Polskie partie licytują się na populizm

Swoją polityką transferów pieniężnych PiS zmusił Platformę do udziału w licytacji na obietnice socjalne i wyparcia się swojej neoliberalnej przeszłości. Pytanie jednak, co tu jest planem rządzenia, a co doraźnie rzucanym hasłem.

Aktualizacja: 23.05.2022 21:35 Publikacja: 20.05.2022 10:00

„To, co jest raz dane przez władzę, to wiadomo, że nikt tego nie będzie zabierać” – mówił Donald Tus

„To, co jest raz dane przez władzę, to wiadomo, że nikt tego nie będzie zabierać” – mówił Donald Tusk o świadczeniu 500+ na początku 2022 r. Na zdjęciu podczas Krajowej Konwencji PO w Płońsku, gdzie głównym motywem był chleb i ceny pieczywa

Foto: Forum, Adam Chełstowski

Charakterystyczna polemika na Facebooku. Bloger o ortodoksyjnie wolnorynkowych poglądach ekonomicznych wzdycha do czasów i dorobku Leszka Balcerowicza. Dziś rzadko można spotkać w mediach społecznościowych takie wypowiedzi, zwłaszcza ze strony polityków, ale autor tego posta nie jest politykiem.Nieoczekiwanie odpowiada człowiek, który był politykiem, wieloletnim radnym z ramienia Platformy Obywatelskiej. Reaguje gwałtownie, chociaż gospodarz profilu nic o PO nie napisał. „Problem w tym, że ty nie czujesz się współodpowiedzialny za taką sytuację. Sam wielokrotnie apelowałeś o to, żeby Platforma koncentrowała się raczej na wygraniu wyborów, a nie wierności swojemu programowi. Jeżeli dziś PO odpływa trochę w lewo w sprawach gospodarczych, to znaczy pojawiają się niestety w jej retoryce projekty populistyczne rozdawnictwa pieniędzy, to odpowiedź na apel takich jak ty. Większość polskich wyborców niestety chce głosować na partie obiecujące rozdawanie pieniędzy".

Dalej pojawiają się inne obrachunki. „Tobie bardziej przeszkadzali geje i uchodźcy, niż byłeś skłonny bronić racjonalności gospodarczej, której PO w XXI w. broniła najbardziej w polskiej polityce". Sens tego wpisu, choć podawany nie wprost, jest oczywisty. Jeśli z rozlicznych powodów Platforma Obywatelska przegrywała w ostatnich latach różne spory, także ideologiczne (temat imigrantów to dobry przykład), to teraz ma szansę się odkuć, bijąc przeciwnika jego własną bronią: przesuwaniem się w lewo w sprawach ekonomicznych albo nawet wzywaniem do rozdawnictwa.

Czytaj więcej

Prawica nieodporna na raszyzm? To absurd

Redystrybucja godności

To poniekąd kopia dawnych dylematów Jarosława Kaczyńskiego. Już w latach 1992–1993 lider Porozumienia Centrum, partii promodernizacyjnej, prokapitalistycznej, proeuropejskiej, ale także antykomunistycznej i konserwatywnej w sferze wartości, dowiedział się z badań elektoratu, że wymyślony przez niego wyborca praktycznie nie istnieje. Stąd późniejsze, choć czasem z odstępstwami, jak np. polityka podatkowa minister finansów Zyty Gilowskiej w czasie rządów PiS w latach 2005–2007, stawianie na kurs raczej roszczeniowy, a na pewno nastawiony na obsługiwanie interesów biedniejszych wyborców. Przy czym chyba dopiero od roku 2015 nabrało to kształtu spójnej myśli, która z czasem przerodziła się w mitologię – kreowano obraz fałszywej modernizacji, która pozostawiła masy ludzi na dole drabiny społecznej, co obecnie wymaga generalnej rewizji i redystrybucji środków finansowych, ale też godności.

Ta polityka u braci Kaczyńskich wynikała niegdyś w dużej mierze z przekonania. Tradycyjny patriotyzm miał kłaść większy nacisk na solidarność wspólnotową, także pod względem społeczno-ekonomicznym. Szczególnie Lech Kaczyński, skryty wyznawca tradycji przedwojennej Polskiej Partii Socjalistycznej, wkładał w to swoją społeczną wrażliwość. Ale też PiS coraz wyraźniej oferował Polakom swoistą transakcję wiązaną. Hamowanie zmian obyczajowych i światopoglądowych oraz podtrzymywanie szerokich ram suwerenności państwa narodowego miało być trwale związane z rządową prospołeczną aktywnością.

Opozycja mówiła wówczas o triumfie rozdawnictwa. Do pewnego stopnia słusznie. Bo prawdą jest, że ta ekipa poprawiła skuteczność polityki fiskalnej, ale też prawdziwe jest stwierdzenie, że najchętniej angażowała się w przedsięwzięcia oparte na prostych socjalnych transferach adresowanych do najszerszych grup społecznych, najlepiej do wszystkich lub prawie wszystkich. Ceną była rezygnacja z trwalszych zmian, z poprawy kondycji służby zdrowia, edukacji czy infrastruktury. Nawet jeśli podejmowano jakieś działania, to tylko połowicznie.

A kiedy jakieś środowisko zawodowe lub grupa społeczna nie mieściły się w logice budżetu „dobrej zmiany", bywały przedmiotem medialnych i politycznych nagonek. Tak było z rodzicami niepełnosprawnych dzieci, z lekarzami rezydentami czy nauczycielami. Ton ogólnego pochylania się nad słabszymi i pokrzywdzonymi zastępowano wówczas spiskowymi teoriami. Na owym „niesłusznym gniewie" mieli żerować sypiący piasek w szprychy politycy opozycji. Czasem dorabiano dodatkowe teorie, jak wtedy, kiedy nagle okazało się, że rząd Mateusza Morawieckiego w sprawie nauczycieli ma iście balcerowiczowskie podejście, a edukacja jest jedyną przestrzenią w kraju, w której czas na rynkowe mierzenie efektywności, a nawet na redukcje w zatrudnieniu.

Zarazem cały czas obowiązywała narracja o złych elitach, którym dopiero „dobra zmiana" nie pozwala wykorzystywać prostych ludzi. „Wspólnikiem" rządowej propagandy stawali się celebryci narzekający, że ludzie nie chcą sprzątać ich mieszkań albo niezadowoleni z konieczności spotykania na wakacjach swojskich „Januszów" i „Grażyn". Wreszcie pomocni okazali się ostatni pogrobowcy dawnej pedagogiki prof. Leszka Balcerowicza. Byli to już prawie bez wyjątku komentatorzy, a bodaj ostatnim politykiem opozycji traktującym serio ten kierunek myślenia był Ryszard Petru, który z czasem zmienił się w chodzący mem.

Opozycja: licytacje i kłopoty

Od dawna powtarzałem, że zmiany na mapie polityki społecznej są trwałe. Opozycji zdarzały się zresztą próby licytacji w społecznym gniewie, jak choćby wtedy, gdy PO wsparła pomysł rozszerzenia programu 500+ na pierwsze dziecko. Nie przeszkadzało to rządowym mediom w oskarżaniu tejże opozycji o zamiar powrotu do „bezduszności" z lat poprzednich, czyli potajemne plany likwidacji społecznych programów i oszczędzania na prostych ludziach. Sam Donald Tusk poczuł się zmuszony do tłumaczenia, dlaczego to nie on wymyślił te programy wcześniej. Okazało się, że właściwie „prawie wymyślił", tylko coś przeszkodziło w ostatniej chwili.

Ta i inne wypowiedzi oznaczały, że opozycja zaczęła grać na boisku wytyczonym przez PiS. Pozwalało to zachować swój elektorat, ale niespecjalnie go poszerzać. Poszczególne oskarżenia obozu rządowego, zwłaszcza te o zaniedbania w sferze budżetowej, brzmiały nawet przekonująco. Ale na wizerunek społecznych wrażliwców trzeba było zapracować. W efekcie tego Platforma stała się partią niskich podatków i wysokich wydatków (jak niegdyś będący w opozycji PiS). Żaden spójny program z tego jednak nie wynikał. Czasem używano w walce z Mateuszem Morawieckim argumentów wręcz monetarystycznych, ale częściej żądano, aby rząd wydawał więcej – zwłaszcza w tych sferach, na które już nie starczyło.

Dwulecie pandemii skomplikowało ten obraz jeszcze bardziej. Kłócono się o szczegóły, ale nikt nie kwestionował hojności rządowych tarcz mających podtrzymywać ożywienie gospodarcze w dobie lockdownu. Dopiero dziś, kiedy stopniowo zapominamy o pandemii, widać, że tendencja odejścia od neoliberalizmu w gospodarce jest w Platformie trwała. Ów dawny radny PO wspomniany na początku, który napominał ostatniego balcerowiczowca na Facebooku, formułował swe założenia całkiem otwarcie. Musimy grać w rozdawnictwo tak jak oni, a czasem nawet bardziej niż oni – przekonywał między wierszami. I tak będzie co najmniej do wyborów 2023 roku. Czy także i potem?

Czytaj więcej

Jak uciekaliśmy od rosyjskiego gazu

Gaszenie pożaru benzyną

Aby opozycja stała się w tym względzie wiarygodna, musi skrupulatnie kamuflować własne diagnozy i kierunki polityki. Bo nie ma wątpliwości, że opozycja za winnego dwucyfrowej inflacji uznaje nie Putina, covid czy skoki cen energii na świecie, tylko prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego. Konia z rzędem jednak temu, kto złapie czołowych przedstawicieli PO na jakiejkolwiek kontrpropozycji. Obowiązuje naturalnie dogmat, że prezes NBP wraz z Radą Polityki Pieniężnej za późno podniósł stopy procentowe, tyle że Adam Glapiński przypomina o Czechach, które zrobiły to wcześniej, a mają dziś inflację wyższą niż Polska. I o Europejskim Banku Centralnym, który z kolei dla krajów ze strefą euro nie zrobił tego do dzisiaj.

Opozycji pozostają więc opowieści o złym, partyjnym prezesie NBP, który ma kłopoty z komunikacją, ale przede wszystkim jest uosobieniem zdegenerowanej i nieudolnej władzy. Na czym miałaby jednak polegać większa udolność? Trudno się dowiedzieć. Pojawiają się jakieś cząstkowe, czasem nawet ciekawe, teorie. Choćby ze strony lewicowca Adriana Zandberga, który tłumaczył, że winna wysokiej inflacji jest zbytnia monopolizacja rynku przez państwowe kolosy. Możliwe, że faktycznie do pewnego stopnia jest to przyczyna, ale nie da się jednak ustalić, do jakiego, a tym bardziej przeciwstawić owym monopolom realistyczny scenariusz alternatywny.

Jakiś scenariusz jednak jest i dotyczy on nawet mniej Lewicy, bardziej Koalicji Obywatelskiej. Donald Tusk ogłosił bowiem w apogeum inflacji program 20-procentowej podwyżki płac dla budżetówki. Platforma zawsze była eklektyczna – trochę mówiła o pomaganiu ludziom, trochę o oszczędzaniu. Kiedyś potrafiła postulować takie ryzykanckie kuracje, jak przejęcie ubezpieczeń zdrowotnych przez kilka konkurujących ze sobą ubezpieczalni. W końcu sam Tusk przed wyborami w 2011 roku nazwał się – za filozofem Leszkiem Kołakowskim – „liberalno-konserwatywnym socjalistą", co zwalniało go od wszelkiej konsekwencji.

Jednak pomysł, aby znaczące podwyżki płac przedstawiać jako program „antyinflacyjny", to swoisty rekord Polski, a może i świata. Można oczywiście zakładać, iż opozycja wie, że nic z jej propozycji nie przejdzie, dlatego może ogłosić rzecz dowolną. Znika jednak resztka choćby teoretycznej odpowiedzialności za państwo. Pozostaje za to pytanie, czy opozycja zamierza swoje hasła realizować po ewentualnym dojściu do władzy. W końcu w roku 2023 możemy być nadal pogrążeni w ekonomicznym, również inflacyjnym chaosie. Co nam wtedy zafundują, jeśli wygrają? Czy to wiemy?

Oczywiście jest w tym cień politycznej przemyślności. Można zakładać, że pracownicy budżetówki to w większości (także z winy PiS) potencjalni zwolennicy opozycji. Także drastyczne projekty wymierzone w banki reagujące na podnoszenie stóp mają konkretnych społecznych adresatów – kredytobiorcy to przecież w znaczącej większości ludzie aspirujący do klasy średniej.

Wszystkie hasła dozwolone

Te ostatnie pomysły jawią się nawet jako uzasadnione. Polskie Stronnictwo Ludowe chce skasowania bankowej marży, a Koalicja Obywatelska – zamrożenia rat kredytów. Może i słusznie, arogancja banków podnoszących raty dużo ponad poziom inflacji jest nie do zaakceptowania. Kołacze się tylko pytanie, czy gdyby coś podobnego proponował PiS, będąc w opozycji wobec innego układu rządowego, to nie zostałby okrzyknięty ugrupowaniem populistycznym, nękającym bankowość?

Obserwujemy dziś pełną zamianę ról. Owszem, rząd Morawieckiego, przez lata snujący opowieść o złych elitach, coś tam proponuje w interesie kredytobiorców. Ale na tle tego, co obiecują Tusk i jego koledzy, ma to naturę kosmetycznych i niekoniecznie gwarantujących skuteczność kompresów na otwarte rany.

Co więcej, obecnej władzy zdarzają się coraz częściej wpadki typowe dla grup sprawujących władzę, sprzeczne z tym, co przez lata próbowała wyborcom o sobie powiedzieć. Tak było wtedy, kiedy Marek Suski rzucił na sejmowym korytarzu: „Jak się zaciąga kredyty, to się je spłaca". Możliwe, że kryła się w tym irytacja polityka populistycznego, który ma poczucie, że kołacze się do niego o pomoc dla ludzi, którzy nie są jego wyborcami. Ale w sumie zabrzmiało to jak sławne: „Trzeba się ubezpieczać" Włodzimierza Cimoszewicza, czyli niefortunna reakcja polityka na apele o pomaganie powodzianom w roku 1997. Bo przecież wśród ludzi zalegających z kredytami może być też sporo wyborców prawicy. Po co ich bez potrzeby alienować?

Nie musi być w tym szczególnej premedytacji. Po prostu kolejna władza przekonuje się, że nie wszystko jest możliwe i nie wszystko przychodzi łatwo. Takie lapsusy i odruchy będą jeszcze bardziej zachęcać opozycję do występowania w roli rzecznika poszkodowanych przez wszelakie trudności. A ponieważ PiS będzie zapewne próbował, pomimo inflacji i wojny w Ukrainie, podtrzymywać do jakiegoś stopnia politykę transferów socjalnych (przynajmniej punktowych), to czeka nas debata w formie nieustającej licytacji.

Do pewnego stopnia jest to następstwo politycznej polaryzacji, w następstwie której wszystkie chwyty i hasła stają się dozwolone. Ale też efekt głębszych obserwacji socjologicznych dokonywanych przez polityków. Polskie społeczeństwo staje się przecież coraz starsze, coraz bardziej ostrożne i częściej szuka pomocy u państwa, zwłaszcza w epoce niestabilności, którą na początku 2020 roku rozpoczęła pandemia Covid-19. Młodsze roczniki wciąż jeszcze stawiają na indywidualny sukces, ale w następnych wyborach odegrają one jeszcze mniejszą rolę niż w poprzednich. Dlatego zresztą to nie Lewica przoduje w radykalnych pomysłach na opiekę państwa. Ona ma młodszy elektorat, często radykalny przede wszystkim w kwestiach ideologicznych, bardziej niż w kwestiach redystrybucji. To Platforma i ludowcy występują z roszczeniami w imieniu „swoich", a do pewnego stopnia i „wszystkich". Możliwe więc, że wkrótce będziemy słyszeli podobnych głosów jeszcze więcej.

Czytaj więcej

Bić się o wartości, czy walczyć o interesy

Polaryzacja upodabnia partie do siebie

Faktem jest, że opozycja często trafnie wychwytuje poszczególne porażki i zaniechania PiS. Czy jednak poza takimi projektami jak podwyżki w apogeum inflacji, będącymi w istocie zamysłem gaszenia pożaru benzyną, kryje się w ich biurkach coś więcej? Ile w tych hasłach realizmu, a ile czystego pozoru, picu?

Trafnie politycy opozycyjni rozpoznają chociażby całkowitą porażkę programu mieszkaniowego PiS. Tylko że odpowiedzią bywają nieraz radykalne hasła: opodatkujmy właścicieli kilku mieszkań albo może operujmy zakazami administracyjnymi. Czy dostajemy jednak systemowy kontrprogram? A może populistyczne hasła są niejako przyznaniem, że niektóre sfery są niemożliwe do ruszenia?

Jak daleko sięga bezalternatywność niektórych kierunków myślenia i działania? Publicysta i ekonomista, a niegdyś polityk, Waldemar Kuczyński na inflacyjny pożar zareagował na Twitterze stwierdzeniem, że trzeba będzie wrócić do Balcerowicza, z jego wysokimi stopami procentowymi, krwią, potem i łzami. I można z tym dyskutować, bo przecież to był również program wysokiego bezrobocia, a dziś stagnacja wciąż nakłada się na symptomy ożywienia.

Nie wiem, czy Balcerowicz i jego metody mogą jeszcze kiedykolwiek wrócić. Chodzi mi jednak o to, że jakikolwiek program realnej zmiany jest niemożliwy w sytuacji totalnej polaryzacji i licytacji. Owszem, partie oskarżają się coraz mocniej, ale zarazem mają coraz mniej odwagi, by podejmować jednoznaczne działania. Dlatego są właśnie skazane na upodabnianie się do siebie. Będą się różnić coraz mniej. A to nie jest dobra wiadomość.

Charakterystyczna polemika na Facebooku. Bloger o ortodoksyjnie wolnorynkowych poglądach ekonomicznych wzdycha do czasów i dorobku Leszka Balcerowicza. Dziś rzadko można spotkać w mediach społecznościowych takie wypowiedzi, zwłaszcza ze strony polityków, ale autor tego posta nie jest politykiem.Nieoczekiwanie odpowiada człowiek, który był politykiem, wieloletnim radnym z ramienia Platformy Obywatelskiej. Reaguje gwałtownie, chociaż gospodarz profilu nic o PO nie napisał. „Problem w tym, że ty nie czujesz się współodpowiedzialny za taką sytuację. Sam wielokrotnie apelowałeś o to, żeby Platforma koncentrowała się raczej na wygraniu wyborów, a nie wierności swojemu programowi. Jeżeli dziś PO odpływa trochę w lewo w sprawach gospodarczych, to znaczy pojawiają się niestety w jej retoryce projekty populistyczne rozdawnictwa pieniędzy, to odpowiedź na apel takich jak ty. Większość polskich wyborców niestety chce głosować na partie obiecujące rozdawanie pieniędzy".

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi