Dyskusja o Kościele na poziomie memów

Stoimy dziś w obliczu radykalizmu, także programowego, który w zasadzie wyklucza jednakowy dystans Kościoła wobec różnych sił politycznych. W takiej atmosferze Kościół jest skazany na prawicę.

Publikacja: 12.08.2022 17:00

Współczesny kryzys religijności nie jest spowodowany tylko przez sojusz tronu z ołtarzem. Nie zmieni

Współczesny kryzys religijności nie jest spowodowany tylko przez sojusz tronu z ołtarzem. Nie zmienia to faktu, że politycy PiS doprowadzili do pewnego zrostu imprez państwowych i religijnych. Dotyczy to m.in. imperium o. Tadeusza Rydzyka. W 2018 r. premier Mateusz Morawiecki (w środku) i minister obrony Mariusz Błaszczak, znaleźli czas, by celebrować w Toruniu 27. urodziny Radia Maryja

Foto: PAP/Tytus Żmijewski

Polska AD 2022. W Chorwacji dochodzi do katastrofy autokaru wiozącego polskich pielgrzymów do Medjugorje. Ginie kilkanaście osób, przez wiele dni dramat jest tematem medialnym. Może on wywoływać rozmaite reakcje – od zwątpienia (jak to, ludzie jadący zamanifestować swoje szczególne zaufanie dla Bożej opieki stają się ofiarami?), po pytania czysto społeczne. Choćby to, dlaczego autokary z pielgrzymkami ulegają częściej wypadkom poza Polską niż te zwykłe wycieczkowe.

Ale oto pojawia się komentarz profesora Jana Hartmana, akademika i etyka, będący odpowiedzią na wezwania arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, aby modlić się za ofiary i ich rodziny. Hartman pod wpisem hierarchy napisał: „I nadal będziesz się modlił do »niezawodnej« i »nieustającej pomocy» Maryi? Za dusze pielgrzymów, którym tak pomogła?”. A na swoim profilu dodał: „Cały kraj zawieszony jest reklamami Medjugorje, żerującymi na nieszczęściu Ukrainy (masz tam jechać modlić się o pokój). Cyniczny biznes polega na wmawianiu ludziom, że ich modły do Maryi będą wysłuchane. Jak widać, nie zostały. Ale biznes nadal będzie się kręcił”.

Czy uczony może do tego stopnia nie rozumieć sensu modlitwy, notabene występującej nie tylko w chrześcijaństwie? I na dokładkę ten agresywny język, który ma zawstydzić, upokorzyć każdego człowieka wierzącego. Hartman jawi się tu jako reprezentant kierunku, który nazwałbym „liberalizmem totalitarnym”. Jednak w mediach społecznościowych polemizują z takim podejściem wyłącznie konserwatyści i zaangażowani katolicy. Obóz liberalny nabrał wody w usta. Nie tak wyglądały dyskusje wolnomyślicieli i liberałów z Kościołem jeszcze przed kilku laty, tym bardziej przed kilkudziesięciu. Za to wsparcie dla uwag Hartmana jest w internecie masowe. Głównie ze strony tej części „internetowego ludu”, która od jakiegoś czasu specjalizuje się w wojnie z katolicyzmem. Właśnie z katolicyzmem, a nie tylko z Kościołem.

Nawet jeśli ten jego głos to ciągle skrajność, to przecież typowa dla naszych czasów. Ta tendencja wlewała się w nasze życie społeczne od jakiegoś czasu, nakładając się na polityczną polaryzację, a rączo przyśpieszyła wraz z wojną wokół aborcyjnego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego i Strajku Kobiet podczas pandemii.

Nagle okazało się, że bardzo szerokich kręgów naszego społeczeństwa, łącznie z dużym odłamem jego elit, nie rażą ani wulgarne napaści na Kościół i na jego wartości (wciąż ważne dla wielu Polaków), ani nawet ataki fizyczne. Brudzenie ścian świątyń stało się dziś słusznym gniewem. I czołowi politycy partii uważanych niegdyś za łagodnie konserwatywne, z Platformą Obywatelską na czele, i liberalna profesura czy liberalni celebryci demonstrowali pełne dla nich zrozumienie.

Czytaj więcej

Polityka brudna jak węgiel

Anachroniczny Michnik

Liberalne media z radością donosiły i donoszą o coraz liczniejszych aktach apostazji czy o erozji szkolnej katechezy. Niemal codziennie pojawiają się informacje o tym, jak młodzi ludzie znikają i z tych lekcji, i z Kościoła. Satysfakcja z powodu kryzysu religii jako takiej stała się tak przemożna i masowa, że stracił na znaczeniu sojusz między liberałami i tak zwanymi katolikami otwartymi. Owszem, ci ostatni mają nadal swoje trybuny, takie jak „Więź” czy „Tygodnik Powszechny”, skądinąd coraz bardziej wojowniczo stawiające hierarchii kolejne żądania. Ale skoro w ich dawnych partnerach ze środowisk laickich przeważa radość z domniemanego zaniku religii jako takiej, stają się środowiskiem anachronicznym, zbędnym. Potrawą dla nielicznych smakoszów.

Na pewnym środowiskowym spotkaniu przeciw takiemu stawianiu sprawy wystąpił jakiś czas temu Adam Michnik. Przestrzegający swoich liberalnych przyjaciół, a w dużej mierze wychowanków, że świat bez religii, i to chrześcijańskiej z jej nakazami, nie będzie lepszy. Tyle że Michnik też powoli staje się reliktem innej rzeczywistości.

Kilka razy poruszał ten temat w swojej gazecie, ale delikatnie, bez mała aluzyjnie. Od początku lat 90. „Gazeta” walczyła z „dominacją” Kościoła katolickiego tak skutecznie, że doprowadziła do misji oczyszczenia życia społecznego z miazmatów katolickich „przesądów” – moralnych i obyczajowych. Doszedł też, zwłaszcza po roku 2005, duch politycznej wojny, której Michnik patronował i którą podsycał. W oczach wielu ludzi między wojną z katolicyzmem i wojną z PiS nie ma dziś żadnej różnicy. To jedno i to samo.

Oczywiście Michnik to tylko przykład. Dziś ducha „antykatolickiej krucjaty” przejmują jeszcze skuteczniej nowe media, posługujące się już tylko wyłącznie hasłami, a tak naprawdę memami. Ich głównym przesłaniem jest uwolnienie człowieka z okowów – ograniczeń narzucanych przez religię. W tym ujęciu arcybiskup Jędraszewski i Jarosław Kaczyński opowiadający coś o roli rodziny to reprezentanci tej samej złowrogiej siły. Dybią na prawo każdego człowieka do nieskrępowanego niczym szczęścia.

Czytaj więcej

Pamięć o Wołyniu woła o cierpliwość i rozsądek

Zgodnie z teorią Kwaśniewskiego

Pojawia się natychmiast pytanie o to, na ile sam Kościół ze swoimi korporacyjnymi regułami i interesami ułatwił tę rewolucję. Nasuwa się choćby skojarzenie z oschłymi reakcjami na skandale pedofilskie – nie tylko ich bohaterów, ale i hierarchów. Równie wykrętne i biurokratyczne były wcześniejsze reakcje kościelne na lustracyjne zarzuty stawiane wielu ważnym duchownym – i w jednym, i w drugim przypadku ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski był ważnym wyjątkiem. Wtedy środowiska liberalne były – wraz z częścią konserwatystów – aż nadto wyrozumiałe dla grzechów księży. No, ale przyjmijmy, że krzywda dzieci wykorzystywanych przez tego czy innego kapłana bardziej przemawia do wyobraźni społecznej, za to nie daje się sprowadzić do sporu politycznego.

Straty wynikłe z korporacyjnego egoizmu wydają się już dziś, w warunkach społeczeństwa otwartego, trudne do odrobienia. Dochodzi do tego wrażenie, że Kościół to jeden z głównych beneficjentów transformacji. Szły mu na rękę, i to w sprawach czysto materialnych, wszystkie kolejne ekipy, począwszy od PZPR. Co prowadziło do zaangażowania niektórych duchownych w biznes i uleganiu przez nich pokusie zaspokajania potrzeb materialnych. Czy to problem większości czy mniejszości ludzi w sutannach? Nie ma stosownych badań. Ale liczy się wrażenie.

Była taka wypowiedź Aleksandra Kwaśniewskiego, już po jego odejściu z polityki po dziesięciu latach prezydentury, w której polityk sugerował wręcz, że ustępliwość lewicy wobec kościelnych roszczeń (Fundusz Kościelny) to przemyślana strategia. Niekoniecznie zmierzająca do anihilacji religii, ale z pewnością do osłabienia kościelnego autorytetu. Możliwe, że Kwaśniewski trochę koloryzował. A jednak ta jego uwaga powinna dać do myślenia samym ludziom Kościoła. Tyle że tej refleksji za bardzo nie widać.

Ewentualne winy kusicieli nie kasują win kuszonych. Prawo i Sprawiedliwość dodało do tego powiększenie transferów finansowych w kierunku rozmaitych instytucji związanych z Kościołem i przedsięwzięć kojarzonych z religią. I szczególnie ostentacyjny zrost państwowych imprez z obecnością ludzi Kościoła. Wciąż ważny dla rządzących jest jeden szczególny ośrodek religijno-polityczny: imperium ojca Tadeusza Rydzyka. Kiedyś można to było jeszcze tłumaczyć troską o wrażliwość starszych, religijnych wyborców pokrzywdzonych przez transformację. Dziś to tylko tracąca na znaczeniu biznesowo-medialna wydmuszka, łatwa jednak wciąż do zahaczenia. Choćby ze względu na lansowaną przez ojca Tadeusza klerykalną tezę o jakimś automatycznym immunitecie, który powinien obejmować z urzędu wszystkich duchownych. Czy ludzie Kaczyńskiego, gibający się co roku w takt kościelnych melodii z ojcem Tadeuszem, przy okazji kolejnych rocznic Radia Maryja, nie realizowali w istocie scenariusza kreślonego kiedyś, jako hipoteza, przez Kwaśniewskiego? Oczywiście w imię całkiem innych motywacji, choć potem już głównie z nawyku. Coś w tym jest.

Czytaj więcej

Tusk kontra Kaczyński, czyli bezpieczna Polska w ruinie

Tron nie zawsze z ołtarzem

Odetnę się jednak od zbyt łatwej tezy. Twierdzenie, że współczesny kryzys religijności spowodowany jest w pierwszym rzędzie przez polski sojusz tronu z ołtarzem, frapuje wielu publicystów – od liberałów po Tomasza Terlikowskiego. Ja twierdzę, że „uwalnianie się z okowów religii” jest uniwersalnym zjawiskiem kulturowym, niezależnym i od statusu Kościoła w poszczególnych krajach, i od politycznych konfiguracji. Można je odrobinę przyśpieszyć lub trochę hamować. Duchowni zbyt zajęci pokusami i zbyt triumfalistyczni są przeciwnikami nieco łatwiejszymi. Tylko tyle.

Skądinąd wizja ścisłego zrostu tronu i ołtarza po roku 2015 bywa naciągana. Kilku polskim biskupom zdarzało się zapędzać w zbyt doraźne politycznie komentarze, które natychmiast nagłaśniano. Ale na przykład w sprawie uszczelniania granicy z Białorusią hierarchowie na czele z arcybiskupem Gądeckim zajęli stanowisko, które wydaje mi się mało odpowiedzialne, choć generowane humanitarnym odruchem. Podważając stanowczość w ochronie granicy przed inwazją organizowaną przez służby Łukaszenki, hierarchowie (podobnie jak wielu gorliwych katolików, głównie liberalnego skrzydła) zwolnili się z obowiązku proponowania jakichkolwiek remediów. Twierdzenie, że przemawiali w interesie obecnej władzy, to po prostu nieprawda.

Z drugiej strony, gdyby obecna władza była zrośnięta z Kościołem, zaostrzyłaby prawo antyaborcyjne już przed sześciu laty. Byłem i jestem przeciwnikiem orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w tej kwestii, a zwłaszcza krytykiem momentu, w jakim ono zapadło. Mam jednak wrażenie, że było ono w większym stopniu skutkiem nadgorliwości pewnych środowisk świeckich (Ordo Iuris) niż presji biskupów. Z drugiej strony oczekiwanie, że biskupi nie będą wzywać do uszczelnienia prawa związanego z ochroną życia, wydaje mi się czymś absurdalnym.

Absurdalne jest też oczekiwanie, że hierarchia kościelna, od dawna niewykonująca prorządowych gestów, będzie przekonywać o tym, że wszystkie siły polityczne w Polsce są jej jednakowo bliskie. Po tym, gdy nawet zachowująca kiedyś w tej kwestii błogosławioną powściągliwość Platforma Obywatelska wpisała aborcję na życzenie do swojego programu – wbrew orzeczeniom nie tylko Trybunału Julii Przyłębskiej, ale też Trybunału Andrzeja Zolla i Andrzeja Rzeplińskiego?

Można się dziś do woli zastanawiać, co było pierwsze. Wielu działaczy Platformy miało swoje więzi z Kościołem. Czy to propisowskie nastawienie duchowieństwa, choćby w ich lokalnych środowiskach, zepchnęło ich na obecne pozycje? Sądzę, że zasadnicza odpowiedź jest jednak inna. W dobie totalnej polaryzacji opozycja przyjmuje stanowisko zero-jedynkowe. Na „A” można odpowiedzieć tylko „nie A”. Na dwa rodzaje katolicyzmu (umownie nazwijmy go łagiewnickim i toruńskim) nie ma w Polsce miejsca. W świecie, gdzie polityka staje się jednym wielkim memem, to niemożliwe.

Czytaj więcej

"Dzień świra": Z kina na deski po dwóch dekadach

Antyklerykalizmem wojować najłatwiej

Niezależnie zaś od tego, jak rozłożyć przyczyny, stoimy dziś w obliczu radykalizmu, także programowego, który w zasadzie wyklucza jednakowy dystans Kościoła wobec różnych sił politycznych. Dobrze to można prześledzić na przykładzie Szymona Hołowni, który prezentację programu Polski 2050 zaczął na początku tego roku od pakietu propozycji dotyczących właśnie tej sfery.

Zaproponował m.in. usunięcie ocen z religii ze szkolnych świadectw i prawo rady rodziców do redukcji godzin tego przedmiotu (dla oszczędności) w szkole. Usunięcie kapelanów ze Służby Celnej i pozbawienie kapelanów wojskowych mundurowych emerytur. Zbadanie przez NIK dotacji dla instytucji kościelnych oraz skasowanie Funduszu Kościelnego i wspieranie Kościoła podatkiem od wiernych. Każdą z tych propozycji można poddawać oddzielnej egzegezie. Na przykład cel dotacji wynika z decyzji politycznej i nie jestem pewien, czy NIK jest najlepszą receptą na ocenę, na ile obecna władza faworyzuje kościelne instytucje. Bardziej znamienne jest coś innego.

Można było odnieść wrażenie, że rozpoczynanie swojej oferty od zamiarów poddania Kościoła rozmaitym restrykcjom nie było przypadkowe. Hołownia uchodzi za katolika i nawet przy tej okazji nie uchronił się od szyderstw lewicowych konkurentów i liberalnych portali, że opatrzył swój pakiet przypomnieniem historycznych zasług Kościoła. Ale chciał się wykazać, że nie kłania się przed biskupami. W jednej ze swoich wypowiedzi prorokował nieuchronny zwrot w lewo. Trzeba było się wykazać świadomością zachodzącej zmiany.

A zarazem niby przez lata się tą tematyką zajmował. Ale przede wszystkim jest ona łatwiejsza dla stworzenia dowolnej układanki niż dylematy, ile państwa w gospodarce, skąd brać pieniądze na szpitale i szkoły, jak realnie zmniejszać rozpiętość w dochodach albo jak chronić przedsiębiorczość.

Te propozycje są i tak bardziej umiarkowane i lepiej dopracowane niż oferta Lewicy. Tam króluje radykalny banał: receptą na niedogodności współczesnego kapitalizmu ma być skasowanie religii w szkołach, Funduszu Kościelnego i „opodatkowanie księży”.

Księża już są opodatkowani. Dlaczego dziecko katolika nie ma prawa do zajęć dodatkowych za publiczne pieniądze? Powinno mieć tak samo jak prawo do dowolnego fakultetu czy koła zainteresowań. Wreszcie zaś przycięcie kościelnych dochodów, zawsze możliwe do przedyskutowania, nie stanie się źródłem wielkich sum dla biednych i potrzebujących. To mit, taki sam jak recepta dawnych nacjonalistów: żeby uczynić wolny rynek znośniejszym, uderzmy w Żydów. Dla takich polityków jak Robert Biedroń to zarazem okazja do zamaskowania swojej ambiwalencji w innych sferach. Czy jestem bardziej socjalny czy liberalny? Na pewno antyklerykalny.

Opiłować? Ale jak?

Platforma Obywatelska nie dopracowała się tak szczegółowych celów. Króluje retoryka. Sławomir Nitras na Campusie Polska Przyszłości obiecał „opiłowanie was” (czyli katolików) z przywilejów. Można się domyślać, że według podobnej logiki. Nie wiadomo, czy w wersji bardziej kosmetycznej (jak chce Hołownia), czy przy użyciu łomu, jak proponuje Lewica. Za to z wielkim przytupem. Przypomnę, że u początków kariery Nitras uchodził za konserwatystę, przybocznego Jana Rokity.

Jest też inny język, wychodzący poza kategorie prawa, właściwie nawet poza czystą politykę. To choćby hasła Donalda Tuska bawiącego się w kaznodzieję ogłaszającego, że „chrześcijanin nie może głosować na PiS”. W teorii jest to hasło kogoś, kto traktuje chrześcijaństwo jako coś własnego, wewnętrznego. Tyle że ten sam Tusk odmawiający „Jędraszewskiemu czy Rydzykowi” prawa do zaglądania młodym ludziom do łóżka sięga po najbardziej wulgarny język podważający sens moralnej nauki Kościoła. I nie chodzi akurat o tych dwóch kontrowersyjnych duchownych, ale o zasadę.

W takiej atmosferze Kościół jest skazany na prawicę, i niech nikt się nie dziwi takim odruchom. Oczywiście można się zastanawiać, czy to właśnie prawica nie powinna „opiłować” kościelnych instytucji z tych przywilejów, które faktycznie są niesprawiedliwe czy nadmierne, przede wszystkim z finansowych transferów. I w interesie własnym, i przede wszystkim w interesie samej religii. No, ale dziś jest już na to za późno. To można było bezkarnie zrobić w latach politycznie „tłustych”, kiedy i prawica nie musiała się tłumaczyć, i Kościół nie miał na koncie jeszcze tylu kompromitacji. Dziś można by odnieść wrażenie, że robi się to tylko po to, aby przyznać rację Nitrasowi, Biedroniowi czy Hołowni. Choć oczywiście jakieś pole manewru jeszcze pozostało, nawet jeśli niewielkie.

Pierwszy z brzegu przykład: komisja badająca przypadki pedofilii domaga się dostępu do archiwów różnych instytucji, w tym kościelnych. Nie sądzę, żeby było tam wiele do znalezienia. Ale konkluzja, że w ostatnim roku do tejże komisji zgłoszono dużo więcej przypadków duchownych niż innych grup zawodowych, choć nie opisuje całości zjawiska, robi wrażenie.

Pytany o prezydencki projekt ustawy w tej sprawie Jarosław Kaczyński udzielił Interii odpowiedzi wymijającej. Obawiam się, że znowu wygra zachowawczy odruch. Księża to „nasi”, i na wszelki wypadek nie możemy im odmówić ochrony przed urzędowymi niewygodami. Solidarnej Polsce łatwiej jest zbierać podpisy pod projektem ustawy „w obronie chrześcijan”. Mało co wstrząsnęło mną w ostatnich latach tak mocno jak bezczelność ataków na kościoły. Ale można stawić im tamę w oparciu o dotychczasowe przepisy. Wystarczy wola policji i prokuratury. No, jeszcze sądów, a z tym pewnie będzie gorzej. Ale jeśli tak, nowa regulacja też niewiele przyniesie.

Na razie Kościół odgrywa niewielką rolę w ostatniej wymianie prekampanijnych ciosów – przy okazji objazdów prezesa Kaczyńskiego i kontrobjazdów Tuska. Liczą się inflacja, węgiel, w szerszym sensie wojna i relacje z Unią Europejską. Ale nie mam złudzeń, temat się pojawi, bo jest wytrychem, łatwą okazją do pokrzykiwań.

Trochę się dziwię tym środowiskom katolickim, które całą swoją aktywność koncentrują na piętnowaniu „patologii w Kościele”. Tak dalece, że nie starczy już energii na elementarne świadectwo na temat własnych wartości. Ale nie mam wątpliwości, że straty są niepowetowane, i będą jeszcze większe.

Rośnie nam pokolenie całkowicie odwrócone od tych wartości, a nawet im wrogie – także z winy małodusznych duchownych i ich adwokatów, również tych w purpurze. Nawet jeśli ktoś korzysta z tych historii tylko po to, żeby się rozprawić z najbardziej powszechną i utrwaloną moralnością (zgadzam się w tej definicji z Kaczyńskim i chyba nawet z Michnikiem), to taka jest logika życia społecznego. Coraz częściej sprowadzonego do garści memów.

Dla nich księża to tylko zbyt pobłażliwie traktowani obłudni lubieżnicy. Dla mnie to również duchowni ze Słupska, którzy miesiące temu opuścili swoją plebanię, odstępując ją Ukraińcom, a sami zamieszkali kątem w sąsiedniej parafii. Nie przekonamy się nawzajem, co jest istotniejsze i bardziej charakterystyczne, a musimy razem żyć. I pilnować, komu przyznają więcej racji kolejne wybory.

Polska AD 2022. W Chorwacji dochodzi do katastrofy autokaru wiozącego polskich pielgrzymów do Medjugorje. Ginie kilkanaście osób, przez wiele dni dramat jest tematem medialnym. Może on wywoływać rozmaite reakcje – od zwątpienia (jak to, ludzie jadący zamanifestować swoje szczególne zaufanie dla Bożej opieki stają się ofiarami?), po pytania czysto społeczne. Choćby to, dlaczego autokary z pielgrzymkami ulegają częściej wypadkom poza Polską niż te zwykłe wycieczkowe.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi