Czujemy się prawie jak w domu, tylko pogoda przyjemniejsza. U nas już chłodna jesień, a tutaj można jeszcze cieszyć się latem – mówi Ksiusza, 40-letnia Rosjanka z Petersburga, którą spotykam w niedużym parku obok największej prawosławnej świątyni w Sofii. Kobieta wraz z dziesiecioletnim synem przyleciała do Bułgarii przez Stambuł. Dwudniowa wizyta w bułgarskiej stolicy jest kolejnym przystankiem w drodze do jej mieszkania w Słonecznym Brzegu nad Morzem Czarnym, gdzie planuje spędzić jesień.
– Do niedawna mieliśmy bezpośrednie połączenie z Petersburga do Burgas, a teraz podróżowanie stało się dłuższe, droższe i trudniejsze. Ale przynajmniej Sasza zobaczy trochę Europy, a nie tylko morze i plaże – mówi, wskazując na chłopca skupionego na rozgryzaniu nasion słonecznika i wypluwaniem łupinek na chodnik.
– Szkoda, że nie we wszystkich miejscach możemy dogadać się po rosyjsku, wygląda na to, że młodsze pokolenia Bułgarów już rosyjskiego się nie uczą – wzdycha. – Niemniej jednak alfabet mamy ten sam i menu w restauracji łatwo można rozczytać, a i ludzie są tutaj sympatyczniejsi niż w Pribaltice (państwach bałtyckich) – dodaje.
Czytaj więcej
Okazuje się, że rosyjska agresja, ta nowa traumatyczna epidemia, może nieść ze sobą nie tylko destrukcję. Wbrew intencjom tych, którzy ją wywołali, stała się tyglem, w którym uciera się i konsoliduje wspólna ukraińska tożsamość.Rozmowa z Jurijem Szapowałem, ukraińskim historykiem
Pół miliona Rosjan
Rzeczywiście, w bułgarskiej stolicy można poczuć się jak w Rosji. Sofia pełna jest rosyjskich wątków i odniesień. Największy sobór pod wezwaniem Aleksandra Newskiego, świętego uznawanego przez Rosyjski Kościół Prawosławny, zaprojektował na początku XX wieku rosyjski architekt Pomerancew. Nieopodal neobizantyjskiej świątyni biegnie jedna z głównych arterii miasta, która nosi imię „Cara Wyzwoliciela”, a sam Aleksander II dumnie siedzi na spiżowym koniu, zaglądając w okna gmachu Zgromadzenia Narodowego Bułgarii.