Polska polityka stała się doraźna, brak jej wizji

Starcia obozu władzy z opozycją nie wykraczają poza sprawy doraźne. Dlaczego politycznych liderów nie stać na sformułowanie przełomowego programu?

Publikacja: 17.06.2022 17:00

Jarosław Kaczyński chce zapewne wywalczyć dla Polski minimum samodzielności w obliczu tendencji fede

Jarosław Kaczyński chce zapewne wywalczyć dla Polski minimum samodzielności w obliczu tendencji federalizacyjnych w UE. Dużo to czy mało? Na zdjęciu prezes PiS podczas konwencji programowej swej partii w podwarszawskich Markach, 4 czerwca 2022 r.

Foto: Andrzej Hulimka/Forum

Na hasło Jarosława Kaczyńskiego politycy PiS ruszyli w Polskę. Jeździ niezmordowany niczym zaprogramowana maszyna premier Mateusz Morawiecki. Pojawia się w różnych zakątkach kraju sam prezes partii. Jeżdżą, bo im kazano, politycy lokalni. Przypominając o znanej nam co najmniej od kilkunastu lat prawdzie: kampania wyborcza trwa całe cztery lata kadencji.

Czytaj więcej

Zawieszenie broni na prawym skrzydle

Po co im władza

Pracownicy regionalnych oddziałów TVP skarżą się, że nie mogą nadążyć z dostarczaniem kamer i reporterów w miejsca kolejnych postojów wędrujących po Polsce rządzących. Jednak brak w tych podróżach triumfalizmu. Tu czy ówdzie przywożone są zapowiedzi inwestycji, vouchery na budowę dróg, jakieś rachunki. Ale tak naprawdę prezes z premierem głównie się tłumaczą. Przede wszystkim z inflacji, z szaleństwa cen nośników energii, z walki wielu Polaków o dostęp do tańszego węgla, z codziennych niespodzianek na stacjach benzynowych.

Mają wiele argumentów sensownych. Inflacja naprawdę jest w znacznej mierze dziełem Putina, wojny w Ukrainie, światowej koniunktury na ropę, także porwanej sieci dostaw podczas pandemii. Można wskazywać na Czechy, Litwę czy Estonię, gdzie nie ma „pisowskich nieudaczników” przy władzy, a wzrost cen jest taki sam albo wyższy.

Tyle że w polskiej polityce od lat nie oszczędza się przeciwnika, nie dba o związki przyczynowo-skutkowe, żeruje na krótkiej pamięci i brakach w logicznym myśleniu u elektoratu. Opozycja czuje krew, a PiS sam pokazał, jak to jest walczyć bez pardonu. Więc dziś Donald Tusk wskazuje triumfalnie na Orlen jako na winowajcę. Ktoś już zaatakował przy budynku koncernu ochroniarza. Zapewne wariat, ale przecież inny wariat zabił prezydenta Adamowicza.

Może PiS miałby odrobinę lepiej, gdyby umiał wskazać swoje bardziej dalekosiężne cele. Byłem niedawno na promocji książki Antoniego Dudka „O dwóch takich, co podzieliły Polskę”. Książka ma postać wywiadu-rzeki. Przeprowadza go z prof. Dudkiem Natalia Kołodyńska-Magdziarz, sekretarz redakcji Nowej Konfederacji. Ten portal, zarazem think tank, próbuje rozmawiać o Polsce trochę obok lub ponad plemiennym podziałem. Nowa Konfederacja zorganizowała debatę o książce, ale i o samym zjawisku polaryzacji.

Podczas dyskusji prof. Paweł Śpiewak twierdził, że PiS od początku miał kłopot zarówno z celami ideologicznymi, jak i programowymi. Pozostały jego zdaniem wyłącznie cele czysto polityczne, dążenie do utrzymania władzy, więc budowanie systemu, który by to ułatwiał. Na przykład poprzez zmiany w wymiarze sprawiedliwości.

Polemizowałem z tym. Przypomniałem zmniejszenie rozpiętości w dochodach, usprawnienie aparatu fiskalnego, takie szczególne ruchy, jak utrudnienie manewru bezkarnym komornikom przez resort Ziobry. Transfery socjalne, nawet jeśli były trochę pretekstem, bo miały osłaniać inne elementy wizji PiS, obronę bardziej suwerennego państwa i bardziej tradycyjnego społeczeństwa, zmieniały Polskę. Zmieniały także społeczny klimat. To była po części również rewolucja godnościowa.

Podeszła do mnie po tej debacie pewna pani przedstawiająca się jako urzędniczka państwowa i zwolenniczka „dobrej zmiany”. Spytała, czy potrafię obecnie wskazać jakiś nowy i wielki cel Jarosława Kaczyńskiego. Po co chce dalszej władzy dla siebie, chciała wiedzieć.

Odpowiedziałem, że w jego mniemaniu zapewne celem jest powstrzymanie zmian, jakie usiłuje na nas wymusić Unia Europejska. Chce unikać radykalnych eksperymentów cywilizacyjnych i wywalczyć dla Polski minimum samodzielności w obliczu tendencji federalizacyjnych. Dużo to czy mało?

Tylko, źe dla Polaków dziś tematem jest inflacja, a ona po części zjada tamte efekty społecznej, chociaż odgórnej rewolucji. Owszem, sugeruje się z wewnątrz obozu rządowego nowe transfery (700+?), ale robi się to bardzo nieśmiało. Kaczyński nie odważył się na to na posiedzeniu rady politycznej PiS, zapowiadającej podróże po Polsce, bo zapewne tego nawet nie policzono. A kiedy się to policzy, nie uniknie się wrażenia, że podnoszenie świadczeń jest tylko nakręcaniem inflacyjnej spirali i związanego z tym szaleństwa.

Co z tego zostało?

Owszem, obóz władzy może znowu bić na alarm, że liberalna opozycja zechce odebrać Polakom to, co już dostali. Mamy tutaj sprzeczne sygnały. Pojawiły się wypowiedzi, choćby posłanki PO Izabeli Leszczyny, które można było odebrać jako próbę kwestionowania sensu 500+. Zarazem opozycja gotowa jest do licytacji na demagogię społeczno-ekonomiczną.

Obietnica Platformy 20-proc. podwyżek dla sfery budżetowej przy wysokiej inflacji to dobry przykład. Z kolei lider ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz opisuje Morawieckiego jako „zaprzedanego bankierom”. PO i PSL wzywają do radykalnych ograniczeń nakładanych na sektor bankowy. Rządzący odpowiadają jak wszyscy rządzący: apelami o umiar. Poniekąd strony zamieniają się rolami, co czyni cały spór pozornym i groteskowym.

Z wielkich inwestycyjnych programów, które miały być naśladownictwem przedwojennego Centralnego Okręgu Przemysłowego, zostało niewiele. Owszem, politycy PiS umieli się uderzyć w piersi w sprawie niezrealizowanych pomysłów na tanie mieszkanie, ale to jest efekt dobry na chwilę. Takie pomysły, jak Centralny Port Komunikacyjny, inwestycja rozpisana zresztą na lata, na tle kłopotów dnia codziennego trącą Gierkowską gigantomanią. A zza fasady wygląda krzywda ludzi, którym chce się zabierać działki i domy albo przecinać pola liniami kolejowymi. I od razu przynosi to uszczerbek reputacji partii bardziej wrażliwej społecznie, zwróconej ku zwykłym Polakom. TVP tego nie pokaże, ale wystarczą telewizje komercyjne i internet.

Po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji trudno jest mobilizować tradycyjny elektorat. On zapewne trzyma się swoich wartości, zwłaszcza na prowincji, i wie swoje. Ale wrażenie, że historia zmierza w innym kierunku, stało się przemożne.

Można próbować przestrzegać przed omnipotencją organów UE. Establishment unijny sporo stracił w oczach Polaków w kontekście wojny w Ukrainie. Okazał się mało przewidujący, za to mocno cyniczny. Trudno było uwolnić się od zażenowania, kiedy Ursula von der Leyen, szefowa Komisji Europejskiej, odpowiadała w Polsce na pytania dziennikarzy o pomoc Unii dla naszego kraju w utrzymywaniu ukraińskich uchodźców. Tłumaczyła coś zawile, że budżet unijny jest elastyczny. Czyli że co najwyżej pozwoli nam się przełożyć europejskie pieniądze z jednej kupki na drugą.

No tak, tyle że jakkolwiek dużo miałby racji rząd Morawieckiego, spierając się z Unią o kompetencje państw narodowych, sam wszedł w logikę federalistyczną. Przy okazji negocjacji Krajowego Planu Odbudowy rządząca prawica zgodziła się w nie tylko na cofnięcie niektórych zmian w sądownictwie, ale także na dodatkowe opodatkowanie aut z silnikami spalinowymi i na zmiany w sejmowym regulaminie. Stawką są unijne pieniądze potrzebne do powstrzymywania kryzysu ekonomicznego, ale dostaliśmy zarazem wielką lekcję naszej obywatelskiej alienacji wobec unijnych decyzji, bo wszystko rozstrzygano w tajemnicy. Trudniej się po tym będzie protestowało Morawieckiemu, że Unia nas w czymkolwiek pęta. Zawsze może wtedy paść: „Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało”.

Czytaj więcej

Szkolna bieda i brak perspektyw

Ponad siły prawicy

W tej sprawie protestują koalicyjna Solidarna Polska, a ostatnio także poseł PiS Marek Suski, ale nie euroentuzjastyczna do białości opozycja – z wyjątkiem Konfederacji. Można odnieść wrażenie, że problem widzą jedynie środowiska mało poważne i niekoniecznie przekonujące nas w innych sferach rzeczywistości. Polski rząd ze swoim suwerennościowym przekazem (dla mnie chwilami nawet słusznym) staje wobec gigantycznych procesów, którym nie umie niczego przeciwstawić, poza odruchami. Czasem ich wręcz nie ogarnia.

To dotyczy ekologii, energetyki – ostatnio Parlament Europejski powiedział nam, do którego roku będzie wolno wprowadzać na rynek samochody z silnikami spalinowymi. Na oddzielne, narodowe polityki w wielu sferach będzie coraz mniej miejsca, a wielkie przepływy unijnych środków wzmacniają te tendencje.

Nie jestem pewien, czy jakakolwiek władza reprezentująca sceptyczną wobec tych przemian prawicę może wystąpić z kontrofertą. Zjednoczonej Prawicy chyba brak pełnego rozeznania, a z drugiej strony odwagi z występowaniem z własną agendą, skoro na szali są gigantyczne środki Unii. W efekcie mamy trochę szamotaniny, czasem mocno kosztownej, w końcu kary z tytułu werdyktów Trybunału Sprawiedliwości UE osiągnęły już zawrotne rozmiary. Co piszę z ubolewaniem, bo nie lubię rozwiązań bez alternatywy.

Nie wiemy, jak to wszystko razem przełoży się na wybory. Zdawało się, że wpływ na nie będzie miała wojna za wschodnią granicą. Można było odnieść wrażenie, że ważniejsza od dawnych sporów i licytacji stanie się postawa mobilizacji wobec Rosji i związana z tym patriotyczna pobudka, co sprzyja prawicy i rządzącym. Ale to może działało na początku. Dziś wojna staje się zjawiskiem permanentnym, wręcz przewlekłym, co mobilizację wygasza.

Dochodzi do tego groteskowe pokłosie histerycznych swarów wokół pytania, kto bardziej sprzyjał Putinowi. Obie strony mają tu swoje grzechy. Moim zdaniem liberalna, związana z Niemcami opozycja ma ich nawet więcej niż stawiająca na sojusz z USA (od pewnego momentu i głównie za sprawą Andrzeja Dudy) centroprawica. Ale, oczywiście, sama logika takich przepychanek czyni wojenną pobudkę cokolwiek dwuznaczną.

Program Platformy, aby się „roztopić” w Unii, stracił mocno na atrakcyjności, kiedy padają mocne pytania choćby o Nord Stream 2, a prezydent Francji Emmanuel Macron wciąż wydzwania do Putina. Każdy spór z Unią może być zarazem kwalifikowany jako osłabianie europejskiej solidarności. Nawet jeśli to argumentacja mało roztropna, może się okazać punktowo skuteczna.

Pozostała czysta doraźność

Te wszystkie szumy nie zmienią jednej obserwacji. Całe lata opozycyjne media, a czasem i politycy, skarżyły się, że to PiS formułuje agendę, narzuca tematy. Dziś nie da się tego powiedzieć. Nie tyle nawet program, ile postawa rządzących ma naturę defensywną, zachowawczą. Zarazem trudno twierdzić, że inicjatywę przejęła opozycja. Mamy stan chwiejnej równowagi. Nikt nie jawi się na końcu jako w oczywisty sposób wygrany czy przegrany.

Dochodzi do tego dodatkowy kontekst polskiej polityki. W tej permanentnej wojnie ważną rolę odgrywa przecież inna stawka. Przypomniał o tym w debacie o książce Dudka czołowy autor Nowej Konfederacji Stefan Sękowski: to jest wojna o maksymalne zawłaszczenie instytucji państwa. Kaczyński umiał przed laty, będąc jeszcze w opozycji, trafnie opisać to zjawisko, ale PiS co najmniej dorównał dziś w tej sztuce establishmentowej PO.

Stale powracają memiczne argumenty trudne dla obecnej opozycji. Autentyczny lewicowiec Jan Śpiewak sięga znów po temat afery reprywatyzacyjnej w Warszawie (pretekstem jest to, że była prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz ma zostać honorowym obywatelem miasta), a dziennikarz TVN Piotr Kraśko ze swoim niepłaceniem podatków zdaje się być archetypicznym celebrytą dawnej III RP. Ale przecież raz za razem natykamy się na przejawy budowy państwa PiS. Nawet jeśli są one wyolbrzymiane, nie mamy dziś w polityce politycznych dziewic czy antysystemowców.

Definitywny akces Pawła Kukiza z resztką dawnego obozu do „tłustych kotów” z partii rządzącej (z której list ma startować) znowu kończy jakąś epokę. Obozy się domykają, szczelne, egoistyczne, niepozostawiające na obrzeżach outsiderów. Całkiem niedawno Kukiz zdawał się jeszcze szarpać, stawiać Kaczyńskiemu warunki. Miał wyjaśniać aferę podsłuchową. Dziś głosuje zawsze z rządem, a o żadnych warunkach nikt nie słyszy. I tylko nie wiemy, komu to bardziej posłuży. Bo pewności nie ma żadnej. Kukiz ratuje rząd doraźnymi głosowaniami, w doraźnych sprawach. Pomijając już jego wolty, Czy mamy szansę na starcia mniej doraźne? Nie wiemy. Potrzebne byłoby ogłoszenie nowego przełomu. Bywają jednak sytuacje, kiedy najmądrzejsi liderzy tego nie potrafią ani nie mają odpowiednich warunków.

Czytaj więcej

Krzysztof Godlewski: Przywróciliśmy ducha wspólnoty

Na hasło Jarosława Kaczyńskiego politycy PiS ruszyli w Polskę. Jeździ niezmordowany niczym zaprogramowana maszyna premier Mateusz Morawiecki. Pojawia się w różnych zakątkach kraju sam prezes partii. Jeżdżą, bo im kazano, politycy lokalni. Przypominając o znanej nam co najmniej od kilkunastu lat prawdzie: kampania wyborcza trwa całe cztery lata kadencji.

Po co im władza

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi