Radiem Wrocław. Oschle obwieściwszy, że nie wymieni premiera teraz, nie chciał dać mu gwarancji utrzymania się na stanowisku do wyborów. Wspomniał o zimie jako o sprawdzianie, a także o niezadowoleniu w partii. Zarysował tym samym przypuszczalny, można by rzec najbardziej prawdopodobny scenariusz.

Ciekawym jest pytanie, na ile rozumiała tę logikę wewnątrzpartyjna opozycja nastawiona przeciwko Morawieckiemu. Zza kulis słychać, że Beata Szydło odmówiła aspirowania do roli premiera po raz drugi. Za to marszałek Sejmu Elżbieta Witek zdawała się do końca wierzyć w to, że branie przez nią władzy teraz ma sens. W gronie takich polityków, jak wicepremierzy Jacek Sasin, Mariusz Błaszczak i Henryk Kowalczyk, popularna ma być idea zamiany bezdusznego technokraty na opiekuńczą matkę narodu. Witek przejawiająca również ambicje prezydenckie widzi się w takiej roli.

I nawet można by to zrozumieć, bo taka operacja miałaby PR-owski sens, ale w normalnych czasach. Ta zima będzie jednak bezlitosnym sprawdzianem realnych zdolności administrowania. Nawet mocno niesprawiedliwym, bo mnóstwo zmiennych nie zależy od rządu i może przerosnąć najsprawniejszego szefa rządowego centrum. Można wątpić, czy dobrze się prezentująca i nie opowiadająca głupstw pani marszałek ma taki potencjał.

Trudno też szukać jakichś szczególnych pomysłów na lepsze zarządzanie kryzysem u opozycjonistów. Jacek Sasin, nawet jeśli powołuje się na swoje dawne zastrzeżenia wobec Polskiego Ładu, nie oferuje remediów na obecne trudności. Poza tym, że podobno wcześniej niż premier wskazywał na zagrożenia związane z cenami prądu. Ich spory, choćby o kształt ustawy nakładającej na firmy dodatkowe obciążenia podatkowe, są nieczytelne. Na dokładkę sam Sasin patronuje niezbyt fortunnym inicjatywom typu namawianie samorządów do dystrybucji węgla.

Czy wobec programowej pustki oponentów Morawieckiego marszałek Witek uwierzyła w swoje cudowne zdolności? – Przychodzą do niej, pokazują szczegółowe badania, jak złe są nastroje i jak coraz gorzej odbierany jest obecny układ rządowy, więc się tym przejmuje – relacjonuje polityk PiS mający kontakty z tym środowiskiem. To jednak dopiero wstępne założenie, początek drogi. Co ma się znajdować na jej końcu?

Dzielenie skóry na niedźwiedziu

Skądinąd wiele wojen wewnątrz rządu dotyczy podziału wpływów. Sasin i partyjni baronowie wciąż rozliczają premiera z nadmiernej pozycji „młodzieży” w spółkach Skarbu Państwa. Chodzi o tak zwanych harcerzy, ludzi często spoza jądra PiS, których faworyzował premier. Możliwe, że stawką było tylko odebranie Morawieckiemu tych narzędzi podziału tortu. Celem – dopuszczenie starszyzny, żeby się bardziej pożywiła.

Możliwe, że pisowska oligarchia wiedziała, iż Morawieckiego w tym momencie definitywnie nie pokona. Pytanie, czy wiedziała to Elżbieta Witek, skądinąd nieustannie rywalizująca z właśnie obalonym Michałem Dworczykiem o wpływy na Dolnym Śląsku?

Czytaj więcej

Marek Migalski: Racjonalne myślenie prezesa

Czy to wojna o przywództwo, czy tylko o frukta związane z rządzeniem, mamy jednak do czynienia z dzieleniem skóry na niedźwiedziu, który lada chwila może się oddalić, wraz z przegranymi w 2023 r. wyborami. Przecież skutkiem ubocznym są straty wizerunkowe całego obozu. Czy podkopywany, pozbawiany autorytetu także przez swoich, premier będzie lepiej rządził? Jego potknięcia, wahania, brak decyzyjności będą szły na konto całego PiS, z dodatkowym efektem swarów, którymi już dziś delektują się antypisowskie gazety i portale.

Jest pytanie, na ile Kaczyński nie jest w stanie nad tym wszystkim zapanować, bo ruchy odśrodkowe są naturalną konsekwencją kłopotów, z którymi borykałaby się każda ekipa. Lubił się tyle razy gołosłownie powoływać na wolę partii, a tu nagle trzeba się z nią naprawdę liczyć? A na ile dodaje do tego swoją skłonność do administrowania wewnątrzpartyjnymi intrygami we własnym, bardzo wąskim interesie?

