W 1930 r. brytyjski filozof i pisarz wydał utwór science fiction „Ostatni i pierwsi ludzie”, gdzie przedstawił wyimaginowane dzieje ludzkości aż do ostatecznego sczeźnięcia rasy ludzkiej z powierzchni kosmosu. Siedem lat później, w przededniu II wojny światowej, poszerzył optykę: „Stwórca Gwiazd” to już dzieje całego Wszechświata od Wielkiego Wybuchu do smutnego końca, kiedy w rozdętej przestrzeni okrążać się będzie nieco żużelków z wypalonych gwiazd.
Olaf Stapledon nie był wielkim znawcą astronomii, planety w jego kosmosie powstają wedle koncepcji z XVIII w., zakładającej, że gdy gwiazdy się mijają, jedna z nich wyrywa z drugiej strugę substancji, która po oziębieniu daje początek planetom. Wskutek tego planet jest mało, za to życie kwitnie prawie na każdej. Bohater obserwuje to dzięki niepojętej przemianie, której doznał, wyprawiwszy się nocą na wzgórze pełne wrzosów; tam doznał odcieleśnienia i wyfrunął w niebo, poruszając się – nie wiadomo jak – zarówno w przestrzeni, jak i w czasie. Dzięki temu zwiedził nie tylko liczne planety zasiedlone przez rasy rozumne, których jest nieprzebrane mnóstwo, ale poznał też dzieje kosmosu od pierwszej sekundy po sekundy ostatnie, po czym bezpiecznie powrócił na swoje wzgórze.
Czytaj więcej
Dobre pióro Iana Stewarta, matematyka i popularyzatora, gwarantowało każdej jego książce sukces. Tak jest i tym razem.
Początkowo bohater podróżuje poprzez kosmos samotnie, wkrótce jednak dołączają do niego przedstawiciele innych ras. Okazuje się, że roje takich turystów występują pospolicie. W opisach obcych cywilizacji natrafiamy wyłącznie na zdeformowane gatunki fauny ziemskiej, lądowe, pływające i latające, dla niepoznaki połączone symbiotycznie lub w gromady. Oryginalnej wynalazczości autora jest tu mało.
Dwie cechy kosmosu obserwuje nasz wysłannik: momentalny rozwój duchowy i wojny. Ten pierwszy, widoczny dzięki przyspieszeniu eonów do minut, obejmuje nie tylko istoty żywe, ale i całe planety. Formami żywymi okazują się nawet gwiazdy oraz mgławice (Stapledon zdaje się nie wiedzieć, że widoczne na niebie „kłaczki” to odległe galaktyki), powszechny jest przekaz telepatyczny, w końcu cały kosmos okazuje się myślący, acz nie bardzo widać, do czego to myślenie zmierza. Gdyby Stapledon słyszał o koncepcji czarnych dziur, znanej grubo przed jego czasem, niechybnie odegrałyby one w jego wizji rolę tęgich myślicieli.