Siradż Haqqani, de facto numer dwa w tak zwanych talibskich władzach, w 2010 roku opublikował podręcznik dla terrorystów. Zachęcał w nim do publicznego ścinania głów czy przeprowadzania zamachów samobójczych, udzielając szczegółowych i praktycznych wskazówek. Zalecał również inne metody. Wzywał swoich zwolenników, aby golili brody, byli cierpliwi, przenikali w środowiska wrogów – i stamtąd działali. Te taktyki na pewno zostały wykorzystane długo przed 15 sierpnia – stąd tak pozornie łatwe opanowanie całego kraju. Kim są ludzie tacy jak Siradż Haqqani, należy bez końca przypominać, bo to realne zagrożenie dla świata.
Teraz talibowie, zwłaszcza w Kabulu, wdzierają się do prywatnych domów. Pani dom także został splądrowany. Czego szukają?
Mówią, że szukają broni. Tego nie znajdą w domu uczonego czy artysty. Ale bycie artystą, muzykiem to też przestępstwo, za które można stracić życie. Zabierają pieniądze i wszystkie cenne rzeczy, które znajdą. Jeśli znajdą u kogoś broń, zabierają ją, a potem wracają, żeby rabować – gdy ludzie nie mają się jak bronić. Ale jak można się bronić, gdy do twojego domu wdziera się kilkunastu uzbrojonych terrorystów? Ci sami ludzie, którzy ścinają głowy sklepowym manekinom, teraz przeglądają kobiecą bieliznę. Jak czuje się Afgańczyk, który nie jest w stanie bronić swoich kobiet? Jak czuje się Afganka, której bieliznę przegląda obcy mężczyzna?
„Palimy naszą przeszłość, żeby ocalić przyszłość" – piszą Afgańczycy w mediach społecznościowych. Płoną dyplomy zagranicznych uczelni, legitymacje prasowe, zdjęcia, książki. Znikają materiały z sieci – chociaż wiele zostało już zniszczone w nocy 15 sierpnia.
Ludzie się boją. Nastoletni niepiśmienny, ale uzbrojony terrorysta może ich w jednej chwili pozbawić życia – zastrzelić na oczach rodziny.
Zdecydowana większość talibów to niepiśmienni młodzi chłopcy czy mężczyźni, których jedynym wykształceniem jest kilka miesięcy prania mózgu w madrasie na afgańsko-pakistańskim pograniczu. Ale talibska wierchuszka, wygodnie mieszkająca w Dausze czy Karaczi, zaczyna odkrywać uroki wielkomiejskiego życia. Biorą kolejne – trzecie, czwarte – żony. Zaczynają posyłać swoje córki do szkół, chociaż większość afgańskich dziewcząt po 15 sierpnia jest pozbawiona prawa do edukacji.
Pandemia dla krajów Trzeciego Świata oznacza apokalipsę
Dankalia w Dżibuti, jedno z najgorętszych i najbardziej apokaliptycznych miejsc na świecie. Zero cienia. Można między kontenerami zawiesić kawałek szmaty. I tam przeczekać środek dnia, gdy jest najtrudniej. Nie ma mowy o zachowaniu bezpiecznych odległości. Nie ma żadnych środków ochrony ani środków dezynfekujących.
Przy tak wielkich różnicach w stylu życia jest szansa na rozłam w szeregach talibów?
Milionom Afgańczyków grozi głód, a talibska wierchuszka, zwłaszcza za granicą, żyje w luksusie. Tym niepiśmiennym terroryzującym kraj zawsze można wytłumaczyć, że to właśnie wypełnianie zaleceń z podręcznika Haqqaniego – przenikać w szeregi wroga i działać stamtąd. Szans na rozłam – przynajmniej teraz – raczej nie widać.
Głód nie zna ani religii, ani narodowości, jak niedawno powiedział Masud Khalili, afgański dyplomata, poeta, bliski towarzysz Ahmada Szacha Masuda. Pozbawić kraj pomocy zagranicznej, gdy zaledwie 5 proc. populacji je tyle, ile potrzebuje? Gdy ludzie sprzedają dzieci i nerki?
Talibów nie można uznać za legalną władzę. Rozmowy z nimi w Dausze nie przyniosły dla Afganistanu nic dobrego. Po 15 sierpnia ponad 3 miliony Afgańczyków opuściło kraj. Każdego dnia co najmniej 15 tysięcy osób usiłuje przekroczyć granicę z Pakistanem, tyle samo z Iranem. Niektórzy zostają uchodźcami po raz trzeci lub czwarty w życiu.
Uznanie talibów za legalną władzę w Afganistanie nie poprawi losu Afgańczyków. Pieniądze trafią do talibskich prominentów. Dziś pojawiają się głosy, aby połowa zamrożonych aktywów trafiła do afgańskiego banku centralnego, który jest w rękach talibów. Numerem dwa jest tam od pięciu miesięcy Nur Ahmad Agha – znany światu terrorysta, od dawna na czarnych listach USA, UE i ONZ. Odpowiedzialny za finansowanie produkcji bomb do zamachów terrorystycznych, przekazywanie pieniędzy talibskim dowódcom oraz powiązanym z nimi innym organizacjom terrorystycznym. Raczej nie zmienił poglądów. Warto więc taką decyzję przemyśleć.
Bank Światowy właśnie przeznaczył miliard dolarów na pomoc dla Afganistanu. Pieniądze trafią do agencji ONZ, nie do talibów. Rezolucja Rady Bezpieczeństwa (17 marca) pozwala ONZ na kontynuowanie pomocy w Afganistanie. Jest to nawiązanie formalnych relacji, ale nie uznanie tak zwanych talibskich władz.
Niedawno Siradż Haqqani, za którego głowę Amerykanie chcieli płacić 10 mln dol., pojawił się po raz pierwszy publicznie. Towarzyszył mu ambasador Pakistanu. Jak to możliwe, że poszukiwany terrorysta, za którego głowę jest wysoka nagroda, może się swobodnie poruszać?
Talibowie chyba rzeczywiście uwierzyli, że są drugą – po Stanach Zjednoczonych – potęgą militarną świata. Pokonali NATO, pokonali Zachód – tak niedawno mówił tak zwany talibski wiceminister spraw zagranicznych Szer Mohammad Abbas Stanikzai. Upokorzyliśmy Amerykanów i wyparliśmy z naszego terytorium – tak mówią talibowie. I jednocześnie proszą Stany Zjednoczone o pieniądze. Madrasa Darul Ulum Haqqani (wykształciła ona wielu talibów - red.) jest w Pakistanie, więc wybór towarzystwa jest jak najbardziej oczywisty.
Gdy talibowie zajęli Afganistan, premier Pakistanu Imran Khan powiedział, że talibowie wyzwolili Afganistan z okowów niewolnictwa. Naprawdę chcą tego samego u siebie?
Pakistan chce mieć u siebie legalny rząd, ale nie chce, by miał go Afganistan. W Afganistanie woli mieć słaby rząd lub nie mieć go wcale. Pakistan chce robić interesy w Afganistanie, chce korzystać z funduszy, ale nie chce, żeby Afganistan dobrze prosperował.
Tak jak w przeszłości Dolina Pandższiru stawia opór talibom. Jakie są szanse, że oddziałom Narodowego Frontu Oporu wiernym synowi bohatera narodowego Afganistanu Ahmada Szacha Masuda uda się odeprzeć talibów?
Ruch oporu ma wielkie szanse. Ma duże poparcie Afgańczyków. Wiosną rozpocznie się ofensywa co najmniej w dwunastu prowincjach. Nie da się żyć w sposób, który talibowie chcą nam siłą narzucić. To wszystko jest obce i nie ma nic wspólnego z naszą kulturą.
Ale są też ludzie, którzy – jak poeta Habib Khan – twierdzą, że Narodowy Frontu Oporu nie ma poparcia Afgańczyków, bo nie wierzy w istnienie jednego afgańskiego narodu.
Narodowy Front Oporu (NRF) to Afgańczycy. Już dwukrotnie wyzwolili kraj. Raz spod okupacji sowieckiej, raz spod władzy talibów i międzynarodowej siatki terrorystycznej. To nie jest ugrupowanie separatystyczne. Od niedawna także afgańscy wojskowi i policjanci tworzą Afgański Front Wolności (AFF) i też chcą odzyskać nasz kraj.
Jemen wciąż płonie
Wojna domowa trwa już czwarty rok. Nadzieją na pokój miało być grudniowe zawieszenie broni. W kraju, gdzie panują głód i choroby, niewiele jednak się zmieniło. Ludzie giną, pomoc humanitarną się rozkrada, a strony konfliktu nie wahają się popełniać zbrodni wojennych.
Afganistan bardzo potrzebuje nowej umowy społecznej. Jeśli nie umowa, to wojna domowa, dezintegracja, rozpad?
Jeśli wojna, w sensie dosłownym czy przenośnym, to nie nazwałabym jej wojną domową. To wojna o wartości. My wierzymy w prawa człowieka, w prawo do edukacji i pracy, w wolność mediów. Talibowie to przemoc, bezprawie i okrucieństwo. Talibowie to triumf ignorancji nad prawdą i dobrem. Nie da się długo sprawować władzy bez społecznego poparcia i międzynarodowego uznania.
Mamy nadzieję, że znajdzie się rozwiązanie pokojowe. Jeśli nie, talibowie zapłacą wysoką cenę. Już płacą w niektórych prowincjach. Ludzie stawiają opór i to będzie się nasilać.
—rozmawiała Beata Błaszczyk, współzałożycielka stowarzyszenia Szkoły dla Pokoju