Mówi się, że ostatnio poza podejrzliwością wobec „harcerzy” prezes PiS zaczął się doszukiwać śladów „frakcji premiera” w klubie parlamentarnym. Wcześniej Morawiecki starannie unikał choćby wrażenia, że próbuje budować coś własnego. Padły nawet teraz opinie, że premiera nie da się odkleić od fotela, bo chroni go te kilka głosów w Sejmie. Nie bardzo wierzę, aby była to okoliczność decydująca. W przededniu wyborów nikt nie odważyłby się bronić szefa rządu wbrew prezesowi. Ale nie wiemy, w co tak naprawdę wierzy Kaczyński. Jeśli ciągnie w dół własny obóz w imię niepełnego zaufania wobec kogoś, kto na niego postawił bez reszty, to gorzej niż zbrodnia, to błąd. Powtórzę: jeśli, bo tu akurat pełnej jasności nie ma.

Z Unią od dziś inaczej

Skądinąd w tle pojawiają się naturalnie okoliczności do pewnego stopnia usprawiedliwiające grożenie palcem Morawieckiemu. O tym, że niewątpliwe wpadki związane z Polskim Ładem były dla kierownictwa politycznego PiS przykrą niespodzianką, warto pamiętać. Aczkolwiek to, że pisowski aktyw umiałby zorganizować sprawny rząd, wydaje mi się złudzeniem. Zza kulis dochodzą sygnały jeszcze bardziej tajemnicze. Słychać o rozczarowaniu prezesa PiS grą, jaką podjął rząd z Unią Europejską. Szczególnie bulwersujące miały się okazać wymuszone przez Komisję Europejską kamienie milowe. Politycy PiS chętnie kolportują dziś wieści o tym, że „premier oszukał Kaczyńskiego”.

Tyle że nie jesteśmy w stanie ocenić, co tu jest prawdą, a co wtórną PR-owską grą. Zapewne minister Waldemar Buda negocjował z ekipą Ursuli von der Leyen warunki Krajowego Planu Odbudowy w zbyt wielkim sekrecie, przede wszystkim przed polską opinią publiczną. Pisałem o tym, że fundamentalne kierunki polityki znalazły się nagle w rządowej agendzie bez elementarnej debaty. Z pewnością nie znała ich nawet część ministrów.

Czy jednak końcowe decyzje podejmowane były bez Jarosława Kaczyńskiego? Ludzie bliscy Morawieckiemu temu zaprzeczają. I znając relacje między obydwoma politykami, trudno w to uwierzyć. Pamiętamy też w pełni autoryzowany publicznie przez Kaczyńskiego cel ostateczny: uzyskanie pieniędzy z KPO niemal za każdą cenę.

Ta szeptana minikampania to raczej przymierzanie się do sytuacji, kiedy premier zostanie obwiniony za wszystko. Kiedy stanie się kozłem ofiarnym. Takie sygnały ślą zarówno przeciwnicy premiera w PiS, jak i pewnie sama Nowogrodzka. Prezes wychodzi przecież znowu wobec twardego elektoratu na dobrego i mądrego cara.

Pozostaje jeszcze konkluzja bardziej ogólna. Jednym z podstawowych argumentów za Morawieckim była jego zdolność dogadania się z eurokratami, a szerzej z europejskimi elitami. Dziś coraz powszechniej powtarza się formułkę: to się nie udało. Podważa to sens tej personalnej operacji. I nie sposób na to udzielić jednej odpowiedzi. Były takie momenty, kiedy, żądając od Morawieckiego efektów, PiS tylko pozorował próby dostosowania się do unijnych żądań w kwestii tak zwanej praworządności. Kiedy bliższy był i strategii, i praktyce Zbigniewa Ziobry. W istocie to Ziobro, dziś także sprzymierzony z opozycją spod znaku Sasina i Witek, był i jest realnym antagonistą i polemistą obecnego premiera. Choć spór toczono ezopowym językiem, bo z samej natury obozu wynikało, że Morawiecki musiał nieustannie zdawać egzaminy ze swojej prawicowej i z lekka eurosceptycznej prawowierności.

Z kolei finał wskazuje na to, że sama Unia podjęła decyzję o ukaraniu „heretyków”, po podpisaniu kamieni milowych, i pomimo nich. Kiedy von der Leyen postanowiła zmienić kurs, poniekąd wydała na Morawieckiego wyrok. Wtedy za jego wykonanie zabrał się sam Kaczyński. Wydaje się, że jego linia dzisiaj będzie linią coraz mocniejszej konfrontacji z unijnymi organami i unijnymi obyczajami. Elementem tego są i inne przedsięwzięcia, choćby kampania w sprawie niemieckich reparacji wraz z towarzyszącą jej tezą, że Unią steruje Berlin, więc to w istocie starcie z RFN.

Czytaj więcej

Kiedy odwołanie premiera? "Morawieckiego zrzucą z sań, gdy zrobi się ciepło"

Nie oceniam tego wszystkiego jednoznacznie, wiele wskazuje na to, że po stronie unijno-niemieckiej także wybrano konfrontację. Co więcej, wojna Rosji z Ukrainą dodała do tego dylematu dodatkowe zmienne. Dziś kurs na przyśpieszoną integrację, jakiej oczekują od Polski Bruksela i Berlin, jest jeszcze bardziej dyskusyjny. Bo czy na przykład parcie na bardziej jednolitą politykę zagraniczną w UE jest w istocie rzeczy kursem na przeciwdziałanie agresji Putina? Nie odnoszę takiego wrażenia.

Nie zmienia to faktu, że porażka Morawieckiego otoczonego kilkoma niezłymi specami od unijnej polityki nie zwiększy polskiej operatywności na europejskich frontach. Nie umiem precyzyjnie ocenić, co z tego wyniknie. Ale może się okazać, że wygra linia Ziobry, który od początku zakładał niedogadanie się z Unią. Co więcej, będzie to polityka prowadzona mniej kompetentnie nawet w sensie sprawności czysto technicznej.

To samo może dotyczyć administrowania kryzysem. Morawieckiemu wypominają dziś nieudolność i niekonsekwencję politycy nieprzygotowani do tego, żeby zarządzać choćby pojedynczą gminą. Gdyby przejęli stery władzy, możliwe, że pozyskaliby do tych zadań niektórych ludzi premiera albo znaleźli kogoś na rynku. Ale na rok przed wyborami, wobec ich niepewnych wyników, nie byłoby to łatwe.

Ocali go tylko cud?

Przyspawany do fotela, czekający na dopełnienie swego losu Morawiecki znajdzie się w sytuacji bardzo niekomfortowej. Pewnie definitywnie grzebane są w tym momencie jego marzenia o przejęciu przywództwa w tym obozie. Szanse na to nigdy nie były wielkie, aktyw ledwie trawił „bankstera”. Ale takie zdarzenia jak wspólna wyprawa Kaczyńskiego i Morawieckiego do Kijowa wiosną 2022 roku wywoływały wrażenie, że to coś więcej niż fantasmagoria dawnego prezesa banku.

Potem Kaczyński zaczął to jednak podważać. Wiele razy markował wobec Morawieckiego niełaskę. Ale jako alternatywa ostatnio padały już tak zabawne z punktu widzenia liderowania całemu obozowi nazwiska jak Mariusz Błaszczak. Teraz chyba dochodzimy do finału tego eksperymentu, nawet jeśli Morawiecki porządzi jeszcze kilka miesięcy. Bo przecież żeby nowy rząd dał coś PiS-owi, powinien być stworzony stosunkowo późno. Tak, żeby był rządem od samych zapowiedzi, od „nowego otwarcia”, ale nie od ich realizacji.

Nadzieje na pewne umerytorycznienie pisowskiej rewolucji chyba się rozwiewają właśnie teraz. Premier, żeby móc bezkarnie marzyć o pozycji delfina, musiał przyjąć tyle rozmaitych barw ochronnych, że jego linia bywała dyskusyjna. Inna niż on była bowiem natura obozu.

Na samym początku przestrzegał przed budżetowym rozdawnictwem, wolał obiecywać naprawę infrastruktury. Potem na rozdawnictwo postawił, zapewniając mu tylko minimum finansowej odpowiedzialności. Wojna pogrzebała nadzieje i na to. Pogłębiły to jeszcze wpadki kleconego naprędce aparatu, który miał wszystkie wady niestabilnej, mało merytorycznej demokracji.

Jestem przekonany, że ekipa opozycji, na dokładkę bardziej koalicyjna niż rząd tego obozu, więc i bardziej niespójna, nie radziłaby sobie lepiej. Jednak liczą się wrażenia, a PiS nadepnął na tyle odcisków, że nie może teraz liczyć na minimum wyrozumiałości. Zresztą i bez tego pewnie by się jej nie doczekał.

Jeśli jednak przy okazji Mateusz Morawiecki wypadnie za burtę, polska polityka nie stanie się bardziej kompetentna. Ale tym, co w niej uczestniczą, nie gwarantuje się przecież sprawiedliwego traktowania. Jeśli coś może jeszcze Morawieckiego ocalić, to tylko cud (chyba że prezes PiS znowu zmieni zdanie). Choć naturalnie będzie sobie pewnie próbował wytargować jakiś spadochron. Jako całkiem pognębiony frustrat, mógłby Kaczyńskiemu zaszkodzić.

Na ile ważyły się przed chwilą losy Mateusza Morawieckiego jako premiera? Wedle mojej wiedzy sytuacja zmieniała się z godziny na godzinę. W pierwszej połowie poprzedniego tygodnia Jarosław Kaczyński wdał się z pisowskimi „spiskowcami” w rozmowy na temat nowego kształtu rządu po dymisji tego premiera.

Wcześniej zachęcał starszych partyjnych towarzyszy do dyskutowania tego tematu. „Młodym” (czyli tak naprawdę 35-, 40-letnim) współpracownikom Morawieckiego poświęcił we wrześniu kilka cierpkich zdań w wywiadzie dla Interii.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich