Deville wyprawił się od ujścia Amazonki w górę rzeki, dotarł do Pacyfiku i wylądował na wyspach Galapagos. Od wycinania lasu bardziej go obeszły znikające gatunki zwierząt i wszechobecne śmieci – nawet ptactwo wodne zmuszone jest pływać wśród mrowia plastikowych kubków.
Autor podróżuje wraz z synem, dużo miejsca zajmują mu dywagacje na temat wzajemnych relacji, a także innych rodziców podróżujących po tych terenach z synami bądź córkami. Z nich najbardziej bodaj przejmujący jest Maufrois, ruszający śladem zaginionego w dżungli syna, po którym ocalał tylko plecak i notatnik, wydany potem także w Polsce jako „Zielone piekło”. Ojciec nie wyzbył się nadziei, że syn żyje i uda się go uratować. Ten księgowy i człowiek generalnie zza biurka, nie mogąc się pogodzić ze stratą, wielokrotnie przemierza planowaną przez syna trasę. W końcu umiera ze starości i wycieńczenia; ten jeden fragment zawiera więcej dramatyzmu niż cała książka Deville’a.
Czytaj więcej
Olaf Stapledon porwał się w 1937 roku na dalekosiężne fantazjowanie, które dziś niewiele jest warte – nawet nie w sensie profetycznym czy naukowym.
O ile mogłem się zorientować, przepis Deville’a na wyprawę – a odbył ich kilkanaście – polega na podróżowaniu wygodnym, w porównaniu z prekursorami wręcz komfortowym. Wynajmuje statek, w miastach lokuje się w hotelach, czas spędza na lekturze i pogwarkach ze znajomymi ludźmi kultury. Rzecz jasna trudno wymagać, aby dziś Deville pakował się w sam środek interioru jak jakiś Livingstone, ale gdzieś uleciały romantyzm i ryzyko tamtych wypraw, kiedy człowiek mierzył się fizycznie z grozą niezniszczalnej natury.
Czytaj więcej
W sowieckiej okupacji Polski początek lat 50. wypada zaliczyć do najciemniejszych kart. Stalin miał przed sobą jeszcze trzy lata życia, a szczepienie komunizmu w Polsce przebiegało bez skrupułów. Bohdan Urbankowski opowiada o tym w biograficznej powieści „Bal u kata".