Finowie boją się Rosji, ale dadzą sobie radę

Finowie zawsze mieli powody, żeby bać się Rosji, bo była zawsze o wiele od nich silniejsza. I ta obawa żyje w Finach do dzisiaj - mówi Stefan Widomski, konsul honorowy RP w Espoo.

Publikacja: 24.06.2022 17:00

Finowie boją się Rosji, ale dadzą sobie radę

Foto: MAREK WISNIEWSKI / PULS BIZNESU / FORUM

Plus Minus: Jak trafił pan do Finlandii? W latach 60. to nie był popularny kierunek polskiej emigracji, zresztą fińska Polonia do dziś nie jest zbyt liczna.

Jeszcze w Polsce poznałem moją przyszłą żonę Finkę. Była tutaj na półrocznym stypendium. Gdy musiała już wracać do ojczyzny, spakowałem się razem z nią i wyjechaliśmy do Helsinek. Jak już tam wyjechałem, to zostałem. To małżeństwo po jedenastu latach się jednak rozpadło.

Te początki chyba nie były łatwe, chociażby ze względu na język?

Język wydawał mi się początkowo niemożliwy do opanowania. To była bardzo duża bariera, choć po półtora roku mówiłem już całkiem nieźle, zacząłem nawet pełnić rolę tłumacza przy różnych okazjach, choć nie były to jeszcze wymagające rzeczy. Sam kraj również był pod wieloma względami różny od Polski. Kultura krajów nordyckich jest po prostu inna, przystosowanie się do tego wymaga czasu. Byłem zdziwiony na początku, że można tak żyć.

Tak, czyli jak?

Finowie żyją bardziej skromnie, robią wokół siebie mniej szumu niż Polacy. Są skryci, trudno się z nimi zaprzyjaźnić, co dla cudzoziemca stanowi na początku sporą przeszkodę. Pamiętam jednak, że przyjeżdżając wówczas do Finlandii jako student na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, wiedziałem więcej o świecie niż moi rówieśnicy z Helsinek. Byłem bardziej świadomy, co dzieje się we Francji czy w Niemczech. A przecież to Polska była za żelazną kurtyną, a nie Finlandia. Dodatkowo byli wtedy bardzo chłodno i podejrzliwie nastawieni do obcych. Ciągle pytali między sobą: a kto to jest, co chce robić w naszym kraju? Wówczas Finlandia była krajem bardzo zaściankowym pod tym względem, teraz to się diametralnie zmieniło. Teraz odnoszę wrażenie, że młodzi ludzie, z którymi mam do czynienia na co dzień, więcej wiedzą o świecie niż Polacy i bardziej się światem interesują.

Pierwsza praca w Finlandii?

Na początku zatrudniłem się w punkcie naprawy telewizorów. Trafiłem tam na podstawie ogłoszenia w gazecie. Szukałem wówczas czegokolwiek i w miarę szybko się udało. Nie wspominam tego jednak dobrze, była to po prostu praca, która zapewniała podstawowy byt finansowy.

Nie od razu zostaje się wiceprezesem światowego potentata branży telekomunikacyjnej, czyli Nokii.

Ciekawa historia z tą Nokią, bo też znalazłem się tam zrządzeniem losu. Byłem kierownikiem w niewielkiej firmie eksportowej, która zajmowała się zaopatrzeniem sektora ochrony zdrowia, produkty trafiały głównie do Związku Radzieckiego. Mój pomocnik, syn emigrantów rosyjskich, wspomniał mi, że starał się też o pracę w Nokii, ale nie mógł umówić się na rozmowę z szefem marketingu. Pomyślałem wówczas: Nokia, elektronika, to coś dla mnie… może mi się uda? Przez trzy miesiące prawie codziennie dzwoniłem do tego przedstawiciela, aż wreszcie udało mi się go złapać i umówić na rozmowę. Niedługo później dostałem telefon z działu kadr, że zostałem przyjęty na stanowisko negocjatora sprzedaży, bo tak się to wówczas ładnie nazywało. Tego mojego pomocnika awansowałem na szefa w moje miejsce, a sam się zwolniłem. W międzyczasie dorabiałem też jako tłumacz fińskich sfer rządowych, w tym prezydenta Urho Kekkonena. Ale to nie wyglądało tak, że wygrałem jakiś wielki wyścig szczurów, że była duża konkurencja albo że ja byłem wyjątkowo dobry. Tłumaczy z języka polskiego było wówczas niewielu. Trafiłem chyba po prostu w niszę. Chociaż oczywiście musiałem też pewnie robić to dobrze, skoro mnie zatrudniali.

Jak pan zapamiętał prezydenta Urho Kekkonena?

Miał ogromną charyzmę, wręcz szaloną. Robił wokół siebie dużo szumu. Pamiętam, że przy okazji ważnej wizyty w Polsce, gdy gościł go Gierek i Jaroszewicz, było przyjęcie w Pałacu Prezydenckim. Cała fińska elita była wówczas zaproszona. Najważniejsi ludzie – przewieszani orderami, medalami, wstęgami. Do tego polska śmietanka. No i ja, jako tłumacz Kekkonena. Jak Urho Kekkonen wszedł do sali, to z tych wszystkich wielkich ludzi nagle zeszło powietrze, jakby ich przedziurawił szpilką. Z Finów i z Polaków, ze wszystkich. Przy nim każdy stawał się nieistotny, malutki.

Czytaj więcej

Jak wojna w Ukrainie dotknęła Finlandię

Był też bardzo lubiany w Moskwie.

Był gwarantem tego, że Finlandia będzie trzymała się paktu, który mieli wówczas ze Związkiem Radzieckim, i gwarantem tego, że także w polityce wewnętrznej Finlandia będzie zachowała się przyzwoicie, jeżeli mogę użyć takiego słowa.

Jest też inne na to słowo, słyszałem, że Finowie są na nie mocno wyczuleni: „finlandyzacja”. To było to „przyzwoite zachowanie”?

Słowo finlandyzacja zostało wymyślone w Austrii, a przejęte przez niemieckiego polityka Franza Josefa Straussa. Finowie nigdy nie chcieli go przyjąć, to było coś, co próbowano im wmuszać, co wykorzystywali zawsze przeciwnicy, ci, którzy Finlandii źle życzyli. Dla Finów stało się więc takim biczem. Sam rozumiem ich pejoratywny stosunek do tego słowa, bo ono źle oddaje tamtą sytuację i stosunki Finlandii ze Związkiem Radzieckim.

Dlaczego źle?

Dlatego że to słowo ma negatywne konotacje. Sugeruje, że chodzi o to, że Europa Zachodnia powinna bać się podzielenia losu Finlandii czy wejścia w ówczesną pozycję Finlandii. Że chodzi przede wszystkim o uległość w stosunku do Związku Radzieckiego, o prowadzenie wasalistycznej polityki. Tymczasem Finowie bardzo pragmatycznie odnosili się wówczas do ZSRR, starali się wyciągnąć z tej sytuacji jak najlepsze rezultaty polityczne, gospodarcze i kulturowe dla Finlandii. Dlatego moim zdaniem to słowo nie oddaje idei, emocji Finów i polityki fińskiej z tamtych czasów. Jest moim zdaniem obraźliwe.

Ale przecież tę politykę tworzyli właśnie sami Finowie. Ktoś powie „finlandyzacja”, a ktoś inny „linia Paasikiviego”. Prezydent Juho Paasikivi utrzymywał, że podstawą polityki Finlandii powinna być niepodległość, neutralność i przyjaźń z ZSRR. Z kolei Nikita Chruszczow stwierdził w latach 50., że Finlandia może wybierać własny rząd, co nie znaczy, że Rosja nie może mieć na ten temat zdania.

Zgoda, tak było. Zresztą nie on jeden tak wówczas mówił. Tak uważało kierownictwo ZSRR na przestrzeni wielu lat. Dlatego powojenna polityka fińska nastawiona była na uzyskanie statusu państwa neutralnego, co oczywiście Finlandii przez długi czas się nie udawało. Miała wówczas pakt o przyjaźni i współpracy z ZSRR, była aliantem Moskwy. Ale jednocześnie Finom udało się zachować niepodległość, budowali państwo, rozwijali kulturę, tożsamość narodową. Dlatego też z taką trudnością przechodzi im przez gardło „finlandyzacja”. Dopiero Gorbaczow, składając wizytę w Finlandii w 1989 r., oficjalnie przyznał Finlandii neutralność.

Teraz mówi się, że właśnie następuje oficjalny koniec epoki Kekkonena. Jest pan zaskoczony, że w tym momencie blisko 80 proc. Finów chce wstąpienia do NATO, chociaż jeszcze do niedawna była za tym zdecydowana mniejszość?

Sam fakt, że większość Finów chce już do NATO, mnie nie zdziwił. Zdziwiło mnie jednak, że stało się to tak szybko. To z pewnością jest godne podziwu. Ale wiadomym było, że prędzej czy później tak się stanie. W Finlandii była i jest nadal zakorzeniona duża nieufność w stosunku do Rosjan i do Rosji. Ona ma swoje przyczyny historyczne. Chodzi o wojny, które Finlandia prowadziła z imperialną Rosją i ze Związkiem Radzieckim. To wciąż jest wielka trauma dla Finów. Chodziło bowiem wówczas o rzeczy egzystencjalne: czy Finlandia będzie istniała, czy nie będzie istniała. Finowie byli bardzo waleczni i bohaterscy szczególnie w wojnie zimowej. Ale przez całą historię mieli powody, żeby bać się Rosji, bo jednak Rosja była zawsze o wiele silniejsza. I ta obawa żyje w Finach do dzisiaj. Takie poczucie, że Rosjanie ni stąd, ni zowąd mogą spowodować jakąś katastrofę, o czym zresztą boleśnie przekonuje się teraz Ukraina.

Chociaż wydaje się, że Finowie mają trochę inny stosunek do Rosji niż chociażby Polacy. Bo Finowie mimo trudnej historii i ciągłych zakusów Moskwy zyskiwali także na kontaktach z Rosją i Związkiem Radzieckim, chociażby na poziomie gospodarczym.

Ma pan zupełną rację. Finowie zyskali nie tylko na kontaktach z imperialną Rosją, ale także zyskali bardzo na kontaktach z ZSRR. Coś o tym wiem, bo sam brałem w tym aktywny udział. Między innymi byłem prezesem Fińsko-Rosyjskiej Izby Handlowej, odpowiadałem za naprawdę wielkie kontrakty i pieniądze.

Jako ważny handlowiec w Nokii także robił pan wiele interesów z Rosjanami. Podobno sprowadzał pan Rosjanom pierwsze systemy łączności i pokazywał prototypy telefonów komórkowych…

Pamiętam, jak woziłem do Moskwy te duże analogowe telefony, z dzisiejszej perspektywy dość toporne. Ale dostarczaliśmy Rosji także systemy operacyjne i dyspozytorskie do transportu gazu i ropy. Rzeczywiście może to zabrzmi nieskromnie, ale ja wtedy robiłem naprawdę dużą politykę gospodarczą, przez moje ręce przechodziły czasami zamówienia wartości 30 proc. przemysłu maszynowego i elektronicznego Finlandii.

W pewnym wywiadzie wspominał pan jednego z szefów Jukosu, który powiedział panu, że gdy wszyscy w Finlandii traktowali Rosjan jak dzikich, pan rozmawiał z nimi jak z równymi sobie. Tutaj chodziło o pana sympatię do Rosjan czy po prostu o robienie interesów, o pragmatyzm?

Sympatię czułem do tych Rosjan, z którymi się zaprzyjaźniłem. To jest fakt. Natomiast nie czułem nigdy sympatii do członków elity rządzącej, bo oni żyli w innym świecie, mieli inne wartości, inne spojrzenie na świat i na otaczających ich ludzi. Często postrzegali ludzi jako tych, którzy mają siedzieć cicho i robić to, co im się każe. Jest takie powiedzenie rosyjskie „ruki pa szwam!”, czyli postawić kogoś na baczność, wymusić taką postawę. I oni tak się zachowywali, chcieli, żeby wszyscy stali wokół nich na baczność. Nie lubiłem, jak niektórzy Finowie na stanowiskach, w przemyśle i w polityce, przy oficjalnych okazjach ściskali się z Rosjanami, całowali po policzkach, po czym później w kuluarach wypowiadali się o nich bardzo poniżająco. Przyrzekłem sobie, że nigdy nie będę całował nikogo z Rosjan, bo to nie jest moja rodzina, to nie są moi krewni. Natomiast to nie znaczy, że nie mogę ich traktować jako równych partnerów do interesów czy do rozmowy.

Z prezydentem Władimirem Putinem robił pan interesy?

Tak. Spotykaliśmy się przy kilku oficjalnych okazjach, oczywiście związanych ze sprawami biznesowymi, zawsze w większej grupie. Natomiast powiedzieć, że robiliśmy z nim interesy, to nic nie powiedzieć. Z nim się nie robiło interesów. On chciał usłyszeć i poznać naszą wizję nowego świata. Ale jak zaczęliśmy rozmawiać, to zauważyłem, że więcej stara się przypasować tę naszą wizję do jego wizji, do Rosji. I wiele z tego nie wychodziło, to była syzyfowa praca. To nie były negocjacje. Choć z pewnością był wówczas ciekawy tego, jak my widzimy nowoczesny świat, jak widzimy modernizację.

Zaskoczyło pana, że Putin zaatakował Ukrainę?

Nie zaskoczyło. Tego można było się spodziewać, wsłuchując się w to, co wcześniej mówił, szczególnie w Monachium w 2007 r. Już wówczas perorował, że przyszedł czas, żeby wywrócić światowy porządek, pozimnowojenny ład. Zależało mu na Krymie, zależało na Sewastopolu. Mówił też wielokrotnie, że Ukraina nigdy nie będzie członkiem NATO. Zresztą, wielu Finów także przewidywało, że Putin może się do tego posunąć. Gdy dokonał agresji na Ukrainę, utwierdzili się w przekonaniu, że mieli rację. A ci, którzy patrzyli na Rosję z większym dystansem, poczuli się z kolei zagrożeni, co zjednoczyło ich z tymi pierwszymi, krytykami. Finowie wciąż bardzo boją się Rosji, jest wśród nich ten strach – zaryzykuję twierdzenie, że wśród wszystkich.

Czytaj więcej

Szkoła opanowana przez radykałów

A czy w najszczęśliwszym kraju na świecie – tak mówią coroczne rankingi – jest też obawa przed zbliżającą się koniecznością zaciśnięcia pasa i perspektywą wyższych rachunków? Gazprom niedawno zakręcił kurek z gazem. Fińscy rządzący przekonują jednak, że Finowie poradzą sobie bez rosyjskich surowców. Poradzą sobie?

Poradzą sobie bez dwóch zdań. Finlandia co prawda sprowadzała dużo ropy od Rosji, ale już od dłuższego czasu starała się zdywersyfikować źródła dostaw. Transformacja energetyczna rozpoczęła się długo przed wojną w Ukrainie. Jeśli chodzi o gaz, to tutaj także sytuacja wydaje się być pod kontrolą. Dla Finów nie jest on aż tak istotny, jak dla wielu państw na zachodzie Europy, stanowi ułamek ogólnego zapotrzebowania na energię. Nie znaczy to oczywiście, że proces transformacji przebiegnie bezboleśnie, to nie będzie przyjemna gra dla Finlandii, ale nie jest to sprawa życia i śmierci.

Ale licząca ponad 1300 kilometrów granica z Rosją nie zniknie…

Tak, ale kwestia granicy jest według mnie bardzo przeceniana. Mówi się często o niej zarówno w kontekście pozytywnym, jak i negatywnym, politycznym i gospodarczym. Moim zdaniem to jest błąd, bo 100-kilometrowa granica między Francją a Niemcami ma większe znaczenie niż fińsko-rosyjska granica 1000 kilometrów. To są w większości lasy, bagna, niedźwiedzie i komary. Jasne, pod kątem militarnym długa granica może mieć znaczenie i obawa przed rosyjską agresją nie zniknie, ale pod kątem gospodarczym ma niewielkie. Oczywiście wiele fińskich firm już traci w związku z agresją Rosji na Ukrainę i jest to sprawa nieunikniona. Ale taka jest rzeczywistość i trzeba się do niej dostosować. W końcu to nie Finowie sprowokowali tę sytuację, więc dominuje wśród nich takie myślenie, że nie mają na to wpływu. Są silni, dadzą radę.

Czytaj więcej

Andrzej Friszke: Antyukraińskość w Polsce jest narzędziem rosyjskiej polityki

To jest właśnie to słynne fińskie sisu, czyli upór, wytrzymałość i hart ducha?

Kiedyś zapytano prezydenta Mauno Koivisto, który przejął pałeczkę po Urho Kekkonenie i m.in. wprowadzał Finlandię do Unii Europejskiej, o to, jaka jest największa idea Finlandii. Odpowiedział wówczas jednym słowem: wyżyć. Po prostu wyżyć. I to było w punkt. Po pierwsze, wyżyć – bo taki jest klimat i innego mieć nie będziemy. Po drugie, wyżyć – bo takiego mamy sąsiada i tego też nie zmienimy. Z tego bierze się właśnie to fińskie sisu. Ja bym powiedział, że to jest bardziej zdecydowanie w działaniu, wytrzymałość i pragmatyzm. Finowie mówią też często, że są jak jałowiec. Jałowiec można zgiąć, nawet prawie do ziemi. Ale jałowiec nie pęknie, zawsze wstanie. Tacy też są Finowie.

A panu bliższe jest fińskie sisu czy polska zaradność?

Myślę, że ja potrafię to łączyć, może to jest też podstawa sukcesu. Cenię fińską wytrzymałość, chociaż czasem zwodniczy jest ten ich upór, to brnięcie w raz ustalonym kierunku bez refleksji. Bo czasem warto zmienić myślenie, jak widać, że coś nie wypali, że coś nie ma sensu. Warto być elastycznym, reagować na bieżąco. Polacy są w tym chyba lepsi. Mają bujniejszą wyobraźnię.

Stefan Widomski jest konsulem honorowym RP w Espoo, byłym wiceprezesem Nokii, tłumaczem prezydenta Urho Kekkonena, najbogatszym Polakiem w Finlandii

Plus Minus: Jak trafił pan do Finlandii? W latach 60. to nie był popularny kierunek polskiej emigracji, zresztą fińska Polonia do dziś nie jest zbyt liczna.

Jeszcze w Polsce poznałem moją przyszłą żonę Finkę. Była tutaj na półrocznym stypendium. Gdy musiała już wracać do ojczyzny, spakowałem się razem z nią i wyjechaliśmy do Helsinek. Jak już tam wyjechałem, to zostałem. To małżeństwo po jedenastu latach się jednak rozpadło.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi